Jest już wieczór. Zdana jedynie na własne towarzystwo, bo Nicklas gdzieś zaginął, siedzę w kuchni i piję herbatę czytając książkę, pożyczoną mi przez koleżankę z roku. Mój pobyt w literackim, nierealnym świecie przerywa odgłos zamykanych drzwi i rozmowa wchodzących do salonu chłopaków. Po głosach poznaję, że to "fantastyczna czwórka", jednak nie mam ochoty wyjść im na spotkanie, obawiając się spotkania z szatynem. Moja obecność nie pozostaje jednak długo w ukryciu, bo w moim azylu, odnajduje mnie Alex, który niczym burza wpada do kuchni.
- Sharon! Dobrze, że jesteś! - woła.
- Co się stało? Pożar?
- Mamy mały problemik z kolegą...
Natychmiast podnoszę się z krzesła i wychodzę za Anglikiem, aby zobaczyć co się stało. Kiedy wchodzimy do salonu moim oczom ukazuje się naprawdę niecodzienny widok. Mój brat wraz z Jackiem próbują bezskutecznie usadzić pijanego Aarona. Od razu mnie dostrzegają, ich wyrazy twarzy są naprawdę sprzeczne, bo mina Nicka wyraża czystą ulgę, a na twarzy szatyna pojawia się cień. I nie wiem czy to gniew czy może uraza.
- Kto go tak urządził? - odwracam swój wzrok od Wilshere'a i z powrotem kieruje go na Walijczyka.
- Miłość - prycha Jack.
Jego odpowiedź powoduje, że znowu na niego patrzę, jednak ona odwraca wzrok.
- Możecie mi w końcu wyjaśnić co się dzieje? Najpierw Aaron znika na kilka dni, ale żaden z was łaskawie nie chce mi powiedzieć gdzie jest, a teraz pojawia się ni stąd ni zowąd w takim stanie. Co jest?! - nie wytrzymuję.
Męska solidarność. Nicklas milczy, Jack milczy, ale oprócz tego unika mojego spojrzenia. Dopiero Alex ulega gdy mierzę go wściekłym wzrokiem.
- On był w Danii - odpowiada.
- Gdzie?!
- W Danii - powtarza głośniej - Nawet nie wiemy kiedy wrócił. Jack go dzisiaj znalazł w klubie, zalanego w trupa.
Ta odpowiedź wytrąca mnie z równowagi. Dopiero po chwili łączę fakty, prośba Aarona o adres Charlie bynajmniej nie była spowodowana chęcią napisania do niej listu, a słowa o odnalezieniu jej również nie były puste, Jemu naprawdę na niej zależy. Wzdycham jedynie i podchodzę do kiwającego się na kanapie bruneta. Chłopak nie do końca orientuje się co się dzieje, ale na mój widok, na jego twarzy pojawia się szeroki lecz cholernie smutny uśmiech. Serce się łamie, kiedy widzę go w takim stanie, przysiadam na kanapie i delikatnie łapię go za dłonie.
- Aaron... - chłopak odwraca się w moim kierunku, a jego oczy wyrażają kompletne załamanie.
Po chwili przytula się do mnie i zaczyna drżeć.
- Wyjdźcie - odzywam się.
- Sharon... - zaczyna Nick.
Podnoszę wzrok i spojrzenie które napotykam jako pierwsze, jest to które posyła mi Jack. Niewerbalnie proszę go o pomoc. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jedynie on zrozumie moje intencje. Nie mylę się.
- Chodźcie, zrobimy herbatę.
Nicklas spogląda z niedowierzaniem to na mnie to na niego.
- Ale Jack...
- Nie, Nicklas, Aaron jest pod dobrą opieką - przerywa mu szatyn.
Blondas daje za wygraną i wchodzi do kuchni za Alexem. Tuż za nim kroczy Jack, który odwraca się jeszcze w drzwiach. Bezgłośnie przekazuję mu podziękowanie, on w odpowiedzi kiwa jedynie głową i znika z mojego pola widzenia, a ja skupiam się na brunecie. Przeczesuję dłonią jego włosy i czekam aż się trochę uspokoi. Nie wiem ile minęło czasu, ale w końcu chłopak wychodzi z największej rozpaczy. Podnosi lekko głowę i spogląda na mnie ze smutkiem bijącym z jego cudownych oczu.
- Nic dla niej nie znaczyłem - odzywa się po chwili.
- To nieprawda...
- Nie, Sharon, nic do mnie nie czuła. Kłamała. Byłem u niej... zastąpiła mnie innym facetem. Nie kochała mnie.
Milczę, nie potrafię znaleźć słów, żeby mu odpowiedzieć. Bo niby co mogę zrobić. Znam dobrze Charlie, wiem jaka jest w związkach, jednak z drugiej strony sama mi się przyznała, że czuje coś więcej do Ramsey'a.
- Rozmawiałeś z nią?
- Nie, nawet jej nie widziałem.
- Posłuchaj, wiem, że jest jaka jest, ale jestem przekonana, że żywi do ciebie uczucia. Gdy z nią rozmawiam to zawsze pyta co u ciebie słychać, zawsze. To nie może nic nie znaczyć. Oboje musicie zawalczyć.
Teraz gdy się odzywa, słyszę w jego tonie nutę trzeźwości, ale jego słowa mrożą.
- Nie. To już koniec. Ona mnie nie kocha i raczej nigdy nie kochała. Nie zamierzam jej unieszczęśliwiać. Jeśli kogoś kochasz to nie masz wątpliwości, to fakt, którego nie oszukasz.
Po tych słowa zapada cisza. Brunet wtula się we mnie, bo w tej chwili potrzebuje tego. Potrzebował chwili rozmowy, której nie mógł przeprowadzić z chłopakami. Faceci tak mają, nie potrafią pokazywać po sobie złamanego serca, nawet przy najlepszych kumplach. W tej chwili chłopak gryzie się ze swoimi myślami, a ja ze swoimi, w głowie ciągle mam Jacka, swoje wątpliwości, uczucia względem niego i Aarona. Moje pogmatwane przemyślenia przerywa dopiero Aaron.
- Kocham cię, Sharon - słysząc to zamieram.
Jakiś czas temu, umarłabym ze szczęścia słysząc te słowa, ale teraz... Teraz byłam przerażona.
- Też cię kocham - odpowiadam, bo wiem, że kosz z mojej strony chyba by go pognębił.
Mimo wahania w moim głosie, to stwierdzenie mu wystarcza. Uśmiecha się lekko i zasypia z głową na moich kolanach. Kiedy podnoszę wzrok, zauważam Jacka stojącego w drzwiach z dwoma kubkami herbaty w dłoniach. Sądząc po jego minie, słyszał moje słowa. I nie jest to szczęśliwa mina. Można by uznać, że w tej sytuacji wybór został dokonany za mnie. I(o ironio!) nie czuję się teraz spokojna, wręcz przeciwnie. Czuję się beznadziejnie.
Po jakimś czasie zostałam zmieniona z czuwania nad Walijczykiem. Chłopcy postanowili, że w czasie nocy będziemy się zmieniać, aby każdy mógł w miarę wypocząć. Nie wiem jak oni, ale ja nie mogę usnąć. Wiercę się w łóżku, ciągle myśląc nad słowami Aarona. Kocha Charlie to pewne, ale skąd to wyznanie, skierowanie do mnie. Z drugiej strony Jack. Dzisiejszego wieczoru upewniłam się, że to co czuję do niego to nie tylko przyjaźń. I, że nie jestem mu całkiem obojętna. Uświadomiłam sobie to co tak często próbowali uzmysłowić mi ludzie wokół: Charlie, Claire, Max, a nawet Aaron w pewnym sensie. Okłamywałam ludzi i siebie, ale i tak czułam, że ciągle kroczę złą drogą, aż do teraz. Dopiero po rozmowie z Aaronem uświadomiłam sobie co czuję tak naprawdę. I to spieprzyłam. Karma jest suką.
Nie mogę spać, więc podnoszę się z łóżka i po ciemku opuszczam pokój i kieruję się po schodach na dół. Idę do kuchni, przechodząc przez salon, gdzie mimo mroku, dostrzegam Jacka, który drzemie na fotelu. Najciszej jak potrafię poprawiam koc okrywający Aarona, po czym biorę drugi leżący na oparciu kanapy i nakrywam nim Wilshere'a, po czym odwracam się i odchodzę w stronę kuchni. Zatrzymuję się dopiero, gdy słyszę głos Jacka.
- Nie śpisz?
- Nie mogę - odwracam się w jego kierunku i dostrzegam, że ciągle na mnie patrzy.
Nie unika mojego spojrzenia. Uważnie studiuje moją twarz, a ja dziękuję Bogu, że jest ciemno, bo od razu by zauważył, że się rumienię.
- Chcesz herbaty? - zmieniam temat.
- Chyba wypiłem jej dzisiaj za dużo - po raz pierwszy na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- Dla mnie zawsze jest jej za mało - odpowiadam.
- Zauważyłem.
Kieruję swój wzrok na śpiącego Walijczyka i wzdycham ciężko.
- Myślisz, że się pozbiera?
- Przy tobie na pewno - mówi cicho.
Spoglądam na niego, ale tym razem on mnie unika.
- Da radę,
- A ja mam nadzieję, że jednak wyjaśnią sobie wszystko z Charlie.
Chłopak robi zdziwioną minę.
- Ale.. co z wami?
- Z nami?
- No z tobą i Aaronem. Przecież go kochasz...
Uśmiecham się i pocieram ramiona, bo zaczynam odczuwać chłód. Jack to widzi i przesuwa się lekko na fotelu i unosi koc, tym samym proponując mi miejsce. Waham się przez chwilę po czym przysiadam się obok, a szatyn nakrywa nas kocem, który daje rozkoszne ciepło. Mimowolnie wtulam się w ramię Jacka, ale puszczam go, kiedy uświadamiam sobie co robię.
- Przepraszam - szepczę.
- Nic nie szkodzi - odpowiada - Nie powiedziałaś, co z Aaronem?
Odnajduję pod kocem jego dłoń, którą zaczynam muskać swoją.
- Nigdy nie wejdę między Aarona i Charlie.
- Nawet jeśli to koniec?
- To nie zmienia faktu, że ta dwójka będąca ogniem i wodą nie może bez siebie żyć. I moją rolą na ten czas, jest doprowadzić do tego, żeby do siebie wrócili.
- A co z twoimi uczuciami?
- Moje uczucia odchodzą na dalszy plan bo w tej chwili są zbyt pogmatwane. Za dużo wątpliwości.
- Dlaczego? Co się dzieje? - pada kolejne pytanie z jego strony.
- Nie chcę o tym mówić. Nie dzisiaj - ponownie wtulam się w jego ramię, przymykając oczy.
I tym razem to on delikatnie muska moją dłoń. Otwieram oczy wychwytując jego spojrzenie.
- Pomożesz mi ich pogodzić?
- Pomogę - uśmiecha się.
Z ulgą jeszcze bardziej przytulam się do szatyna i z poczuciem bezpieczeństwa odpływam do krainy Morfeusza.
Kiedy budzę się rano, nadal jestem przytulona do Jacka, a chłopak dodatkowo obejmuje mnie w talii, jakby bał się, że ucieknę. Czuję jego miarowy oddech na karku, który łaskoczę, ale jednocześnie sprawia mi przyjemność. Nie otwieram oczu, gdyż boję się, że jeżeli to zrobię, wszystko okaże się jedynie snem. Nagle słyszę dwa głosy dochodzące z kuchni, które stają się głośniejsze, kiedy ich właściciele pojawiają się w salonie.
- Widzisz to co ja? - odzywa się Nicklas, jego ton wyraźnie mówi, że jest zaskoczony.
- Słodko razem wyglądają - odpowiada Alex.
- Byłem niemal pewny, że jest między nimi jakieś napięcie, ale chyba się myliłem,
- Może już sobie wyjaśnili co nieco. Na moje oko, oni jako para to tylko kwestia czasu.
- Chambo nie przesadzaj - syczy Nick - Znasz Jack i jego stosunek do związków. To się nie uda.
- Chłopie, albo jesteś ślepy albo zajebiście udajesz - jestem zaskoczona, bo po raz pierwszy słyszę w głosie Alexa ironię - Czy ty nie widzisz jak on na nią patrzy? Jaki jest zazdrosny? Na ostatniej imprezie, myślałem, że spierze tego Max'a, czy jak mu tam, na kwaśne jabłko.
- No nie wiem - blondas jest trochę nieprzekonany.
- Ale ja wiem. Chodź lepiej zrobić jakieś śniadanie bo zaraz wstaną.
Po czym obaj wrócili do kuchni. Przez chwilę leżę w spokoju, po czym lekko otwieram oczy. Poruszam głową aby rozejrzeć się po salonie, dopiero po momencie zauważam, że Aaron też nie śpi. Spogląda na mnie już otrzeźwionym spojrzeniem, które wskazuje na to, że chłopak słyszał rozmowę. Wiercę się, budząc przy tym Jacka, który przeciąga się, a jego dłoń spoczywająca na mojej talii przyciąga mnie do niego, co wzbudza we mnie skrajne emocje. Po chwili otwiera oczy i uśmiecha się do Walijczyka, którego mina świadczy o potwornym kacu fizycznym i moralnym.
- Główka boli? - oczywiście szatyn nie może darować sobie nabijania się z kumpla.
- Przestań, łeb mi pęka - prycha w odpowiedzi.
- A pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru? - pytam, starając się nie nawiązać do naszej rozmowy.
Reka Jacka przyciąga mnie jeszcze mocniej, jakby obawiał się, że Aaron wszystko pamięta
i zamierza mnie wyrwać z ramion Anglika. Tymczasem Ramsey robi minę jakby się głęboko zastanawiał po czym z rezygnacją stwierdza:
- Nie bardzo - po czym przykłada dłoń do czoła w geście bezradności. - Dużo głupot narobiłem?
- Nago nie tańczyłeś - uśmiecha się Wilshere, którego wyraźnie uspokoiła amnezja bruneta.
- Przynajmniej tyle - mruczy pod nosem Aaron i więcej już nic nie mówi, zastanawiając się nad tym co mógł takiego wczoraj odpalić pod wpływem alkoholu.
Podnoszę się z fotela, uwalniając się z uścisku Jacka. Kiedy na niego spoglądam dostrzegam ledwo zauważalny grymas, który pojawił się na jego twarzy. Muszę przyznać jedno, uwalniając z siebie prawdę o uczuciach które do niego żywię, zaczęłam zauważać gesty z jego strony, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Ewentualnie jestem przewrażliwiona, czego nie można wykluczyć.
Nasza rozmowa przywołała do salonu Nicka i Alexa, którzy byli tak samo wyrozumiali dla Aarona jak Wilshere. Czyli wcale.
- Ooo nasz imprezowicz się przebudził - uśmiechnął się Ox.
- Nieźle dałeś czadu chłopie, ale striptiz mogłeś sobie darować - blondas udaje zdegustowanego.
Ja tymczasem podchodzę do Aarona i czochram jego jeszcze bardziej nieogarniętą fryzurę.
- Nie słuchaj ich, nie byłeś w stanie zrobić żadnego striptizu - uśmiecham się, a Aaron jęczy w odpowiedzi zasłaniając czerwoną ze wstydu twarz - A szkoda - dodaję.
Ta uwaga wita się z powszechną wesołością i kolejnymi komentarzami serwowanymi przez mojego brata i Chambo, zaś ja, nie spoglądając już na żadnego kieruję się po schodach prosto pod prysznic.
I wcale nie musiałam oglądać się na Jacka. Moja kobieca intuicja mówiła mi, że zirytowany moją ostatnią uwagą, śledził mój krok.
Śniadanie przygotowane przez dwóch Kanonierów było niczym uczta królewska, bo do wyboru było wszystko: jajecznica, tosty, płatki z mlekiem, a nawet naleśniki. Siedziałam między Alexem i Nickiem, mając pełne pole do popisu w uspokajaniu ich, kiedy nadużywali żartów względem biednego Aarona, który z miną męczennika grzebał łyżką w misce z płatkami. Jack milczy, widać, że coś go gryzie, jednak nie chce poruszać tej kwestii przy stole, na dodatek w towarzystwie, które nabija się z każdego możliwego tematu. Oczywiście Alex nie mógł sobie odpuścić i ciągle powracał do moich słów odnośnie striptizu Aarona.
- Was we dwoje wysłać na mocno zakrapianą imprezę to bym to widział w ciekawym zakończeniu.
Prycham pod nosem, a Alex z Nickiem wybuchają śmiechem i przybijają piątkę.
- Idę pod prysznic - Aaron podnosi się z krzesła i wychodzi z kuchni.
- Sharon siedź na miejscu! - blondas nadal próbuje być zabawny, a ja mam ochotę go udusić.
Podnoszę się z miejsca i kieruję w stronę zlewu, odkładając talerze: mój i Aarona, po czym zabieram się za zmywanie.
- I takie równouprawnienie mi się podoba - uśmiecha się Nicklas po czym razem z Alexem dokładają mi swoje talerze i z zadowolonymi minami udają się do salonu.
I tak właśnie zostaję sama z Jackiem w kuchni. Z jednej strony mam nadzieję, że wyjdzie, ale z drugiej liczę na to, że jednak zostanie. Niech żyje kobieca logika. W czasie kiedy ja staczam mentalną batalię, szatyn wyciąga z moich dłoni mokre talerze i wyciera je ścierką. A między nami panuje cisza, strasznie niezręczna. A Jacka coś gryzie, widzę to po nim i czekam, aż coś powie.
I po jakimś czasie, moje przypuszczenia okazują się prawdziwe. Wilshere z niepewnością spogląda w moim kierunku.
- Sharon...
- Yhmm?
- Mogę na ciebie liczyć?
- Jasne, co się stało? - odkładam ostatni wytarty talerz i patrzę na chłopaka z oczekiwaniem.
- W piątek o 16:00, mają podjąć w mojej sprawie decyzję. Wiesz Giroud i jego zbite ego. Przyjdziesz, żeby mnie wesprzeć?
- Mam cię trzymać, żebyś się na niego nie rzucił?
Jack odpowiada mi śmiechem, którego beztroska mnie uspokaja.
- Akurat dobrze ci się to udaje - spogląda na mnie z błyskiem w oku.
- Do tej pory uznaję za cud, że udało mi się cię upilnować.
- Chciałem go zabić - mruczy pod nosem.
Zapada cisza, bo nie mam zielonego pojęcia co mu odpowiedzieć.
- Pójdziesz tam ze mną? - chłopak nadal oczekuje mojej odpowiedzi.
- Pójdę - patrzę mu w oczy, dostrzegając jak pojawia się w nich radość.
- Dziękuję ci - z szerokim uśmiechem całuje mnie w policzek.
Ta kuchnia ma w sobie coś, przy tym zlewie zbyt często dostaję całusy.
- Nie zróbcie tylko z Nicklasa wujka - wypala Alex, który od dłuższej chwili czaił się w drzwiach.
- CHAMBO!
Charlie odzywa się do mnie jak gdyby nigdy nic. Żadnego cholernego poczucia winy. Jestem na nią wściekła, ale staram po sobie tego nie pokazywać, ale wiadomo, nie da się długo utrzymać złości.
- Jak tam skarbie, samopoczucie?
- Dobrze, a jak ty? Szczęśliwa w nowym związku? - ironiczna uwaga, powoduje, że na twarzy blondynki pojawia się nie małe zdziwienie.
- Jakim związku? O czym ty w ogóle mówisz?
- Nie udawaj zdziwienia. Jak mogłaś?! - nie wytrzymuję.
- Sharon, uspokój się i powiedz o co chodzi.
- Bo przecież najlepiej udawać idiotkę, no nie? - prycham w odpowiedzi.
- Nie podoba mi się twój ton, chyba niepotrzebnie się odezwałam.
- Masz rację... - odpowiadam.
Na jej twarzy pojawia się cień. Wiem, że właśnie traci cierpliwość i, że może wybuchnąć gniewem.
Zaskakuje mnie jednak. Milczy. Wzdycha głęboko i kiwa głową.
- Odezwij się jak się uspokoisz - po czym ekran robi się czarny, a ja rzucam poduszką w ścianę.
Źle. Nie tak powinnam to rozegrać.
Dni mijają, a mnie pochłania życie. Charlie się nie odezwała, a ja boję się to zrobić. Złość mi przeszła i jedynie dokucza mi teraz poczucie winy, że tak na nią nawrzeszczałam, nie tłumacząc nawet o co chodzi. Byłam po prostu zbyt nerwowa na tą rozmowę w tamtym momencie.
Odpoczywam po kolejnym dniu praktyk, leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit. To, że nic się aktualnie nie dzieje, że moje życie w tej chwili jest otoczone rutyną, wcale mnie nie uspokaja. Zbyt wiele znam z autopsji. W moim życiu nie ma zbyt wielu chwili spokoju. To jedyny sygnał przed zbliżającą się burzą. Ah ta kobieca intuicja. Całą sobą wyczuwam coś niezbyt dobrego. I zaczynam się bać. Dopiero telefon wyrywa mnie z ponurych myśli, z zaskoczeniem stwierdzam, że to Max. Odbieram.
- Hej Sharon - jego wesoły głos w słuchawce powoduje, że się uspokajam.
- Cześć! Co słychać?
- W moim studenckim życiu nic specjalnego, ale mam nadzieję, że trochę je urozmaicisz.
- W jakim sensie? - uśmiecham się.
- Kawa w piątek? Nie przyjmuję odmowy!
- No nie wiem - podpuszczam go.
- Nie daj się prosić!
- Niech ci będzie.
- Piątek o 16:00, widzimy się w parku - stwierdza wesołym głosem.
- A mieliśmy iść na kawę, nie do parku! - jęczę.
- To będzie niespodzianka - zapewnia.
- Na to liczę.
Piątek jest na szczęście dniem wolnym, od wszelkich zajęć i praktyk, więc zadowolona z siebie wybieram się na tą prowizoryczną randkę. Oczywiście czas mija szybko i przyjemnie. Max zabiera mnie na spacer, a gdy lekko zaczyna się ochładzać wpadamy do jakiejś przytulnej kawiarni i zamawiamy po filiżance aromatycznej herbaty. Bardzo miło mi się z nim siedzi. Rozmawiamy o jakichś błahych sprawach, co jakiś czas wybuchając śmiechem. Jest sympatycznie. Bardzo sympatycznie. Jednak czas jest nieubłagany, mija tak szybko, że za chwilę zegarek wskazuje godzinę 19:00. Chłopak, jak na dżentelmena przystało odprowadza mnie do drzwi, przy których zamieniamy kilka słów. Po czym odchodzi. Pierwszy raz w tym tygodniu jestem naprawdę zadowolona z dnia. Z uśmiechem na twarzy wkraczam do domu.
Tak do cholery. Wiedziałam, że spokój ostatnich dni był ciszą przed burzą. W salonie zastaję całą "fantastyczną czwórkę" i nie mają szczęśliwych min. A ja uświadamiam sobie jak beznadziejna jestem. I żałuję, że nie mam mocy cofania czasu. Kiedy mój wzrok pada na twarz Jacka, zakrywam dłonią usta i dopiero wtedy do mojej maluteńkiej mózgownicy dobiega myśl, że na śmierć zapomniałam o tym, że dzisiaj podejmowali decyzję o karze dla niego, za bójkę z Olivierem. A ja obiecałam, że tam będę. Że będę go wspierać.
- O jesteś - odzywa się Nick bezbarwnym tonem, który wyraźnie mówi, że jest zawiedziony moim postępowaniem.
Kuźwa, nie tylko on. Jack nie jest zły, jest smutny, rozczarowany, co rani mnie bardziej niż gdyby wstał i zaczął mnie opieprzać, ale nie, on milczy.
- I...i...jak? - zaczynam niepewnie, jąkając się jak gimnazjalistka.
- Byłoby gorzej... - zaczyna Aaron.
- ...gdyby nie fakt, że Giroud stwierdził, że nie ma mu tego za złe i to w sumie i jego wina - dodaje Alex.
- Więc Jacky musiał tylko przeprosić i obiecać, że nigdy więcej nie da nikomu w mordę - wtrąca Nicklas.
A szatyn siedzi i milczy. Nawet na mnie nie patrzy.
- To dobrze - nie jestem w stanie się uśmiechnąć - Posłuchaj Jack... - zaczynam.
W tym czasie mój brat wraz Aaronem i Chambo uciekają do kuchni. Nie dziwię się, muszę się z tym zmierzyć sama.
- Nie, Sharon - przerywa mi - Nie tłumacz się. Nie mogę przecież od ciebie tyle wymagać.
- Zachowałam się idiotycznie. I nie mogę tego wytłumaczyć. Nie ma żadnego wyjaśnienia na moją nieobecność.
- Jest - odpowiada.
Spogląda na mnie po raz pierwszy. Jest opanowany, spokojny, lecz chłodny i zdystansowany.
- Dokonałaś wyboru. Wolałaś się wybrać na kawę z Max'em. Rozumiem, nie będę cię oceniać.
Nawet nie pytam skąd wie, gdzie i z kim byłam. Mógł nas widzieć, albo ktoś mu powiedział. To jednak nieistotne.
- Przepraszam cię - tylko tyle mogę mu powiedzieć.
Kiwa głową i powoli wstaje, zakładając kurtkę.
- Muszę iść, aby komuś złożyć podziękowanie za wsparcie, którego nie mogłem dostać od ciebie.
Czułam jakby mnie uderzył. Jedna, jedyna łza popłynęła po moim policzku, co spowodowało, że zatrzymuje się obok mnie. Spogląda na moją twarz i bez słowa ociera łzę kciukiem. Następnie kieruje się w stronę drzwi.
- Kim była... ta osoba? - zadaję ostatnie pytanie, oglądając się jeszcze na niego.
Zatrzymuje się się przy drzwiach i odwraca w moją stronę. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji.
- Isabel - odpowiada.
I już go nie ma.
Mróz nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Mam właściwie wszystko gdzieś. Ukryta na schodach za domem palę papierosa i wpatruję się w przestrzeń. Nie rusza mnie nawet urok zimy otaczający ogród Nicklasa, w innej sytuacji byłabym pod wrażeniem. Teraz? Mam wszystko w dupie. Nie obchodzi mnie chłód i perspektywa niezłej grypy. Co z tego? Należy mi się za swoją głupotę. Charlie ma rację, papierosy odprężają. Nie lubię ich, ale w takiej sytuacji musiałam wykorzystać tę paczkę, którą panna Wilson zostawiła przy swoim ostatnim pobycie. Siedzę więc, palę, zastanawiając się co dalej. Dopiero odrywam się od myśli, gdy czuję ciepły koc zarzucony na moje ramiona. Nicklas bez słowa siada obok mnie i patrzy na ogród wdychając mroźne powietrze.
- Jestem idiotką - odzywam się, nawet na niego nie patrząc.
Potępienia z jego oczu bym nie zniosła.
- Nie jesteś - odpowiada.
- Zawiodłam po całości. Inaczej tego nie da się wyjaśnić. Jestem beznadziejna.
- Sharon... - spojrzał w moją stronę - Nie możesz się o to tak obwiniać.
- Obiecałam mu, Nick, obiecałam, że będę. Przecież on zaatakował Oliviera właściwie przeze mnie.
- Z tego co wiem, to Giroud niezbyt miło się o tobie wyrażał. I każdy normalny facet będący na miejscu Jacka, stanąłby w twojej obronie...
- Ale nie rzucałby się z pięściami... - przerywam mu, wyrzucając peta.
- Ja bym tak zrobił - stwierdza.
Uśmiecham się i zarzucam koc na plecy brata, przytulając go przy tym.
- Bo ty jesteś mój bohater.
Wyszczerza zęby w uśmiechu, ale za moment poważnieje.
- Posłuchaj, nie możesz się obwiniać. Jesteś fantastyczną dziewczyną, która zawsze wesprze każdego. Wyciągnęłaś mnie z dna i nie mów, że to nieprawda! - woła, zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć - To jak pozbierałaś ostatnio Aarona, jak pogadałaś z Alexem. To niesamowite.
- Przesadzasz, to nic takiego - odzywam się niepewnie.
- A ja wiem co mówię. Jestem dumny, że mam taką siostrę.
W odpowiedzi całuję go w policzek i z szerokim uśmiechem ściskam z całych sił.
- A ja się cieszę, że mam tak fantastycznego brata.
- Weź bo się wzruszę - odpowiada, na co zgodnie wybuchamy śmiechem.
Co jak co, ale na rodzinę to zawsze można liczyć.
Od autorki: Wiem, że się staczam i opływam ostatnio w kiczu, ale ileż można nasyłać na Sharon uzbrojonych osiłków. Ona musi przeżywać trochę sercowych rozterek. Jednak obiecuję, że w przyszłości możecie się spodziewać paru upadków szczęki na podłogę. Wiele się wydarzy, ale nic więcej nie zdradzę. Do końca bloga mam bliżej niż dalej, także chyba dobrze mam.
Ten rozdział dojrzewał przez tydzień. Miałam go wrzucić w listopadzie, ale postanowiłam zrobić to szybciej, aby mieć motywację do kolejnego, który już początek ma. Oczywiście, nie mam już tygodniowego urlopu, jedynie wiele nauki, ale postaram się co weekend coś namazać, aby w listopadzie pojawiła się 17. Liczę na opinię i wszelkie zarzuty. Pozdrawiam.
Kochany Arsenal, wie jak podwyższać mi adrenalinę, swoją grą w LM.
I w lidze.
I w ogóle.
Taka sytuacja.
Arsenal to nie klub, to stan umysłu kochana :3
OdpowiedzUsuńNie wiem jak pozbierac myśli po przeczytaniu tego rozdziału, więc komentarz będzie w punktach.
1. Aaron najebany miłością, pfuu, alkoholem znaczy się. W sumie to to podobne jest...
2. Nocna pogadanka Sharon z Jack'iem: AWWWW! Poranna pogaducha Alexa i Nicka: AWWWWWW! Ramsey z amnezją i w ogóle..
3. Max jest problemem. Odciągnął Sharon od Wilshere'a. I to w tak ważnym momencie!
4. Isabel... a weź ją człowieku gdzieś odwal! Głupi Jacuś, ale co miał zrobić?
5. Rodzeństwo Bendtner takie słodkie :3
Mam nadzieję, że ogarnęłaś o co mi chodziło. Pozdrawiam! :*
Oczywiście, że ogarnęłam :D Dziękuję za komentarz :)
UsuńUwielbiam tą historię! Jakiś czas temu przeczytałam wszystko na raz, a później nie mogłam się doczekać kolejnych rozdziałów :P
OdpowiedzUsuńOczywiście nie będę oryginalna stwierdzając, że bardzo zaintrygowała mnie relacja Sharon z Jackiem, ale tak właśnie jest :)
Uwielbiam kreację głównej bohaterki, tzn. to, jak Ty ją wykreowałaś. Twardo stąpa po ziemi, jednak ma liczne problemy, które ją przerastają. Na szczęście może liczyć na bliskich-normalnie powieść obyczajowa! Kolejny plus w Twoją stronę:)
To uczucie powoli rozkwita, dopiero się pojawia, a ja już jestem zachwycona! I obojętne mi jest, kogo ostatecznie wybierze Sharon-czy będzie to Jack czy Aaron czy może jakaś kobieta. Nieważne, ja i tak będę zachwycona!
Kolejna sprawa to klub - generalnie do Kanonierów nic nie mam. Nie kibicuję żadnej drużynie z Anglii, ale wydaje mi się, że gracze Arsenalu są najbardziej ze sobą zżyci i Twoje opowiadanie utwierdza mnie w tym przekonaniu:) Na marginesie dodam, że kibicuję Borussii Dortmund, więc tu nasze interesy kolidują, ale przecież nie o gustach miałam pisać:D
Podsumowując: dawno nie byłam tak bardzo zachwycona wytworem czyjejś wyobraźni a dodam, że bardzo trudno mnie zadowolić:P
Nie liczę na to, że będziesz chciała czytać moje opowiadanie, ale może sama fabuła przypadnie Ci do gustu, bo moja główna bohaterka też jest mocno zagubiona we własnych uczuciach:)
http://das-leben-ist-kein-zuckerlecken.blogujaca.pl/
Lara
Bardzo dziękuję za komentarz :) Cieszę się, że opowiadanie się podoba, ale chyba najbardziej uwielbiam Cię za stwierdzenie, że obojętne Ci jest kogo wybierze, bo chociaż jedna osoba nie stosuje na mnie ucisku związanego z wyborem partnera dla mojej bohaterki! Co do kolidowania naszych upodobań drużynowych to muszę stwierdzić, że nie mam żadnych uprzedzeń do innych drużyn, a wręcz szanuję przeciwników. Nie przeczę. liga niemiecka nie jest moją ulubioną, ale Borussię lubię :D Twoją opowieść chętnie odwiedzę i postaram się zostawić jakąś opinię. Jeszcze raz dziękuję za komentarz! :)
UsuńI'M BACK, czyli zarzuty part 54764732225
OdpowiedzUsuńSpoko loko, może tak tragicznie nie wyjdzie.
Nie zdążyłam wymyślić jakiegoś twórczo-pobudzającego komentarza pod piętnastką, a Katorga, ni z gruchy, ni z pietruchy, dodaję sobie kolejną część zajebistej opowieści. Ale to mi się nawet podoba, przynajmniej moje odczucia nie kolidują, aż tak bardzo, jak sobie to wyobrażałam. Pijany Aaron- to już samo w sobie brzmi dziwnie, Charlie go zniszczyła. ONA W OGÓLE JEST NIEFAJNA. Ramsey przez nią cierpi. It's not fair. Tak, wiem, że on ją kocha i ,że ona też do Niego coś czuję, ale plis. Aaron idealnie pasuje do Sharon. A ona do Niego. Charlie siedzi sobie w Danii (moja pamięć na to wskazuje), grzeje tyłek, a Sharon cierpi. I MÓJ AAROŚ TEŻ W DUPĘ WĘŻA. Właśnie. Fuck, dlaczego Aaron w ogóle chciał ten jej adres. On jest naprawdę taki ułomny, że nadal nie skminił, że Sharon liczyła na coś więcej z Jego strony? GŁUPI GŁUPEK, ALE CHOCIAŻ POWIEDZIAŁ JEJ, ŻE JĄ KOCHA. Trochę to naciągane, ale swego czasu to mógł to powiedzieć nawet na trzeźwo, pjona. SWOJĄ DROGĄ, MUSI MU SIĘ TO WSZYSTKO PRZYPOMNIEĆ, joł. Jack to łajdak i zawszona dupa. Tak to czuję. Sharon się spotkała z Max'em YEAH!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zawsze to jest lepsze rozwiązanie. Kurde, zachowanie Jacka jest dla mnie takie.... Ehhhh... Niezrozumiałe (????) niby gada, że nie ma uczuć i te inne trele-morele, a za Sharon to lata. I JESZCZE TE JEGO WĄTY, ŻE NIE MOŻE TYLE OD NIEJ WYMAGAĆ. Poziom kretynizmu w Jego postaci mnie nawet trochę irytuje. Nawet w życiu realno-przygnębiającym. ISABEL MU DAŁA WSPARCIE. hahahahahaha
hahahahahahahahahahaha
hahahahahahahahahahahaha
ahahahahahahahahahahahahaha
hahahahahhahahahahahahahahaha, śmiechłam.
I on myśli, że to zrobi na Sharon jakieś wrażenie????? POWIEDZ, ŻE NIE. Nicklas taki spokojny, ale jego prześmiewcze aluzje, sugestie potrafią poprawić cieniu człowieka, którym się ostatnio stałam, humor. Chociaż ten. Oli jest fajny, I NAWET POMOCNY TEŻ JEST. No gdyby nie ta bójka, to nie było by tego rozlewu uczucia (hehe) Jacka do Sharon i Sharon do Jacka. Alex jest uroczy, znaczy zawsze był, ale on jest taką mega sympatyczną postacią...Mam nadzieję, że osłodziłam Ci choć trochę życie tym komentarzem, chociaż nie. Jednak nie. Reasumując ------> LOVE U ALEX, LOVE U NICK FUCK YOU WILSHERE, FUCK YOU STUPID ISABEL, FUCK YOU EVERBODY
PS. Tandeta jest zawsze na propsie
PS.S. Te słabe wyniki Arsenalu, to skutek silnego przyciągania ziemskiego na księżyc i oddziaływania ziemi na kosmos. Albo coś w tym stylu, pozdro ♥
Ranisz mnie swoją nienawiścią do Jacka. BARDZO. Masz do niego trochę takie podejście jak ja do Tolkienowskiego, Froda. Niby główna postać, a nie mogę jej znieść. Co do Charlie to masz do niej takie podejście jak ja do Twojej Elizabeth, I CO Z TYM ZROBIMY?
UsuńNo cóż, nie mam zamiaru spoilerować, więc jedyne co mi pozostało to radzić Ci wziąć nervosol przed przeczytaniem moich nowych rozdziałów. Pozdrawiam :)