poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 11

        Zanim przyjdzie czas na całkowite świąteczne lenistwo, przede mną jeszcze sobotnia praca. Nie za bardzo uśmiechała mi się perspektywa wieczoru spędzonego za barem, ale cóż mogłam poradzić. Na tym polegały moje obowiązki. Powinnam się cieszyć, że tak długo, z moim szczęściem, utrzymałam się na stanowisku barmanki. I przynajmniej nie grozi mi nuda. Tego wieczoru nie zapowiada się na chociażby jedną sekundę odpoczynku. Co chwilę, ktoś podchodzi do baru, aby zamówić drinka. Ludzi jest strasznie dużo, co mnie dziwi ze względu na zbliżające się święta. Nie mam jednak czasu na rozmyślenia bo roboty przybywa w zastraszającym tempie.
            Wszystko zaczyna się stabilizować. Nie muszę już tak szybko nalewać alkohol, ale ludzi nadal jest dużo. Co jakiś czas spoglądam w tłum, żeby określić liczbę osób. Po mojej prawej stronie James dyskutuje z jakąś wstawioną laską, a Nicole, pracująca po lewej, wyciera blat. Nagle, naszą uwagę przykuwa zamieszanie, w dalszej części sali. Nie widzimy co się dokładnie dzieje, ale po chwili pojawia się przy barze Alice, która wszystko tłumaczy.
- Jakiś koleś nieźle dał w palnik i jak mi się wydaje, bez ochrony, nie damy sobie z nim rady.
- Pójdę do niego - James postanawia zareagować, jak w największym stopniu spokojnie.
Rozumiem go. Sama nie chciałabym oglądać przepychanki.
Kolega podchodzi do źródła harmideru i próbuje uspokoić awanturnika, ale nawet z tak dużej odległości, zauważam, że to nie ma sensu, bo facet jest po prostu uparty. Brunet łapie go w końcu mocno za ramie
i ciągnie w kierunku drzwi. Alice stoi z niepewną miną, bo nie ma pojęcia czy wołać ochronę, czy zostawić to barmanowi. Kiedy James wraz z kolesiem jest niedaleko, z przerażeniem zauważam, że to Nicklas.
Zamieram i patrzę na brata, który próbuje wyrwać się mojemu koledze z pracy. Spontanicznie, opuszczam stanowisko i pędzę w kierunku chłopaków, na tyle, na ile pozwala mi tłum gapiów. Kiedy podchodzę, barman daje mi znak głową, żebym odeszła.
- Pomogę ci - odpowiadam i kieruję spojrzenie na brata - Nick, uspokój się!
Blondas widząc mnie, zamiera, co powoduje, że James zyskuje przewagę i wyciąga go na powietrze.
- Znasz go? - patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- To mój brat - odpowiadam unikając jego wzroku - Zostaw mnie z nim, ok?
Chłopak patrzy niepewnie na pijanego Kanoniera.
- Jesteś pewna? Może trzeba wezwać policje. Zabiorą go...
- Nie, dzięki. Jakbyś mógł zastąp mnie chwilę.
- Jasne, jak coś będziesz potrzebować, to jestem na sali - odwraca się i odchodzi.
Nie patrzę już na niego tylko na blondasa opartego o ścianę, który przestaje kontaktować. Jego powieki powoli opadają, a wygląd wyraźnie wskazuje, że chłopak jest grubo naprany. Wzdycham ciężko i wyciągam telefon. Dzwonie do Jacka, z nadzieją, że przyjedzie i zabierze Nicklasa do jego mieszkania i przypilnuje go, chociaż przez godzinę, zanim skończę pracę. Jednak nie odbiera. Po sygnale oczekiwanie odzywa się poczta głosowa, na co odpowiadam westchnieniem zrezygnowania. Przez głowę, przebiega mi krótka myśl, że w tym momencie Jack zajmuje się jakąś rudowłosą laską i nie zwraca uwagi na dzwoniącą komórkę. Odganiam to jednak od siebie i dzwonię po taksówkę. Kiedy za jakieś 20 minut przyjeżdża, mój brat bardziej już kontaktuje z ziemią. Kiedy na siłę wpycham go do taksówki, patrzy na mnie bardziej trzeźwo. A ja zastanawiam się, czy wsiąść z nim, czy zostawić go na pastwę losu. Ostatnio był dla mnie taki szorstki, złośliwy... dlaczego więc miałabym mu pomóc. Ta chwila zwątpienia trwa nie więcej jak 5 sekund, bo szybko podejmuję decyzję i wsiadam do taksówki, podając kierowcy, adres.
                Kilkanaście minut później jesteśmy pod domem Nicka. Z małą pomocą kierowcy wyciągam go na zewnątrz i prowadzę w stronę drzwi.
- Sharon? - obracam głowę i widzę, zaskoczonego moim i Nicka widokiem, Aarona, który niemal natychmiast podbiega, aby pomóc mi dźwigać, pijanego brata. Kiedy go prowadzi ja tymczasem otwieram drzwi, kluczem, który kilka tygodni temu dostałam od Nicklasa i przytrzymuję je, aby ułatwić im wejście.
Kiedy blondas bezpiecznie ląduje na kanapie, przyglądam mu się chwilę kręcąc głową. Kieruję wzrok na milczącego Ramsey'a.
- Ja muszę wracać do pracy, nie zostałbyś z nim godzinkę? - robię proszącą minę.
- Jasne, leć! Nie martw się, popilnuje go - chłopak obdarza mnie swoim cudownym uśmiechem, numer 10.
Wybiegam szybko i wsiadam z powrotem do taksówki, zastanawiając się nad tym, co dalej z Nickiem.

     Kiedy po dwóch godzinach wracam do mieszkania brata, blondas śpi na kanapie, tak jak zostawił go wcześniej Aaron, a sam brunet stoi przy parapecie i patrzy przez okno zamyślony.
- Cześć - odzywam się cicho.
Chłopak słysząc mój głos odwraca się od okna w moją stronę.
- Hej - uśmiecha się lekko, ale widać po nim przygnębienie.
- Dzięki, że pobyłeś z nim trochę.
- Nie ma sprawy, to w końcu mój kumpel- brunet podchodzi blisko mnie i przygląda się Nickowi.
Zapada niezręczna cisza.
- Może napijesz się herbaty?
- Jeżeli to nie problem - kąciki jego ust unoszę się do góry w uśmiechu - Poproszę.
Wychodzę do kuchni w celu zrobienia herbaty. Spotyka mnie tam niezły bałagan co komentuję wymownym spojrzeniem. Nicklas naprawdę przestał dbać o wszystko. Miał gdzieś treningi, ciągle imprezował, zapuścił dom. Zaczyna mnie to poważnie martwić. Czuję, że dzieje się z nim coś złego, ale najgorsze jest to, że nie mam pojęcia jak temu zaradzić. W czasie, gdy woda gotuje się w czajniku, ja ogarniam przestrzeń. Odkrywam, że brat ma pustą lodówkę i ani jednego czystego naczynia, oraz to, że jego najważniejszym posiłkiem jest ostatnio pizza. Kończę akurat zmywać, gdy dźwięk czajnika obwieszcza mi, że woda, osiągnęła temperaturę, taką jaką powinna. Zalewam herbatę i niosę kubki do salonu. Aaron stoi przy oknie, tak jak wcześniej i pisze sms'a. Słyszy jednak moje kroki, więc chowa telefon do kieszeni i podchodzi do mnie, odbierając gorące kubki i stawiając je na blacie stolika. Siadam na jednym ze skórzanych foteli, a chłopak idzie w moje ślady. Przez pewien czas, milczymy. Spoglądam na śpiącego Nicka i wzdycham.
- Martwię się o niego... - stwierdzam, na co Aaron kiwa głową.
- Sypie się chłopak - odpowiada.
- Też to widzisz?
- Tak i szczerze powiedziawszy też się zaczynam o niego martwić. Przez ostatni czas, nie ma treningu, na który by się nie spóźnił. Forma nie ta. Problemy z tobą, wczoraj posprzeczał się z Lisą i jeszcze ta wiadomość dzisiaj.
- Co się stało? - pytam, pomijając fakt, że blondas pokłócił się z Lisą.
- Nick dowiedział się od trenera, że ze względu na jego stosunek do klubu, słabą formę, planują wypożyczyć go do Juventusu.
- CO?! - nie wierzę własnym uszom.
Mój brat opuści Londyn.
Wyjedzie.
Spartaczy karierę.
Zniszczy swoje marzenia.
Nie mogę do tego dopuścić. Choćby miał mnie do reszty znienawidzić.
- Myślisz, że to moja wina? - zadaję pytanie czysto retoryczne.
- Oczywiście, że nie... To już się zaczęło zanim przyjechałaś. Nie miałaś na nic wpływu - zaprzecza brunet.
- Nie, Aaron. To moja wina. Nie wspierałam go jak trzeba. A kiedy już się pojawiłam, to nie patrzyłam na niego tylko stawiałam swoje problemy nad wszystkim. Jestem beznadziejna, Aaron. Nawet teraz, kiedy chciał zacząć nowy etap, ustatkować się, zrobiłam z tego problem. To ja niszczę mu życie. - Podnoszę się z fotela i podchodzę do okna, w to samo miejsce, gdzie jakiś czas temu, brunet nad czymś usilnie myślał.
Milczę, a cisza wkracza do pomieszczenia. Zaciska się wokół nas, powodując zmieszanie, bezsilność.
Odwracam się w kierunku Ramsey'a, który siedzi jak siedział, wpatruję się we mnie tymi swoimi oczami, które zawsze, mnie uspokajały. Może to przez ten cudny odcień brązu, kojarzący mi się z jesienią, którą tak lubię. Po chwili jednak chłopak przerywa milczenie.
- Nieprawda. Nie jesteś tego winna - cały czas patrzy mi w oczy - Może i inni mają zwykle wpływ na nasze życie, ale to nasze decyzję, tworzą go takim jakim jest. Ty wpływasz na życie Nicka, ale nie jest to negatywny wpływ. Jesteś dla niego ważna. Tylko ta frustracja, ostatnich tygodni, miesięcy, lat, spowodowała, że jest jak jest. I nie możesz siebie winić.
Uśmiecham się z wdzięcznością. Jego słowa, jakoś uspokajają. Wracam do stolika i przysiadam znowu na fotelu obserwując blondyna, leżącego na kanapie i oddychającego miarowym rytmem.
- Dziękuję... - szepczę, nie chcąc mącić ciszy, która znowu dumnie wkroczyła do salonu.
- Za co?
- Za twoje słowa.
- Nie musisz, były prawdziwe.

     Po tej dziwnej rozmowie, jaką przeprowadziliśmy, rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Chłopak wpada w ten swój zwykły żartobliwy ton i raczy mnie opowieściami ze swojego życia. Opowiada o swojej najukochańszej ciotce mieszkającej  w Swansea, którą odwiedza przy każdej nadarzającej się okazji. Po dwóch godzinach, chłopak spogląda na zegarek i łapie się za głowę.
- Ale się zasiedziałem. Ty pewnie jesteś zmęczona po pracy, a ja tu siedzę i gadam.
- Nic się nie stało - uśmiecham się szeroko, na co odpowiada mi tym samym.
- Miło tak porozmawiać, ale niestety jutro trening o 8:00, Wenger nie będzie szczęśliwy jak zobaczy mnie w wersji niewyspanego zombie.
Śmieję się w odpowiedzi. Chłopak podnosi się z fotela i zakłada kurtkę, na nim leżącą. Odprowadzam go do drzwi. Odwraca się w moim kierunku z uśmiechem i iskierkami w oczach.
- Było bardzo miło, mimo, sytuacji w jakiej się spotkaliśmy. Dzięki za herbatę i pamiętaj, że nie możesz się obwiniać. To nie przez ciebie.
- Też dziękuję, za towarzystwo i rozmowę.
Uśmiecha się, po czym całuje mnie w czoło.
- Cześć - i już go nie ma.
Zamykam drzwi i podchodzę do fotela, następnie na nim siadam i patrzę na Nicka, nie wiedząc co począć. Przypominam sobie o Charlie, która nawet nie wie gdzie jestem. Wyciągam więc telefon i wysyłam jej krótkiego sms'a, żeby się nie martwiła. Odkładam telefon i wygodniej usadawiam się na fotelu.  Zaczynam rozmyślać i nawet nie wiem kiedy zasypiam.
- Sharon...? - budzę się nagle, nie wiedząc ile czasu minęło od wyjścia Aarona.
Przecieram oczy i patrzę na brata, który próbuje siedzieć. Alkohol jeszcze nie przestał działać, co widać na jego twarzy.
- Śnisz mi się prawda? - pyta z niepewnością.
- Nie, jestem tutaj naprawdę - odpowiadam lekko zachrypniętym głosem.
- Jestem idiotą, wiesz?
- Nie. Pogubiłeś się po prostu.
- Nieprawda - chłopak z powrotem się kładzie. - Jesteś dla mnie ważna, a tego nie okazuje. Najpierw Cię zostawiłem, a teraz tak potraktowałem.  Jestem beznadziejnym bratem. Nie powinnaś mi pomagać. Nie zasługuję na to.
- Witaj w klubie - jedynie to jestem mu w stanie odpowiedzieć.
- O czym ty mówisz? - w jego tonie słyszę zdziwienie.
- Ja też nie zasługuje na miano siostry roku - uśmiecham się ironicznie, na myśl o tym jak cholerną byłam egoistką.
- Aż tak źle nie było - Nick puszcza mi oko, które i tak samo opada, ze względu na zmęczenie i alkohol we krwi.
W końcu brat przymyka oczy i powoli dopada go sen. Zanim to jednak następuje, blondas mówi:
- Codziennie dziękuję za to, że chociaż mam ciebie w tym popieprzonym życiu. Nie rozumiem, co tutaj robisz. Mimo, tego jak cię potraktowałam pomagasz mi. Ktoś naprawdę nade mną czuwa tam na górze.
Po tych słowach zapada cisza.

   Kiedy otwieram oczy rano, zegarek wskazuję godzinę 6:30 am. Podnoszę się z fotela, aby wyprostować kręgosłup, ze względu na niewygodną pozycję w jakiej spałam. Wykonuję kilka skłonów po czym spoglądam na brata, aby sprawdzić czy śpi. Chłopak ma zamknięte oczy i oddycha miarowo, przebywając gdzieś w swoim świecie. Postanawiam trochę posprzątać i zrobić zakupy. Zajęcie myśli dobrze mi zrobi.
     Wracam akurat z zakupów, gdy pod domem Nicklasa spotykam Aarona. Chłopak jest w dobrym humorze bo wita mnie szerokim uśmiechem.
- Lepszy dzień? - szczerzy się, jakby reklamował pastę do zębów.
- Na pewno nie bardziej niż twój - odpowiadam uśmiechem.
Śmieje się. Nie ma takich dołeczków jak Jack, ale mimo tego, śmiech ma doskonały, że mógłby konkurować z szatynem.
- Spacer? Trening? - spoglądam na jego sportowy strój, gdy otwiera przede mną drzwi do domu.
- Krótki bieg, od drzwi domu do samochodu - puszcza mi oko.
- Sportowiec - kiwam głową z aprobatą.
Wchodzimy do salonu, gdzie od razu zauważam brak Nicka na kanapie. Jednak po chwili pojawia się, jak widać zbawiony dźwiękiem otwieranych drzwi i głosów. Chłopak akurat wyciera głowę ręcznikiem, bo jak widać wziął prysznic w celu całkowitego wytrzeźwienia lub chęci zwalczenia kaca. Kiedy mnie widzi, zamiera. Trzyma ręcznik w dłoniach i patrzy zaskoczony, jakby zobaczył ducha.
- Sharon? Co ty tu robisz? - na jego twarzy pojawia się złość.
Uśmiech znika z mojej twarzy. Dociera do mnie, że z powodu nadmiaru alkoholu, Nicklas kompletnie nie pamięta co działo się poprzedniego wieczoru, a tym bardziej naszej rozmowy.
- Przyniosłam zakupy - udzielam mu najgłupszej odpowiedzi jaka przyszła mi do głowy.
Kątem oka dostrzegam minę Ramsey'a w stylu: "serio?". Ignoruję go jednak, cały czas patrząc na brata.
- Nie powinnaś tu przychodzić... - zaczyna.
- Wczoraj tobie to jakoś nie przeszkadzało - irytuję się.
- O czym ona mówi? - Nick szuka pomocy w Walijczyku, który milczy.
-Nieźle wczoraj dałeś w palnik, stary... - Rambo uśmiecha się  przepraszająco. - A Sharon cie tutaj przytaszczyła.
- Nie musiałaś tego robić. Sam bym sobie poradził.
- Sam? - zaśmiewam się ironicznie. - Nie byłeś w stanie iść na własnych nogach, a co dopiero wrócić do domu. Ale masz racje. Nie powinnam tego robić. Mogłam pozwolić żeby wezwali policje, żeby zabrali cię tam gdzie byś wytrzeźwiał. Na pewno to by było lepsze miejsce niż kanapa we własnym domu. W dodatku idealnie by się to wszystko skończyło, interesującym artykułem w gazecie: "Gwiazda Arsenalu się stacza".
Żałuję, że ci pomogłam - jestem tak wkurzona, że nie wytrzymuję.
Oddaje zdziwionemu Ramsey'owi zakupy po czym opuszczam dom brata, trzaskając drzwiami.

     Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam na ławce w pobliskim parku. Godzinę, dwie? Może więcej. Czuję się jakbym siedziała tam nawet i 10 lat. Po chwili pojawia się Aaron. Siada tuż obok i milczy.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - pytam, chociaż i tak nie interesuje mnie ta informacja.
- Nie wiedziałem. Zgadywałem po prostu. Po tym co się wydarzyło u Nicka, na pewno chciałaś przemyśleć wiele spraw, do do przemyśleń najlepsza jest zieleń w okolicy - chłopak rozgląda się. - W tym przypadku biel.
- Dlaczego on tak robi? Aż tak mnie nienawidzi? - spoglądam na bruneta, szukając odpowiedzi.
Chłopak patrzy mi w oczy.
- Nie. Nie jest tak. Zagubił się po prostu. Gada głupoty, ale na pewno tak nie myśli.
- Tracę wszystkich w około. Rodziców, brata...
- Masz przyjaciół. Charlie, Jacka, Chambo. Masz mnie - Aaron wyciera kciukiem pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku. - Możesz na mnie zawsze liczyć. Zawsze.
Jego twarz zbliża się do mojej, tak, że czuję jego ciepły oddech na policzku. Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy. Widzę ich odcień bardzo dokładanie, dzięki odległości, która coraz bardziej się zmniejsza. Wiem do czego to prowadzi, ale nie jestem w stanie zatrzymać rozwoju wydarzeń. Czuję jednocześnie mętlik, gdyż z jednej strony nie chcę ale z drugiej czuję nieodpartą ochotę poczekać na to co się stanie. I ta druga opcja zwycięża. Jego usta odnajdują moje. Ma miękkie i ciepłe wargi. Przymykam mimowolnie oczy. Czuję jego dłoń na policzku i kciuk muskający skórę. Pocałunek trwa moment. To Aaron go przerywa. Widzę w jego oczach ukryty błysk, przysłonięty przerażeniem. Chłopak podrywa się z ławki.
- Nie powinienem tego robić... Przepraszam - patrzy na mnie przez chwilę po czym szybko odchodzi, zostawiając mnie samą.
Nie zatrzymuję go. Czuję jedynie dziwną pustkę i chłód poranka.

Dwa dni później...
    Wracam do domu z wieczornego biegu. Od jakiegoś czasu postanowiłam zadbać o zdrowie i figurę, więc idąc za ciosem postanowiłam wieczorami biegać. Ciekawe jak długo się utrzymam przy postanowieniu, ale nie zapeszajmy. Już z daleka dostrzegam samochód stojący na podjeździe, który na pewno nie należy do Matta. Widzę jego właściciela opartego o maskę i z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Szatyn patrzy w moim kierunku z lekkim i beztroskim uśmiechem. Podchodzi bliżej.
- Cześć. Widzę, że sportowy tryb życia. Popieram, popieram.
- Hej Jack - posyłam mu wymuszony uśmiech, po przypominam sobie wieczór, kiedy potrzebowałam jego pomocy, a on nawet nie raczył oddzwonić. - Coś się stało?
- Nie. Dzwoniłaś do mnie. I postanowiłem się dowiedzieć z jakiej przyczyny.
- To było dwa dni temu... - unoszę brwi z politowaniem.
- Przepraszam cię. Byłem trochę zajęty. Nie miałem jak się wyrwać. Strasznie mi przykro - chłopak robi minę psa, który pogryzł kapcie, a ja czuję, że nie mogę się gniewać, chociaż cały czas po głowie chodzi mi pewna rudowłosa dziewczyna, która może być powodem absencji Jacka.
- Mogłeś jakoś dać znać, że wszystko okej. Martwiłam się - dobra, wiem, kłamię.
- To miłe - Wilshere posyła mi dołeczkowy uśmiech numer 10 - Jeżeli chcesz, dzisiejszego wieczoru jestem do twojej dyspozycji - puszcza do mnie oko.
- To dobrze - uśmiecham się unosząc brwi - Muszę posprzątać całe mieszkanie.

- O misiaczki moje! - Charlie drze się już na samym wejściu. - Dlaczego oglądacie Modę na Sukces bez mnie? Pogubię się w fabule - dziewczyna pada na fotel i patrzy na ekran telewizora ze zrezygnowaną miną.
- Ridge dowiedział się, że jest ojcem samego siebie - mówi Jack z pełną buzią popcornu.
- Fuj Wilshere, oplułeś mnie! - warczę - A gdzie twoje zakupy? - zwracam się do przyjaciółki.
- Spotkałam w galerii dwóch typów i najęłam ich do targania toreb - dziewczyna spogląda na zegarek. - Za kilka sekund powinni tu przyjść.
- Wzięłaś nieznajomych do noszenia torebek? - patrzę zaskoczona - Nie boisz się, że zwieją?
- Coś ty! - blondynka macha ręką - Jacy tam nieznajomi...A nawet jak nawieją to Jack ich znajdzie.
- Ja? - chłopak woła zaskoczony.
Zanim jednak udaje mu się dać upust niezadowoleniu, drzwi otwierają się a do salonu wkraczają niejaki Alex Oxlade-Chamberlain  i... Aaron Ramsey. Żołądek podskakuje mi do gardła na widok bruneta, ale próbuje nie okazywać zaskoczenia. Czuje się jednak dziwnie siedząc na kanapie wraz z Jackiem pod jednym kocem, kiedy niedaleko stoi chłopak z którym całowałam się dwa dni temu. Życie jest pokićkane.
- Boże... nigdy... więcej... zakupów - sapie Chambo stawiając torby na podłodze. - Oglądacie Modę na Sukces? - woła, gdy zerka na ekran.
Ramsey okłada torby, tuż koło tych zostawionych przez Mulata, po czym spogląda na telewizor a potem na nas. Zauważam, że unika mojego wzroku, kierując go na serial lecący w tv.
- Rigde ojcem samego siebie. Serio? - brunet wznosi wbija wzrok w sufit i wsadza ręce do kieszeni.
- Ja tam zawsze chciałem się umówić z Brooke. Niezła rakieta - Alex sięga ręką po popcorn, po czym wpycha całą garść kukurydzy do ust - Rambo dsaj  spokój, fszeciesz fochasz ten serial.
- Jasne. Zawsze chciałem ubierać się w domu mody Foresterów - chłopak prycha przysiadając na oparciu fotela zajmowanego przez Charlie - Te ubrania mnie urzekają.
- Ja bym chciała tak zginąć jak Stephanie - wtrąciła Charlotte. - Wypadała przez okno w przeciągu 20 odcinków. Umarła pewnie z nudy.
- Zmartwychwstała 500 odcinków później - dodaję.
- Śmierć jest niczym - dramatycznie szepcze Alex.
Całą piątką wybuchamy śmiechem. Drzwi do mieszkania otwierają się, a do pomieszczenia wchodzi Matt. Spogląda zaskoczony na towarzystwo, następnie na drzwi.
- Pomyliłem mieszkania? - pyta zdziwiony.
- Nie, kuzynie. Wejdźże śmiało - uśmiecha się Charlie.
- Już się obawiałem, że jestem przemęczony do tego stopnia, że nie trafiam do własnego mieszkania.
- Sorry, że taka nasiadówa, ale oni już będą wychodzić - uśmiecha się Charlie.
Jack, Aaron i Alex patrzą na nią ze zdziwieniem, ale podnoszą się ze zrezygnowaniem z zajmowanych miejsc.
- Racja. Późno już - mówi Ramsey.
- Tak...Zasiedziałem się, a krowy nie wydojone - podchwycił Chambo.
- Już po dobranocce - uśmiecha się przepraszająco Jack.
- No co wy chłopaki. Posiedźcie jeszcze - uśmiecha się Matt. - Ja kładę się zaraz spać bo jestem wykończony, a wy sobie siedźcie - chłopak zerka na ekran telewizora - Ridge dowiedział się, że jest ojcem samego siebie.
- Następnym razem - odpowiada Jack nakładając kurtkę. - Cześć wam.
- Cześć - tuż za nim wychodzą Anglik i Walijczyk.
- Hej - odpowiadam chórem z Charlie i Mattem.
Po ich wyjściu zapada cisza.
- Ej. Alex ma krowy? - pyta znienacka Charlie.
Prycham śmiechem, nakładając koc na głowę.





Od autorki: "Wzjhdpsjoadjkpaeprkdfkfkfnsl" - tak ten rozdział skomentowała Ewa W, gwiazda "cały czas tłukło". Nawiążę moją wypowiedź do jej słów, twierdząc: "ani spać, ani się położyć, tylko pisać rozdział".
W moim mniemaniu jest to take: "tsa". Mało wnosi, mało wynosi. Ocenę pozostawiam wam.



Rozdział na wczoraj.

PS.  Szczęśliwego Nowego Roku! życzę wszystkim czytającym, piszącym. Oby 2014 rok, był rokiem pełnym weny, radości, czasu, biologii, kolejnych przejmujących rozdziałów na tym blogu czego życzę sobie i Wam. Trzymajcie się! Do następnego!


        Katorga.






poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 10

     Można by pomyśleć, że słysząc nowinę z ust Jacka wpadnę w szał, zdewastuję park, albo nie daj Boże dojdzie do rękoczynów. Zaskakujące, ale nie doszło do żadnej z wcześniej wymienionych czynności. Owszem jestem zaskoczona i szczęka delikatnie upada na ziemię, jednak w głębi duszy chyba się tego spodziewałam. Odganiałam to od siebie, ale przeczuwałam, że Nicklas będzie chciał zrobić mi na złość. No, ale nie COŚ TAKIEGO?! Po raz kolejny zapada cisza. Jack bawi się zamkiem, nie patrząc na mnie, jakby się bał mojej reakcji, zaś ja wpatruję się w buty, nie mając pojęcia co myśleć o tej całej, zaistniałej sytuacji.
- Sharon... - szatyn z pewnym niepokojem spogląda na moją twarz.
- Słucham - pocieram ręce z zimna.
Wilshere jednak zwleka z zadaniem pytania, które go nurtuje. Delikatnie bierze moje dłonie w swoje i trzyma je, oddając mi trochę ciepła. Podnoszę wzrok, wpatrując się w jego twarz, na której maluje się spokój, co za chwilę i zaraźliwie udziela się mojej osobie.
- Mam do ciebie ogromną prośbę... - zaczyna.
- Mów Jack, przecież nie gryzę.
- Mam niedługo taki bankiet klubowy i chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Zgodzisz się?
Jestem zaskoczona, ogromnie zaskoczona, opuszczam wzrok na nasze splecione dłonie, zastanawiając się co powiedzieć na propozycje przyjaciela.
- Ale tam będzie Nicklas... dobrze o tym wiesz... - zaczynam niepewnie.
- Proszę cię, nie pozwolę mu na ani jedno słowo złośliwego komentarza. Nie chcę tam iść sam - robi smętną minę i spogląda na mnie z wielką prośbą w oczach.
Czuję, że będę żałowała w pewien sposób tej decyzji, ale kiwam w końcu głową.
- Dobra, pójdę.
Jego szeroki uśmiech powoduje, że dochodzę do wniosku, że może jednak dobrze robię.

     Charlie od razu zauważa, że coś się stało. Wpada do "mojego" tymczasowego pokoju, pada na łóżko
i leży wyczekując na to co powiem.
- Co? - patrzę na nią jak na kosmitę, czekając na ostrzał pytań.
- Zarumieniona jesteś, gadaj co się stało! - celuje we mnie oskarżycielsko palcem.
Odwracam się w kierunku biurka, przy którym robię porządek w notatkach.
- Nie wiem o co ci chodzi. Byłam na spacerze.
- To to ja wiem, pytanie, tylko kogo spotkałaś?
- Co cię to tak interesuje? - spoglądam na nią zirytowana.
- Wyszłaś się przejść na godzinę, wracasz po dwóch.
- Spotkałam Jacka i się zagadaliśmy.
Dziewczyna kiwa głową i mogę przysiąc, że na jej twarzy pojawia się jeden z "tych" uśmiechów. Odwracam się więc w kierunku porzuconej wcześniej czynności i biorę się do roboty.
- Zaprosił mnie na bankiet - wypalam.
- Ciebie też?  - woła podekscytowana.
Odwracam się zaskoczona:
- Słucham?!
- Źle mnie zrozumiałaś, chodzi mi o to, że ja też dostałam zaproszenie na ten bankiet - blondynka uśmiecha się promiennie.
- Od?
- Aarona - odpowiada.
Zamieram. Szczęka ląduje mi na podłodze, po raz kolejny tego dnia, zresztą.
- Charlotte...
- Wiem, wiem, wiem! Ten ton i sam fakt, że używasz mojego pełnego imienia nie wróży nic dobrego - dziewczyna poddenerwowana, wstaje - Daruj sobie, te swoje pełne dobrych rad, kazania.
- Po prostu nie chcę, żebyś zraniła mojego przyjaciela.
- Boże jak to brzmi...
- Charlie!
- Sharon, wyluzuj. Flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził - przyjaciółka przewraca oczami.
- A nie uważasz, że to zachowanie jest idiotyczne? Że bawisz się uczuciami? Że to jest cholernie egoistyczne?! Dlaczego tylko myślisz o sobie?! - postanawiam nią "potrząsnąć".
- O nie! Tak pogrywać nie będziemy... - Charlie powoli traci cierpliwość, co zauważam po wściekłości malującej się na jej twarzy. - Nie możesz powiedzieć od razu, że Aaron ci się podoba i jesteś zazdrosna?
Prycham gniewnie, bo większej durnoty w życiu nie słyszałam.
- Pieprzysz farmazony, skarbie - odpowiadam na zarzuty.
- To dziwne, że dopiero teraz jesteś przeciwna moim flirtom. Może to wcale nie chodzi o zachowywanie się w porządku tylko po prostu jesteś zazdrosna o Ramsey'a?
Pukam się palcem w czoło.
- Zawsze byłam przeciwna twoim flirtom i nie jestem zazdrosna o Aarona. Po prostu uważam, że zachowujesz się bardzo nie w porządku, nie tylko względem Aarona, ale i wobec innych chłopaków. I dosyć mam tej dyskusji, więc bądź miła i wyjdź.
Blondynka wpatruje się we mnie przez chwilę, przenikliwym wzrokiem, jednak nie komentując niczego, po prostu opuszcza sypialnie. A ja mam ochotę coś rozwalić.

      Kilka dni później, między mną a blondynką nadal występuje napięcie, jednak nie wracamy już do tematu jej podbojów. Odnosimy się do siebie uprzejmie, ale nie ma już tej zażyłości, tylko skrępowanie i ta dramatyczna cisza. Pewnego dnia, jednak, jak gdyby nigdy nic, Charlie, na zgodę, wyciąga mnie na zakupy, w celu znalezienia wymarzonej sukienki. Jest piątek, centrum jest pełne ludzi i jak na złość, znalezienie tej jedynej i niepowtarzalnej sukienki, graniczy z cudem. Po kilku godzinach, tracę czucie w nogach, Charlotte jest już nieźle wkurzona, ale nie odpuszcza. Wkraczamy do ostatniego sklepu, a tam ONA. Cudowna, to za mało powiedziane, jest FANTASTYCZNA. Czarna sukienka, przed kolano, na ramiączkach, marszczona z przodu i z tyłu, z ciemnozieloną koronką od spodu i czarną na dekolcie. Wyłapuję radosne spojrzenie Charlie, która kiwa głową w taki sposób, jakby mówiła: " I na co kretynko czekasz? Mierz!". Łapię więc za wieszak i chwilę później już jestem w przymierzalni. Kiedy z niej wychodzę, Charlie już mam w ręku własną "zdobycz", w postaci prostej, lecz ładnej. czerwonej sukienki. Dziewczyna unosi kciuki do góry po czym, sama wkracza aby przymierzyć to co upolowała. Ja zaś zdejmuję ciuch i czekam przed przymierzalniami na Charlie. Kiedy wychodzi już wiem, że to koniec zakupów sukienki, gdyż ta, którą ma na sobie blondynka jest jakby szyta, specjalnie dla niej. Uśmiecham się z aprobatą, a dziewczyna  wraca za kotarę, aby się przebrać, zaś ja kroczę w stronę kasy, by kupić ciuszek. Kilka minut później pojawia się Charlie, aby zapłacić za swoją zdobycz, po czym obie wychodzimy ze sklepu i kierujemy się w stronę włoskiej pizzeri, aby napełnić brzuchy, które już od paru godzin, ignorowane, wołały: "jeść! jeść!".
       Na miejscu nie ma dużo ludzi. Jest zajętych kilka stolików. Jakaś rodzina z małym dzieckiem, grupa nastolatków, dwie dziewczyny, na które spoglądam przelotnie. Po złożeniu zamówienia, postanawiam udać się do łazienki, Charlie zostaje przy stoliku, a ja wychodzę. Kiedy otwieram drzwi do pomieszczenia, okazuje się, że też ktoś chciał to zrobić, tyle że z drugiej strony.
- Jak łazisz... - warczy w moim kierunku... Isabel, po czym zamiera.
Po chwili jednak otrząsa się z letargu, a na jej twarz wpływa ironiczny uśmiech.
- O proszę, kogo ja widzę. Moja najukochańsza siostrzyczka.
- Spieprzaj - chcę ją wyminąć, ale łapie mnie za nadgarstek.
- Zapłacisz za wszystko co zrobiłaś. A Jack i tak będzie mój - warczy.
- Nie sądzę - wyrywam rękę z jej odcisku i wymijam przyrodnią siostrę.


     Wieczór bankietu, przychodzi bardzo szybko. Święta coraz bliżej, co dobrze widać, bo Londyn oprócz cudnej aranżacji świątecznej, jest przyozdobiony płatkami śniegu. Wszystko toczy się spokojnym rytmem. Spędzam dużo czasu z przyjaciółmi, na uczelni również nie ma problemów, a nawet czeka mnie coś ciekawego, bo po przerwie świątecznej mam zacząć praktyki. Jedynym moim utrapieniem jest kontakt z Nickiem, a raczej jego brak. Od czasu wielkiej kłótni nie widziałam blondasa, a i on nie szuka ze mną porozumienia, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem u niego na czarnej liście i nie ma nadziei na jakąkolwiek rozmowę. A cholernie się za nim stęskniłam.
     Jest 6 pm. Za oknem mrok, który rozświetlają jedynie latarnie uliczne. Przygotowujemy się z Charlie do wielkiego bankietu, w którym mamy brać udział. Czuję ścisk w żołądku i wielki strach. Przede wszystkim, przed spotkaniem z Nicklasem i jego "wybranką". Charlotte jest wyluzowana, albo genialnie udaje. A ja czuję napięcie. Lekko rozładowuje je, biorąc prysznic. Mam nadzieję, że chociaż na moment się uspokoję, ale gdzie tam! Drżącymi dłońmi zakładam sukienkę i dodatki, a następnie przez kolejne 10 minut przyglądam się sobie w lustrze.
- Bo się zakochasz - Charlie, ubrana jedynie w bieliznę, wchodzi do mojego lokum, po czym zabiera moją kosmetyczkę - pożyczam!
I już jej nie ma. Wzdycham głęboko i wychodzę za nią.

     Jack podjeżdża pod dom Matta, taksówką. "Po szampanie nie prowadzę" - jak wytłumaczył. Grzeczny chłopiec. Jego reakcja na mój widok, jest też dosyć krępująca. Przez chwilę wpatruje się we mnie w milczeniu, po czym wyszcza zęby i mówi:
- Ślicznie wyglądasz - po czym bierze mnie pod rękę i prowadzi mnie w stronę samochodu, po czym szarmancko otwiera przede mną drzwi.
Podróż przebiega w milczeniu. Ucisk w żołądku powraca z zaskakującą siłą, więc nie wypowiadam ani jednego słowa, tylko pilnuję się, żeby nie puścić pawia. Wilshere, też milczy, wpatrując się w okno, zastanawiając się nad czymś usilnie. W tle słychać jedynie radio, raczące słuchaczów, jakąś spokojną melodią. W końcu jesteśmy na miejscu. Zanim udaje mi się wysiąść, Jack wręcz wybiega z samochodu
i otwiera przede mną drzwi, co powoduje, że czuję się bynajmniej dziwnie. Kiedy wysiadam, chłopak płaci za taksówkę następnie znowu bierze mnie pod rękę i kierujemy się w stronę restauracji, gdzie odbywa się bankiet. Kiedy tam wkraczamy, peszy mnie błysk fleszy i przepych, który wyraźnie podkreśla obecność, sławnych piłkarzy i ich partnerek. Na szczęście kojarzę twarze, głównie dzięki temu, że większość poznałam na imprezie, na którą zabrał mnie Nick. Jego samego jednak nie widzę, co przyjmuję z wielką ulgą. Po prostu strasznie boję się jego reakcji na mój widok. Jack  chyba tego nie odczuwa bo wita się z każdym napotkanym piłkarzem i jego partnerką, zaś ja czuję skrępowanie przy każdym kontakcie ze sławami.
Jack ściska mnie pocieszająco za rękę, co daje mi trochę otuchy,ale nadal zbyt mało. Siadamy oboje na wyznaczonym dla nas miejscu, przy stoliku, gdzie jest już Aaron wraz z Charlie oraz Chambo, który na kolacje przyszedł sam.
- Wilshere, nie ładnie jest odbijać żonę, kumplowi - puszcza do nas oko.
- Widziałeś Nicka? - szatyn zadaje pytanie, które sama mam na końcu języka.
- Nie, ale pewnie zaraz się zjawi - Mulat wskazuje ruchem głowy na tabliczkę, ustawioną tuż obok mojego miejsca z wydrukowanym nazwiskiem mojego brata.
Blednę. Zanim Jack mówi cokolwiek, cała nasza piątka zauważa blondyna idącego z odstawioną Lisą. Rozglądam się z przerażeniem w poszukiwaniu drogi ucieczki. Jest jednak za późno. Nicklas mnie zauważa.
Jego mina diametralnie się zmienia. Tężeje. Znika uśmiech, w jego oczach, mimo odległości. dostrzegam wściekłość.
- Czy tylko mi robi się gorąco? - zauważa Ramsey, co reszta zbywa milczeniem.
Po prostu dobrze widzą, ze szykuje się rozróba.
- Cześć Nicklas! Co ty jak zwykle spóźniony! - woła Alex, który chce załagodzić wiszącą w powietrzu awanturę.
- Co ona tu robi? - blondas ignoruje zabiegi Mulata, tylko lustrując mnie morderczym wzrokiem,
- Zaprosiłem ją - szatyn ściska mocniej mnie za rękę i odsuwa z zasięgu Nicka.
Panowie obrzucają się twardym spojrzeniem, aż przechodzą mnie dreszcze.
- Nicklas! Jack! - do chłopaków podbiega blondyn, chyba Szczęsny - Ostry melanż się zapowiada - uśmiecha się szeroko, obejmując zarówno blondasa jak i szatyna.
- Tak Wojtek, masz całkowitą racje - mruczy Nicklas, posyłając Jackowi spojrzenie, mówiące, że ta rozmowa się jeszcze nie skończyła.
- Co wy macie takie kwaśne miny? Trzeba się bawić - Polak zauważa po chwili resztę towarzystwa ze mną na czele.
- Oooo Sharon! Znowu się widzimy! Jak miło!
- Cześć - uśmiecham się słabo, bo tylko na tyle mnie stać.
- Co wy wszyscy macie takie miny. Ej helloo jest imprezka! - woła blondyn z uśmiechem - Thomas! Mój ukochany kapitanie! - pośród tłumu zauważa Vermaelena, więc opuszcza nas i pędzi  w jego kierunku.
- Chyba już coś zdążył wypić - Alex zwraca się w kierunku Aarona, który kiwa twierdząco głową.
- Zdecydowanie.
Nicklas tymczasem odwraca się w stronę Jacka, posyłając mu lodowate spojrzenie. Chce coś powiedzieć, ale przerywa mu w tym momencie, dyrektor klubu, niejaki Gazidis, który pojawia się przy mikrofonie, aby przemówić.
- Witam was bardzo, bardzo serdecznie. Cieszę się, że mamy szanse spotkać się tego wieczoru, po raz ostatni, zanim rozjedziecie się do swoich rodzinnych domów... - zaczyna się to część przemówienia, która jak wiemy, znudzi nawet Hermione Granger.
W tym czasie rozglądam się po sali. Przede wszystkim przyznaje, że te wszystkie świąteczne girlandy nie wyglądają tandetnie., jak wcześniej uważałam. Wszystko jest eleganckie, tworząc bardzo przyjemny wystrój. To dobrze, bo nieswojo czuję się w przepychu. Kieruję wzrok na osoby przebywające w sali, gdzieś tam koło choinki kapitan Kanonierów, udając że słucha bawi się bransoletką swojej partnerki.       Ozil rozmawia po cichu z Podolskim. Wszyscy piłkarze okazują brak zainteresowania dla mowy dyrektora,  który z ożywieniem rozprawia o nadziei na zwycięstwa, ze nawet tego nie zauważa. Wracam wzrokiem na swój stolik. Alex opiera głowę o ramię Ramseya, który ma zniesmaczoną minę, Jack ściska mnie za rękę, jakby się bał, że się wyrwę i ucieknę, Charlie jest tak znudzona, że jej powieki same opadają, a Nick, siedzący koło mnie, nie zwraca nawet uwagi, że ze mną sąsiaduje, zabawia Lisę, co chwilę szepcząc coś do niej i całując ją w rękę, co dziewczyna przyjmuje chichotem. Kiedy Nicklas podnosi na mnie wzrok, uciekam spojrzeniem w kierunku przemawiającego dyrektora, ale kątem oka dostrzegam, że brat nadal mi się przygląda. Nagle do sali wchodzą dwie spóźnione osoby. Oczy wszystkich zwracają się w kierunku nowo przybyłej pary. Jest to niejaki Giroud wraz z... Isabel.
- CO? - wykrzykuję równocześnie z Nicklasem.
Aaron i Alex spoglądają na nas.
- Chyba zauważam w końcu podobieństwo - mówi Mulat do Walijczyka, lecz my nie zwracamy na to uwagi.
Kiedy wraz z "partnerką" przysiada się do naszego stolika, czuję, że temperatura bardzo wzrasta. Isabel posyła wszystkim słodki uśmiech, a kiedy zwraca się w moim i Nicka kierunku, widzę w jej oczach nutę tryumfu.
- Cześć wam! - Olivier nie zauważa powagi na naszych twarzach  i rozsiada się z wyluzowaniem - To jest moja cudna towarzyszka - Isabel, a to moi koledzy z drużyny i ich partnerki.
- Bardzo mi miło was poznać - dziewczyna uśmiecha się słodko, aż do porzygania.
Nicklas patrzy na nią jak na robaka, czyli, jak z ulgą stwierdzam, gorzej niż na mnie. Zamieszanie spowodowane pojawieniem się Francuza z blondynką mija i wszyscy przy naszym stoliku z powrotem kierują wzrok na przemawiającego. Tylko ja zanim robię to co oni patrzę na siostrę, która posyła porozumiewawcze spojrzenie Lisie. Tamta puszcza oczko i uśmiecha się, a ja mam ochotę strzelić Nicka i pokazać mu co się dzieje tuż pod jego nosem. Isabel zauważa, że się im przyglądam i uśmiecha się do mnie zjadliwie. Nienawidzę jej.
     Po kilku, równie nużących mowach, przychodzi czas na kapitana Kanonierów, który jednak wie dobrze, że koledzy nie są zainteresowani tym co ma do powiedzenia, więc nie przeciąga przemowy. Bankiet, zostaje oficjalnie rozpoczęty. Zaczyna grać muzyka, co wszyscy witają aplauzem, a wszędzie zgodnie rozbrzmiewają głosy rozmów. Przy naszym stoliku, panuje niezręczność, bo kiedy wziąć pod lupę: moje relacje z Nickiem, z Lisą i z Isabel, relacje Nicka z Isabel i Jackiem oraz relacje Jacka z Isabel, to można się się nieźle pogubić. Jedynie Giroud tego nie zauważa i opowiada coś z szerokim uśmiechem, co chwilę obejmując blondynkę, na co Nicklas reaguje coraz mocniejszym zaciskaniem pięści. Aaron i Charlie chyba tego nie wytrzymują i idą na parkiet, co chwilę potem robi Nick i Lisa oraz Olivier i Isabel, a przy stoliku zostaję ja, Jack i Alex.
Chambo oddycha z ulgą i spogląda na nas.
- A wy nie tańczycie?
- Wiesz dobrze, jakim jestem tancerzem - odpowiada Jack - Nie chce podeptać Sharon.
- Racja! - Mulat uśmiecha się szeroko. - Masz grację słonia w składzie porcelany.
- Naprawdę nie umiesz tańczyć? - patrzę na Anglika z zaskoczeniem.
- Przykro, mi dostałem dwie lewe nogi do tańczenia.
- Do piłki też... - dopowiada Alex, za co Jack rzuca mu mordercze spojrzenie.
- Piękny wieczór ci zaserwowałem - rzuca szatyn z ironią - Ale jest Chambo, dobrze że chociaż on umie tańczyć.
Alex uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym wstaje od stołu i podchodzi do mnie wyciągając rękę.
- Mogę prosić do tańca?
Niepewnie patrzę na Jacka, który uśmiecha się do mnie, puszczając oko. Jednak nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenia, że jest jakiś przygnębiony.Zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, Alex zdecydowanie wyciąga mnie na parkiet.
      Jeżeli każdy piłkarz tak tańczy to jestem na tak! Chambo jest po prostu fantastyczny. Tak jak na każdej imprezie czułam skrępowanie, spowodowane tym, że faceci którzy prosili mnie do tańca byli nieobliczalni. Alex też taki był, ale w pozytywnym znaczeniu. Po kilku piosenkach z nim, czułam się jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię lub jakbym tańczyła bez przerwy całą noc. Jedno musze jednak przyznać, taniec z Alexem to czysta przyjemność, a każda niedojda, jak ja, nagle potrafi wykonać bardzo skomplikowane figury taneczne. Później tańczę z kilkoma innymi Kanonierami, aż trafiam "w ręce" Aarona.
Uśmiecha się do mnie tym swoim  uroczym uśmiechem,  po czym obejmując mnie, kołysze w takt piosenki. Kiedy mnie okręca, dostrzegam, że Jack siedzi przy stoliku i cały czas mnie obserwuje dyskutując o czymś zawzięcie z Alexem. Po tym ułamku sekundy, nie mogę już skupić się na tańcu,  wskutek czego depczę Ramsey'a, który krzywi się na twarzy.
- Wybacz - uśmiecham się słabo, na co on tylko puszcza mi oko.
- Jak Ci się tutaj podoba? - zaczyna rozmowę, przy jakiejś wolnej nucie, kiedy przybliża mnie do siebie i lekko kroczy w rytm muzyki.
- Zawsze mogłoby być lepiej... - wzdycham na wspomnienie brata.
- Przejdzie mu...
- Mam nadzieję.
- Zobaczysz - po raz kolejny uśmiecha się, dramatycznie mnie na koniec okręcając.
Po skończonej piosence dziękuję Aaronowi za tańce i zamierzam udać się do stolika, bo dochodzę do wniosku, że niezbyt kulturalnie jest opuszczać partnera, z którym przyszłam. Obiecuję sobie w głowie, że spędzę z nim cały wieczór, choćbym miała przesiedzieć na tyłku cały wieczór. Zatrzymuję się nagle, kiedy zauważam tuż przed, osobę stojąc na mojej drodze. Jack uśmiecha się nieśmiało i podaje mi rękę.
- To może jeszcze taniec ze mną? - pyta niepewnie.
- Z przyjemnością - wyszczerzam zęby, jakbym reklamowała pastę.
Jak na ironię, salę wypełnia jakaś spokojna, melancholijna piosenka, która powoduje, że chłopak lekko przyciąga mnie do siebie i z niepewnością, kładzie dłoń na mojej talii. Z dozą obawy zaczyna się bujać, obserwując swoje buty, jakby bał się, że mnie zdepcze. Śmieję się, co powoduje, że chłopak podnosi głowę, aby na mnie spojrzeć. Puszczam mu oko i zaczynam nas prowadzić w tańcu, aby nie za szybko, żeby szatyn zdążył się wdrążyć w muzykę. Po chwili chłopak pewnie stawia kroki, coraz szerzej się szczerząc
i patrząc na mnie spojrzeniem mówiącym: "Patrz! Ja tańczę!". Tańczymy jeszcze kilka piosenek, po czym Jack proponuje wyjście na świeże powietrze. Przystaję na tą propozycję.
       Noc jest piękna. Nie ma wielkiego mrozu, tylko trochę szczypie w nos. Jack odśnieża ławeczkę tuż przy świątecznie przystrojonych świerkach. Siadamy i obserwujemy bezchmurne niebo w milczeniu. Jest przyjemnie. Czuję się po raz pierwszy odprężona w tym tygodniu. Nie dopuszczam żadnych złych myśli. Tylko ten spokój. Który niestety, nie trwa wiecznie.
       Nie wiem dlaczego, ale mam zawsze takie "szczęście", że gdy wszystko jakoś się układa, to los daje mi prezent w postaci niezłego zamieszania, jak w tym przypadku. Niedługo po naszym wyjściu na świeże powietrze, dziwnym trafem, Nicklas również się pojawia. Gdy nas zauważa, zatrzymuję się i stoi, rozważając chyba możliwość odejścia. Jednak jego konfliktowa natura na to nie przystaje. Podchodzi do nas, na tyle blisko, że zauważam złość na jego twarzy.
- Możesz mi wyjaśnić, co ona tutaj robi, Jack? - wypala wskazując na mnie ręką.
Szatyn spogląda na mnie ze zdziwioną miną, po czym odwraca się w kierunku blondasa:
- Z tego co wiem, to akurat siedzi i napawa się czystym mroźnym powietrzem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi... Dlaczego ją zaprosiłeś?
Mój towarzysz podnosi się z ławki, a ja widzę, że znika żartobliwy ton i chłopak zaczyna się denerwować. Podnoszę się jego śladem i zaczynam zastanawiać,czy nie wrócić do środka, aby uniknąć awantury.
- A czy ja muszę mieć twoje pozwolenie?
- Po prostu nie życzę sobie aby ona się tutaj pojawiała - odpowiadam Nicklas obronnym tonem.
- Z kolei ja nie życzę sobie, żebyś tak traktował Sharon. Nie zgadzam się abyś odnosił się do niej tak pogardliwie i bezosobowo. Mogłem ją zaprosić bo to moja przyjaciółka, jak i również twoja siostra, jeżeli mnie pamięć nie myli. I nie mów tutaj o zachowaniu się fair, bo dobrze wiem, że nie kochasz Lisy, tak jak się z tym odnosisz, tylko po prostu masz nadzieję, że zapomnisz o niej. - Jack staje się nagle tym Jackiem, który kiedyś mnie bronił przed psycholem. Jest wściekły a w jego oczach palą się te niebezpieczne ogniki.
- Zamknij się! To nie twoja sprawa. Ona jest przeszłością, nigdy nie pojawi się w moim życiu, zniknęła rozumiesz? Teraz jest Lisa i ją kocham.
- Jasne, oszukuj się, ale nie oszukuj nas. Widzieliśmy cię z Chambo jak kręciłeś z tą laską, a potem wyszedłeś w jej towarzystwie. Przedwczoraj też nieźle balowałeś z tymi dwoma blondynkami. Co lepsze w łóżku od Lisy?
Nick prawie rzuca się z pięściami na Jacka, ale staję między nimi, zanim dochodzi do rozlewu krwi.
- PRZESTAŃCIE!
-  Lepiej opowiedz mojej siostrze, o swoich cotygodniowych dziewczynach. Też masz się czym chwalić. Ta ostatnia ruda, musiała być świetna, no nie?
Coraz trudniej mi ich rozdzielać bo szatyn też wpada w chęć bijatyki z moim bratem. Na szczęście w porę pojawia się Aaron z Charlie i Alexem. Chłopaki natychmiast rzucają się mi na pomoc. Walijczyk odciąga Jacka, a Chambo Nicka. Ja nadal jestem w szoku bo każde słowo do mnie dociera. A najmocniej te ostatnie. Spoglądam na Jacka a następnie na Nicklasa i nie wytrzymuję, szybkim krokiem kieruję się w stronę restauracji.
     Wpadam do łazienki i podchodzę do lustra. Wpatruję się w swoje odbicie, z nadzieją, że moje lustrzane "ja" poradzi co począć. Nadmiar informacji ze strony zarówno Nicka jak i Jacka, spowodował, że mam wielki mętlik w głowie. Po chwili w pomieszczeniu pojawia się Charlie.
- Sharon...
- Nie chcę o tym mówić... - wyprzedzam jej pytanie.
- Nie musisz. Nie zmuszam cię. Ale wiedz, że możesz na mnie liczyć - spogląda na mnie po czym kieruje się w stronę drzwi - Jack czeka przy toalecie. Lepiej do niego wyjdź bo wezmą go za zwyrola.
Uśmiecham się po nosem. Charlie zawsze zostanie Charlie, moją przyjaciółką na którą mogę liczyć. Ale zawsze najbardziej rozbijają mnie jej teksty, wyjęte z kontekstu. Spoglądam po raz ostatni w lustro, po czym słucham rady blondynki i wychodzę z toalety.

       Jednak nie mogę się przemóc aby normalnie rozmawiać z Jackiem. Nie po tej całej chorej sytuacji. Już nie czuję się tak dobrze w jego towarzystwie. Raczej skrępowanie, tak to dobre słowo. Jestem skrępowana jakby mnie ktoś przywiązał do grzejnika. On chyba też nie wie co mówić. Mimo, moich sprzeciwów postanowił mnie odprowadzić do domu. Taki miły chłopak...
- Chyba się nie nadaję do imprez - wypalam niespodziewanie.
- Dlaczego?
- Zawsze coś. Nie powinnam była iść, zepsułam ci zabawę.
- Coś ty! Świetnie się bawiłem! W końcu jakoś tańczę.
Uśmiecham się. Dziękuję jednocześnie Bogu, za to że prowadzimy rozmowę na tematy niezwiązane z tym co się stało i z tym co powiedział Nick. I bardzo dobrze. Nie chcę znowu tracić nocy na rozmyślenia.
Jack podprowadza mnie pod drzwi. Zatrzymujemy się, a ja znowu nie wiem co powiedzieć.
- Przepraszam, że tak wyszło jak wyszło. Jednak dziękuję za zabawę, było świetnie, a tańczysz naprawdę dobrze.
- Dzięki - chłopak szczerzy zęby - I za naukę i za wspaniały wieczór. Mi się bardzo podobało. Mimo wszystko.
Uśmiecham się, następnie całuję go w policzek i kieruję się w stronę drzwi.
- Dobranoc - mówię.
Chłopak nadal stoi i śledzi mój krok wzrokiem.
- Dobranoc - uśmiecha się i próbuje przemóc do odejścia. Zanim otwieram drzwi odwracam się jeszcze raz. Macha mi na pożegnanie i odchodzi. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale to powoduje, że czuję pustkę.






Od autorki: AHAHAHAHHAHAHAH CZO TA KATORGA NICZ NIE PISZE!
Dobra ogarnęłam się. Z okazji mych imienin, napisałam ten rozdział, w którym znów się nic nie dzieje.
BOŻE JAK JA JESTEM NUDNA...
Wiem, że się zapuszczam i zdarza mi się nie zostawiać u Was komentarzy, ale to nie znaczy, że nie czytam. Oczywiście, że czytam. Ja zawsze czytam, tylko aktualnie się zapuszczacie jak ja (WSTYD!!) i nic nie dajecie. Dobra nie truję. Idę spać albo ogarnąć jaką naukę. Tak to jest jak się zapomni zeszytu z przedmiotu rozszerzonego, ze szkoły i nie ma się z czego uczyć. BRAWO, AVE JA!
Przepraszam za błędy w tym wykonaniu, ale wrzucam na spontanie. Bo jak zwykle nie chce mi się sprawdzać. Może to kiedyś edytuje i poprawię.


PS. AHAHAHAHHAHA CHOMIKU SKUR.^^*%(^)*%(* DEDYKUJĘ CI, ŻEBYŚ MIAŁA CO CZYTAĆ NA PRZERWIE W SZKOLE. I ŻEBYŚ JUŻ NIE TRUŁA DUPY Z NOWYM ROZDZIAŁEM. KOCHAM MOJEGO MURZYNA, EDYTĘ <3  

PS2: Nowy rozdział za pór roku  jakiś miesiąc.











niedziela, 20 października 2013

Rozdział 9


Usidlony?!     

       Mamy złą wiadomość dla wszystkich fanek Kanonierów, wzdychających do jednego z nich, Nicklasa Bendtnera. Jak się dowiedział nasz redaktor, w szatni Arsenalu, krąży wiadomość o rzekomym ślubie młodego napastnika z atrakcyjną szatynką. Ustaliliśmy już, że dziewczyna jest studentką 3 roku studiów fizjoterapeutycznych w Londynie. Kilka razy widziano ją w towarzystwie zawodnika londyńskiego klubu, znanego z hulaszczego trybu życia. Czyżby w końcu postanowił ustabilizować swoje życie prywatne? 

  
      Rzucam gazetę na stół i siadam na krześle krzyżując ręce na piersiach.  Nick zaś jak gdyby nigdy nic, podśpiewuje sobie smażąc jajecznicę. 
- Cholerne sępy... - warczę, ale on nawet nie reaguje. 
- Zamierzasz to ignorować? - spoglądam na niego, jednak braciszek wciąż udaje, że mnie nie ma w pomieszczeniu. 
- Czyli teraz to tak już będzie. Foch-mistrz Bendtner... KURWA NICK! - nie wytrzymuję w końcu. 
Powoli odwraca się w moją stronę z obojętnością, wypisaną na twarzy. Jednak nie po to, żeby coś powiedzieć tylko po prostu, wywala zawartość patelni na mój i swój talerz, następnie zabiera się za konsumpcję. Denerwuje mnie to niezmiernie. 
- Udław się tą jajecznicą - wstaję od stołu i wychodzę z kuchni. 

  
     Już od godziny siedzę na ławce w parku i patrzę w drzewa. Nie zauważam nawet jak ktoś siada obok mnie. 
- Wyciszamy się? - chłopak wygodnie rozpiera się i z uśmiechem przygląda się mojej twarzy. 
- Zakłócasz mi aurę - warczę bo w tym momencie nie chce mi się na niego nawet patrzeć. 
- Wstało się lewą nóżką? 
- Chcesz wylądować w szpitalu? - odwracam w jego kierunku twarz i wpatruję się ze złością w te irytująco, wiecznie wesołe brązowe oczy, w których tej chwili, maluje się zdziwienie. 
- Co się stało? - jest spokojny, co jeszcze bardziej wytrąca mnie z równowagi.
- Hot gossip* mówić ci coś ta nazwa? 
- Jakiś szmatławiec, a co? 
-  Bo dzięki waszym zabawnym żarcikom: "ten szmatławiec" rozpisuje się na mój i Nicka temat. To się stało - odpowiadam wściekła. 
Aaron jest zaskoczony, robi głupią minę, jakby zastanawiał się co powiedzieć.
- Ale...
- Przestań. To i tak nic nie zmieni.
Wstaję z ławki i zostawiam go samego, po prostu nie mam ochoty na żadną rozmowę.


        Od naszego ostatniego spotkania, Charlie nie zmieniła się ani trochę. Z beztroską na twarzy kroczy dumnie w moim kierunku, stukając obcasami nowych butów.  Nie zwraca nawet uwagi na spojrzenia, którymi taksują ją mężczyźnie, mijani na lotnisku. Dziewczyna, szeroko uśmiecha się na mój widok i pada mi w ramiona, ściskając z niesamowitą energią.  
- Stęskniłam się debilu - piszczy mi do ucha.
- Przytyłaś... - odpowiadam.
Odskakuje ode mnie gorączkowo i poprawia koszulkę, przyglądając się sobie, a w tym czasie ja łapie  powietrze, które zostało mi wcześniej odebrane.
- A ty nadal jesteś złośliwa - posyła mi ironiczny uśmiech i bierze w dłoń uchwyt od wielkiej walizki - To gdzie mieszka ten twój zaginiony brat?
      Kiedy wkraczamy do domu, Nicklas leży na kanapie i przerzuca pilotem kanały w telewizji.
- To jest dom Nicka, a to on sam - wskazuję na blondyna, który na widok Charlie, podrywa się z łóżka. Przeczesuje ręką włosy i ukazuje rząd białych zębów. Prycham jedynie z zażenowaniem bo irytuje mnie postawa blondasa, który nawet w stosunku do mojej przyjaciółki nie potrafi odmówić sobie podrywu.
- Sharon wspominała, że ma ładną przyjaciółkę, ale nie wiedziałem, że aż tak - z szarmanckim uśmiechem całuje dłoń blondynki. Charlie jest wyraźnie rozbawiona i rzuca mi jedno ze swoich spojrzeń pt. " Mogę?"
- Nicklas... - warczę - Masz dziewczynę dzbanie.
Czuję, że to nie najlepszy pomysł, aby przez niecały miesiąc żyć pod jednym dachem z nałogowym podrywaczem i dziewczyną, która również zmienia partnerów jak rękawiczki.

      Nick, nie mógł tak po prostu odpuścić okazji do imprezowania. W przeciągu 30 minut dzwoni do wszystkich kolegów i zarządza grubą imprezę w klubie. To nic, że jutro trening, przecież powitanie Charlie jest priorytetem. Czy tylko ja podejrzewam romans? Nie lubię dziewczyny mojego brata, ale gdyby zaczął się spotykać z moją przyjaciółką to tego bym nie zniosła. Wracając do imprezy. Zostaję zmuszona do założenia zielonej sukienki, kończącej się przed kolano, posiadającej koronkowe rękawy, którą przywiozła mi blondynka. Charlotte tym czasem ubiera jedną ze swoich mega seksownych kiecek, o kolorze płomiennej czerwieni, również kończącej się przed kolanem. Prezentuje się tak ślicznie, że odczuwam, że wieczór na bank zakończy się kilkoma złamanymi męskimi sercami. Gdy schodzimy na dół, do salonu, przekonuję się jak wielką miałam racje. Nicklas mruży oczy, a jego szczęka ląduje na puszystym dywanie. Wieczór będzie długi...
      W klubie, po wypiciu pierwszych drinków, Charlie ciągnie mnie na parkiet. A Dj, akurat ma fazę na stare hity i kiedy jesteśmy w tłumie, króluje hit Lou Bega - Mambo No. 5. Charlie podskakuje entuzjastycznie po czym wpada w wir tańca, a ja razem z nią. Z czasem coraz bardziej się rozluźniam i zgadzam się na tańce z nieznajomymi, świetnie się przy tym bawiąc, co może być spowodowane wcześniej wypitym alkoholem. Charlie również szaleje na parkiecie. Impreza się rozkręca a w klubie pojawia się coraz więcej ludzi. Spoglądam ponad ramieniem mojego partnera w kierunku baru, gdzie miejsce zajmował Nicklas. Nie jest już sam. Towarzyszy mu Aaron i Jack, którego spojrzenie wyłapuję. Czerwienię się, nie wiedząc czemu i odwracam wzrok.
        Kiedy piosenka się kończy, dopadam do Charlie i proponuję jej powrót do baru. Chłopaki siedzą na stołkach i popijają drinki, nie szalejąc z wyborem alkoholu, z powodu jutrzejszego treningu. Mój brat uśmiecha się szeroko do Charlotte, mnie szczyci jedynie bardziej kwaśną miną i zwraca się niedbale do pozostałych Kanonierów.
- To jest Charlie,a moją siostrę już znacie.
- Siostrę? - Jack robi wielkie oczu i patrzy na mnie tak, jakby mnie zobaczył po raz pierwszy.
Nick spogląda zirytowany na Aarona, który chichocze jak uczennica żeńskiej szkoły przyłapana na oglądaniu "Magic Mike". Ja zaś robię klasycznego facepalma.
- Naprawdę, Jack jesteś tak głupi, że uwierzyłeś w to że z nią jestem. Z nią się nie da wytrzymać - blondas posyła szatynowi ironiczny uśmiech.
Spoglądam na brata ze złością, jednak on to ignoruje, co w ostatnich dniach wychodzi mu perfekcyjnie. Powitajmy gorącymi brawami brata tygodnia - który uzyskał statuetki aż w trzech kategoriach: foch-mistrz, brat debil, ślepa ciota. Postanawiam z powrotem udać się na parkiet więc zwracam się w kierunku Charlie, ale dopiero wtedy zauważam jak wściekłym spojrzeniem taksuje Ramsey'a, którego wyraz twarzy zmienił się z uśmiechniętego na zaskoczonego. Po chwili dziewczyna po prostu wychodzi.Patrzę zdziwiona na Nicka, który przez chwilę zapomina, że mnie ignoruje i wzrusza ramionami w stylu: "mnie nie pytaj". Postanawiam więc pójść za przyjaciółką i dowiedzieć się o co kaman. Kiedy wychodzę dziewczyna stoi oparta o ścianę
i pali papierosa. Jest zdenerwowana, co wyraźnie widać po jej zachowaniu. Zaciąga się papierosem, który w zastraszająco szybkim tempie zmniejsza swoją długość. Chwilę później blondynka wyciąga kolejnego. Stoję obok, nie mówiąc nic.
- Kim jest ten brunet? - Charlie postanawia jako pierwsza przerwać ciszę.
- To Aaron, kolega Nicka z drużyny. O co chodzi Charlie? - wyczekuję jej odpowiedzi, ale ona milczy.
Dopiero po chwili rzuca papierosa na chodnik i przydeptuje go obcasem. Zaczyna się kręcić, aż siada na ławce, po czym spogląda na mnie z rezygnacją.
- Chyba nie wiesz wszystkiego.
Siadam obok niej i uderzam się w kolana.
- Czas chyba poznać prawdę.
- Wiesz, że kiedyś tu byłam, jakieś 3 lata temu. 18 lat - byłam gówniarą.  Dwa dni przed powrotem do domu, poszłam na imprezę. A na imprezie poznałam chłopaka. Wypiliśmy po drinku, potańczyliśmy. I później, nie wiem jakoś tak się potoczyło, że wylądowaliśmy u niego.
- Jak to na imprezach...
- Przespałam się z nim. Następnego dnia, rano po prostu wyszłam. A potem wyjechałam.
- A co to ma wspólnego z Aaronem? - pytam, ale zaraz zamieram bo wszystko układa mi się w całość.
- Bo to on jest tym chłopakiem - Charlie wypowiada na głos słowa, których bałam się wypowiedzieć.
        Niedługo później wracamy na salę. Chłopcy siedzą tam gdzie wcześniej, ale jest ich zdecydowanie więcej, zauważam Chambo, który tak cieszy się na mój widok, ze bierze mnie w ramiona.
- Alex wyluzuj - mruczy mój brat, ale Mulat nie zwraca na niego uwagi.
- Musisz ze mną zatańczyć.
I nim cokolwiek powiem, ciągnie mnie w kierunku tańczących ludzi, aby po chwili okręcić mnie milion razy i na chwilę wymazać z mojej głowy troski bo taniec z nim jest ogromną przyjemnością. Kiedy zerkam w stronę Charlie, ze pewną zazdrością zauważam, że Aaron ciągle ją obserwuje po czym zaprasza blondynkę do tańca, na co ona się zgadza. Same komplikacje w moim życiu.

        Jest druga w nocy. Powód, dla którego nie śpię to chęć napicia się wody. Wstając z łóżka podciągam tylko moją przykrótką koszulkę i   ziewając kieruję się w stronę kuchni. Stąpam cicho po schodach
 i wkraczam do ogromnej kuchni, gdzie podchodzę do lodówki i wyciągam mleko. Coś mi jednak nie pasuje. Otóż z salonu dobiegają dziwne szmery i przyciszone głosy. Pierwszą myślą są złodzieje. Biorę więc do ręki deskę do krojenia i kroczę w kierunku drzwi. Kiedy tam wchodzę, to co widzę, powoduje, że opuszczam mój przedmiot obronny i otwieram szeroko usta.
- Jezu, Jack co ci? - wykrzykuję na widok, mojego brata podtrzymującego z jednej strony i Walijczyka z drugiej, nieźle obitego Anglika.
- Nie zgadniesz. Wywalił się na schodach - warczy z ironią Nick, na co prycham jedynie w odpowiedzi, następnie biegnę do łazienki po apteczkę.
Kiedy wracam Jack siedzi na kanapie, Aaron odpoczywa rozwalony na fotelu, a Nicklas krąży niczym sęp obok nich.
- Może trzeba zadzwonić na policje? - odzywam się siadając obok Jacka i delikatnie łapiąc go za podbródek aby zobaczyć obrażenia.
- Po co policja, sami ich znajdziemy - wścieka się blondas - Skopię im tyłki. Kilku na jednego, co za gnoje.
- Uspokój się bo ci żyłka pęknie - mówię nie patrząc na brata, a skupiając się na opatrzeniu szatyna, który słysząc moje słowa, skierowane do Nicklasa, chichocze, a po chwili syczy z bólu.
- Co mamy puścić im to płazem? - blondyn zatrzymuje się i łypie na mnie ze złością.
- A wiecie w ogóle kto to? Chcesz wymierzać sprawiedliwość, nie wiedząc komu? Bardzo mądrze - przerywam czynność, by spojrzeć na brata.
- A ty Aaron co o tym sądzisz? - Nick zwraca się do milczącego dotąd Walijczyka.
Chłopak wzdycha.
- Chętnie bym im parę kości poprzestawiał, ale Sharon może mieć racje. Nie wiemy nawet kto to.
- To byli ochroniarze Isabel - odzywa się niespodziewanie Jack, na co wszyscy zamieramy.
- Skąd wiesz? - Nicklas podchodzi do chłopaka i patrzy na niego zdziwiony.
- Widziałem ich już kiedyś. Tych postur nie da się zapomnieć.
Czuję jak po moim ciele przechodzi dreszcz, kiedy wyobrażam sobie jednego drobnego Jacka przeciwko dwóm napakowanym i bezlitosnym gorylom mojej popieprzonej przyrodniej siostry.
- Suka - to słowo pada jednocześnie z moich i Nicka ust, na co reagujemy porozumiewawczym spojrzeniem.
- Co oni mają do ciebie? - Aaron wypowiada dręczące mnie pytanie.
- Zerwałem z nią kontakty. Powiedziałem, że nie chce być jej przewozem do sławy i takie tam...
Zapada cisza. Przemywam chłopakowi skaleczenia, trzymając go za podbródek. On patrzy na mnie jednym okiem, bo druga powieka, jest opuchnięta do tego stopnia, że nie może jej podnieść.
- Muszę lecieć, widzimy się Nicklas później. Trzymaj się Jack.
- A nie podwiózłbyś mnie do domu? - szatyn podrywa się, ale chwilę później łapie się z sykiem za klatkę piersiową.
- Chyba mi złamali żebro - próbuje żartować, ale nie bardzo mu to wychodzi.
- Lepiej będzie jak zostaniesz - mówi Aaron - Trzymajcie się - po czym wychodzi.
- Rambo dobrze mówi, zostań lepiej - stwierdza Nick - Idę wziąć prysznic, a potem wymyślimy co dalej.
Zostaję sama z Jackiem w salonie. Dokańczam dezynfekcje i przylepiam kilka plastrów.
- To powinno na razie pomóc, jutro musisz pójść do lekarza bo obawiam się, że bez tego się nie obędzie - podnoszę się z kanapy, ale Jack uniemożliwia mi to łapiąc mnie za rękę.
-  Dziękuję ci. Jesteś wspaniała.
Patrzę na niego w osłupieniu, po czym po chwili zawahania całuję go w mniej posiniaczony policzek.
- Może zrobić ci herbaty?

       Dwie godziny później siedzę na kanapie i myślę. Nie mogę spać z powodu dosyć niewygodnej pozycji i tego, że po mojej głowie przebiega tyle myśli. Spoglądam na Jacka, którego głowa spoczywa na moich kolanach, a on sam śpi jak dziecko. Nie mogę się powstrzymać, aby nie przeczesać dłonią jego włosów.
Mam wielką ochotę wybrać się do Isabel i skopać jej kościsty tyłek, chociaż jeszcze godzinę temu ledwo przekonałam Nicklasa, żeby tego nie robił. Do tego martwi mnie to, że pogorszyły się moje stosunki z bratem. Wszystko było już dobrze, tylko jak zwykle musiałam coś spieprzyć. Może nie powinnam ingerować w jego życie uczuciowe. Sama bym się również irytowała, gdyby blondas wtrącał się w moje. Zaczynam rozmyślać o ojcu, o tym czy kiedykolwiek będę mogła z nim porozmawiać, normalnie, bez kłótni o wszytko, bez wyrzutów, normalnie. Myślę o Riley, Charlie, o tym, że z każdej strony otaczają nas problemy, mimo, że znajduje się w najpiękniejszym mieście na świecie.
- O czym myślisz? - z rozmyśleń wyrywa mnie głos Jacka, który przebudził się nawet nie wiem kiedy.
- O niczym - odpowiadam po chwili.
- Nie kłam- jego słowa wprawiają mnie w osłupienie - Wiem dobrze, że coś Cię trapi.
- To nieważne... Tak po prostu rozmyślam, o Nicku, tacie, tobie, Charlie, Isabel...
- A gdzie w tej wyliczance ty?
- Ja? - jestem zaskoczona tym co powiedział.
- Nie myślisz o sobie, o swoich potrzebach. W wyliczance ludzi o których myślisz, o których się martwisz nie ma ciebie, co znaczy, że nie dbasz o swoje potrzeby tylko najpierw o innych.
- Więc? - mimowolnie, przeczesuję jego włosy, czekając na to co powie.
- Powinnaś to zmienić.
- To co mówisz nie ma sensu. Wszyscy ludzie o których myślę mają jakiś związek ze mną. Jaką decyzję podejmą, taka ma wpływ na moje życie.
- To chcesz przez to powiedzieć?
- Nick jest na mnie wściekły, to znaczy że nasz kontakt ulegnie pogorszeniu. Pokłócimy się w końcu, jedno pójdzie w swoją stronę, drugie w swoją i tak stracę kolejną bliską osobę. - Milknę.
Jack nic nie mówi. Jednak po chwili pyta z pewnym wahaniem w głosie.
- A co z waszymi rodzicami? Nicklas nigdy nic nie mówi na ten temat. I nigdy nie wyjeżdża na święta, nic.
Wzdycham.
- Mama nie żyje. A ojciec ożenił się ponownie z matką Isabel - Jessicą. Wszystko ładnie pięknie, ale jak się okazało Jessica wcale nie jest taka cudowna. Nienawidziła mnie i Nicka.  Nastawiła ojca przeciwko nam, a po wyjeździe Nicklasa to spowodowała, że straciliśmy kontakt. Przepraszam, ale nie chcę o tym mówić.
Szatyn łapie mnie za rękę, którą muskam jego włosy i ściska ją mocno, jakby chciał dodać mi otuchy. Siedzimy w ciszy, ale nie bynajmniej krępującej bo dobrze nam w swoim towarzystwie.


Rano budzę z bólem kręgosłupa. Spanie na siedząco to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Jack wtula się w moje kolana, co nie pozwala mi na dużo włącznie z przeciąganiem się. Przecieram oczy, a po chwili zauważam Nicklasa który wkracza do salonu.
- O jeden gołąbeczek się przebudził- rzuca z ironią, stawiając na stoliku kawę i kanapki- To dla Jacka - mówi. Sama sobie zrób śniadanie. - wyprzedza mnie, kiedy chcę wyciągnąć rękę po jedną z kanapek.
Wkurzam się. I to nie bynajmniej z powodu cholernych kanapek. Szatyn w tym czasie się budzi i spogląda to na mnie to na Nicklasa, ale ja nie zwracam na niego uwagi, podnoszę się na równe nogi i z wściekłością patrzę na brata.
- O co ci chodzi?!
- O nic - blondas chce się odwrócić i odejść, ale nie pozwalam mu na to, stając w drzwiach kuchni.
- Nie ignoruj mnie! - patrzę na niego uważnie, ale na on przyjmuję twarz pokerzysty, nie pokazując po sobie  niczego.
Tylko obojętność. Cholernie zimną obojętność.
- Zejdź, chcę wejść do kuchni - odpowiada spokojnie, próbując mnie wyminąć, co mu się udaje.
- To teraz już tak będzie zawsze? - mówię do jego pleców, ale po chwili chłopak się zatrzymuje. - Będziesz rzucał ironiczne uwagi, będziesz mnie ignorował i traktował jak zanieczyszczone powietrze. Jeżeli coś do mnie masz to powiedz. Nie zachowuj się jak gówniarz - krzyczę.
Nicklas odwraca się w moim kierunku i wtedy dostrzegam złość z którą tak długo i doskonale się maskował.
- Chcesz wiedzieć? Naprawdę chcesz wiedzieć?!
- Uświadom mnie.
- To proszę bardzo. Denerwujesz mnie. Mało? Wkurwiasz mnie. Po prostu. Nie chciałem ukrywać przed tobą wielu rzeczy. Chciałem, żebyś poznała Lisę bo dla mnie dużo znaczy. Skrytykowałaś ją i poniżyłaś. Wiesz jak ona się teraz czuje? Ciągle płacze i pyta mnie dlaczego jej nienawidzisz. Ona bardzo dobrze wie, że źle potraktowała twoją znajomą, a ty ją zmieszałaś z błotem. Lepiej się teraz czujesz? Zachowujesz się egoistycznie na patrząc na innych. Myślisz, ze każdy źle robi tylko ty jesteś biedną małą sierotką w wielkim świecie. Nie! Cholernie się mylisz! Każdy ma uczucia i każdy ma wady! Ale ja wiem, dlaczego tak robisz...
- Dlaczego? - pytam zaszokowana jego wybuchem.
- Bo jesteś o mnie zazdrosna.
Nie wytrzymuję po chwili.
- Masz rację, obwiniaj mnie o wszystko. Tylko nie dziw się, moim zachowaniem, skoro sam miałeś mnie w dupie i nie odzywałeś się tyle czasu...
- Chciałem z tobą porozmawiać...
- Ale to nie było najważniejsze dla ciebie. Cel uświęca środki, mogłeś przylecieć, ale chyba nie za bardzo ci na tym zależało co? Krytykujesz mnie a mimo tej wielkiej miłości, nie stronisz od innych dziewczyn. A to z Charlie, czy to nie jest dowodem, że darzysz Lisę bezgranicznym uczuciem - warczę na brata.
- Ej wyluzujcie... - do naszego sporu wtrąca się Jack.
- Zamknij się Jack! - krzyczymy na niego z Nickiem w tym samym momencie, na co chłopak milknie i patrzy na nas z szokiem.
- A ty nie kręcisz się przy kilku na raz? - blondas próbuje odeprzeć atak. - Aaron, Jack, Chambo? Może jeszcze ktoś? Zachowujesz się jak...
- No jak kto? - krzyżuję ręce na piersiach i patrzę na niego wyczekująco.
- Jak... jak Isabel! Pewnie się przy niej wyuczyłaś tej słodkiej zołzowatości.
Mam ochotę w niego czymś rzucić. Rozglądam się w poszukiwaniu przedmiotu , którym bym mogła rzucić, jednak takowego nie znajduję. Patrzę więc znowu na brata z wściekłością.
- Nienawidzę cię - mówię i wychodzę z salonu w kierunku "mojej" sypialni.
W progu mijam zdziwioną Charlie.
- Co jest? W całym Londynie was słychać.
- Mieliśmy małżeńską sprzeczkę - rzucam zjadliwym tonem i odchodzę.
W pokoju szybko się ubieram i pakuję rzeczy do walizki.
- Co robisz? - spoglądam w stronę drzwi, gdzie o framugę opiera się blondynka.
- Nie wytrzymam z nim w jednym domu, przepraszam Charlie, że musiałaś to słuchać i oglądać.
- Spoko, rozumiem. Mały kryzys w rodzinie państwa Bendtner. Chyba muszę się wynieść razem z tobą bo to będzie głupie jak zostanę. Ale spokojnie, mam tu kuzyna, na pewno się nas przyjmie - uśmiecha się pokrzepiająco.
- Muszę chyba zacząć myśleć o wynajmie mieszkania bo życie na walizkach to nie jest dobry pomysł, no nie?
Charlie jedynie kiwa głową na znak zgody.
  Kiedy schodzimy na dół, ani Nicka ani Jacka nie ma w salonie. Tym lepiej. Nie chcę oglądać brata bo mogłoby dojść do kolejnej sprzeczki. A jak na razie to mi ich wystarczy.


      Kilka dni po przeprowadzce, wracam z uczelni do mieszkania kuzyna Charlie, Matta. Mijam kawiarnię, w której kiedyś pracowałam. Często koło niej przechodzę, ale teraz coś przykuwa moją uwagę. Kiedy zaglądam do środka zauważam, że przy jednym ze stolików siedzi Isabel wraz z... Lisą. Zachowują się jakby się znały od lat i w dodatku żyły w bardzo przyjaznych stosunkach. Mam ogromną ochotę wyciągnąć telefon i zadzwonić do Nicka, ale wybijam sobie ten pomysł z głowy, dochodząc do wniosku, że i tak mi nie uwierzy i zarzuci kłamstwo. Odchodzę więc, bo to nie moja sprawa.


         Śnieg spowodował, że Londyn uzyskał jeszcze więcej uroku. Mój ulubiony park jest cudnie przystrojony w białe płatki śniegu, które bez przerwy spadają z nieba. Po wieczornym spacerze, przysiadam na chwilę na odśnieżoną rękawiczką ławkę i rozglądam się z zachwytem w oczach po tym niesamowitym miejscu.
- Cześć - nie zauważam nawet jak podchodzi do mnie Wilshere.
Wygląda zdecydowanie lepiej, niż ostatnim razem kiedy go widziałam. Limo pod okiem jest już żółte, a zadrapania na twarzy niewidoczne. Szatyn naciąga na głowę wełnianą czapkę i siada obok mnie głośno wciągając powietrze.
- Jest cudownie...
- Aha - odpowiadam patrząc na grupkę dzieci lepiących bałwana.
Zapada cisza.
- Co u Nicka? - pytam, nawet nie wiem dlaczego.
Chyba tylko po to by podtrzymać rozmowę.
- W porządku... - chłopak spogląda na mnie z niepewnością. - To znaczy nie wiem czy ucieszysz się jak to usłyszysz.
- Wal śmiało - posyłam mu uśmiech, najbardziej nieszczery w całym w moim życiu.
- Nicklas oświadczył się Lisie - Jack wypala tak nagle, że czuję, że kręci mi się w głowie.
Na taką wiadomość nie byłam przygotowana.



Od autorki: Krótko, ale jest. Przepraszam za moją nieobecność, za krótkie komentarze lub ich brak, ale niestety w ostatnich tygodniach czasu i weny brak. Jak coś mi wpada do głowy to szybko notuję, a czasem to mam czas włączam kompa i edytor tekstu i dupa, pustka w głowie. Nie piszę wszystko na odwal i w stylu wstaję rano, jem, idę, wracam, śpię tylko ciągle chcę aby coś się działo. Ale wychodzi jak wychodzi. W dodatku brak czasu nie pozwala mi na sprawdzenie błędów za które serdecznie przepraszam, jak coś razi to piszcie, następnym razem będę pamiętać ( Karolla thx!)
Co do samej treści, to wszystkie zgodnie uważacie, że Nick to słodziak, więc postanowiłam zrobić z niego świnie, Aaron wraz z Charlie posiadali mroczną tajemnicę, a Jack dostał wpier%^0( . Pozdrawiam! :)


sobota, 14 września 2013

Rozdział 8

     Wściekłość na Nicklasa ogranicza się do tego, że nie odzywam się do niego już drugi dzień. Czy mam powód? Tak, mam powód. Pomysł na jaki wpadł wraz z Aaronem przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Może to nie było zaplanowane, ale nic nie usprawiedliwia dziecinności tych dwóch koleżków. Rozumiem już te dziwne spojrzenia, ze strony znajomych brata. Te urywane w połowie żarty i dziwne komentarze. Otóż jak się okazało piłkarze Arsenalu wraz z partnerkami byli w przeświadczeniu, że jestem ŻONĄ Nicka. Pomyłka jak pomyłka, każdemu się zdarza, ale ważne jest to, że mój brat wraz z równie głupim Walijczykiem, doszli do wniosku, że będzie zabawnie. Bardzo śmieszne jest do dla mnie już dzień po fakcie, ale brat-kretyn nie musi o tym wiedzieć. Niech gnije w czyśćcu.
         Kilka dni po feralnej imprezie, wracając z zajęć, spotykam żartownisia numer dwa. Już z daleka dostrzegam jego nieogarnięte włosy i szeroki uśmiech z którym chłopak się nie rozstaje. Walijczyk od razu mnie zauważa i macha w moim kierunku ręką. Zatrzymuję się i czekam aż podejdzie bliżej.
- Cześć, piękna pani Bendtner.
Posyłam mu ironiczny uśmiech.
- Czyżby Nicklas wysłał cię, abyś mnie pilnował?
- A ma powody? - brunet puszcza do mnie oko, jakby chciał w ten sposób podkreślić, że jest po mojej stronie.
- Dobra, dobra. Przestań, bo zaczynam się naprawdę czuć jak żona, a nie jak siostra - odpowiadam.
Słysząc moje słowa Aaron śmieje się jedynie, co trochę mnie irytuje. Jego lekkie podejście do życia i wielu innych spraw jest dla mnie peszące ale i uspokajające. Mimo, że spotkałam go tylko kilka razy, nie znając chłopaka zbyt dobrze, lubię jego poczucie humoru i nie czuję skrępowania w jego towarzystwie. Zdecydowanie mogę zaliczyć tą znajomość do tych pozytywnych.
- A co powiedziałabyś na kawusię. Podobno przy kofeinie łatwo na zwierzenia.
- Myślałam, że przy alkoholu.
Ramsey patrzy na zegarek.
- Nie ma jeszcze piątej, ale jestem skłonny przystać na tą propozycję.
- Chcesz mnie upić i wykorzystać? - udaję oburzoną.
- Bardzo chętnie, lecz zważywszy na posturę Nicklasa nie śmiałbym - uśmiecha się.
- Więc kawa nadal aktualna?
- Jak najbardziej. - Chłopak niczym dżentelmen bierze mnie pod ramie i z szarmanckim uśmiechem, zabiera do mieszczącej się nieopodal kawiarni.

- ... i wtedy ta dziewczyna wzięła sok i wylała mu na głowę mówiąc: "aktualnie to ty jesteś mokry", po czym wyszła. To chyba była jego najsromotniejsza porażka.
Siedzimy z Aaronem w kawiarni, pijąc pyszną latte i zajadając ciastka, a brunet raczy mnie różnymi historiami, zaczynając od geniuszu kota siostry, a kończąc na porażkach sercowych mojego brata. Po raz pierwszy, w przeciągu kilku tygodni czuję totalne odprężenie. Towarzystwo Walijczyka powoduje, że ani na moment nie tracę dobrego samopoczucia i przez większość czasu śmieję się jak opętana.
- A ty, odnalazłaś swoje miejsce w Londynie? - chłopak patrzy na mnie swoimi brązowymi, pełnymi ciepła, oczętami, uśmiechając się bardzo łagodnie, czym skłania mnie do zwierzeń.
- Tak myślę. Tutaj czuję, że żyję. Studiuję to co chciałam, pracuję, odnowiłam  kontakt z bratem, znalazłam nowych przyjaciół. Nie uśmiecha mi się perspektywa powrotu do Danii.
Ramsey pokiwał w milczeniu głową, wpatrując się w stół. Wzdycha po chwili ciężko, jakby przypomniał sobie ostatni przegrany mecz.
- A miłość? - nagle podnosi na mnie wzrok, czekając na to co powiem.
Zwlekam z odpowiedzią. Delikatnie muskam palcami ucho filiżanki, skupiając na tej czynności uwagę, jakby była czymś wielce fascynującym.
- Przepraszam, nie powinienem... - dodaje szybko, gdy zauważa moją niemrawość.
Zapada krępująca cisza, każde z nas patrzy wszędzie byle by tylko nie patrzeć na siebie. Dziecinne. Ale czy nie tak właśnie zachowują się wszyscy dookoła. Żaden dorosły człowiek nie potrafi mówić o uczuciach, zazwyczaj obraca wszystko w żart lub zmienia temat. Z drugiej strony czy jest o czym mówić? Przecież każdy człowiek inaczej wszystko postrzega. "Dlatego warto wymieniać opinię, by poznać drugiego człowieka" - odzywa się druga Sharon, która jak zwykle siedzi w mojej głowie i radzi mi jak żyć. "Może Aaron to odpowiednia osoba przed którą możesz się otworzyć" - dodaje dyplomatycznie. "Pieprz się" - ucinam dyskusję z własnym ja, po czym mówię na głos.
- To jakie prognozy na mecz z Chelsea?

     Poziom współczesnych romansideł, potocznie mówiąc, leci na łeb na szyję. Czytając jedno z nowości literackim, jakiejś nieznanej mi, nowej, dopiero wybijającej się pisarki, poleconej przez koleżankę z roku, Rachel, dochodzę do wniosku, że nazywając "Romeo i Julię" jednym wielkim gównem, trochę przesadziłam bo "Okrutnie zdradzona" zdecydowanie bardziej na to miano zasługiwała. Przy scenach gdzie "będę płakać jak bóbr", wedle opinii Rachel, płaczę. Ze śmiechu. I to w dodatku tak, że Nick wychyla się co jakiś czas ze swojego pokoju by sprawdzić czy nie brakuje mi tlenu. A pro po Nicklasa Bendtnera. Kiedy po raz kolejny wczytuję się we fragment, mówiący o nostalgii głównej bohaterki, wyżej wymieniony, wkracza do salonu by przez chwilę pokręcić się w zasięgu mego wzroku, następnie idzie do kuchni a za jakieś 15 minut ponownie wraca. Zdejmuję w końcu okulary i patrzę wyczekująco na to co ma mi do powiedzenia.
- Zgubiłeś coś?
- Co? - wydaje się zaskoczony.
- Nie wiem, może mózg? Kręcisz się jakby cię coś oblazło - obdarowuję braciszka ironicznymi uwagami.
- Nie... Ja po prostu... nie... - plącze się w tłumaczeniu jakby nie był sobą, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ratunku.
Odkładam książkę na stolik i uderzam rękami w kolana.
- Dobrze... Jestem przygotowana na wszystko. Co chcesz mi powiedzieć?
- Ja? Nic... Zgubiłem ładowarkę. Chcę podłączyć telefon.
Unoszę brwi z politowaniem. A Nick wydaje się tym zdezorientowany.
- Co w tym dziwnego, że chcę podłączyć telefon? - nagle się burzy.
- Pomyślmy - drapię się po brodzie - Ach tak! Podłączyłeś go już godzinę temu.
Blondas robi minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Po chwili milczenia siada na kanapie i raczy mnie żałosną miną.
- No mów, mi możesz powiedzieć... - siadam obok i szturcham go w ramię.
- Bo chciałbym hoedhfopdjfghdfodjs - mruczy pod nosem.
- Możesz wyraźniej? Wyciągnij kluski z buzi - sparodiowałam panią Dawson, czyli nielubianą przez wszystkie dzieci pulchną opiekunkę z naszego przedszkola, którą nie wiem dlaczego każdy nazywał pani Missisipi. Dla mnie zawsze była podobna do ropuchy, albo do Umbridge. W każdym razie była otyła, przeurocza ale dramatycznie fałszywa.
Na wzmiankę o traumatycznej nauczycielce z dzieciństwa, Nick przewraca oczami. Bo akurat on miał z nią najgorzej. Z opowieści rodziców zapamiętałam, że był jej ulubieńcem mimo, że nigdy nie chciał uzyskać tego miana.
- Dalej Nickikikikikiki - szczebiocę zatracając się w przypominaniu bratu o ukochanej wychowawczyni - Nie zawiedź pańci.
Chłopak zaciska usta w wąską linię. Z każdym kolejnym zdaniem czuję jak coraz bardziej doprowadzam go do szału. Jak ja to kocham!
- Nie przypominaj mi o tej niewyżytej seksualnie babie! - warczy.
- Przesadzasz. To przemiła kobieta - uśmiecham się chytrze.
- Nie wiesz o czym mówisz, to nie ciebie przytulała jak szmacianą lalkę - wzdryga się na samo wspomnienie - O czym my w ogóle mówimy! Mam ci coś do zakomunikowania, a ty wyjeżdżasz z tą ropuchą.
- Kultury chłopcze! Przecież wiem, że ukrywasz jej zdjęcie pod poduszką - dźgam go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- Czy dasz mi wreszcie coś powiedzieć - irytacja osiąga już stadium.
- Przecież nic nie mówię!
- Taa.
- No.
Miarka się przebrała. Nick wyciąga ręce do duszenia, ale nagle je opuszcza i mówi.
- Chciałbym, żebyś poznała moją dziewczynę.
I wtedy Big Bena szlag  bierze. Nie wiem co czynić. Śmiać się, płakać czy udawać, że nie usłyszałam. Przypomina mi się nasze pierwsze nieudane spotkanie w Londynie i blond laskę z tępym wyrazem twarzy i szczebiocące: "Co się stało kociaku?". Uśmiecham się więc blado, chrypiąc jedynie.
- To wspaniale.
- Prawda! - brat suszy zęby jakby nie zauważył mojego załamania nerwowego. - Polubisz ją. To wspaniała dziewczyna - uśmiecha się.
Szczędzę już mu komentarza bo po prostu, chcę aby był szczęśliwy.

        Zamieszanie jakie Nick robi w związku z randką przypomina mi tornado. W ciągu 10 minut, blondas odwiedził 25845794850 razy łazienkę, swoją sypialnię i znowu łazienkę. Ja w tym czasie nucąc "Highway to Hell" prasuję koszulę dla niego. Kiedy kończę i przekazuję ciuch braciszkowi, ten krytycznie przygląda się sobie w lustrze.
- Myślisz, że powinien iść w koszuli? Może lepiej wezmę jakiś zwykły t-shirt. To nie będzie zbyt oficjalnie?
- Boże... - uderzam się dłonią w czoło, a po salonie rozchodzi się charakterystyczny plask.
W tej chwili do pomieszczenia wpada szeroko uśmiechnięty Aaron Ramsey. A jakże inaczej. Bez słowa pada na kanapę i szczerząc idealne zęby, idealnym wzrokiem błądzi za każdym nerwowym i nie idealnym krokiem Nicka.
- Oblazło go coś? - kiwa głową w jego kierunku i z pytajnikiem w oczach.
- Miłość...
Jego oczy robią się okrągłe jak spodeczki.
- Nicklas? On? - wskazuje na niego palcem, jakby w pomieszczeniu był jakiś inny znerwicowany chłopak.
Kiwam głową w odpowiedzi, na co on wybucha histerycznym śmiechem przez co spada z kanapy. Nick zatrzymuje się z krawatem w ręku i patrzy morderczym spojrzeniem na kumpla. Brunet po napadzie śmiechu podnosi się do pozycji siedzącej i ociera łzy z oczu, nadal po cichu chichocząc.
- Nicklas? Największy casanova w Arsenalu? Zakochany? Jack mi nie uwierzy.
Podnoszę głowę słysząc imię blondyna i spoglądam na brata czekając na to co powie.
- Jacky ci nie uwierzy debilu - burczy poprawiając krawat.
- Bo?
- Przecież sam mu powiedziałeś, że jestem żonaty.
Żelazko wypada mi z ręki.


      Nie chciałam zepsuć randki Nicka. Serio. Tak się napalił na nią. Znaczy na randkę. No bo jak inaczej. Chociaż... Można by polemizować. Wiem, że mu zależy, bo zależy. Widać po jego twarzy. Jeszcze ta debilna akcja ze szpitalem. Kto by pomyślał, że żelazko jest w stanie tak poparzyć stopę przez kapcia i skarpetę. Oczywiście nie było nic w tym podejrzanego. Po prostu mój brat doszedł do wniosku, że to na wieść o tym głupim żarcie się zdenerwowałam i upuściłam żelazko. Czuł się winny, a ja głupia ponadto popsułam mu randkę bo mimo moich zaklinań, blondas wyciągnął telefon i ją odwołał. Zołza ze mnie.
       Siedzimy teraz w salonie, jedząc pizzę i oglądając jakiś horror. Panuje milczenie.
- Przyniosę popcorn - odzywam się po chwili bo nie mogę już znieść tej ciszy.
- Poradzisz sobie? Może ja pójdę - brat spogląda na mnie ze zmartwieniem.
- Spokojnie - podnoszę się.
W czasie gdy byłabym sprawniejsza ta czynność trwałaby jakieś 5 minut, teraz gdy jestem "kontuzjowana" wszystko trwa jakieś 10 minut - mam na myśli samo dojście do kuchni. O przygotowaniu popcornu już nie wspomnę. Po jakichś 20 minutach kuśtykam do salonu by się zdziwić. Bo w magiczny sposób, zamiast jednego Nicka siedzi tam chyba ćwierć składu Arsenalu. Blondas posyła mi spojrzenie, które wyraźnie mówi, że to nie jego sprawka, jednak wcale nie musi tego robić bo zadowolona mina Walijczyka mówi sama za siebie.
- Dobry wieczór - mam nadzieję, że ktoś z gości odczyta moją sugestię.
- Cześć - chór szczęśliwych ludzi nie okazuje jednak zrozumienia.
-Będziemy oglądać mecz. Przyłączysz się? - Chambo posyła mi serdeczny uśmiech.
Dzięki za pozwolenie.
- Nie przepadam za piłką. Pójdę już może do sypialni - uśmiecham się blado i zostawiam chłopakom miskę prażonej kukurydzy.
- Jeju Nicky, jak wytrzymujesz z kobietą, która nie lubi piłki - prycha Olivier.
- Morda - warczy mój brat - Jest idealna.
- Zawsze można ją przeciągnąć na dobrą stronę mocy - woła Aaron - Sharon, pooosiedź z nami.
- No właśnie, potowarzysz nam - popiera go kilka innych głosów.
Ulegam namowom i wracam do salonu. Wspaniałomyślnie dostaję wolne miejsce jak na złość pomiędzy Nickiem a Jackiem, który jak do tej pory nie odezwał się słowem. Siadam niepewnie, czując jak niezręczność osiąga szczyt.

        Może i się myliłam. Wieczór jakimś cudem nie jest najgorszy. Nawet jestem wkręcona w mecz i po jakimś czasie, totalnie rozluźniona dyskutuję z przyjaciółmi brata na temat obiektywności sędziego.
- Totalnie powinno być czerwo - warczy Ramsey, który jako punkt honoru ustalił sobie, żeby nigdy nie zgadzać się z moją opinią.
- Z jakiej racji. Wyłożył się jak małpa i tyle w temacie - odpowiadam, pakując do ust garść orzeszków ziemnych.
- Sama jesteś małpa, oburzający faul.
- Trochę kultury, debilu - Nick staje w mojej obronię, waląc bruneta w czachę.
I tak mija reszta wieczoru.

       Kiedy otwieram oczy, w pokoju panuje półmrok. Moja głowa opiera się na klatce piersiowe blondasa, która unosi się miarowo wraz z oddechem Duńczyka, zaś moje nogi leżą na czymś, a raczej na kimś. Podnoszę powoli głowę i dostrzegam lekki zarys postaci. Osoba jednak nie śpi bo nagle odwraca się w moim kierunku i zauważam, że oczy ma otwarte. Jack. A jakby inaczej.
- Nie poszedłeś do domu? - szepczę, aby nie obudzić braciszka.
- Trudno się ruszyć - odpowiada.
- Dlaczego?
Chłopak w odpowiedzi kiwa w kierunku moich nóg ułożonych na jego idealnym brzuchu. Uśmiecham się z zażenowaniem.
- Wybacz...
- Nie szkodzi - jego dłoń delikatnie muska moją poparzoną stopę, a ja czuję dreszcz.
- Jack?
Podnosi jedynie głowę i patrzy wyczekująco.
- Czy ty? No wiesz... spałeś z Isabel?
Milczy, jakby analizując moje słowa.
- Nie - odpowiada po chwili.
- A wtedy, kiedy spotkaliśmy się u nas w kuchni to...
- Nic nie było. Spałem z nią w jednym łóżku, tylko tyle.
- Aha.
Ulga. Nic więcej.
- I nigdy nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka... To znaczy... nie to, że nie. Bardzo chętnie... ale chodzi mi o to, że nie traktowałem cię jako zabawkę. Od początku traktowałem cię jako wspaniałą, wartościową przyjaciółkę.
- Wierzę ci - odpowiadam mu, a wtedy z jego ust wydobywa się takie lekkie "uff", które znaczy jedno.
A mianowicie, westchnienie ulgi.
- Rzygam tęczą - mruczy Nick.
Po czym zapada cisza, w której słychać znowu miarowy oddech blondasa, świadczący, że mój brat śpi.

         Dziewczyna jest ładna i wygląda na miłą. Chyba, że to tylko pozory. Nick dumnie wypina pierś jakby czekał na order, ale ja nadal nieufnie spoglądam na twarz brunetki. Lisa, bo tak ma na imię wybranka mojego braciszka, z serdecznością rzuca mi się na szyję, powodując, że odczuwam dyskomfort.
- Nickiki miał rację, jesteś śliczna - szczebiocze tak słodkim głosikiem, że bierze mnie na wymioty.
Nie mam pojęcia skąd ta niechęć, ale głos w głowie szepcze, coś w stylu znaku informacyjnego, że to po prostu intuicja. Siadamy przy stoliku, obok którego pojawia się Riley ze swoim nieodłącznym uśmiechem i kartami w rękach.
- Cześć - wita się.
I wtedy się zaczyna.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły na "ty" - ton głosu mojej "bratowej' zmienia się zimny do tego stopnia, że czuję dreszcze.
Zastygam i nim coś udaje mi się wykrztusić, Riley rzuca mi ironiczne spojrzenie po czym kiwa głową.
- Przepraszam panią. Kiedy państwo się namyślą proszę dać znać, natychmiast się pojawię - skłania się i nie zaszczycają mnie spojrzeniem odchodzi.
- Będę musiała porozmawiać z właścicielem. Ta służba... - prycha Lisa, otwierając kartę.
Posyłam blondasowi jedno z moich złych spojrzeń, ale on nawet na mnie nie patrzy.
- Nickiki mówił, że studiujesz medycynę... - brunetka znów przechodzi do swojego cukierkowego tonu.
- Mam zamiar pracować w kostnicy. Lubię oglądać ludzkie organy - odpowiadam, a Nicklas rzuca mi mordercze spojrzenie, które ja teraz ignoruję.
Lisa wybucha wymuszonym chichotem, jednak widzę, jak zielenieje na twarzy.
- Jakaś ty pocieszna - klepie mnie w kolano.
Uśmiecham się najsłodziej jak potrafię, w głębi czując, że ten wieczór to katastrofa.

Jakiś czas później
WIEDZIAŁAM. Kilku godzinne słuchanie o shoppingu w wykonaniu Lisy to istna tragedia. To wszystko tak strasznie się przeciągało, że Nicklas zamówił po soku winogronowym dla każdego. W tym czasie brunetka była w swoim żywiole opowiadając o swoim geniuszu. Była tak zaoferowana, że kiedy gestykulowała dla podkreślenia wagi słów, nie zauważyła kroczącej z sokiem, Riley. Uderzyła więc ręką w tacę, a cały sok wylał się na jej cudną różową kreację. Dziewczyna wpada w szał, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem, dziękując Bogu, że w końcu dzieje się coś ciekawego. Nick rzuca się z serwetkami, lecz nie wie jeszcze, że na darmo. Lisa podnosi się z krzesła i zaczyna krzyczeć na Riley, która również ledwo hamowała śmiech.
- TY IDIOTKO! CO NAROBIŁAŚ! MOJA NOWA SUKIENKA!
- Kochanie, spokojnie... - Nicklas próbuje łagodzić sytuację, lecz na próżno.
Po chwili pojawia się szef, którego przywołał raban.
- PROSZĘ NATYCHMIAST ZWOLNIĆ TĄ KRETYNKĘ. JEŻELI PAN TEGO NIE ZROBI, WYSTAWIĘ TAKĄ OPINIĘ, ŻE TU NAWET PIES Z KULAWĄ NOGĄ NIE WEJDZIE.
Właściciel przeprasza Lisę, po czym zabiera za sobą Riley. Nie trwa to jednak długo, dziewczyna wychodzi z zaplecza, ale nie po to by wrócić do pracy. Po prostu wyleciała z pracy tak jak ja miesiąc temu.
- No chyba pana powaliło - warczę na właściciela, który pojawia się, aby po raz kolejny przeprosić za kelnerkę.
- Słucham? - patrzy na mnie zdziwiony tak jak i Lisa.
- Wywalił pan najlepszą kelnerkę. Tak kawiarnia spadnie na dno, jeżeli jej pan nie wróci do pracy.
- Ale...
- Pan słucha tego plastiku i zwalnia swoją najlepszą pracownicę. Dobra. Pana sprawa, niech się pan nie martwi. Obroty i tak spadną - mówię po czym kieruję się w stronę "bratowej" - A ty jesteś tępa dzida do tego sztuczna. Nie wiem co jest bardziej nienaturalne, ty czy twój biust.
Potem patrzę z żalem na brata, który spogląda na mnie ze zdziwieniem.
- Rób sobie co chcesz - macham ręką i wychodzę w akompaniamencie spojrzeń całej klienteli.

     Riley znajduję w parku. Siedzi na ławce i wpatruję się w dal. Zajmuję w milczeniu miejsce obok niej.
- Nie powinnaś tu siedzieć - odzywa się zduszonym tonem.
- Mam ich w dupie. Ta Lisa to debilka, a Nick powinien to zauważyć w końcu jest dorosły.
Nie komentuje tego. Jednak po chwili coś w niej pęka.
- Nienawidzę takich ludzi. Cholernie bogaci i do tego zepsuci. Nawet nie rozumieją pojęcia pracy. Ta idiotka ma takich sukienek miliony, ale nie chodzi o ciuch tylko chęć dokopania gorszemu. Nie wie, że przez jej zachcianki moje dalsze studia weźmie szlag i może nawet stracę mieszkanie.
- Będzie dobrze... - zaczynam niepewnie.
- A co ty wiesz! - warczy - Masz braciszka, kasę, studia, nie musisz pracować. Wszystko daleko gdzieś.
- Teraz może i tak, ale wcześniej byłam w podobnej sytuacji, nie zapominaj o tym - wtrącam.
- Niedługo i tak będziesz jak ci wszyscy nadęci, snobistycznie dupki.
Milczę bo nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz mi... - zaczyna.
Słyszę w jej głosie nutkę kpiny i jednoczesną niepewność.
- Co?
- Jak to jest być żoną własnego brata? - wypala.
Jakbym miała w dłoni żelazko, wypadło by po raz kolejny.




Od autorki:  W końcu po wielu tygodniach zmagań publikuję  to COŚ rozdział.
Dedykuję go wszystkim wiernie oczekującym. Jeżeli jest brzydki to przepraszam, że coś takiego dedykuję, a jak ładny to się cieszę :)

PS. Znowu z góry przepraszam za błędy, ale już naprawdę nie chce mi się tego sprawdzać.
PS2. KOCHAM BIOLOGIĘ.
PS3. Chyba za dużo Aarona xD

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 7

      Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdyby nie Nicklas byłabym w dupie. I nie rozchodzi się o sam fakt, że postanowił przygarnąć mnie do swojego domu. Kto by pomyślał, że najbardziej leniwy człowiek z którym dane było mi się wychowywać tak bardzo zaangażuje się w projekt, od którego zależała moja dalsza kariera jako studentki. Już następnego dnia pojawia się z torbą pełną książek. Z nadzieją w oczach wykłada je przede mną i czeka na werdykt, niczym skazaniec.
- Czy ty obrabowałeś księgarnię? - z niedowierzaniem zaglądam do literatury medycznej, która na pewno nie zasila mojej biblioteczki ( a mam ją imponującą).
- Nie, wykorzystałem moje znajomości u fizjoterapeutki klubowej - uśmiecha się szeroko - No dobra, tak właściwie to Aaron załatwił tyle makulatury.
Unoszę brwi z rozbawieniem.
- Okej, okej. Co ja poradzę, że za mną jędza nie przepada a Ramsey'a uwielbia. To jest jawna dyskryminacja na tle walijskim.
W odpowiedzi śmieje się jedynie bo po prostu tęskniłam za tą częścią jego charakteru. Blondas prycha  
i opada na fotel, który w tajemniczy sposób jest jedynym meblem w tym pokoju, który nie został zawalony moimi ubraniami. Właściwie to jeżeli mam wspomnieć o sypialni, to jest po prostu idealnym azylem dla mojej osoby. Turkusowo-białe ściany fantastycznie charakteryzują spokojne wnętrze tego pomieszczenia. Miejsca jest wystarczająca ilość, gdyż nie wliczając mebli, znalazło by się jeszcze dość przestrzeni aby dodać więcej elementów. Jak dla mnie jest jednak idealnie. Wystrój nie jest kropka w kropkę odwzorowaniem katalogów lecz bardziej z naciskiem położonym na dobre odczucia dla mieszkańca. Przyznam szczerze, nie znoszę tego ślepego oddania się trendom. Jessica zawsze trzyma się fasonu, nie patrząc na odczucia. Nie liczy się dla niej czy czuje się dobrze w danym pomieszczeniu, po prostu ma być modnie i kosztownie w taki sposób by jej koleżanki miały czego pozazdrościć. W pokoju, którym mam obecnie mieszkać czuje się dobrze. Jest kilka elementów, które pokazują, że w dom wpakowano dużo pieniędzy, ale nie dostrzegam tej siły przepychu i muzealnej mdłości.
- Wytłumacz mi jedno - Nick przerywa ciszę - Jak to jest możliwe, że tak inteligentna osoba jak ty, studentka, nie zapisała projektu jako kopii - dodaje z dobrze znaną mi ironią.
Wiecznie miły nie będzie. Jednak to co mówi ma sens. Z głupią miną uderzam się ręką w czoło. Po czym z szybkością światła opuszczam łóżko i pędzę w kierunku mojej torby i zaczynam  przeszukiwać kieszenie.
- Jest! - wykrzykuję z tryumfem - Nie wiedziałam, że to powiem, ale jesteś genialny. Jak mogłam zapomnieć! - wyciągam mój wysłużony pendrive i podłączam dysk przenośny do laptopa.
- I co? - brat z ciekawością zagląda mi przez ramię.
- No cóż. Odzyskałam 60% materiału.
- A ile miałaś?
- 80.
Nicklas robi minę pt. " Nie jest źle, ale mogło być lepiej". Jednak już po chwili na jego twarz powraca optymistyczny uśmiech.
- Przynajmniej nie musisz pracować od początku. I dodatkowo masz więcej pomocy dzięki kochanemu braciszkowi.
- Chyba dzięki Aaronowi - uśmiecham się.
- Oj tam, to był mój pomysł. Czyli tak jakby dzięki mnie - odcina się - Dobra pracuj sobie. Przyniosę ci coś później do zjedzenia - wychodzi.
- Tylko żeby było jadalne - wołam za nim.
 W drzwiach pojawia się jeszcze głowa blondasa, ale tylko po to, żeby pokazać mi język.

     Może pomińmy te kilka dni, kiedy cały wolny czas poświęcam na ukończenie projektu, ponieważ po prostu nic wartego uwagi się nie wydarzyło. Oprócz tego jak Nick przewrócił się na rozsypanym makaronie. To było mocne. Obraził się bo zamiast udzielić mu pierwszej pomocy przez pół godziny tarzałam się po podłodze ze śmiechu. Nic nie poradzę. Komicznie to wyglądało.
     W sobotę gonię do pracy ze zdecydowanie lepszym humorem. Projekt jest już skończony, nie wliczając drobnych poprawek. Ja zaś sama odzyskałam dobre stosunki z bratem, a mieszkanie z nim wychodzi mi na dobre. Wieczór zapowiada się pozytywnie. Z szerokim uśmiechem podaje drinki szalejącym w klubie ludziom. W czasie krótkich przerw gawędzę z Jamesem i Alice, którzy mają wieczorną zmianę, tak jak ja. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek problemy. Do czasu. Podczas bezczynności, kiedy nikt nie ma do mnie żadnych zamówień, wycierając blat, wyłapuję natarczywe spojrzenie. Dobry nastrój pryska niczym bańka mydlana. Spojrzenie Jacka jest pełne niemej prośby i bezradności. Ja jednak nie chce z nim rozmawiać. Ignoruję więc jego spojrzenie tak samo jak jego osobę. Chłopak nie podchodzi do mojego stanowiska więc nie mam powodów do obaw. Zamiast niego pojawiają się inni klienci. Myślami powracam do pracy. Bo przecież jakoś muszę na życie zarabiać.
      Z biegiem czasu towarzystwo robi się coraz bardziej zamroczone alkoholem, a w związku z tym odważne. Z niedowierzaniem spoglądam na dziewczyny, które bez skrupułów szaleją na parkiecie w towarzystwie nieznajomych. O ironio, jeszcze niedawno sama tak się zachowywałam, ale teraz czuję zniesmaczenie i wstyd bo nie wygląda to zbyt ciekawie. Nie zauważam nawet gdy do baru podchodzi jakiś chłopak. Nie wygląda najgorzej, ale stan upojenia alkoholowego odbiera mu atrakcyjność. Ciemne włosy są zwichrzone, koszula rozpięta, zaś skórzana kurtka nie prezentuje się najlepiej. Mimo, że oddziela nas bar czuję nieprzyjemny zapach alkoholu zmieszany z potem i resztką perfum.
- Witam piękną panią - uśmiecha się szeroko, ukazując paskudne zęby.
- Co panu podać? - zachowuję chłodny dystans.
- Może swój numer, ślicznotko - puszcza oko.
- Nie mamy tego w ofercie klubu - odpowiadam czując zażenowanie.
- Nie graj niedostępnej - łapie mnie za rękę, zaciskając palce na nadgarstku.
Wyrywam się, ale on to utrudnia. Na szczęście w porę zauważa to  James, który wzywa ochronę więc natręt zostaje wyprowadzony.
- Wszystko okej? - James jest lekko zaniepokojony.
- Tak, dzięki - uśmiecham się, ale sama czuję jeszcze lekkie poddenerwowanie.
Wracam do pracy, ale do końca mojej zmiany, czuję napięcie.
       Jest już kilka minut po północy, kiedy opuszczam budynek. Kilkakrotnie musiałam odmówić Jamesowi na propozycję odprowadzenia do mieszkania. Nie chcę go męczyć bo wiem, że chłopak jest wypompowany już po wieczorze pełnym wrażeń. Kroczę więc pustymi ulicami Londynu w stronę mieszkania Nicklasa. Nagle podbiega ktoś do mnie i z całej siły opiera o ścianę. W mroku jedynie dostrzegam ciemne, złowieszcze oczy.
- No i co laleczko. Gdzie twoja obrona? - jak się okazuje, mojego kłopoty z natrętem jednak się nie skończyły.
- Puść mnie, zboczeńcu - warczę w odpowiedzi.
- Bądź grzeczna bo inaczej się z tobą rozprawię - odpowiada wyciągając nóż. - To co dogadamy się?
No świetnie zboczeniec i psychopata w jedynym. Chyba nie wyczerpałam jeszcze limitu na życiowego pecha.
- Spieprzaj - odpowiadam.
Po chwili czuję piekący ból na ręce, kiedy ostrze przecina skórę. Zauważam krew, który wypływa z rozcięcia, ale nie pokazuje po sobie strachu mimo tego, że w oczach pojawiają się łzy bólu.
- Może się zabawimy jednak? Czy mam lekko poprawić ci twarzyczkę?
- Zostaw ją!
Czuję ulgę kiedy pojawia się znikąd mój wybawca. Nie wiem kim jest, ale czuję wdzięczność za pojawienie się w tej jakże dramatycznej chwili. Mój oprawca nie jest zadowolony z obrotu sprawy, w dodatku alkohol nieźle musiał ruszyć w nim ukrywaną agresję. Odwraca mnie brutalnie w kierunku nieznajomego i podkłada nóż do gardła. Spoglądam z prośbą w oczach na mojego niedoszłego wybawcę i z zaskoczeniem stwierdzam, że to Jack.
- Nie zbliżaj się bo poderżnę jej gardło! - woła natręt z baru.
- Puść ją - głos Jacka jest zimny i stanowczy.
Dostrzegam w jego oczach błysk. Inny niż zwykle. Nie ten łobuzerski, który tak często widziałam w czasie rozmowy z nim. Ten jest zbyt złowieszczy, tak jakby ktoś obudził w chłopaku demona. I to jak najbardziej niebezpiecznego demona.
- Bo co? - facet trzymający mnie zanosi się śmiechem - Bo mnie skrzyczysz. Chłopcze weź idź lepiej się pouśmiechaj do lusterka.
- Dziewczyna jest moja. Dlatego - blondyn cedzi słowa wolno i dobitnie, tak, że czuję ciarki na ciele.
Mój oprawca milczy, jakby analizując jego słowa.
- Co z tego będę miała jeśli ją puszczę? - zadaje dręczące go pytanie.
- Pomyśl lepiej co się stanie jeśli tego nie zrobisz. I tak jej nie zabijesz, wiem to - Jack wkłada ręce do kieszeni, jakby nie czuł tego napięcia i szczerze go nie interesowało to, że mam nóż na gardle, a on irytuje faceta, który ma moje życie w rękach. Oprócz piekącego ból i dyskomfortu zaczynam odczuwać złość na Jacka i bruneta, którzy traktują mnie jak marionetkę. Mężczyzna zaczyna się wiercić się niespokojnie, zaś ja odczuwam coraz większą uciążliwość bo nóż strasznie mnie uwiera.
- Irytujesz mnie...- mruczy Jack - Zostaw ją, a nic Ci nie zrobię.
- To chyba ja powinienem ustalać warunki - odpowiada natręt.
- Kolego to nie ma sensu. Popatrz jaki jesteś naprany. Idź się lepiej prześpij.
- To pójdę z nią - facet wskazuje na mnie - Będzie zadowolona.
- Nigdzie z tobą się nie wybieram - warczę w odpowiedzi.
- Zamknij się, z tobą nie rozmawiam, dziwko.
Ułamek sekundy. Tyle czasu wystarczyło na rozpętanie burzy. W jednej chwili z całej siły kopię kolesia w czuły punkt, zaś Jack doskakuje do niego i uderza pięścią w twarz, doprowadzając mojego niedoszłego oprawcę do upadku.  Kręcę głową na boki,  sprawdzając czy mogę nią kiwać. Nic mi nie jest oprócz feralnego rozcięcia, które wraz ze wzrostem adrenaliny przestało piec. Jack podchodzi do bruneta i pochyla się nad nim.
- Nigdy tak do niej nie mów - cedzi każde słowo wolno i wyraźnie, jakby chcąc, żeby koleś to zapamiętał.
Po chwili odwraca się w moim kierunku. Jego twarz łagodnieje. Delikatnie chwyta  moją rękę, aby sprawdzić krwawiące miejsce. Nie mam pojęcia jak się zachować. Z jednej strony jestem wdzięczna, że mi pomógł, a z  drugiej nadal czuję do niego czystą nienawiść. Wyrywam dłoń z uścisku.
- Nic mi nie jest - odwracam się i odchodzę.
Nie woła mnie. Stoi w miejscu i patrzy na to jak idę. Wiem to. Bo się odwracam.
      Przechodzę kawałek, kiedy nagle ktoś znów brutalnie mi przeszkadza, łapiąc za zdrową rękę. Odwraca mnie tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Jack. Nie ma jednak tego łagodnego wyrazu twarzy. W jego oczach znów dostrzegam ten diabelski ogień. Zaczynam się mimowolnie bać.
- Dlaczego to robisz?
- Co? - patrzę na niego zaskoczona.
- Nie dajesz mi szansy się wytłumaczyć. Ignorujesz mnie lub warczysz abym dał ci spokój. Teraz kiedy ratuję ci tyłek, nawet mi nie podziękowałaś...
- Dziękuje.
Chłopak uśmiecha się ironicznie.
- Nie o to mi chodzi...
- To do jasnej cholery o co?! Teraz nagle się nie wstydzisz koło mnie pokazywać i chcesz, żebym udawała, że nic się nie stało. Nie Jack. Ja nie jestem taka tępa jak większość moich koleżanek, które chciały by być nawet wykorzystane i zhańbione przez Brada Pitta byle tylko chwilę istnieć przy jego boku. Może i zrobiłam z siebie idiotką, która nie orientuje się w temacie wielkich gwiazd piłki nożnej, ale nie mam zamiaru dalej robić z siebie kretynki, która daje się oszukiwać i  poniżać.
- Nie poniżyłem cię...
- Jasne. Bądź moją przyjaciółką, ale tylko w ukryciu. Bądź moją przyjaciółką, mów mi wszystko, ale ja nie powiem ci prawdy bo nie chcę być później na wszystkich plotkarskich stronach. Gdzie jest zaufanie Jack? I nie denerwuje się bo nie miałam szansy pokazać się w telewizji czy prasie tylko o to jak mnie oszukiwałeś i wykorzystywałeś...
- Tak! - krzyknął nagle, aż milknę - Wykorzystałem cię i oszukałem, ale nie dlatego, że wstydziłem się z tobą pokazywać. Po prostu chciałem poczuć się normalnym człowiekiem. Tylko ty jedna widziałaś we mnie zwykłego faceta lubiącego pojeść kilka ptysi, pożartować, spędzić miło czas. Isabel wolała się lansować w klubie. Obściskiwać mnie w miejscu publicznym przy wylewie dziennikarzy. Nie lubi nawet naleśników z cynamonem. Nie rozmawia ze mną o wszystkim i o niczym, nie opieprza mnie za niewiedzę medyczną. Wiedziałem, że nie orientujesz się w temacie piłki nożnej, ale nie chciałem ci o tym mówić bo się bałem, że nie będziesz chciała się ze mną zadawać aby nie niszczyć swojego poukładanego, spokojnego życia studentki. I jak widać, ironicznie wyszło mi to bokiem... - chłopak patrzy na mnie z nadzieją.
Wtedy dzwoni mój telefon. Jack mnie puszcza, a ja odbieram. Jak się okazuje to zaniepokojony Nick. Uspokajam go, że za chwilę wrócę i rozłączam się.
- Muszę iść... - zaczynam.
Jack kiwa jedynie głową wpatrzony w zarys London eye. Odwracam się i odchodzę. Mimo tego, że mam ogromną ochotę zostać.


           Nerwowo skubię rąbek sukienki. Czuję się nieswojo i tak jakby ktoś przełożył mnie z bajki do bajki. Wiem, że to nie mój świat, nie moi ludzie. Oni jednak nie zwracają tak szczególnej uwagi na mnie jak ja na nich. Sala jest pięknie przystrojona. Oświetlana cudownymi lampami, przyozdobionymi kryształami. Stoły zastawione są półmiskami pełnymi przekąsek, zaś między nimi krążą kelnerzy, którzy co chwile dokładają przysmaków lub częstują stojących niedaleko ludzi kieliszkami z szampanem. Stoję samotnie w miejscu, rozglądając się, nie wiedząc nawet za kim.
- Witaj piękna - słyszę za sobą głos.
Odwracam się i zamieram. To on. Uśmiecha się i delikatnie chwyta mnie za dłoń. Przyciąga do siebie i prowadzi w kierunku tańczących. Obejmuję go, oddając się tej magicznej chwili. Spogląda w moje oczy, a ja rozkoszuję się kolorem tęczówek nieznajomego. Jego twarz znajduje się niebezpiecznie blisko mojej. Jego usta są coraz bliżej i bliżej.
           Otwieram oczy. Budzik dzwoni jak najęty, a ja ze złością wyłączam urządzenie ręką. Opadam znów na poduszki i przecieram oczy. Jestem niezadowolona z tego, że tak piekielne ułatwienie, wymyślone przez ludzi, przerwało mi sen w tak wspaniałym momencie. Uświadamiam sobie jak dawno myślałam o tajemniczym nieznajomym. Kłótnia z Jackiem, przeprowadzka, cała ta sytuacja z Nickiem, to wszystko wpłynęło na ostatni czas, wystarczająco bym zapomniała o tamtym wieczorze. Podnoszę się z łóżka
i postanawiam zejść do kuchni żeby napić się wody. Wchodząc do pomieszczenia, nie zauważam nawet siedzącego przy stole chłopaka.
- Dzień dobry - słyszę i podskakuję ze strachu, krztusząc się wodą.
Chłopak podrywa się z krzesła i zaczyna uderzać mnie w plecy. Kiedy przestaje kasłać, z przerażeniem obciągam koszulkę najniżej jak się da bo zdaje sobie sprawę, że świecę gołym tyłkiem.
- Co ty tu robisz? - patrzę z zaskoczeniem jak Mulat zajmuje z powrotem miejsce przy stole.
- Czekam, aż Nick zbierze dupsko na trening - chłopak pokazuje rząd białych zębów.
- Chambo, prawda? - do mojej świadomości dociera myśl, że to on towarzyszył mojemu bratu i Aaronowi podczas akcji ratowania mojej osoby.
- Dokładnie to Alex Oxlade-Chamberlain, przyjaciele preferują Chambo.
Uśmiecham się w odpowiedzi.
- Nie wiem dlaczego, Alex to takie ładne imię, typowo angielskie.
- On sam woli Chambo, bo pies sąsiadki nazywa się Alex - nie zauważamy jak do kuchni wkracza Nick.
Chambo nie obraża się na tą uwagę tylko zbywa ją szerokim uśmiechem.
- Spokojnie, ty nie musisz się przedstawiać - zwraca się do mnie, zanim cokolwiek chcę powiedzieć.
- Więc?
- Sharon Bendtner, dziewczyna którą chce poznać każdy zawodnik Arsenalu - patrzy na mnie wyczekująco, a ja z pytającym wzrokiem kieruje się na mojego brata.
- Opowiedziałeś o mnie wszystkim w klubie?
- Spokojnie, oszczędziłem im faktów o tym, że chrapiesz w nocy.
- Ja nie chrapię!
- Jasneee
- Dobra, wystarczy gołąbeczki - nie wytrzymuje Alex - Poczekam w samochodzie - i już go nie ma.
- Czy on powiedział o nas gołąbeczki? - spoglądam ze zdziwieniem na brata.
- Kompletny kretyn...
- Może powiem to pierwszy raz w życiu, ale zgadzam się z tobą.

    Dzień bez zajęć mija powoli i strasznie nudnawo. Postanawiam ogarnąć przestrzenie w mieszkaniu brata, zrobić zakupy i coś ugotować. Kiedy kończę owe czynności postanawiam zajrzeć na czat. Po chwili odzywa się do mnie skruszona Charles_Winchester. Tak, tak Charlie i jej wierny fanatyzm dla Supernatural. Do tej pory ubolewa, że sezon ósmy zakończył się tak dramatycznie.
- Roooon? Nie gniewasz się na mnie no nie?? - blondynka patrzy na mnie smutno z monitora.
- Skoro odebrałam to znaczy, że cię raczej toleruję... - odpowiadam.
- TOLERUJĘ? Dzięki za pocieszenie - prycha w odpowiedzi - Gdzie jesteś? - nagle przygląda się otoczeniu za mną.
- W moim pokoju...
- Czy mi się zdaje, czy on wyglądał całkiem inaczej? - jej oczy powiększają się - Czy ja o czymś nie wiem?!
- Przeprowadziłam się.
- Aha - dziewczyna nie wygląda na podekscytowaną tym faktem.
- Tylko "aha"?! Tyle masz mi do powiedzenia?
- A co mam płakać ze szczęścia, jeżeli chcesz to oblać to nie ma problemu. I tak się do ciebie wybieram.
- Słucham? - spoglądam na nią z zaskoczeniem.
- No co, nie przyjmiesz przyjaciółki w gościnę na przerwę świąteczną? Ranisz moje uczucia.
- Czekaj czekaj, a nauka? Nie masz zaliczeń? - nie powiem zaskoczyła mnie, ale jednocześnie stęskniłam się za jej ciętym humorem.
- Wszystko jest w styczniu. Dłuższa przerwa - uśmiecha się.
Nagle słyszę trzask otwieranych drzwi i krzyk:
- Sharon jestem!
- Sorry Charlie, muszę kończyć Nick  wrócił - zanim zalewa mnie lawiną pytań, rozłączam się.
Bo szczerze mówiąc,  nie mam ochoty na nie odpowiadać.

       Wieczorem nie mam prawa się nudzić bo mój kochany braciszek postanawia wyciągnąć mnie na zabawę do klubu. I mam tu na myśli miejsce w którym pracuje. Na nic moje protesty, Nicklas dochodzi do wniosku, że musi koniecznie przedstawić mnie kolegom z drużyny. Oczywiście, obrywa mi się jeszcze za to, że wbijam się w jeansy zamiast w sukienkę. Ja jednak pukam się w czoło i postanawiam pozostać przy swoim wyborze.
- No weeeeź sukienkę- jęczy Nick leżąc na moim łóżku.
- Przecież nie idę na randkę z tymi twoimi misiami - odpowiadam, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu bluzki.
- Ale niech zobaczą jaką mam laskę pod dachem. No dobra kobietkę - poprawia się pod wpływem mojego ostrego spojrzenia.
W końcu jednak mu ulegam, Przywdziewam sukienkę, którą dostałam na 18 urodziny od ojca. Nigdy wcześniej jej nie zakładałam, ale teraz postanawiam zrobić wyjątek. Z niepewnością ją ubieram bo nie mam pojęcia czy będę w stanie się w nią zmieścić. Na szczęście od czasów 18-tych urodzin nie zmieniła mi się sylwetka toteż nakładam strój bez problemu. Stojąc przed lutrem dopiero dostrzegam, jak śliczna jest ta kreacja. Niebieska, z falbaniastym dołem i niewyszukaną górą czyli idealna dla mnie. Prosta, ale ładna.
Kiedy pojawiam się w holu, mój brat patrzy na mnie oniemiały. Po chwili jednak odzyskuje swój zwykły uśmiech.
- Fiu, fiu. Gdyby nie powiązania rodzinne to bym się brał.
Uśmiecham się bo wiem, że to strasznie casanowskie zdanie, w ustach Nicka brzmi jak komplement z ust prawdziwego dżentelmena. Blondas też wygląda niczego sobie. Ubrany w najlepszą koszulę w kratę, ciemne jeansy i skórzaną kurtkę. Po chwili opuszczamy dom by pierwszy raz od kilku lat, zabawić się w swoim towarzystwie.
          Gdy docieramy na miejsce, klub jest już pełny ludzi. Ja czuję zdenerwowanie bo obawiam się jak zostanę przyjęta przez znajomych brata. Nick zauważa ich od razu. To pewnie dzięki temu, że natura hojnie obdarzyła go wzrostem. Kroczy dumnie w ich kierunku, ale zatrzymuje się kiedy widzi, że nie idę za nim.
- Co jest? - patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Przepraszam, ale nie wiem czy to dobry pomysł, abym tam poszła.
- No co ty mówisz. Zobaczysz polubią cię...
- A jak nie? - pytam z lękiem.
- To będą mieli ze mną do czynienia. Spokojnie Chambo i Rambo już znasz, a oni to połowa sukcesu bo od razu cię pokochali.
Uśmiecham się chociaż dalej się boję. Nicklas łapie mnie za rękę i prowadzi w kierunku stolika zajmowanego przez prawie cały skład Arsenalu Londyn.
- Cześć wam - blondas uśmiecha się do kumpli i ich partnerek - To jest Sharon - ciągnie mnie za rękę, abym wyszła bardziej do przodu.
Czuję się jak okaz w Zoo bo wszyscy na mnie patrzą, Podnoszę wzrok znad sandałów i macham nieśmiało do zgromadzonych.
- Hej
- Cześć - rozlegają się głosy.
- Sharon to moi koledzy oraz ich urocze partnerki - brat zachowuje się jakbym była niedorozwinięta i trzeba mi wszystko tłumaczyć.
- Przecież widzę - nie wytrzymuję, trochę zła.
Chłopak mnie jednak ignoruje.
- To jest Aaron jego znasz, Chambo również znasz, Thomas i  Suzan, Kieran i Liz, Wojtek i Sandra, Theo i Melanie, Lukas i Agnes, Olivier i Jennifer, Mikel i Lorena, Carl i Elena no i mój misio pysio, tylko broń Boże nie bądź o niego zazdrosna, Jacky - kiwam wszystkim na powitanie aż do Jacka, przy nim zamieram na chwilę.
On również patrzy na mnie zaskoczony. Po chwili umykam wzrokiem w bok.
- Miło was poznać - uśmiecham się lekko, czując jakby na sali brakowało powietrza.
- Słodko wyglądacie - zaczyna z sympatycznym uśmiechem blondynka chyba Melanie.
- Jak ty wytrzymujesz z tym lovelasem to ja nie wiem - zwraca się do mnie Carl, ale zamyka się kiedy dostaje kuksańca od Eleny.
- Bywa ciężko, ale zawsze mogę zamknąć się w pokoju na klucz - żartuję, na co reszta odpowiada śmiechem.
- I wtedy Nicklas musi spać na kanapie? - odzywa się Thomas.
Patrzę na niego z zaskoczeniem.
- Nie, śpi u siebie.
Zapada milczenie, a ja czuję dziwną atmosferę. Podnoszę wzrok z opatrunku na dłoni i wyłapuję spojrzenie Jacka. Chłopak wydaje się czymś przybity. Nie mam czasu na niczym rozmyślać gdy nagle Aaron, siedzący obok mnie proponuje mi taniec.
- No nie wiem. Jestem słabą tancerką.
- Nauczę cię, jestem genialnym pedagogiem.
- Zaryzykuję - podaję mu dłoń, a chłopak prowadzi mnie na parkiet, gdzie przez kilka piosenek okręca mnie i utrzymuje w pewności, że świetnie tańczy.
Po tańcu z brunetem mam okazję jeszcze kilka razy zatańczyć z którymś z kanonierów. W końcu zmęczona umykam na zewnątrz, aby ochłonąć. I szybko chłonę bo na dworze panuje taki chłód, że czuję gęsią skórkę na rękach. Siadam jednak na murku i patrzę w gwiazdy, którego tego wieczoru nie są przysłonięte przez chmury. Nagle czuję ciepło bo ktoś okrył mnie kurtką. Podnoszę głowę i spotykam się z oczami należącymi do Jacka. Chłopak przysiada koło mnie lecz milczy.
- Piękny wieczór - zagaduje.
- Aha - kiwam głową bo jedynie na to mnie stać.
Blondyn podnosi się i kieruje w stronę drzwi do klubu.
- Jack?
- Tak? - odwraca się, a ja widzę nadzieję w jego oczach.
- Dzięki. Wiesz za kurtkę i w ogóle, za wczoraj.
- Polecam się na przyszłość - chłopak uśmiecha się, a ja dostrzegam dołeczki w policzkach za którymi tęskniłam.





OD AUTORKI: Już nic nie mówię bo się mnie czepiacie. Blablabla


SEN BYŁ KICZOWATY.



BYŁA KREW.


DOBRA IDĘ SPAĆ.

Do następnego :) Pozdrawiam. Katorga.

PS. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale już nie mam siły sprawdzać bo i tak mi coś umknie.