czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 19

        Od zmiany mojego życia minął już miesiąc. Na początku czułam się dziwnie, w mojej głowie walczyły ze sobą dwie osobowości, robiąc czasem totalne zamieszanie. Przewagę miała oczywiście nowa Sharon, ale i moje dawne ja, przez jakiś czas odzywało się, w najmniej odpowiednich momentach. Po tych kilku tygodniach, zmienia się wszystko. Przede wszystkim zmieniam się ja. Moim zdaniem na lepsze, zdaniem znajomych - na gorsze. Jednak kto by się przejmował opinią innych ludzi. Z pewnością nie nowa Sharon. Przede wszystkim podjęłam decyzję. Kończę z Jackiem. Ignoruję go i zagłuszam w sobie uczucia jakie do niego żywię. Żeby całkowicie pozbyć się tego, co do niego czuję, staram się o nim zapomnieć. I tak oto spotykam się z Matt'em. Jest naprawdę przystojnym i uroczym mężczyzną, którego poznałam na jednej z moich dzikich imprez. A to co się działo po niej, do tej pory budzi we mnie skrajne emocje. W skutek wydarzeń tej nocy, zaczęliśmy ze sobą chodzić, co bardzo nie podoba się Nicklasowi. Blondas ciągle żyje w przekonaniu, że Matt jest dupkiem i nie zasługuję na mnie, więc powinnam z nim zerwać. Ojej, troska mojego brata jest taka urocza.

           Siedząc w barze i pijąc kolejnego drinka, zastanawiam się czy resztę wieczoru spędzić w tym klubie, czy może zmienić lokal. Moje rozmyślenia przerywa James, który pozbawiony na chwilę zajęcia, staje obok mnie. Jego mina, nie wróży jednak miłej rozmowy.
- Słyszałem, że ostatnio znów nie było cię w pracy - rzuca.
- Też mi miło, cię widzieć - odpowiadam z uśmiechem zażenowania.
- Nie zmieniaj tematu. Co się z tobą dzieje? Ciągle bierzesz wolne, albo się spóźniasz.
- Źle się czułam - odpowiadam, upijając łyk alkoholu i posyłając mu spojrzenie przepełnione politowaniem.
- Właśnie widzę, że jesteś bardzo chora - stwierdza z sarkazmem,
- Nie twój interes co robię - patrzę na niego, nie ukrywając złości.
- Jasne - odpowiada spokojnie - Nie zdziw się tylko jak wylecisz z pracy - dodaje i wraca do swoich zajęć.
Niech spieprza.

- Cześć, kochanie! - Matt z radością wypisaną na mojej twarzy, całuje mnie w usta, na powitanie.
- Hej miśku - odpowiadam, posyłając mu uśmiech.
Obejmuje mnie w pasie i obdarza pocałunkiem w szyję.
- Uwielbiam jak tak do mnie mówisz - szepcze mi do ucha.
Drżę, słysząc jego głos, ale to nie on jest tego wynikiem. Wszystko spowodowane jest moją wyobraźnią, która podsuwa mi obraz Jacka zachowującego się jak Matt teraz. Odsuwam jednak od siebie tą myśl, zbyt dobrze wiem, że prędzej pogodzę się z Isabel niż będę z Jackiem.
- Chodźmy do mnie, Nick jest u Lisy i chyba szybko się nie pojawi.
Chłopak odpowiada mi szerokim uśmiechem.

     Z głową pełną myśli wtulam się w tors chłopaka. On drzemie, zmęczony, nie czując komplikacji w życiu, tak jak ja. Delikatnie muskam palcami jego skórę, zastanawiając czy tak będzie zawsze. Czy to przy nim będę się budzić każdego poranka, zasypiać, złościć się i cieszyć lub płakać. W żaden sposób nie myślałam o zrywaniu, mimo swojej nowej osobowości nie zamierzałam raczyć się zmianami partnerów jak rękawiczki, to było dla mnie zawsze żałosne. Chociaż, do papierosów się przyzwyczaiłam, ale i ich, w ostatnim czasie potrzebuję mniej. Nowa sytuacja zaczyna po prostu przechodzić w rutynę.
       Dzwonek do drzwi, powoduję, że otwieram oczy. Przecieram je dłonią i podnoszę głowę, napotykając spojrzenie obudzonego Matta.  Chłopak też nie jest zadowolony faktem, że został pozbawiony snu przez intruza. Całuję go w usta i podnoszę się z łóżka, ubierając bieliznę, a potem nakładając na nią koszulkę mojego ukochanego. Przechodząc korytarzem obok lustra, lekko poprawiam włosy, po czym schodzę na dół i ruszam, aby otworzyć drzwi wejściowe.
Jakie jest moje zaskoczenie widząc za nimi uśmiechniętego Alexa, a tuż obok niego mniej radosnego Jacka, krzyżującego ręce na piersiach. Obaj obrzucają mnie lustrującym spojrzeniem, ze względu na niekompletne ubranie.
- Ktoś tu jest śpiochem - rzuca z uśmiechem Mulat, mimo, że jego głos zdradza lekką niepewność.
- Cześć - odpowiadam, niemało zdziwiona samym widokiem chłopaków przed drzwiami.
Od miesiąca między nami istnieje lekka spina, a na dodatek musieli wiedzieć o tym, że Nicklasa nie ma w domu, zresztą blondas i Jack, też ostatnio nie dogadywali się najlepiej, więc cała sytuacja jest trochę skomplikowana.
- Cóż was do mnie sprowadza? - nie przeczę, jestem bardzo ciekawa.
- Chciałem z tobą porozmawiać, o Claire - odpowiada Alex, poważnym tonem.
Ox wyłapuje moje pytające spojrzenie skierowane na Jacka i od razu dodaje:
- Samochód mi się rozklekotał, Jacky był tak miły, że mnie dzisiaj wszędzie wozi.
- Aha - kiwam głową - Sorry chłopaki, nie mogę teraz zbytnio rozmawiać. Zresztą sytuacja z Claire, to jest jedynie moja i jej sprawa, także nic nie zdziałasz...
Zanim Chambo udaje się coś powiedzieć, w salonie pojawia się Matt, ubrany już w spodnie.
- Kochanie, kto to? - chłopak podchodzi do mnie i obejmuje w talii.
- Koledzy Nicka...- odpowiadam, spoglądając na nich, a zwłaszcza na jednego z Anglików, sprawdzając jego reakcję.
Nie zawodzę się. Wilshere jest wściekły.
- Alex Oxlade-Chamberlain i Jack Wilshere - przedstawia siebie i szatyna, Chambo, podając rękę brunetowi.
- Miło mi - uśmiecha się w odpowiedzi chłopak - Matthew Flynn. Dlaczego stoicie w drzwiach, wejdźcie!
- Czujesz się już jak u siebie? - Wilshere nie potrafi zapanować na swoją irytacją.
Posyłam mu krzywe spojrzenie, ale on mnie ignoruje.
- Zachowuję się po prostu kulturalnie - odpowiada ze spokojem Matt - Lepiej rozmawiać w środku, a nie w drzwiach. Po za tym Sharon jest niekompletnie ubrana i może się przeziębić.
Przewracam oczami. Czasem zachowuje się jak ojciec, nie chłopak.
- Nie chcemy przeszkadzać - Alex uśmiecha się słabo, chyba wyczuwa konflikt w powietrzu.
- A ja bym się napił herbaty - wojowniczo rzuca Wilshere.
-  Kawiarnię masz za rogiem - posyłam mu ostre spojrzenie, na które dziarsko mi odpowiada.
Te jego oczy. Czuję ciarki na całym ciele i mięknięcie kolan. Nie! Tak nie powinno być.
- Sharon - Matt całuje mnie w policzek - Zaprośmy ich na śniadanie, chętnie poznam twoich przyjaciół.
Czując na sobie wzrok Jacka ze zrezygnowaniem kiwam głową, na znak, że się zgadzam.

- Więc... jak długo jesteście razem? - Alex czuje się niczym na polu bitwy i z niepewnością dobiera słowa.
- Niecałe dwa tygodnie - Matt po raz kolejny demonstruje swoje uczucia względem mnie i dla podkreślenia swoich słów obejmuje w pasie - Spotkaliśmy się na imprezie i wpadliśmy po uszy - posyła mi płomienne spojrzenie.
Gdyby na jego miejscu stał Jack i tak na mnie spojrzał, byłabym ugotowana, ale teraz czułam jedynie tryumf, widząc jak Wilshere z trudem znosi gesty bruneta, wobec mnie.
- Co na to Nicklas? - uśmiecha się do nas najbardziej nienaturalnym uśmiechem jaki widziałam w życiu.
- Nie rozumiem - Matt spogląda na chłopaka z niepewnością.
- Nick jest bardzo opiekuńczy, chyba nie będzie szczęśliwy jak się o was dowie.
- Wie już o nas - odpowiadam mu również grymasem, który mogę uznać za uśmiech.
- Wie, że ze sobą sypiacie? - Jack patrzy mi w oczy, rzucając wyzwanie.
- To nie jego sprawa - stwierdzam spokojnie, mimo, że się w środku gotuję.
- No nie wiem... - uśmiecha się lekko, ale nie obejmuje to jego oczu.
Gdybym była bohaterką jakiegoś horroru, mogłabym stwierdzić, że widzę mrok jego duszy.
- Musisz uważać, Nicklas jest bardzo nadopiekuńczy w stosunku do Sharon. Jej ostatniego chłopaka prawie pobił - szatyn zwraca się do Matta.
Kłamstwo padające z ust Jacka, jest dla mnie żenującą próbą nastraszenia bruneta.  Coraz bardziej mam ochotę wstać i wyprosić go z domu, albo rzucić się na niego z pięściami, albo żeby go pocałować. Z tą chęcią walczę już nieprzerwanie od kilku dobrych tygodni.
-  Pewnie był dupkiem - Flynn jest na szczęście niewzruszony na groźby mojego byłego przyjaciela.
- Nie, po prostu pchał się tam, gdzie nie powinien - stwierdza beznamiętnym tonem Wilshere.
Zapada cisza, pełna napięcia. Między brunetem i szatynem dostrzegam wyraźne spięcie, które może za chwilę przerodzić się w bójkę. Ox też to widzi. Ze słabym uśmiechem rzuca:
- W końcu mamy normalną pogodę, ptaszki rosną, kwiatki śpiewają...
Jack i Matt nadal mierzą się spojrzeniami. A mi robi się gorąco. Atmosfera gęstnieje.
- Wróciłem! - trzaskają drzwi wejściowe, a w mieszkaniu pojawia się Nicklas.
Tak, brakowało tej oliwy do ognia.

- Znasz go? Wiesz co robi, z kim wcześniej się spotykał? - Nicklas łazi po salonie, a ja z zażenowaniem wypisanym na twarzy kartkuje czasopismo.
- Oczywiście, że go znam. Jest alkoholikiem, ostatnio siedział w pierdlu za pobicie - odpowiadam.
- Sharon! Poważnie pytam! Nie powinnaś sypiać z byle kim.
- I powiedział to Nicklas Bendtner - byczek Fernando. Wyrywacz wszystkich lasek w promieniu kilku metrów - rzucam z ironią, odkładając gazetę.
- Tutaj nie chodzi o mnie!
- Więc zajmij się sobą i przypomnij sobie własne akcje. A jeżeli masz zanik pamięci, to ja Ci przypomnę: blond cycaty beton i jej przeurocze: "co tam kociaku?".
- A co jeśli zajdziesz w ciąże! Musisz skończyć studia! Sama dorosnąć.
- Jak na razie nie planuje się pakować w pieluchy, więc przestań się zamartwiać.
- A jak wpadniecie?! Ja też nie planowałem dziecka i wyszło, jak wyszło - stwierdza, siadając.
Czasem zachowuje się jak baba.
- Twoja wina. Za późno wyjąłeś - wzruszam ramionami.
Brat posyła mi groźne spojrzenie.
- Bardzo śmieszne.
- Mnie to bawi - wyszczerzam do niego zęby.
Nadal jest śmiertelnie poważny,
- Mnie nie, bo wpakowałem się w niezłe gówno,


        I znowu na praktykach. Ostatnim czasem zbyt często opuszczałam je, ze względu na kaca towarzyszącego mi po każdej imprezie. Obecnie, ze względu na związek z Matt'em, przestaje chodzić tak często na imprezy w ciągu tygodnie i jedynie opuszczam sobotnią pracę. Dzisiejszy trening jest lekkim przygotowaniem przed zbliżającym się meczem z Chelsea w przyszłym tygodniu. Chłopcy są bardzo skupieni i zmotywowani aby wygrać to spotkanie, żeby udowodnić, że Arsenal jest w stanie wygrać całą Premier League. W związku z małym obciążeniem na treningu, do roboty mam tylko obserwowanie co się dzieje na boisku. Jestem tak znudzona tą obserwacją, że postanawiam przejść się do toalety, a może i przy okazji wymknąć na jednego papieroska.  Informuję o tym Claire, a ona jedynie kiwa głową w odpowiedzi. Nadal ma uraz za moją popisówkę wtedy, gdy Walcott uległ kontuzji kostki. Wzruszam ramionami i odchodzę w kierunku wyjścia. To co się dzieję za chwilę, trwa moment. Ostatnie co słyszę to czyjś krzyk, potem czuję jak pochłania mnie ciemność. Kiedy otwieram oczy, dostrzegam tłum rozmazanych nade mną postaci. Dopiero po chwili poznaje głos Nicklasa, dobiegającego gdzieś obok.
- Chambers, masz zeza. I powaliłeś moją siostrę. Zginiesz marnie.
Zaczynam szybko mrugać rzęsami, aby wyostrzyć widok. Najbliżej zauważam Jacka, spoglądającego na mnie z troską, obok niego jest Aaron, Alex, Claire i reszta składu. Podnoszę się lekko z murawy czując ból głowy.
- Będzie siniak - Arsene Wenger uśmiecha się do mnie z ulgą - Wezwać doktora?
- Nie, pójdę sama - podnoszę się lekko, a wraz ze mną całe zgromadzone towarzystwo.
Kiedy staję na nogach, czuję zawrót głowy i w efekcie zataczam się, tak jakbym była pijana.  Na szczęście łapie mnie stojący najbliżej Jack.
- Wilshere, idź z nią do doktora Daviesa, samą strach ją puszczać. Panno Evans, proszę im towarzyszyć, dobrze?
Oboje kiwają głową i ruszają ze mną w stronę gabinetu. Jack bierze mnie pod ramię. Ten gest powoduje, że motylki powracają do mojego brzucha. To nie jest dobry znak. Wyszarpuje się z jego uścisku.
- Poradzę sobie - stwierdzam.
Nie odzywa się ani słowem, zresztą tak jak i Claire. Ruszam szybszym krokiem, chcąc zostawić moje towarzystwo z tyłu. Na szczęście, przestaje mi się kręcić w głowie, a jedynym moim problemem jest ból w czaszce. Skupiona na drodze, nie zauważam otwierających się drzwi. I kończy się to kolejnym tego dnia upadkiem. Siniak? Serio?! Ja mam chyba pękniętą czaszkę.
- Jejku, Sharon, przepraszam! - Nicole jest przejęta, tym, że właśnie przywaliła mi drzwiami prosto w głowę.
- Ty idiotko - warczę w odpowiedzi.
Obraz rozmazuje mi się w oczach. To nie jest dobra wiadomość. Jack podbiega do mnie, niemal natychmiast.
- Ja naprawdę nie chciałam! - woła rudowłosa.
Wilshere, jedynie macha w jej kierunku ręką, żeby się zamknęła. Jestem mu za to wdzięczna.
- Wszystko w porządku? Kręci ci się w głowie? Widzisz mnie?
- Od samej ilości pytań czuję zamęt - stwierdzam słabo, uśmiechając się lekko.
Odpowiada mi uśmiechem ulgi. Bez słowa pomaga mi wstać i ku mojemu zaskoczeniu bierze mnie na ręce.
- Teraz będę w 100% pewny, że bezpiecznie dotrzesz do gabinetu - wyjaśnia.
A ja, ze spokojem, opieram głową o jego klatkę piersiową.

          Ostatniej rzeczy jakiej potrzebowałam to zainteresowanie moją osobą w postaci troski i traktowania mnie jak małego dziecka. Nicklas tego wieczoru miał wybrać się na noc do Lisy(znowu, jakieś humorki, zmiany nastrojów i te sprawy), jednak postanowił, że zostanie aby się mną zająć. Pukam się tylko w głowę i odsyłam do narzeczonej, z gorącym zapewnieniem, że sobie poradzę. Blondas nie był do końca przekonany, ale w końcu uległ, zostawiając mnie samą. Wykorzystuję ten fakt i dzwonię do Matta. Odbiera dopiero po 5 sygnale.
- Cześć misiek - mruczę do słuchawki.
- Hej kochanie. Coś się stało?
- Nic, po prostu stęskniłam się za tobą. Może wpadniesz? Nicka nie ma w domu.
- Bardzo bym chciał, ale nie mogę. Dzisiaj muszę zostać do późna w pracy. Wybacz skarbie, wynagrodzę ci to - w jego głosie słuchać poczucie winy.
- Mam nadzieję - odpowiadam.
Zamieniamy jeszcze kilka słów i rozłączam się. Fakt, że chłopak nie wpadnie daje mi cynk do innego pomysłu. Czyli lecę na imprezę.

         Jeden z Kanonierów organizuje imprezę. Lubię domówki, też można się nieźle zabawić i do tego jest mniej ludzi i czasem więcej alkoholu. Zadowolona perspektywą wieczornej imprezy, ubieram swoja ulubioną, czarną, krótką sukienkę z dłuższymi rękawami oraz z dekoltem idealnie podkreślającym biust. Do tego dobieram odpowiednie dodatki i jestem gotowa. Zamawiam więc taksówkę i ruszam na podbój miasta.
         W domu Chambersa(tak, mojego oprawcy z treningu) jest już trochę osób. Impreza, więc trwa w najlepsze. Towarzystwo pije, tańczy i ogólnie, dobrze się bawi. Mijam ludzi, witając się z każdym znajomym. Mężczyźni obserwują mnie z zainteresowaniem, ale żaden nie zagaduje, co spowodowane jest faktem, że mój brat to Nicklas Bendtner. A jemu to chyba nikt nie chce podpaść. Podchodzę do stolika z alkoholem i wypijam jeden kieliszek wódki, krzywię się lekko, ale zaraz sięgam po drugiego. Po uporaniu się z nim, ruszam na parkiet. Na partnera nie muszę długo czekać, tuż obok pojawia się nieznany mi szatyn, który z szerokim uśmiechem prosi mnie do tańca. Nie jest piłkarzem, gdyby nim był, chyba nie zdobyłby się na taką odwagę. Tańczymy razem przez kilka piosenek. Zmęczenie jednak bierze górę, kierujemy się w stronę stolika, a ja bez ceregieli piję kilka kolejek wódki, Mój towarzysz jest pod wrażeniem,
- Mocna główka?
- Nawet jeśli, to co? - posyłam mu spojrzenie spod rzęs - Jeśli masz nadzieję na łatwą zdobycz, to muszę cię zasmucić, mam bardzo mocną głowę - oczywiście to co mówię jestem małym kłamstwem, bo nie mam zbyt dużej tolerancji na alkohol, ale tej informacji chłopak nie potrzebuje.
On jednak uśmiecha się do mnie.
- To dobrze. Lubię trudne do zdobycia, dziewczyny - po czym zabiera mnie z powrotem na parkiet.
       Jest tak jak przeczuwałam. Ilość, wypitego przeze mnie alkoholu, zaczyna uderzać do mojej głowy. Bawię się genialnie, nie zwracając uwagi na zawroty głowy i szum, który zaczyna uderzać z każdej strony. Dopiero po jakimś czasie, uciekam od mojego towarzysza i wpadam do kuchni z chęcią odpoczynku od hałasu, muzyki i tłumu ludzi. Przysiadam na na blacie szafki i biorę do ręki szklankę z sokiem. Upijam łyk i uspokajam szybsze bicie serca, wyglądając przez otwarte okno. Po chwili do kuchni wchodzi ktoś jeszcze. Modlę się w duchu, żeby nie był to mój nowy znajomy, bo szczerze mówiąc, zaczął się robić męczący. Jak się okazuje, to nie on. To Jack. I nie patrzy na mnie z radością. Jest zirytowany. I to bardzo,
- Co ty robisz?! - patrzy na mnie ze złością,
- Aktualnie to siedzę - odpowiadam, wzruszając ramionami.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Powinnaś być w domu i odpoczywać.
- Bla bla bla - kiwam głową, parodiując jego poirytowanie - Nudzisz, Wilshere.
Zaczyna tracić cierpliwość. Podchodzi do mnie i opiera dłonie na blacie, tuż obok moich nóg.
- Ta cała sytuacja robi się żałosna - rzuca zażenowanym tonem.
Wyginam usta w podkówkę i biorę kolejny łyk soku, jego bliskość jest dla mnie parząca.
- Daj mi więc spokój.
- Tego się nie doczekasz - stwierdza zbliżając swoją twarz do mojej.
Ten gest powoduje we mnie przyśpieszone bicie serca. Niestety, nie mogę liczyć na więcej. Chłopak łapie mnie za biodra i ściąga z blatu. A potem nadal trzymając mnie w ramionach, mówi:
- Odwiozę cię do domu.

         Ze wściekłością wchodzę do domu i kopnięciem przesiąkniętym złością, zrzucam szpilki z nóg. Jack nie odzywa się ani słowem. Zamyka drzwi i patrzy tylko jak ze złością, ściągam kurtkę, którą rzucam na kanapę.
- Jesteś idiotą - warczę w jego kierunku.
Wpatruję się w jego twarz, czekając na jakąś reakcję. Mam ochotę rzucić się na niego z pięściami, a najlepiej wkurzyć, żeby zareagował bardziej emocjonalnie, niż teraz. Bo aktualnie to stoi i ze spokojem patrzy na mój napad złości.
- Słyszałem już gorsze stwierdzenia, pod moim adresem - rzuca z rozbawieniem.
Marszczę czoło i rozglądam się za jakimś przedmiotem, którym mogłabym cisnąć w jego kierunku.
- Nie  jestem dzieckiem. Przestań traktować mnie, jak piętnastolatkę, która zwiała z domu na imprezę.
- To zacznij się zachowywać jak dorosła. Udajesz kogoś kim nie jesteś i jeszcze oczekujesz, że każdy będzie tańczył jak mu zagrasz, Zamiast wspierać Nicklasa to ciągle robisz jakieś kłopoty i doprowadzasz wszystkich dookoła do nerwicy, bo każdy martwi się, żebyś nie wpakowała się w jakieś gówno - chłopak zaczyna trochę tracić cierpliwość.
- Kiedyś miałeś coś przeciwko temu, że za bardzo przejmowałam się problemami innych - odpowiadam.
- Nie można popadać, że skrajności w skrajność. Co ma na celu twoje zachowanie? Sypiasz z Mattem, co ty chcesz tym udowodnić?
-  Może go kocham! - zakładam wyzywająco ręce na biodrach.
Jack posyła mi powątpiewające spojrzenie.
- Tak? Ostatnio twierdziłaś co innego.
- Myliłam się i to cholernie. Nie kocham cię.
Patrzy na mnie uważnie, jakby analizując moje słowa, W końcu przerywa milczenie, a jego głos jest spokojny.
- Może i tak jest, ale ja sądzę, że po prostu chcesz mnie zirytować i wzbudzić zazdrość.
- Jacky taki odkrywca, wow - stwierdzam z sarkazmem, po czym kieruję się w stronę schodów.
- Idę się przebrać, a ty rób sobie co chcesz, ale już nie analizuj mojego życia bo jesteś w tym beznadziejny.
       Jestem wściekła. Jack irytuje mnie swoją upartością i ciągłym traktowaniem mojej osoby, jak dziecko. Od tego zamieszania i alkoholu zaczyna mnie boleć głowa. Podchodzę więc do okna i otwieram je, wdychając trochę chłodne, ale kojące powietrze. Wiatr jednak martwi się o moje zdrówko, bo zatrzaskuje mi okno, gdy tylko się oddalam. Prycham ze złością i ściągam sukienkę, zostając jedynie w bieliźnie, Odrzucam ciuch stopą i przeczesuje dłonią włosy. Nagle otwierają się drzwi do mojego pokoju, a ja zastygam w zaskoczeniu, patrząc tylko jak Jack, wpada do pomieszczenia z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Dopiero na mój widok, oddycha z ulgą. Stoję, niczego nie rozumiejąc.
- Myślałem, że uciekłaś oknem.
- To pierwsze piętro. Uważasz, że byłabym w stanie wspiąć się po ścianie w sukience - prycham z ironią.
- Bez, byłoby ci łatwiej - mruczy wpatrując się we mnie.
Oblewa mnie fala gorąca. Nadal stoję bez ruchu, orientując się że, nie jestem w pełni odziana. Opieram dłonie na biodrach i spoglądam na Jacka, odczytując jego reakcję. On, lustruje mnie wzrokiem i wyraźnie walczy sam ze sobą. Wykorzystuję to, zbliżając do niego. Nieprzerwanie obserwuje mój ruch, nie odzywając się ani słowem. Dopiero po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, przyciąga mnie do siebie, zdecydowanym ruchem. Opieram dłonie na jego klatce piersiowej i z uśmiechem patrzę mu w oczy. Dla mnie to jak zwycięstwo, Moje serce bije tak szybko, że mało nie wyskoczy mi z piersi.
- Nie uciekniesz? - szepczę, zbliżając swoje usta do jego.
- Nie potrafię - odpowiada.
- Jesteś pewny? - droczę się z nim, muskając jego wargi swoimi, a po chwili oddalając się.
Jego odpowiedzią na moje pytanie jest zdecydowany pocałunek, którym mnie obdarza. W jego ustach jest tyle pasji, że wiem, że długo przychodziło walczyć z tą chęcią. Może mi mówić co chce, ale ten pocałunek mówi mi od razu, że nie traktuje mnie tak, jak twierdzi. Zarzucam mu ręce na szyję i przylegam ciałem do niego. Obie Sharon zaczynają krzyczeć z radości i po raz pierwszy są zgodne. Stało się to na co długo czekałam. Chłopak odrywa się ode mnie, co powoduje, że moje serce na chwilę przestaje bić, z przerażenia, że to koniec, że ucieknie. Na szczęście to tylko próżne obawy. Jack przenosi mnie na łóżko i tam kontynuuje to co zaczął. Pomagam mu ściągnąć koszulkę i popycham w ten sposób, że teraz to on leży plecami na materacu, a ja siadam okrakiem na jego brzuchu.
- Jesteś o mnie zazdrosny? - rzucam pytanie, które chyba ciągle było w mojej głowie, gdzieś tam w zakamarkach podświadomości.
Spogląda na mnie z błyskiem w oku.
- Jak cholera...
I na to właśnie czekałam. Z powrotem wpijam się w jego usta, czując że poziom oksytocyny wyraźnie wzrasta w moim organizmie. Wilshere nie pozwala sobie długo na bezczynność, sprytnie przemieszcza się w ten sposób, że to teraz jego twarz znajduje się nad moją. Krótko muska moje usta, po czym zaczyna pieścić moją szyję, co zaczyna doprowadzać do szaleństwa. Kiedy schodzi coraz niżej, w salonie słychać trzask zamykanych drzwi.
- Jestem już!
Przytomnieje i z przerażeniem spoglądam na Wilshere'a.
- Nicklas wrócił!
     
            Ubieramy się w szybkości błyskawicy, Wkopuję pod łóżko sukienkę i biegnę do szafy, żeby wyciągnąć coś normalnego. Jack nakłada koszulkę, a ja wyjmuję z szafy koszulkę i spodenki, które natychmiast ubieram. Rozglądam się po pokoju, po czym łapię laptopa i podaję go Wilshere'owi. Nie muszę mu nic mówić. Chłopak włącza komputer, bez słowa. Ja tymczasem szybko kieruję się do drzwi. Kiedy wybiegam na korytarz, akurat pojawia się na nim blondas.
-  O, tutaj jesteś, Jak samopoczucie?
Widzę, że coś jest nie tak. Pewnie, po raz kolejny pokłócił się z Lisą.
- Dobrze, ale nie musiałeś wynajmować mi niańkę - postanawiam kłamać.
- Nie rozumiem - patrzy na mnie zdziwiony - O czym ty mówisz?
- Jack przyszedł mnie odwiedzić. Przysłałeś go?!
- No coś ty, nie rozmawiałem z nim. Sam musiał na to wpaść - stwierdza zmęczonym głosem.
- Aha - kiwam głową.
W środku oddycham z ulgą, Wyszło na moje,
- Idę się położyć, Padam z nóg - stwierdza, po czym rusza do sypialni. - Nie siedźcie, za długo - dodaje.
- Dobranoc - odpowiadam, a następnie wracam do pokoju.
Zamykam za sobą drzwi i z westchnieniem ulgi, opieram się o nie oraz spoglądam na Jacka, który siedzi na łóżku, kompletnie ubrany, a obok niego leży otwarty laptop. Wilshere jednak cały czas patrzy na mnie, co powoduje szybsze bicie serca. Nagle podnosi się, a ja czuję ucisk w  żołądku, zaś moje kolana miękną od jego spojrzenia.
- Chyba powinienem już pójść - stwierdza, mimo, że jego spojrzenie mówi co innego.
Powinnam go zatrzymać , ale nie potrafię. Kiwam jedynie głową, na znak, że ma rację i całkowicie popieram jego decyzję. Odsuwam się od drzwi, dając mu wolną drogę i spuszczając wzrok na swoje stopy. Mam mętlik w głowie, bo obie Sharon, po raz pierwszy od tej całej maskarady, milczą jak zaklęte. Jack zatrzymuje się jeszcze obok drzwi, jakby walcząc sam ze sobą. Chyba w jego mniemaniu, przekroczenie progu, jednoznacznie świadczy o tym, że to co się wydarzyło, nie ma żadnego znaczenia. Posyła mi ostatnie spojrzenie, a ja staram się nie ruszyć z miejsca i  nie odbierać mu możliwość wyjścia.
- Dobranoc - odzywa się.
- Cześć - odpowiadam.
Chłopak wychodzi, a ja zjeżdżam plecami po ścianie, marząc, żeby wrócił.


      To, co wydarzyło się między mną, a Jackiem, wciąż wzbudza we mnie wiele emocji i wątpliwości. Nie potrafię zapomnieć ciepła jego warg, tego jak mnie trzymał w objęciach lub spojrzenia, które powoduje mięknięcie moich kolan, za każdym razem, gdy go sobie przypominam.
W nocy przewracam się z boku na bok, nie potrafiąc zapomnieć o tym chociaż na moment.  Dociera do mnie, że gdyby nie Nicklas to Jack nadal by tu był. Odtrącam jednak od siebie wszystkie myśli, aż w końcu odpływam w krainę Morfeusza. Kiedy rano się budzę, czuję się wykończona. Dodatkowym rezultatem nocnych przemyśleń są olbrzymie worki pod oczami, które muszę zamaskować makijażem. Oprócz nich, na moim czole gości wielka śliwa, która również musi zostać ukryta przed światem. Wypijam jeszcze kawę aby nie ziewać na treningu i wyruszam z domu, aby zmierzyć się z kolejnym dniem.
        Kiedy kończy się trening, dzwoni mój telefon. Okazuje się, że to nie kto inny, jak Matthew.
- Hej kochanie, jak główka? - jego nazbyt słodziutki ton, zaczyna doprowadzać mnie do szału.
- Dobrze, misiu. Przeciwbólowe działają, minusem jest wielki siniak.
Chłopak zaczyna się śmiać, a ja nie rozumiem co go bawi.
- Ojej, moje biedactwo. I tak jesteś piękna. Nawet z wielkim nabitym guzem.
Bardzo miło. Zbiera mi się na wymioty.
- Może się dzisiaj zobaczymy. U mnie?
W jego głosie zawarta jest niewypowiedziana propozycja, ale po jego wczorajszej absencji, nie mam ochoty lecieć na każde jego skinienie.
- Wybacz, obiecałam Nicklas' owi, że zjem z nim dzisiaj kolacje - kłamię.
- Rozumiem - jego głos jest smutny, ale nie czuję z tego powodu poczucia winy.
Moje sumienie umilkło, razem z dawną Sharon.
- Kiedy indziej - dodaje po chwili.
- Oczywiście - stwierdzam - Przepraszam, ale muszę kończyć - mówię, widząc zbliżającego się do mnie Nicklasa.
Jedno spojrzenie i wiem, że jest wściekły.

        Przez całą drogę do domu, milczał. Nie odezwał się słowem. Po prostu skupił się na drodze i ignorował moją osobę. Kiedy dotarliśmy do domu, również się nie odzywa. Wysiada z samochodu i wyciąga telefon. Nie interesuje mnie gdzie dzwoni. Biorę torbę i wchodzę do domu, kieruję się do kuchni i nastawiam wodę na herbatę. Za chwilę słyszę dźwięk zamykanych drzwi, okazuje się, że Nick wszedł do domu. Od razu przychodzi do kuchni i wtedy już wiem, że teraz się zaczną pretensje. Biorę głęboki oddech i odwracam się w jego stronę z wyczekiwaniem.
- Nie mam już sił do ciebie - stwierdza  zbyt spokojnie.
- Przykro mi - rzucam beznamiętnym tonem.
- Okłamałaś mnie - ignoruje moje wcześniejsze słowa, nadal ciągnąc swój wywód.
- A bo to pierwszy raz - komentuję.
Zaciska dłonie i posyła mi zirytowane spojrzenie.
- Byłaś wczoraj na imprezie, mimo, że powinnaś siedzieć cały czas w domu i odpoczywać.
- Nic mi nie było, przesadzasz - wzruszam ramionami.
Blondas się wścieka i uderza pięścią w stół. Mimochodem się krzywię.
- Do cholery jasnej, Sharon! Mam już tego dość! Nie chcesz mi powiedzieć co się dzieje? Dobra! Nie rozumiem tylko dlaczego tak mnie traktujesz? Masz gdzieś, że się martwię, że oprócz własnych problemów, muszę ciągle pilnować, żebyś się nie wpakowała w jakieś problemy...
- Nikt ci nie karze mnie niańczyć. Nie jesteś moim ojcem - odpowiadam obronnie.
Chce coś jeszcze powiedzieć, ale przerywa mu dźwięk dzwonka do drzwi. Posyła mi wściekłe spojrzenie i idzie otworzyć. Ciekawa, kogo niesie, idę za nim. Okazuje się, że to Riley. Jestem zaskoczona jej wizytą, czego nie staram się nawet ukryć.
- Cześć - uśmiecha się do Nicklasa, którego wyraz twarzy na jej widok zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dziękuję ci, że przyszłaś - odpowiada, a ja już wiem, że jej odwiedziny nie są przypadkowe.
- Cześć Sharon! - dziewczyna dostrzega mnie w drzwiach.
- Hej - wołam bez entuzjazmu, znając powód jej wizyty.
- To ja was zostawiam, muszę załatwić kilka spraw na mieście - mówi Nick, po czym zakłada kurtkę i wybywa z domu.
Brunetka uśmiecha się niepewnie do mnie, nie wiedząc co powiedzieć.
- Daruj sobie wykłady. Jak na razie nikomu się nie powiodło - stwierdzam ironicznie.
- Nie zamierzam cię pouczać, to nie moja rola - odpowiada spokojnie.
- Przestań, wiem, że Nick cię ściągnął abyś "nawróciła mnie na odpowiedni tor" - w powietrzu nakreślam cudzysłowy.
- Martwi się o ciebie, nie wiń go o nic - mówi Riley siadając na kanapie, po czym klepie miejsce obok siebie.
Z rezygnacją siadam obok i czekam na to co zamierza mi powiedzieć.
- A więc... - patrzy na mnie wyczekująco.
- Mam zacząć płakać i skarżyć się na ból świata? - jestem rozbawiona jej psychologicznym podejściem.
- Robię ci, niepoprawny językowo, wstęp. Spartoliłaś sprawę -  posyła mi szczery uśmiech.
- Błagam cię, przejdź do sedna. Zacznij krzyczeć, że oszukuje wszystkich w koło, jestem głupią i tak dalej, i tak dalej - spoglądam wymownie w sufit.
Wzrusza ramionami.
- Gorsze jest to, że oszukujesz siebie.
- O czym ty mówisz? - patrzę na nią zdziwiona.
- Zmian w swoim życiu nie można wprowadzić od tak - pstryka palcami - Owszem, jest to możliwe, ale niezbyt radykalnie. Całkowicie zmieniając swoją osobowość, przede wszystkim zagłuszasz swoje prawdziwe ja, aż w końcu sama nie wiesz jaka jesteś naprawdę...
- Wiem jaka jestem. Odkryłam swoją prawdziwą naturę - przerywam jej filozofię.
- Och błagam cię, naprawdę? - po raz pierwszy słyszę w jej głosie ironię - Kiedy cię poznałam, byłaś sympatyczną, trochę zagubioną, ale pewną swojej hierarchii wartości. Każdego potrafiłaś do siebie przekonać. Przyjaciele twojego brata byli twoimi przyjaciółmi. Miałaś swoje słabości, ale i wyzwalałaś z siebie czasem siłę i waleczność. Wyróżniałaś się. A teraz? Jesteś taka jak większość. Złośliwa, a czasem wręcz pusta. Spotykasz się z facetem, którego ledwo poznałaś. Może i masz w sobie więcej siły, ale twój charakter jest paskudny. I zaczynasz być taka jak Isabel i inne osoby jej pokroju, To zamierzałaś osiągnąć? Jeśli tak, to gratuluję, jesteś wredną suką, tak jak o tym marzyłaś -  dodaje, a jej słowa wprawiają mnie w osłupienie.
Milczę bo chyba po raz pierwszy, ktoś otworzył mi oczy i to bez jakiejkolwiek złości w głosie czy pretensji. Od tak, Riley tylko stwierdza co oczywiste, Wstaję z kanapy i ruszam w stronę okna. Dociera do mnie sens słów brunetki. Oszukuję wszystkich dookoła, ale przede wszystkim siebie. Przecież zawsze wolałam naukę, nigdy nie paliłam, nie chodziłam na dzikie imprezy i zawsze słuchałam dobrych rad, a teraz? Zaczęłam robić wszystko na odwrót, na złość każdemu, ale co im po tym, skoro krzywdę robiłam głównie sobie. Można by rzec, że komplikuje sobie życie bardziej, niż kiedykolwiek ono było bardziej zagmatwane. Odwracam się z powrotem  w stronę Riley.
- I co mi radzisz?

      Idę do Matta z ciężkim sercem. Ciągle w głowie mi siedzi jak głupia jestem. Zawaliłam tyle przyjaźni, grozi mi strata pracy, a i na praktykach nie popisuję się inteligencją. Właściwie to cały czas nią nie grzeszę. A to wszystko spowodowane jest faktem, że Jack mnie odrzuciłam. Odruchowo uderzam się dłonią w czoło, zastanawiając się jak mogłam być taka głupia. Oczywiście natrafiam na guza, przez co krzywię się z bólu. Zasłużyłam na to.
       Kiedy chłopak otwiera mi drzwi, jest zaskoczony. Jednak po chwili uśmiecha się szeroko i przyciąga do siebie. W momencie gdy całuje mnie na powitanie, po raz pierwszy odzywa się moje sumienie. Nie powinnam go oszukiwać i dawać złudną nadzieję. To i tak nie ma sensu, skoro moje serce zostało już przy kimś innym.
- Przyszłam, bo chciałam z tobą porozmawiać - stwierdzam uśmiechając się smutno.
- Wchodź - chłopak nie dostrzega mojego przygnębienia, z entuzjazmem zabiera mnie do środka.
Siadam na kanapie w salonie, a Matt idzie po coś do picia. Zastanawiam się nad tym wszystkim co wydarzyło się w przeciągu tych kilku tygodnie. I dochodzę do wniosku, że cholernie namieszałam.
- Kochanie, coś się stało? - brunet wraca z sokiem, który odstawia na stolik, a sam siada obok mnie.
- Zagmatwałam sobie życie - wzruszam ramionami.
W odpowiedzi przyciąga mnie do siebie i całuje. Czuję skok w okolicy żołądka, ale nie mogę tego porównać do uczuć, które towarzyszyły mi, kiedy całowałam się z Jackiem. Odsuwam się od chłopaka.
- Pogubiłam się i nie wiem co dalej.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - odpowiada, a jego ręce powoli zaczynają rozpinać guziki mojej bluzki.
Zaczyna całować moją szyję, a jego ręce są coraz śmielej i błądzą po moim ciele. Odpycham go i wstaję.
- Matt! Dlaczego wszystko musi się sprowadzać do seksu.
- Przepraszam, chciałem, żebyś się zrelaksowała - patrzy na mnie zaskoczony.
A w jego oczach w ogóle nie ma skruchy.
- Ja potrzebuję rozmowy, nie relaksu. Chciałam porozmawiać, a ty chcesz się ze mną po prostu przespać.
- Przesadzasz. A zresztą nigdy nie miałaś pretensji o nasze kontakty fizyczne, a dzisiaj nagle ci wszystko przeszkadza.
- Bo związek to nie tylko, jak ująłeś, kontakty fizyczne. To ma być twoje wsparcie? - spoglądam na niego, tak, jakbym zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
- Dramatyzujesz. Jestem wykończony, bo ostatnio mam urwanie głowy w pracy, a zresztą nie powinnaś mnie winić. Jestem tylko facetem.
- Ale ja nie jestem twoją zabawką - szybko zapinam koszulę i łapie kurtkę, leżącą na kanapie.
- Histeryzujesz - chłopak podnosi się z kanapy i patrzy na mnie, jak na wariatkę.
Ignoruję jego słowa.
- Co robisz? - pyta już spokojniej.
- Wychodzę, jeżeli chcesz sobie ulżyć to idź do burdelu - odpowiadam, po czym wychodzę.
Zanim zamykam za sobą drzwi słyszę jeszcze jego ostatnie słowa, skierowane do mojej osoby.
- Jesteś wariatką.
- Może i jestem - mówię już sama do siebie ruszając jak najdalej.
Pozostaje mi tylko spacer, aby w końcu przemyśleć to i owo.

 
        Moje potrzeby przemyślenia pewnych spraw, spowodowały, że przechodzę Londyn wzdłuż i wszerz. Jestem bardzo daleko od domu, kiedy zaczyna padać deszcz. To znak, że wiosna tuż tuż. Wściekam się na siebie, bo nie mam ani telefonu, ani pieniędzy na taksówkę. Maszeruję, więc w deszczu, czując chłód, ale i doświadczając spokoju. Chyba potrzebowałam takiego zimnego prysznica, który zmywa ze mnie problemy ostatnich dni. Jestem przemoczona i pewna, że dorobię się niezłego przeziębienia, ale nie mam pojęcia co ze sobą zrobić, bo deszcz całkowicie pozbawił mnie zdolności szybkiego odnalezienia drogi powrotnej. Po jakimś czasie oraz dzięki kilku znakom mówiącym o nazwach ulic, docieram do najbliżej mieszczącego się domu, osoby, którą znam. I jest to mieszkanie Jacka. Dzwonię do drzwi, mając nadzieję, że jest w domu, a jeśli tak to bez towarzystwa Isabel. Po chwili oczekiwania, otwierają się, a szatyn jest bardzo zdziwiony moim widokiem.
- Sharon! Co ty tu robisz? Coś się stało?
- Cześć Jack, Troszkę zmokłam - odpowiadam.
Chłopak zabiera mnie szybko do domu.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść - stwierdza, pomagając mi zdjąć kurtkę.
- Tylko tyle?
Uśmiecha się w odpowiedzi, a mi udziela się ten optymizm. Chociaż on jeden, traktuje mnie w miarę normalnie.
- Powinnaś się przebrać, ale nie mam zbyt wielu damskich ubrań do zaoferowania. Ściślej mówiąc: nie mam żadnych damskich ubrań.
Po czym zabiera mnie na piętro, gdzie mieści się łazienka. Idąc za nim rozglądam się po miejscu w którym mieszka i stwierdzam, że ma bardzo ładny dom.
- Przytulnie tu - odzywam się, kiedy jesteśmy w jego sypialni, a on wyciąga z szafki swoją koszulkę.
- Cieszę się, że ci się podoba - posyła mi uśmiech i podaje ubranie. - Łazienka jest po prawej. W szafce są ręczniki. Wysusz się i przebierz. Ja zrobię herbatę i zadzwonię do Nicklasa, żeby się nie martwił.
- Dziękuję ci - odpowiadam, po czym kieruję się do łazienki.
     Po wysuszeniu się, schodzę do kuchni, gdzie Jack krząta się przygotowując herbatę. Kiedy wchodzę, obraca się w moją stronę i przez chwilę lustruje mnie spojrzeniem.
- Pasuje ci moja koszulka - stwierdza, wracając do przerwanego zajęcia.
- Też mi się podoba - odpowiadam.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, Uwielbiam gdy to robi. To chyba spowodowane jest przez te jego rozkoszne dołeczki.
- Zjesz coś? - pyta.
- Nie jestem głodna - mówię, siadając na jednym z krzeseł.
Czajnik zaczyna gwizdać, a Jack zalewa herbatę, gorącą wodą. Potem bierze kubki, nad którymi unosi się para wodna i proponuje, abyśmy przeszli do salonu. Idę za nim i siadam obok chłopaka na kanapie. Chłopak podaje mi kubek oraz przykrywa moje nogi kocem.
- Opowiadaj, co się dzieję.
- Przestań być taki idealny - odpowiadam, upijając łyk napoju i ciesząc się z rozkosznego ciepła, rozchodzącego się po organizmie.
- Nie jestem idealny - odpowiada, mrużąc oczy. - Co nie zmienia faktu, że możesz mi powiedzieć, co się dzieje.
Opowiedziałam mu o wszystkich wątpliwościach, o rozmowie z Riley, o kłótni z Matt'em, o niszczeniu życia sobie i przyjaciołom. Otworzyłam się przed nim, ale zabrakło mi odwagi podjąć tematu tego co się między nami wydarzyło i tego co czuję. On też jakoś tego nie zaczynał. Każde z nas bało się tego tematu jak ognia. Mimo, sytuacji z tamtego wieczoru, oboje rozmawiamy jak za dawnych lat. Bez spięcia, kłótni. Normalnie. Jak za starych, dobrych czasów. W jednej rzeczy nie mogliśmy się tylko zgodzić. W moim osądzie.
- Posłuchaj Sharon, każdy z nas kiedyś staje przed perspektywą zmiany osobowości. Też kiedyś chciałem być jak każdy normalny człowiek, no wiesz w sprawach sercowych. Próbowałem kilku związków, ale za każdym razem cholernie raniłem swoje dziewczyny, Zmiana siebie to długi proces, nie taki na hop-siup, ale nie jest czymś niemożliwym. Ja sądzę, że można się zmienić, ale naprawdę potrzeba czasu i siły.
- Co nie zmienia faktu, że jestem głupia - wtrącam, odstawiając pusty kubek, na stolik obok.
- Nie jesteś głupia. Poszłaś nie w tym kierunku co trzeba, namieszałaś, ale możesz to naprawić.
- Zraniłam bliskich mi ludzi, jestem totalnie beznadziejna - zła, podnoszę się z kanapy i zaczynam krążyć po pokoju.
Jack obserwuje mój krok z zaciętością, która towarzyszy mu za każdym razem, gdy stara się przekonać kogoś do swojej racji.
- Nie jesteś beznadziejna.
- Jestem. Zachowałam się jak małe dziecko, które nie dostało zabawki. A zrobiłam tak tylko dlatego, że mnie odrzuciłeś. To hipokryzja.
No i stało się. Powiedziałam to, co nie padło podczas całej naszej rozmowy. Wilshere milknie i przez chwilę wpatruje się w kubek trzymany w dłoniach, po czym odstawia go i sam się podnosi,
- To był mój błąd - stwierdza, a ja patrzę na niego zaskoczona.
Już raz stwierdził, że mnie kocha, chociaż nie wprost. Zignorowałam to wtedy, myśląc, że powiedział to specjalnie, ale teraz, nie byłam tego już taka pewna. Szczególnie po tym co się ostatnio między nami wydarzyło.
- Owszem, popełniłaś kilka błędów, każdy z nas je popełnia, ale nadal jesteś tą samą Sharon. Mądrą, czasem irytującą, bojącą się lodowisk, uwielbiającą ptysie, naturalną, piękną ale przede wszystkim dobrą kobietą - wypala, patrząc mi w oczy.
Moje serce zaczyna bić coraz szybciej, a ja nie potrafię się powstrzymać i szybkim krokiem zbliżam się do niego i całuję w usta. Odpowiada na mój pocałunek ze zwykłą dla siebie pewnością. Przyciąga mnie do siebie, a ja zarzucam mu ręce na szyję. Podnosi mnie i sadza na szafce, zrzucając przy tym leżące na jej przedmioty. Moje serce bije w szaleńczym rytmie. Odrywamy się od siebie, aby złapać oddech, ale Jack nie odsuwa się, jego nos styka się z moim, a w oczach widzę wszystko co bym chciała. Przede wszystkim mówią, że nikt i nic nam nie przeszkodzi. Choćby się paliło, waliło. Pomagam ściągnąć mu koszulkę, a za chwilę nasze usta ponownie się spotykają. Szatyn bierze mnie na ręce i kieruje się na schody. Nasze wargi się rozdzielają w momencie, kiedy chłopak kopnięciem otwiera drzwi, wkraczając do pomieszczenia. Kładzie mnie na łóżku, wcześniej zdejmując ze mnie swoją własną koszulkę. Pochyla się nade mną i całuje mnie tak, jak nigdy wcześniej. Jego usta rozpalają mnie i moje zmysły. Z protestem przyjmuję to, że znowu odrywa się ode mnie. Podnosi głowę i spogląda na mnie przez chwilę, a między nami przepływa prąd i niewątpliwie, świadomość tego co się za chwile wydarzy. Lecz żadne z nas nie ma żadnych wątpliwości.

          Budzę się nad ranem. Jack przytula mnie do siebie, tak jak tej nocy, gdy spaliśmy u mnie w salonie, na fotelu, podczas czuwania nad pijanym Aaronem, Jestem wykończona, ale zdecydowanie w pozytywnym sensie. Nie mam ochoty spać dalej, wspominam wszystko co wydarzyło się tej nocy z dreszczykiem emocji. Spoglądam na szatyna z uśmiechem. Odwracam się w jego kierunku, jednocześnie oswobadzając się z jego ramienia. Chłopak porusza się, jednak śpi dalej. Delikatnie gładzę jego policzek, zastanawiając się co dalej. Dopiero po chwili dociera do mnie, że niekoniecznie skończy się to wszystko tak jak chcę. Jack nie jest chłopakiem do związku, sam o tym mówił. Noc ze mną, może potraktować jako kolejną w jego bujnym życiu. Nic nadzwyczajnego. Czuję się głupio, daliśmy się ponieść żądzom, a skończyć to się może iście beznadziejnie. Spoglądam na Jacka po raz kolejny. To nie będzie tak jakbym chciała. Wiem dobrze, że nie mogę na dużo liczyć. Ze smutkiem całuję go w policzek i najciszej jak tylko potrafię podnoszę się z łóżka. Ubieram leżącą na podłodze bieliznę i kieruję się do łazienki po resztę ubrań. Kiedy jestem już całkowicie ubrana wracam do sypialni Anglika. Zostawiam mu kartkę z krótkim wyjaśnieniem i spoglądając po raz ostatni na chłopaka, opuszczam jego dom.

            Obudził się w pustym łóżku. Podniósł się lekko i rozejrzał. na zegarku widniała godzina 08:00. Wstał szybko, ubrał się i pobiegł do łazienki. Nie było jej tam. Z nadzieją zszedł do kuchni, ale i ona świeciła przygnębiającą pustką. Wrócił do sypialni z bezradnością i dopiero wtedy dostrzegł, leżącą na poduszce kartkę. Z szybko bijącym sercem podniósł ją i przeczytał, zapisane przez jej dłoń kilka słów: " Przepraszam. To nie powinno się wydarzyć." Usiadł na łóżku, tępo wpatrując się w podłogę. Nie mógł na to pozwolić. Nie teraz kiedy w końcu przekonał się, że coś potrafi odczuwać. 
Obiecał sobie, że ją odzyska. 

        Docieram do domu, akurat po to, żeby wziąć szybki prysznic, przebrać się i pognać na trening. Nicklas nie skomentował mojej nieobecności, widać Jack dokładnie mu wszystko wyjaśnił. Nadal odczuwam ze strony brata niechęć. Nie odbuduję dobrych relacji od tak. Nie ma co się łudzić. W nie najlepszych humorach docieramy na trening. Będąc na miejscu, szybko udaję się do gabinetu pana Cook'a, aby poprosić go o robotę w papierach, bo wiem, że nie zniosę dzisiejszego treningu. Na szczęście, mężczyzna zgadza się i dzień spędzam, pomagając mu porządkować raporty medyczne. Kiedy kończę, oddycham z ulgą. Spokojny dzień, względnie.
          Przed ośrodkiem treningowym czeka mnie niespodzianka. Matthew stoi z wielkim bukietem róż. Jestem tym faktem przerażona, ale chłopak nie daje mi dojść do słowa.
- Posłuchaj, przemyślałem to wszystko i doszedłem do wniosku, że jestem idiotą, jeżeli pozwolę ci odejść. Kocham cię Sharon, Wybacz mi moje ostatnie impertynenckie zachowanie.
- Ja... - nie wiem co powiedzieć, a moje jąkanie Matt mylnie odbiera jako wzruszenie i z radością unosi mnie do góry, by po chwili pocałować w usta. Jestem tym wszystkim tak zaskoczona, że nie mogę zareagować w żaden sposób. Najgorsze jest jednak to, że gdy chłopak mnie przytula, zza jego ramienia zauważam mojego brata wychodzącego z kilkoma kolegami oraz Jacka, który patrzy na nas przez chwilę z wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, bo nigdy nie widziałam go tak zranionego. Zazdrosnego, wściekłego - owszem, ale nie zranionego. I to mnie boli. Czuję jak pęka mi serce. Chcę się wyrwać, pobiec i mu wszystko wyjaśnić, ale on spuszcza wzrok i rusza w stronę swojego samochodu. A mi się zbiera na płacz. Wszystko jest do bani.




Od autorki: Wesołych świąt, kochani czytelnicy!
Kolejny rozdział za nami, a dzieje się coraz więcej. Nie będę się tu rozpisywać, daty kolejnego nie znam, więc na wszelki wypadek, od razu składam Wam, serdeczne życzenia, aby ten Nowy Rok był pomyślny, pełny dobrych rozdziałów na Waszych blogach, dużo szczęścia, zdrowia i aby wytrwać w postanowieniach. Proszę też, abyście trzymali kciuki za moją wytrwałość w dążeniu do pomyślnego zakończenia tego bloga.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdział 18

        Wszystko zaczyna się od zwykłej paczki papierosów. Mimo, że nienawidzę palić i irytuje mnie dym, to nie odpuszczam. Wytrwale trzymam się postanowień. Obiecałam sobie, że zniknie ta mała, bezbronna i pomiatana przez ludzi Sharon. I tak będzie. Moją nagłą zmianę jako pierwszy zauważył Nicklas. Nie skomentował jednak faktu, że wyciągam paczkę papierosów i odpalam je bez słowa. Posłał mi tylko krytyczne spojrzenie, ale nic nie powiedział. I za to go kocham. Claire nie była już taka wspaniałomyślna. Gdy po treningu jak co dzień czekamy na parkingu, a ja raczę swój organizm nikotyną, oprócz krzywego spojrzenia, nie szczędzi mi komentarza.
- Wywróciłaś się na schodach?
Posyłam jej lekko zdziwione spojrzenie, ale przesycone wyuczoną, przez ostatnie dni, obojętnością.
- Skąd ten pomysł?
- Bo coś ci się poprzestawiało.
Śmieję się w odpowiedzi, jej mina krzywi się jeszcze bardziej,
- Nie, czuję się znakomicie, wręcz nowo narodzona. A skąd u ciebie takie pomysły?
- Palisz, wyglądasz jak Nicole - dziewczyna z dezaprobatą lustruje mój strój wzrokiem - Nie jesteś sobą,
Posyłam jej ironiczne spojrzenie, co ona może wiedzieć o mojej osobowości. A strój wcale nie jest jakiś nadzwyczajny, to, że mam obcasy i trochę odważniejszą bluzkę, którą i tak skrywam pod kurtką, nie oznacza, że wyglądam jak dziwka.
- A skąd możesz wiedzieć jaka jestem naprawdę? Nie oceniaj mnie, chociaż  i tak nie robi to na mnie wrażenia. Moje życie, nic ci do tego.
Kiwa jedynie głową i bez słowa odchodzi, Obraziłam ją tymi słowami, no i co z tego? Nie potrzebuję takich ludzi. Kiedy patrzę jak się oddala, przez moment dociera do mnie głos dawnej Sharon, który twierdzi, że zachowałam się podle i powinnam za nią pobiec i ją przeprosić. Jednak nowa Sharon nie daje się zmanipulować. Oddalam od siebie swoją starą osobowość, tak jakbym zamknęła ją w pokoju
i wyrzuciła klucz. Kończę palić papierosa, po czym wyrzucam peta i gniotę go obcasem. Podnoszę głowę i wyczuwam na sobie czyjś wzrok. Kiedy kieruje spojrzenie, widzę Jacka który obserwuje mnie, stojąc obok swojego samochodu. Brawo, dzisiaj nie jest ostatnim piłkarzem, wychodzącym z treningu. Nasze oczy się spotykają, a on natychmiast opuszcza wzrok i wyciąga kluczyki do auta, żeby otworzyć drzwi. Prycham ostentacyjnie i siadam na ławce, po czym wyciągam kolejnego papierosa,  Gdy go kończę, akurat pojawiają się trzej muszkieterowie. Alex od razu zauważa brak blondynki.
- Gdzie jest Claire? - spogląda na mnie z rozczarowaniem.
- Poszła sobie, Nie chciało jej się tyle czekać - wzruszam ramionami i podnoszę się z ławki - Zresztą to prawda, moglibyście się szybciej zbierać.
Aaron unosi brwi, z zaskoczeniem, a właściwie to wszyscy byli zdziwieni.
- Od kiedy ci to przeszkadza? - Nicklas uśmiecha się ironicznie.
- Od zawsze - posyłam mu wyzywające spojrzenie,
Patrzymy na siebie przez moment, jednak tą rozgrywkę mam przegraną, Co jak co, ale z Nickiem nie wygram. Opuszczam spojrzenie na swoje buty.
- To jedziemy? - blondas zmienia temat, powracając do swego zwykłego radosnego tonu.
Tym stwierdzeniem odwraca uwagę chłopaków od mojej osoby. No i dobrze. Bo w tej chwili czuję się przegrana. Stara Sharon wali w drzwi i krzyczy, aby ją wypuścić.

         Kolejny punkt przemiany. Imprezy. One powodują, że całkowicie czuję się pochłonięta. Dużo alkoholu, muzyki, wielki tłum i przede wszystkim hałas.  On ucisza Sharon, która ciągle walczy, aby wydostać z zamkniętego pomieszczenia, Jednak ta nowa ma przewagę. Na początku była trochę zagubiona, ale teraz, z każdym kieliszkiem wódki, z każdym tańcem, z każdym nowym ciuchem, z każdym papierosem i przede wszystkim z każdym słowem, którego nie powiedziałaby nigdy stara Sharon, ta nowa zyskuje siłę, robi się bardziej pyskata i powoduje, że jestem pewna, że to jest właśnie moja prawdziwa osobowość. Co się dzieje z tamtą małą, bezbronną Ronnie? Jest coraz cichsza, zdominowana jak zawsze, ale teraz przez nią nie cierpię. Inni nie mogą już mnie ustawiać,  Zmienia się wszystko co mnie otacza. Pojawia się więcej mężczyzn, ale każdy może się jedynie obejść smakiem, Podoba mi się flirt, podoba mi się gdy zamawiają mi kolejne drinki, które niby piję, oni są przekonani, że mają mnie na tacy, a ja? Daję im spektakularnego kosza.

- Sharon?! - Max jest zaskoczony moim widokiem, kiedy w środowy wieczór spotykamy się w klubie.
No tak, w wydaniu prawdziwej dziewczyny, widzi mnie po raz pierwszy,
- Cześć Max - przytulam przyjaciela i z szerokim uśmiechem, zajmuję miejsce przy barze.
Chłopak siada obok po czym kiwa na Jamesa, a mój kolega z pracy nalewa mu drinka.
- Dużo się zmieniło w twoim życiu od naszego ostatniego spotkania.
- Oczywiście, trochę zmian nikomu nie zaszkodzi - odpowiadam z uśmiechem.
- Teraz ciężej jest cię rozpoznać w tłumie, kiedyś się wyróżniałaś - rzuca, patrząc na mnie uważnie.
Uśmiecham się w odpowiedzi.
- Życie.
- Zmiana nie tylko z wyglądu.
- Trzeba się przystosowywać do otoczenia - puszczam mu oko.
- Albo być sobą - odpowiada.
Uśmiechamy się do siebie szeroko, po czym wędrujemy na parkiet.

      Otwieram drzwi do mieszkania w idealnym nastroju. Jest grubo po drugiej, a ja nie mam ochoty spać, najchętniej jeszcze bym się pobawiła, ale Max doszedł do wniosku, że powinnam wracać do domu. Nudziarz, Zwinnym kopem pozbywam się szpilek i wkraczam do salonu, gdzie, jak się okazuje, Nicklas z niezbyt zadowoloną miną wyżywa się na padzie, grając w jakąś strzelankę.
- Nie masz przypadkiem jutro treningu? - rzucam tę uwagę z sarkastycznym uśmiechem.
Nie patrzy na mnie, uparcie gra, nie pokazując po sobie niczego.
- A ty nie masz praktyk? - odpowiada identycznym tonem.
- Ja nie biegam za piłką.
- Ale i nie śpisz.
Prycham i kieruję się w stronę schodów, Prysznic, tego mi trzeba.
- Chyba musimy porozmawiać - odzywa się niespodziewanie, wyłączając konsolę i odwracając się w moją stronę.
Ma poważną minę. Oho, Zaczynam się bać. Krzyżuję ręce na piersiach i patrzę na niego wyczekująco.
- Będziesz krzyczał i rzucał przedmiotami,bo nie wiem czy już mam się zacząć obawiać.
- Nie, chcę wiedzieć co się stało? - to gorsze niż uderzenie deską w głowę.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Prędzej bym myślała, że zacznie się awanturować, a on, po prostu spokojnie pyta co się dzieje, Wtedy nagle stara Sharon zaczyna się budzić, Jej głos zostaje odblokowany i słyszę ją bardzo wyraźnie. Powoduje to, że mam ochotę siąść obok brata, wyżalić mu się i czekać na radę, a potem wrócić do swojej poprzedniej osobowości. Jednak nowa Sharon nie zgadza się na to. Jest zbyt silna i wymusza, że uśmiecham się z ironią i kiwam głową ze sztucznym uznaniem.
- Ojej, Nicki się martwi. Uroczo.
Chłopak wzdycha ciężko.
- Nie jesteś sobą, Shay. Coś cię trapi i niszczy od środka. Przecież cię znam, może i mam swoje kłopoty, ale widzę, że ty masz swoje i potrzebujesz pomocy.
- To zajmij się swoimi problemami. U mnie wszystko w porządku. Odnalazłam siebie,
- Tak?! - brat zaczyna tracić cierpliwość - Chcesz mi powiedzieć, że ta wymalowana pinda, która przede mną stoi to jesteś ty?! Że nagle kochasz papierosy i ten protekcjonalny ton. Ten sarkazm
i ten cholernie wkurwiający ironiczny uśmiech to twoja osobowość?! Nie wiem co jest grane, ale jedno jest pewne coś jest nie tak, a ty się niszczysz.
- Brawo Sherlock, coś jest nie tak. Odkryłeś Amerykę - rzucam z uśmiechem, ale wkrada się trochę niepewności.
Stara Sharon, wysyła mi sygnały spod drzwi. Zjeżdżaj idiotko. Psujesz efekt.
Blondas kiwa jedynie głową, nie wścieka się, nic. Przegrywa.
- Jak zmienisz zdanie, to zawsze jestem obok - po tych słowach mija mnie i kroczy do swojego pokoju.
Chyba jest remis.


      Kolejną awanturę otrzymuję od... Jacka. Tak od niego, Od człowieka, który spowodował to wszystko. Na treningu każdy zauważa napięcie między mną a Claire. Dziewczyna rozmawia ze mną normalnie, ale widać między nami konflikt i chłód oraz oficjalność. I dobrze. Nie będzie zrzędzić.
Po treningu wychodzę ostatnia z boiska i wkraczam w jeden z korytarzy. Tak w ogóle, w ośrodku treningowym jest ich bardzo wiele i na początku przebywania w tym miejscu miałam problemy z odnalezieniem się, bo każdy korytarz graniczy z czterema innymi. Jednak z czasem nauczyłam się nie błądzić i tak oto od razu wiem, w którą stronę mam iść. Nie dane jest mi jednak spokojne udanie się w swoją stronę, bo w pewnej chwili, ktoś łapie mnie za rękę i wciąga w jeden z tych "mrocznych tuneli".
- Czego chcesz? - warczę na Jacka, który patrzy na mnie z zawziętością.
- Wytłumacz mi, co ty wyrabiasz? - jego ton, wcale nie jest przyjemniejszy,
- Gówno cię to obchodzi - odpowiadam.
Próbuję się wyszarpnąć, ale on wciąż mocno trzyma moje nadgarstki.
- Martwię się o ciebie.
Prycham śmiechem.
- Od kiedy?
- Od zawsze. Przecież się przyjaźnim...przyjaźniliśmy - chłopak się zacina.
- Właśnie, przyjaźniliśmy. To przeszłość, nie troszcz się o mnie. Nie potrzebuję tego.
- To przeze mnie - bardziej stwierdza niż pyta.
Milczę, stara Sharon znowu zachowuje się coraz głośniej, ale nie mam z nią problemów. Bo nowa ja, dominuje.
- Poczucie winy? -  uśmiecham się swoim wyuczonym fałszywym uśmiechem.
- Nie zasługuję na ciebie. Już ci to mówiłem, zrozum. Dlatego nie bądź tym kim jesteś teraz, oszukujesz ludzi, ale przede wszystkim siebie. Prawdziwa Sharon jest kochana, dobra i naturalnie piękna. Nie potrzebujesz tego makijażu, tych ubrań, tego zachowania. Uwodzisz będąc sobą, a nie udawaną sex bombą - stwierdza patrząc mi w oczy.
Jego słowa powodują, że stara Sharon wybija drzwi z kopa i przewraca tą nową. Na moją twarz wkrada się ten prawdziwy uśmiech, mówiący, że jego słowa wiele dla mnie znaczą, mimo, ze rani mnie jego odrzucenie. Chłopak widzi tą zmianę i puszcza moje dłonie z ulgą wymalowaną na twarzy. Ta chwila nie trwa długo. Nowa Sharon się nie poddaje, szybko podnosi się z wyimaginowanej podłogi i odpycha moje stare "ja". Przestaję się uśmiechać. Zarzucam szatynowi ręce na szyję czego się nie spodziewał. Nasze usta się prawie stykają, a mnie korci, aby przybliżyć się jeszcze te kilka milimetrów. Jednak zamiast tego cicho szepczę:
- Skoro masz poczucie winy to dobrze, żyj z nim nadal.
Odsuwam się od niego i odchodzę zostawiając go z zaskoczeniem, wypisanym na twarzy.

       W przeciągu kilku tygodni zmieniam się nie do poznania. Ze spokojnej, nieśmiałej Ronnie, stałam się pewną siebie, pyskatą Sharon, mającą gdzieś opinie innych. Nie zwracam nawet uwagi na to, że odsuwają się ode mnie wszyscy, którzy wiele dla mnie znaczą. Claire mnie ignoruje, Nicklas odzywa się, lecz rzadko, a Aaron i Alex mnie unikają. Można powiedzieć, że moja zmiana bardzo wpłynęła na kontakty ze znajomymi i bratem, ale dochodzę do wniosku, że po prostu niczego nie rozumieją i to już nie mój problem.
      Kolejny wieczór poświęcam na imprezę. Bawię się świetnie, dużo piję i nie przejmuję się niczym. Kiedy siedzę przy barze i raczę się kolejnym drinkiem, niespodziewanie ktoś do mnie podchodzi.
- Nie powinnaś tyle pić - głos Jacka dociera do moich uszu. mimo hałasu panującego w klubie.
- Nikt nie karze ci mnie niańczyć - warczę w odpowiedzi, odwracając się w jego kierunku.
Wpatruje się we mnie z upartością wypisaną na twarzy, Jedno jest pewne, Jack Wilshere nie jest chłopakiem, który łatwo odpuszcza i jeśli myślę, że uda mi się go spławić, to grubo się mylę.
- Proszę cie Sharon, nie zachowuj się tak. Nie jesteś taka - odpowiada zmęczonym głosem.
- Jack, mówiłam ci, odpuść. Będę robić co mi się podoba. Jestem dorosła.
- Jesteś, ale tak się nie zachowujesz. Twoje wybory wyglądają mi na zabawę rozkapryszonego dziecka - rzuca z irytacją.
- Bardzo mnie rani twój osąd - uśmiecham się ironicznie.
- Czyli tak teraz będzie? - kiwa głową z rezygnacją.- Rozumiem, że jesteś wściekła na mnie, ale co z Nickiem? Co z Charlie i Aaronem?!
- A co oni mają z tym wspólnego? - jego słowa wprawiają mnie w zaskoczenie.
- To spójrz! - woła i wskazuje mi ręką tłum ludzi bawiących się na parkiecie.
- Nic nie widzę.
- Popatrz dokładniej, tam bliżej sceny.
Nagle do mnie dociera. Zauważam Aarona, a w jego ramionach jest nie kto inny, jak Angela, będąca powodem kłótni Charlie i Walijczyka.
- Mieliśmy ich pogodzić, a zamiast tego zajęliśmy się idiotycznymi sprzeczkami.
- Dziwne,,,
- Co jest dziwne? - jest zaskoczony moimi słowami.
- Dlaczego nie trzymasz strony Angeli? Przecież jest przyjaciółką twojej dziewczyny - odpowiadam jadowicie.
- Sharon...
- Nie, Jack. Aaron i Charlotte są dorosłymi ludźmi. Podjęli takie, nie inne decyzje. Nie interesuje mnie z jakimi skutkami.
- Blefujesz - odpowiada. - Nie myślisz tak.
- Biorę z ciebie przykład.  Powiedz, naprawdę nic do mnie nie czujesz? - w mojej głowie zapada  cisza.
Obie Sharon podnoszą głowy, czekając na to co powie. Jego twarz jest blisko, tak, że mogę dokładnie opisać jego cudowne tęczówki, które pokochałam od czasu naszego pierwszego spotkania. On również patrzy na mnie uważnie, zastanawiając się nad tym co mi odpowiedzieć. Nie musi nic mówić, jego oczy są odpowiedzią na każde moje pytanie. I mówią mi wszystko co chciałabym wiedzieć. W końcu przerywa tę, pełną napięcia, ciszę, między nami, a słowa przychodzą mu z trudem.
- Przez swoją głupotę straciłem Sharon, którą kochałem - stwierdza.
I znika. Zostawia mnie samą, po raz kolejny komplikując moje życie i zostawiając wniosek, że faceci nie wiedzą czego chcą, Odwracam się z powrotem, w kierunku blatu i zamawiam kolejny kieliszek alkoholu. Jedno jest pewne, że życie daje nam ciągłe kopniaki, nie patrząc na to czy się podniesiemy.

       Z jednej strony, zaczynam mieć wątpliwości, czy dobrze postępuję. Jednak z nową osobowością  nie czuje się źle, inny styl, pyskatość powoduje, że czuję się bezpiecznej i pewnej. Z drugiej strony, słowa Jacka spowodowały, że nie wiem co ze sobą zrobić. Wszystko jest tak cholernie skomplikowane. Nie mogę zrozumieć jego postępowania. Odrzucił mnie, gdy powiedziałam mu o tym co czuję, a wtedy w barze stwierdził, że mnie kocha.
         Leżę na łóżku i zastanawiam się co dalej. Czy jest sensem wciąż to wszystko ciągnąć? Może
i potrafiłabym to przerwać, ale zaszłam za daleko. Moje "nowe ja" za bardzo się zadomowiło i ciężko jest mi wrócić do swojej dawnej osobowości, cichej i popychanej. Przecieram oczy i wstaję z łóżka. Słyszę, że Nicklas krząta się po kuchni, lecz zamiast mu pomóc idę pod prysznic, zmyć z siebie wątpliwości. Potem muszę wyciągnąć coś idealnego z szafy, aby dobrze przeżyć każdy dzień.
Bo jak to mówią, przedstawienie trwać musi.

        Claire żyje z błędnym przekonaniem, że jej złość, pobudza mnie do zmiany postępowania. Jakże się myli. Nie zdaje sobie sprawy, że czyjeś fochy nie robią na mnie wrażenia. Ignorując jej grymasy na twarzy, siedzę na trybunach, wystawiając twarz do słońca, które pojawiło się po raz pierwszy od kilku tygodni,  Przymykam oczy, lecz na chwilę, bo zaraz mój spokój zostaje brutalnie przerwany przez szturchającą mnie blondynkę. Odrywając się od rozmyśleń, kieruje wzrok na murawę, dostrzegając dwóch poszkodowanych: Aarona i Theo Walcotta. Moja towarzyszka natychmiast opuszcza stanowisko i podbiega na murawę, zaś ja wyruszam za nią, ze spokojem. Jak się okazuje, Ramsey wychodzi bez szwanku, czego nie można powiedzieć o Walcotcie., który wyraźnie ma problem z podniesieniem się. Blondynka  bardzo delikatnie stara się cokolwiek stwierdzić, a ja przyglądając się jej staraniom, bezskutecznym zresztą, prycham pod nosem, krzyżując ręce na piersiach.
- Uraz kostki - stwierdza.
- Serio? Tylko tyle jesteś w stanie powiedzieć? - rzucam zjadliwie.
Chłopaki wpatrują się w nas w ciszy, czekając na rozwój wypadków.
- To może pani doktor sama  zbada pacjenta i postawi bardziej dogłębną diagnozę.
- Uraz kostki to każdy widzi z daleka, przecież noga puchnie w bucie. Jest skręcona i lepiej módlmy się żeby nie zerwał wiązadeł. Trzeba zrobić rentgen i rezonans magnetyczny.
- Więc zróbmy zdjęcie rentgenowskie - wtrąca z rozbawieniem pan Cook, którego pojawienia się nie zauważa żadna z nas.
Odwracamy się w jego kierunku, a blondynka podnosi się z murawy.
- Widzę, że spekulację trwają - mężczyzna posyła nam uśmiech, wprawiający nas w zawstydzenie.
- Ale lepiej zabierzmy Theo do doktora Daviesa, aby mógł potwierdzić lub zaprzeczyć waszym teoriom - dodaje już rzeczowym tonem.
Trener, milczący do tej pory, nakazuje Alex'owi i Gibbs'owi pomóc Mulatowi dostać się do lekarza klubowego. I tak całą grupą ruszamy do jego gabinetu. Claire, wściekła za moje docinki przyłącza się do piłkarzy, zostawiając mnie z tyłu. Bez słowa idę za nimi, nie zauważając towarzystwa,
- Masz oko do urazów, Sharon,  nie dotknęłaś nawet kostki, a już wiesz do jakiego urazu doszło,
- Nic nie jest przesądzone - mruczę pod nosem.
Dociera do mnie, że za bardzo dałam ponieść się emocjom i chciałam po prostu pokazać Claire, że wcale nie jest ode mnie lepsza i nie ma prawa mnie osądzać i pouczać. Teraz nabieram wątpliwości
i zastanawiam się czy zbytnio się nie zagalopowałam,
- A ja ufam, że trafnie to stwierdziłaś - mężczyzna z uśmiechem puszcza mi oko i zostawia z mętlikiem w głowie.

- Gratuluję trafności diagnozy - słyszę, gdy siedzę na jednym z krzesełek, stojących na korytarzu
i zamkniętymi oczami opieram głowę o ścianę. Momentalnie je otwieram i zauważam ciepły uśmiech Chambo.
- Daruj sobie - odpowiadam, na co  słyszę syk, siedzącej niedaleko blondynki.
Alex robi zdziwioną i nieco urażoną minę.
- Mówię serio. Uważam, że fantastyczne sobie poradziłaś - dodaje.
- Przestań Alex, ona nie potrafi doceniać dobrych słów - wtrąca się blondynka.
Zdecydowanie zaczyna mnie wkurwiać.
- Możesz się przestać we wszystko wpieprzać? - odwracam głowę w jej stronę i posyłam jej lodowate spojrzenie.
- Sharon! - Ox  po raz pierwszy pokazuje pazury, stając w obronie Claire - Nie przesadzasz trochę?
- Oh, odpieprzcie się wszyscy - warczę, ucinając kłótnię w zalążku.
Następnie wyciągam papierosy z kieszeni i kieruję się w stronę wyjścia. Mam już dość. Tych ciągłych ataków, pretensji i kłótni z ważnymi dla mnie osobami. Jednak nie mam zamiaru ulegać ich wpływom, o nie. Stoję przy wyjściu, obserwując okolicę, po czym wkładam do ust papierosa i wyciągam zapalniczkę, która, jak się okazuje, nie działa. Ogarnia mnie wściekłość. Bezskutecznie ją próbuję uruchomić, lecz bez skutku. Nagle ktoś podkłada mi pod papierosa swoją zapalniczkę, która działa bez zarzutu. Z ulgą odpalam papierosa, po czym spoglądam na swojego wybawcę, Ze zdziwieniem stwierdzam, że to pan Cook. Przyglądam się przez moment, jak zapala swojego papierosa i chowa zapalniczkę do kieszeni płaszcza.
- Pan pali? - rzucam ze zdziwieniem.
- Mogę zapytać o to samo - odpowiada z uśmiechem - Jestem zwykłym człowiekiem, też mam swoje niezdrowe nałogi, tyle, że w domu ściga mnie żona, więc muszę palić w pracy - dodaje.
Uśmiecham się nieśmiało w odpowiedzi. Stare nawyki powracają.
- Skąd pan wiedział, że mam rację odnośnie kostki Theo? - pytam po chwili.
- Masz oko do urazów. I to chyba dziedziczna cecha.
Jego słowa mnie zaskakują. Spoglądam na niego, oczekując że rozwinie to jedno zdanie, jednak on milczy.
- Jesteś bardzo podobna do swojej matki - odzywa się dopiero po jakimś czasie.
Milczę. Nie spodziewałabym się nigdy, że fizjoterapeuta Arsenalu znał moją mamę.
- Też miała oko do kontuzji, Czasem kłóciła się z samymi lekarzami odnośnie diagnozy. Nie robiła tego nigdy, aby się popisać. To było spowodowane troską o dobro pacjenta, niestety nie wszyscy tak uważali. Jednak Marie nie przejmowała się opiniami innych, robiła swoje - mężczyzna uśmiecha się lekko.
- Skąd pan ją znał? - cicho zadaje pytanie.
Jego historia tak mnie pochłania, że zapominam o papierosie, ale on stracił już atrakcyjność. W rezultacie gaszę go i wyrzucam, W tej chwili oddawanie się nałogowi nie jest istotne, moją uwagę całkowicie przyciąga co innego, ważniejszego.
- Studiowaliśmy razem, przyjaźniliśmy się. Była fantastyczną, ciepłą i piękną kobietą. Mogła pracować w każdym klubie, Arsenal też się o nią ubiegał, lecz ona wyszła za mąż i postanowiła poświęcić się rodzinie. Utrzymywaliśmy kontakt, potem się urwał, a później... - tutaj ucina.
Nie dziwię się, w moim gardle też pojawia się tajemnicza gula.
- Później dowiedziałem się o jej śmierci, Wstrząsnęła mną ta wiadomość.
Po raz kolejny zapada cisza. Nikt nic nie mówi, ja nie mogę, a pan Cook zaciąga się swoim papierosem.
- Od razu wiedziałem, że jesteś jej córką. Jesteś do niej bardzo podobna i z pewnością odziedziczyłaś jej zdolności - odzywa się po chwili - Jedno musisz tylko pamiętać -  mężczyzna przydeptuje peta.
- Nie możesz się zawsze powoływać na oko. I nie zapominaj, że my fizjoterapeuci zajmujemy się rehabilitacją, a nie diagnozą.
- Oczywiście - odpowiadam, czując że to lekkie zganienie z jego strony.
- No, powinniśmy wracać, trening się za chwilę kończy, a doktor Davies pewnie ma już jakieś zalecenia odnośnie Theo.
Kiwam jedynie głową i kieruję się w stronę wejścia.
- Sharon...
Odwracam się w stronę fizjoterapeuty.
- Świetnie sobie radzisz, mama byłaby z ciebie dumna, Chociaż, właściwie to zawsze była.
Uśmiecham się do niego i wkraczam do ośrodka z lekkością na sercu.




Od autorki: Jeden z najkrótszych rozdziałów, w erze ostatnich moich "dzieł". Wybaczcie mi to zaniechanie, ale rozdział 18 jest bardzo chaotycznym przedstawieniem zamieszania jakie występuje w głowie Sharon, jest to celowe, w końcu każdy z nas staje kiedyś w życiu przed masą zawiłości
i ciężko jest logicznie zebrać swoje myśli. Ogólnie ten rozdział jest wstępem przed tym co ma się teraz wydarzyć, jest również ukłonem ku zbliżającemu się końcowi tego opowiadania( wiem obiecuję zakończenie już od kilku rozdziałów).


Ten jakże dramatyczny(mam nadzieję, że nie aż tak beznadziejny ) rozdział dedykuję mojej kochanej Olci, od której zwykle otrzymuję wsparcie, ochrzan i pełne emocji przeżycia związane z całą fabułą.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, już masz bliżej niż dalej :*

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 17

          Siedzę na trybunach i obserwuję grę. Mogę nawet powiedzieć, że nie czuję tego napięcia, które towarzyszyło mi gdy wchodziłam na stadion. Na dodatek Claire się rozchorowała i wszystkie obowiązki spoczywały na mnie. Na szczęście nie dochodzi do żadnych wypadków ani kontuzji, bo piłkarze nie przeciążają się ze względu na dzisiejszy mecz z Sunderlandem. Trener po godzinie bieganiny i kopaniny zarządza krótką przerwę na co piłkarze przystają z radością, padając na trawę, tam gdzie stali. Nie dziwię się, że są zmęczeni. Ostatnia porażka w Lidze Mistrzów na pewno nie wpłynęła dobrze na ich psychiki. Poprawiam kurtkę i spoglądam na Nicklasa, który, co chwila, szturcha nogą Alexa. Nie zauważam nawet jak ktoś się do mnie dosiada. Dopiero po chwili zwracam uwagę na to, że mam towarzysza i z zaskoczeniem stwierdzam, że to Olivier Giroud. Patrzę na niego z obawą, nie wiedząc, czego mogę się po nim spodziewać. Rzucam spojrzenie na brata, ale on zajęty jest dyskusją z chłopakami. Właściwie nikt nie zwraca uwagi na to, co się dzieje na trybunach. No może oprócz jednej osoby. Przez krótką chwilę wyłapuję wzrok Jacka i mogę stwierdzić, że nie jest on najszczęśliwszy. Jednak nie zwracam na niego uwagi. Wczorajszy wieczór uzmysłowił mi, że muszę dać mu trochę czasu i nie narzucać się. Z powrotem spoglądam na Francuza, który w milczeniu pociera dłonie.
- Chciałbym cię przeprosić, Sharon - odzywa się po chwili.
Kiwam tylko głową, bo co innego mogę powiedzieć.
- Zerwałem z Isabel - dodaje.
- Przykro mi - chrypię.
- To była dobra decyzja. Uświadomiłem sobie jakim kretynem byłem. Zachowywałem się jak palant
i straciłem kobietę, którą naprawdę kochałem.
Niepewnie kieruję wzrok na jego twarz, wychwytując jego pełne bólu spojrzenie.
- Nie przyszedłem jednak, żeby się użalać i liczyć na współczucie. Chcę cię ostrzec. Musisz uważać na Isabel.
- To, to ja dobrze wiem, trochę ją znam - odzywam się.
- Niestety nie wiem jakie ma plany. Wiem tylko, że ja byłem jej drogą do zdobycia Jacka. O niego jej najbardziej chodziło, ale jestem pewny, że na tym nie poprzestanie. Musisz na nią uważać, bo jest zdolna do wszystkiego.
- Dzięki za radę - jestem wstrząśnięta tym co słyszę.
- Koniec przerwy! - krzyczy trener.
Obserwuję jak piłkarze powoli podnoszą się z murawy. Olivier również wstaje.
- A co do Jennifer... - zaczynam.
Chłopak zatrzymuje się i spogląda na mnie z małą nadzieją na twarzy.
- Musisz z nią porozmawiać. Nie twierdzę, że ci wybaczy, ale przeproś ją. Uwierz mi, to będzie wiele dla niej znaczyło, ale musisz zawalczyć, udowodnić jej, że naprawdę ci zależy. Potem będziesz żałował, jeśli nie spróbujesz.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech lekki, ale bardzo szczery.
- Dziękuję ci. Będę się starał.
- Trzymam kciuki - uśmiecham się.
- Giroud! Ile można na ciebie czekać? - woła trener.
Olivier posyła mi jeszcze jeden uśmiech po czym szybkim krokiem pędzi w stronę drużyny, która gotowa do dalszych ćwiczeń z niemałym zainteresowaniem obserwowała naszą rozmowę.
Chowam dłonie do kieszeni i opuszczam wzrok bojąc się kontaktu wzrokowego z Wilsherem.
Z powrotem patrzę na murawę, kiedy upewniam się, że piłkarze zajęci są ćwiczeniami. Po głowie ciągle krążą mi słowa Francuza odnośnie Isabel: "Byłem jej drogą do zdobycia Jacka". Dobrze wiem co to znaczy. Isabel przy każdym naszym spotkaniu, ciągle twierdziła, że zdobędzie Anglika. Zawsze myślałam, że to niemożliwe, bo przecież chłopak nie jest głupi, żeby nabrać się na jej gierki. Jednak teraz posunęła się do innego ruchu. I zrobiła to idealnie, jakby z wyczuciem, czyli wtedy, gdy zawiodłam przyjaciela. Jednak nie dane mi jest dłuższe rozmyślanie nad całą sytuacją, bo do rzeczywistości sprowadza mnie zamieszanie spowodowane na boisku. Podnoszę się z krzesełka i zauważam, że dwóch piłkarzy leży na murawie. Pędem udaję się w tamtym kierunku i kiedy zatrzymuję się obok nich, dopiero wtedy zauważam, że poszkodowanymi są... Jack i Olivier. A jakby inaczej. Chyba mnie już nic nie zdziwi. Jednak zaraz na jaw wychodzi, kto tu został przez kogo kontuzjowany, kiedy Jack z lekką pomocą Aarona podnosi się do pionu, a Francuz leży na murawie i zakrywa twarz dłonią. Kucam obok i delikatnie uciskam jego nogę.
- Możesz nią ruszać?
Chłopak lekko porusza kończyną i kiwa głową twierdząco.
- Powiedz jak zaboli.
I zaraz mam odpowiedź. Kostka. Tu obok pojawia się pan Cook, który nie wygląda na zadowolonego. W tym samym czasie Weneger złości się na Jacka.
- Wilshere! Czy tobie ciężko przychodzi myślenie?! Mówiłem wam, żebyście nie grali ostro na treningach. I to jeszcze tuż przed meczem. Totalna ignorancja moich poleceń. Do szatni! I uwierz mi, z tymi wszystkimi kontuzjami i tak mamy wąską ławkę, ale jak będzie trzeba to cię posadzę. Już cię nie widzę.
Szatyn jest zirytowany, jednak nie odzywa się ani słowem. Nie zaszczycając nikogo spojrzeniem rusza w stronę szatni. Ja zaś wraz z fizjoterapeutą, pomagam wstać Giroud, po czym kierujemy się do gabinetu pana Cook'a, aby mógł dokładnie zbadać nogę Kanoniera. Na szczęście okazuje się, że to nic poważnego, ale na wszelki wypadek, Olivier ma zakaz gry w dzisiejszym meczu, czego nie przyjmuje z radością. Wychodzimy z gabinetu, chłopak niezbyt szczęśliwy idzie w stronę szatni, a ja kieruję się na boisko. Tam okazuje się, że trening dobiegł końca. Kiwam głową w stronę Nicklasa, przekazując mu niewerbalnie, że czekam na parkingu. Gdy wychodzę na zewnątrz, zauważam Jacka, siedzącego na ławce. Podchodzę do niego niepewnie. Zauważa mnie. Rzuca jakieś obojętne spojrzenie i ponownie kieruje wzrok, na bliżej nieokreślony mi punkt.
- Jeżeli przyszłaś robić mi jakiekolwiek wymówki, to daruj sobie.
- Nic nie powiedziałam.
- Ale wiem co usłyszę: "Jack, jak mogłeś. zachowałeś się jak bezmózgi gówniarz" - rzuca mi spojrzenie, które mówi mi, jak bardzo jest na mnie zły - Nie żałuję tego co zrobiłem.
- Możesz mieć przez to kłopoty - odpowiadam.
- Nie próbuj mi wmówić, że to cię obchodzi - rzuca mi jadowite spojrzenie.
- Oczywiście, że mnie to obchodzi. Przyjaźnimy się - staram się odpowiedzieć na jego zarzuty, ale cofam się lekko do tyłu.
- Też tak myślałem.
- Jesteś  na mnie wściekły - bardziej stwierdzam, niż pytam.
I nie słyszę zaprzeczenia. Nie słyszę nic. Z jego ust nie pada już żadne słowo. Kiwam, więc jedynie głową jakbym sama sobie potwierdzając to co nie zostało wypowiedziane. Kiedy mam już odejść, odzywa się.
- Myślałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Gdy cię tam nie spotkałem, uświadomiłem sobie, że się cholernie myliłem. A wsparcie dostałem od osoby, po której bym się nigdy tego nie spodziewał.
Odwracam się w jego kierunku i spoglądam mu w oczy. Nie ma w nich już tej złości, a jedynie żal.
- A nie sądzisz, że ona coś knuje? - pytam niepewnie, jakbym się spodziewała, że się wścieknie.
I po raz kolejny nie zawiodła mnie intuicja. Tylko nie wiedziałam, że zezłości się aż tak.
- Możesz już przestać?! - warczy - Ciągle tylko Isabel to, Isabel tamto. Wszystko z jej winy, podła, zła, bez uczuć. Ty jesteś ciągle ofiarą.
- O czym ty mówisz? - jestem zaskoczona jego wybuchem.
- O tym, że o wszystko masz pretensje do niej. Rozmawiałem z nią. Całe życie starała się, abyście razem z Nickiem ją zaakceptowali, A wy ją od razu zostawiliście na straconej pozycji, tylko dlatego, że jej matka jest jaka jest,
- Ty słyszysz co ty mówisz? - tym razem to ja się irytuję - Isabel od zawsze stara się mnie zniszczyć, Ciągnie to co zaczęła jej matka. Jessicy nie ma w Londynie, a Isabel nadal zachowuje się względem mnie naprawdę paskudnie. Zawsze miała mnie za służącą. A ostatnio przeszła samą siebie. Najpierw chciała, abym wyleciała z uczelni, potem żeby skłócić mnie z Nickiem...
- Skłócić z Nickiem?! Twierdzisz, że to z jej winy, nie mogliście znaleźć porozumienia?
- Lisa jest podstawiona. One znają się z Isabel i wszystko razem ukartowały.
Jack jest zaskoczony moim stwierdzeniem i sceptycznie do niego nastawionym, ale nie dziwię się. Żałuję, że dopiero teraz mu o wszystkim powiedziałam.
- Sharon...to...niedorzeczne - stwierdza spokojnym tonem - Dlaczego nie powiedziałaś o tym Nickowi?
- Myślisz, że by mi uwierzył?
- A może powinnaś spróbować - odpowiada.
Jednak widzę w jego oczach zwątpienie. Tak, powiedzenie Nicklasowi prawdy o jego narzeczonej
zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem. Ogarnia mnie irytacja.
- Wiesz co, mam dość - prycham, po czym odwracam się i odchodzę.

       Wenger spełnia swoją obietnicę. Jack siedzi przez cały mecz, trener nie daje mu nawet wejść kiedy Kanonierzy są zmuszeni grać w osłabieniu, po tym jak Nicklas obrywa w głowę i doktor Davies jest zmuszony, założyć mu opatrunek. Na szczęście blondas nie daje się posadzić i pełen determinacji wraca na boisko, podsumowując swoją wolę walki, bramką, która pozbawia Czarne Koty złudzeń. Mecz kończy się zwycięstwem, co wszyscy przyjmują z radością. Chłopcy potrzebowali tego zwycięstwa. I je wywalczyli, mimo braków w składzie.
          Czekam pod stadionem aż brat w końcu pojawi się i będziemy mogli wrócić do domu. Wpatruję się w bezchmurne, tego wieczoru niebo i wdycham świeże powietrze. Przymykam oczy
i wygodnie usadawiam się na ławce. Staram się nie myśleć o niczym, aby nie psuć sobie dobrego samopoczucia, które posiadam w tej chwili. Otwieram je dopiero wtedy, gdy wyczuwam powiew powietrza, który świadczy o tym, że ktoś pojawił się obok mnie. Uśmiecham się do Aarona, który zmęczony, lecz szczęśliwy, zajmuje miejsce na ławce, tuż obok mojej osoby.
- Gratuluję, byliście fantastyczni!
- Dzięki! - wyszczerza zęby w odpowiedzi.
- Należało wam się.
- Mam nadzieję, że tak samo poradzimy sobie w kolejnym meczu.
- Na pewno - odpowiadam z uśmiechem, nie znikającym z mojej twarzy.
Na moment zapada cisza, którą przerywa dopiero Walijczyk.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Zamieram. Dociera do mnie przerażająca myśl, że Ramsey jednak pamięta naszą rozmowę, z wieczoru, kiedy chłopcy przyprowadzili go kompletnie pijanego.
- O czym?
- Niewiele pamiętam z tego wieczoru, kiedy Jack znalazł mnie w klubie. Alex mówił mi, że to ty mnie wtedy ogarnęłaś, ale nie mogę sobie przypomnieć o czym z tobą wtedy rozmawiałem.
- I chcesz się dowiedzieć? - odczuwam lekką ulgę.
-  Dużo głupot naopowiadałem?
- Potrzebowałeś się wygadać i nie było w tym nic głupiego - uśmiecham się lekko.
Chłopak kiwa głową w odpowiedzi.
- Żenada ze mnie, nie sądzisz?
- Dlaczego? - patrzę zaskoczona.
- Tak łatwo dałem się podłamać. A mogłem się spodziewać, wiedziałem przecież, jaka ona jest, A wciąż nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć.
- Mi też trudno jest ją ogarnąć. Mam jednak nadzieję, że kiedyś się zmieni.
- Życzę jej tego... - dodaje Aaron.
I znowu milczymy, jednak tym razem ciszę, przerywa pojawienie się bandy Kanonierów.
Dużej bandy.
- Sharon, kochanie! - krzyczy Wojtek, machając do nas radośnie z końca parkingu, po czym szybko do nas podbiega - Misiaczki! Impreza u mnie! Nie wyobrażam sobie jej bez was!
- Jasne, jasne - śmieję się.
- Ja chyba spasuję - odpowiada Ramsey.
- Aaron, nie rób nam tego! - woła Chambo.
- Właśnie - dodaję.
- No dobraaa - Walijczyka, nie trzeba długo prosić i w końcu się zgadza - Ale nie piję!
- To oboje będziemy robić za przyzwoitki - puszczam do niego oko, na co odpowiada z uśmiechem.
- No i gitara - stwierdza Wojtek.

       I tak oto pojawiam się na imprezie, zorganizowanej przez Polaka. Czuję się dosyć dziwnie, otoczona przez partnerki piłkarzy wystrojone w sukienki, wymalowane i wręcz wymodelowane, kiedy ja jako jedyne ubrana jestem w ulubione dżinsy i koszulę. Uśmiecham się niepewnie do mijanych przez siebie ludzi, szukając w tłumie kogoś znajomego. Zostałam skazana na samotność, przez Nicka, obecnie przebywającego w towarzystwie narzeczonej, która tego wieczoru ma jakieś ciążowe humorki. Wkraczam do kuchni, gdzie przeżywam szok, widząc Isabel całującą się z Jackiem. Zamieram, Odrywają się od siebie, kiedy mnie dostrzegają w drzwiach, a ich miny mówią dokładnie co innego. Isabel spogląda na mnie z tryumfem wypisanym na twarzy, a Jack...Jack jest zaskoczony moim widokiem i nie wie jak się zachować. Zresztą podobnie jest ze mną.
- Cześć Sharon - Isabel posyła mi najsłodszy i jednocześnie najjadowitszy uśmiech, przytulając się jednocześnie do Wilshere'a.
- Cześć Isabel, cześć Jack - odpowiadam cicho i walczę sama ze sobą, żeby się nie rozryczeć, albo wybiec. Znajduję jednak w sobie siłę spokoju i walcząc z drżeniem rąk podchodzę do szafki
i nalewam sobie soku - Chcecie? - pytam ich jak gdyby nigdy nic.
Zaprzeczają. Postanawiam wyjść, bo czuję, że długo nie pozostanę spokojna.
- Chodź Jacky, zatańczymy - moje zamiary wyprzedza siostra, która łapie szatyna za rękę i wyciąga z kuchni.
Chłopak zatrzymuję się jeszcze w drzwiach i spogląda na mnie skonsternowany, a ja nie wytrzymuję, nie potrafię. Czuję jak łzy zbierają się w moich oczach, zamazując widok. W ten sposób, że nie zauważam jak Wilshere wychodzi z pomieszczenia. Podchodzę do okna, ściskając w dłoniach szklankę. Czuję, że moje serce jest pęknięte na kilka części.
- O tutaj jesteś, szukałem cię - do rzeczywistości przywraca mnie wesoły głos Aarona.
Ocieram szybko oczy i odwracam się w jego stronę, udając, że wszystko jest w porządku.
Jednak on od razu dostrzega, że coś jest nie tak. Uśmiech na jego twarzy zamiera.
- Sharon, co się stało? - podchodzi bliżej, przyglądając mi się badawczo.
- Nic - odpowiadam.
- Nie kłam, nie potrafisz - ociera mój mokry policzek.
Nie wytrzymuję, zaczynam płakać od nowa. Brunet milczy i przyciąga mnie do siebie, mocno przytulając.
- Sharon, proszę cię, nie płacz. Jak chcesz to mogę poprawić mu uzębienie.
Prycham śmiechem i podnoszę głowę, aby popatrzeć na Walijczyka.
- Skąd wiesz, że chodzi o Jacka?
- Nie jestem ślepy - ponownie ociera kciukiem moją twarz. - Widzę co między wami się dzieje.
- Mamy chyba te same problemy - stwierdzam.
Chłopak kiwa głową.
- Dokładnie te same, więc musimy się wspierać.
Uśmiecham się, w jego ramionach czuję spokój i bezpieczeństwo. Zdecydowanie, Aaron Ramsey to chłopak, który może zapewnić dziewczynie spokój, miłość i poczucie bezpieczeństwa. Jakiś czas temu rozważałabym związek z nim, ale teraz wiem, że to by nie wypaliło. Może rok, dwa, ale nie już na zawsze. Jego serce już zostało w Danii, przy jego blond-demonie. A moje? Ulokowane beznadziejne, lecz jedno jest pewne. W tej chwili pragnęłam jednego. I był to szatyn, który niestety, jest po za moim zasięgiem. I to z mojej głupoty.
          Rozstaję się z Aaronem na moment. Zmusza mnie do tego wyjście do toalety. Łazienka w domu Wojtka jest naprawdę duża i na dodatek elegancko urządzona. Półki są zapełnione kosmetykami zarówno jego jak i Sandry. Podchodzę do wielkiego lustra, po czym schylam się nad umywalką, aby zmyć z twarzy zmęczenie i ślady niedawnych łez. Doprowadzam się do stanu używalności, jednak na mojej twarzy nadal widać przygnębienie, ale na to nic już nie mogę poradzić. Gdy wychodzę z pomieszczenia, postanawiam poszukać Walijczyka, jednak przechodząc obok jakiegoś pokoju, zatrzymuje mnie rozmowa prowadzona za  lekko uchylonymi drzwiami. Zatrzymuję się i nasłuchuję. Wiem, że podsłuchiwanie jest jednym ze świństw, ale fakt, że konwersację prowadziły dwie wiedźmy, wystarczająco przekonuje mnie, że muszę posłuchać.
- Teraz nagle masz wątpliwości?! - syk Isabel wyraźnie uświadamia, że nie jest zadowolona.
- Nie mam, ale... - zaskakuje mnie ton głosy Lisy.
Jest jakby pełen niepewności.
- Ale co? Zrobiło ci się żal Nicklasa? Polubiłaś go? Co?! Może mi jeszcze powiesz, że się zakochałaś!
- No coś ty! Po prostu nie chcę tego ślubu... To idiotyczne.
- Ojej ojej. Jakie to smutne. Lisa chciałaby wyjść za mąż z miłości - ironia Isabel powoduje we mnie chęć wejścia tam i skopania jej tyłka.
- Przestań - warczy brunetka.
Milknie śmiech Isabel, a to świadczy, że blondynka przestaje być miła.
- Posłuchaj kretynko, jeżeli nie chcesz powrócić do swojej wcześniejszej kariery dziwki, to rób co ci mówię. Masz zniszczyć Nicklasa Bendtnera, rozumiesz, czy mam powtórzyć wolniej? I skłóć go w końcu z Sharon, ileż można czekać.
Nie słyszę odpowiedzi Lisy, najciszej, jak tylko potrafię odchodzę spod drzwi, mając w głowie mętlik.

           Kumulacja problemów jest wystarczająca. Czuję się bezsilnie bo nie wiem co zrobić z życiem, żeby wszystko naprawić. Moja przyjaźń z Jackiem jest praktycznie przeszłością, a ja nawet nie mam szansy, żeby naprawić relację między nami. Szatyn nie odwiedza nas już bo oprócz spiny między nami, wpadł w konflikt z Nickiem, oczywiście z powodu Isabel. Tak więc, jedynie gdzie go mogę widzieć to treningi Kanonierów, ale i tam nie mamy szansy na rozmowę. Kolejnym problemem jest nic innego jak Isabel, Lisa i ich plany. Najgorzej, że nie mam do kogo się z tym zwrócić, Nick odpada na starcie, kłótnia z nim to naprawdę ostatnia rzecz, której chcę. Alex i Aaron również go nie przekonają, a Jack? Nawet mi nie uwierzy. Ostatnio się o tym boleśnie przekonałam.
             Tak więc, gryząc się z myślami, wracam z zakupów. I to opaczność chyba zrządza, że wpadam na Riley.
- Sharon! - woła szczęśliwa, po czym ściska mnie z radością.
- Cześć - uśmiecham się, ale słabo mi to wychodzi.
- Coś się stało? Niezbyt wesoło wyglądasz.
- Może pójdziemy na kawę - proponuję, a dziewczyna przystaje na propozycje.
Wchodzimy do pierwszej lepszej kawiarni, po czym zajmujemy miejsce w rogu sali.
Niemal natychmiast podchodzi do nas kelnerka i wręcza karty, po czym odchodzi. Otwieram swoją zastanawiając się co zamówić, ale Riley nie interesuje zamówienie.
-  Sharon, co jest? - patrzy na mnie wyczekująco - Coś z Nickiem?
Odkładam kartę i spoglądam na brunetkę,
- Właściwie to skąd znasz się z Nicklasem? - zadaję pytanie, które dręczyło mnie już jakiś czas.
Dziewczyna spuszcza wzrok, który wlepia w menu.
- Wiesz, że w kawiarni... - odpowiada po chwili.
- Riley - posyłam spojrzenie, mówiące, że to nie przejdzie.
- Oh, no dobrze... znałam się już z Nickiem wcześniej.
Odchylam się na krześle z jękiem. Dobrze wiem, co to znaczy.
- Błagam, tylko nie to - grymas na mojej twarzy nie znika.
- Co? - dziewczyna nie  rozumie mojej reakcji - O co ci cho...Boże... nie! Oszalałaś?!
Nie dane jest mi poznać jej wytłumaczenia, bo pojawia się kelnerka, aby przyjąć zamówienia, które szybko składamy, by wrócić do rozmowy. Kiedy odchodzi, z twarzy Riley znika to zaskoczone spojrzenia i wraca spokój.
- Pamiętasz bal?
Wpatruję się w nią nie rozumiejąc co to wydarzenie ma wspólnego z Nicklasem.
- Tak, ale co to ma wspólnego z moim bratem?
- Mój partner...
- Twój partner no i.... aaa! - dociera do mnie jej sugestia.
Gdybym piła kawę to pewnie bym ją wypluła.
- Tajemniczym nieznajomym był mój braciszek. Masakra! - wołam, ponownie odchylając się na krześle.
Dziewczyna posyła mi wymuszony uśmiech, ale nie odzywa się ani słowem bo pojawia się kelnerka stawiając przed nami filiżanki kawy i talerzyki z ciastkami. Na moim gości ogromny ptyś. Od razu do głowy powraca Jack, a to wspomnienie wywołuje ukłucie w klatce piersiowej i mój uśmiech znika. Ponownie spoglądam na brunetkę, która wpatruje się w szklankę. Kiedy zastanawiam się jak ją zachęcić, niespodziewanie sama zaczyna.
- Fantastycznie bawiłam się z Nickiem, no wiesz, na balu. Był całkiem inny niż opisują go gazety. Sympatyczny, zabawny. Nawet przez chwilę nie zdawało mi się, że moim towarzyszem jest gwiazda piłki nożnej. Bardzo się zdziwiłam, gdy ściągnął maskę. Przeraziłam się. Lubię piłkę nożną i Arsenal, więc praktycznie znałam wszystkie historie, plotki związane z Kanonierami. Bałam się, że oprócz zniszczenia mnie, złamie mi serce. Po za tym wiedziałam, że nasz światy są zupełnie różne. Uciekłam mu, modląc się, że nigdy więcej go nie spotkam, a nawet jeśli to nie będzie pamiętał kim jestem. A potem... - podnosi wzrok znad filiżanki i patrzy mi w oczy. - Potem spotkałam was w kawiarni. Zdziwiłam się. Podczas tej awantury nie odezwał się ani słowem. Zraniło mnie to, dlatego cię potem źle potraktowałam. Byłam na niego wściekła i myślałam, że ty również nie traktujesz mnie poważnie, bo po co, ty siostra znanego piłkarza, miałabyś się zadawać z głupią kelnerką.
- Ja też byłam kelnerką, a teraz barmanką, nie różnie się od ciebie - wtrącam się.
- Wiem, ale wtedy nie myślałam racjonalnie. Dopiero potem, jakiegoś mroźnego wieczoru wpadłam na Nicklasa w parku. Poznał mnie od razu i nie pozwolił mi odejść, zaprosił na herbatę do kawiarni
i okazało się, że wcale nie myliłam się co do niego, że naprawdę jest ciepłym, sympatycznym facetem, a nie bydlakiem mającym wszystkich gdzieś jak to opisują gazety. Opowiedział mi o tobie, o waszym dzieciństwie, co było potem, jak spieprzył sobie życie, ale nie tylko gadał, słuchał i moich problemów. Tak jakoś się zaprzyjaźniliśmy.
- Kochasz go? - nie zastanawiam się długo, przed zadaniem tego pytania.
Jest zaskoczona, to fakt, ale milczy.  Dopiero po chwili się odzywa.
- Jakie to ma znaczenie. Nawet jeśli... Przecież on ma narzeczoną i dziecko w drodze. Nie odbiorę dziecku, ojca.
- A co jeśli Lisa go niszczy, oszukuje? - irytuję się.
- Nie niszczę ludziom związków - odpowiada spokojnie.
- A co jeśli Nick jej nie kocha, a czuję coś do ciebie. Przez całe życie chcecie się potem męczyć tęskniąc za sobą nawzajem?
- Sharon powiedz wprost, do czego zmierzasz? - patrzy na mnie wciąż spokojnie, ale czuję, że docieram do pewnej granicy.
- Chcę, żebyście byli szczęśliwi - stwierdzam.
W odpowiedzi słyszę jej śmiech.
- No co? - nie rozumiem, o co jej chodzi.
- A czy ty po prostu, nie chcesz rozbić związku Nicklasa z Lisą?
Milczę, dziewczyna przestaje się śmiać i zabiera się za swoje ciastko, które dosyć apetycznie wygląda. Spoglądam na swój talerz i znowu czuję ucisk w żołądku, który nie pozwala mi zjeść swojego ptysia. Do cholery, po co ja go zamówiłam? Teraz będzie ruszać we mnie wspomnienia
i  będę wyglądać jak jedna z bohaterek tych wzruszających powieści, których nienawidzę.
- Lisa niszczy Nicklasa, wszystko uknuła z Isabel, muszę mu pomóc.
- A ja? Mam ci pomóc, nie zważając czy tego chce czy nie? Najważniejszy jest w tym wszystkim Nicklas - rzuca, ale bez złości.
- Przepraszam, to wszystko brzmi nie tak jak powinno - odzywam się, zażenowana swoją głupotą.
- Chodzi mi o to, że powinniście być razem, skoro do siebie coś czujecie.
- A co z tobą i Jackiem?
Patrzę na nią zaskoczona.
- Powinniście być razem, skoro do siebie coś czujecie - powtarza moje słowa.
- Ale my...
- No błagam, jak powiesz, ze to bzdury to prychnę śmiechem.
- Nie mówimy o mnie i Jacku tylko o tobie i Nicku - mruczę pod nosem.
- Jedna rozmowa nie wyklucza drugiej.
Przewracam oczami bo szczerze mówiąc ciężki z niej rozmówca. Nie oszukujmy się, na ważne tematy rozmawiam tylko z Charlie, a Riley jest dopiero drugą dziewczyną, z którą konwersuję o sprawach miłosnych.
- Sharon, rozumiem, że chcesz uszczęśliwić brata i mnie. Masz rację, kocham go, ale to nie jest proste - mówi, ale gestem dłoni daje mi znak, żebym nie odzywała się i pozwoliła jej dokończyć - Nie mogę z nim być, on jest z innego świata, do którego ja nie pasuję. Nie pasuje na te wszystkie klubowe imprezy, okładki tabloidów. Ja jestem zwolenniczką zwykłego życia, w dodatku tu w Londynie, a co by się stało gdyby on postanowił zmienić klub? Nie potrafiłabym żyć na odległość. A Nicklas zasługuje na kogoś lepszego, a nie jakąś zwykłą kelnerkę i proszę cię nie mów już nic więcej - w jej głosie brzmi determinacja, która mówi mi, że muszę zamilknąć.
I to robię. Jej wyznanie mnie po prostu zaskakuje.
- Rozumiem cię - odpowiadam do chwili, a ona kiwa twierdząco głową. - Przepraszam, że próbowałam cię do tego zmusić, jestem głupia.
- Nie mam ci tego za złe - dziewczyna pochyla się bliżej mnie - Jestem za słaba żeby próbować, ale ty możesz to zrealizować.
- Ale...
- Próbuj, powiedz mu co czujesz.


         Rada Riley odnośnie powiedzenia Jackowi o swoich uczuciach ciągle tkwi w mojej głowie. Czego bym nie robiła to ciągle myślę na jej słowami. Czy warto ryzykować? Jest z Isabel, ale czy to takie samo oszustwo jak Nick i Lisa? Milion pytań w mojej głowie i brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie mam nawet do kogo zwrócić się z radą. Nadal mam ciche dni z Charlie, a blondas i reszta muszkieterów to nie partia dobra na miłosne zwierzenia.
- Myślisz, że warto ryzykować i powiedzieć o swoich uczuciach? - o radę pytam w końcu Claire, kiedy siedzimy na trybunach podczas treningu Kanonierów.
Dziewczyna posyła mi zdziwione spojrzenie, nie rozumiejąc skąd takie pytanie.
- Warto - odpowiada po chwili krótko i treściwie.
- Dlaczego?
- Bo wiesz na czym stoisz, nie łamiesz sobie głowy pytaniami, po prostu wiesz i koniec - blondynka podnosi się z trybun - Ale o uczuciach później, teraz mamy trochę papierkowej roboty.
Kocham ten jej realizm.

        W perspektywie podjętej decyzji (najtrudniejszej w moim życiu) oczekiwanie na Jacka to istna nerwówka. Chodzę w tą i z powrotem, co jakiś czas machając na pożegnanie wychodzącym z szatni Kanonierom. przed chwilą musiałam odprawić Nicka i dwóch muszkieterów, którzy nie mogli zrozumieć po co sterczę pod ich "świątynią". Na szczęście dali mi spokój i odeszli, zapewne konsultując się o co mi chodzi. Dobrze wiem kiedy wkroczyć do tej ich "świątyni". Przez czas moich praktyk zdążyłam zorientować się który zawodnik wychodzi w jakiej kolejności. I nieważne czy się gdzieś śpieszą czy nie. Zawsze wychodzą tak samo. I Wilshere zawsze jest ostatni. Czasem ma towarzystwo Wojtka i tak jest dzisiaj. Kiedy wchodzę do pomieszczenia, Jack wiążę sznurówki, a Polak machając torbą nuci sobie jakąś piosenkę. Nie znam, więc pewnie coś z jego ojczystego języka [przyp. aut. - pewnie majteczki w kropeczki łohohoho]. Obaj spoglądają w moim kierunku z zaskoczeniem.
- Cześć Sharon! - śpiewnie woła Wojtek, machając mi na powitanie torbą i to w taki sposób, że uderza się nią w głowę.
Auć.
- Hej - uśmiecham się niepewnie, kierując wzrok na Jacka, który unikając mojego spojrzenia wrócił do przerwanej czynności.
- Coś się stało? - odzywa się Polak.
- Mógłbyś nas zostawić samych - posyłam mu błagalne spojrzenie.
Spogląda na Anglika to na mnie i kiwa głową z uśmiechem.
- Jasnee, nie przeszkadzam - po czym podskakując opuszcza pomieszczenie.
Zapada cisza, którą przerywa Jack, kiedy kończy wiązać sznurówki. Podnosi się i zakłada sobie torbę na ramię, patrząc na mnie wyczekująco.
- Pan Cook cię przysłał? Czy może znowu jakieś pretensje masz? - rzuca z obojętnym wyrazem twarzy.
- Kocham cię - wypalam bezmyślnie, bo gdybym zaczęła się zastanawiać to pewnie odwiodłabym się od tego pomysłu.
Tego się nie spodziewał. Obojętność całkowicie zasłoniło zaskoczenie i całkowita dezorientacja.
- Sharon... - zaczyna, ale milknie bo nie wie co odpowiedzieć.
Nie dziwi mnie jego reakcja, to nie jakiś głupi film, gdzie tuż po wyznaniu uczuć, para rzuca się sobie w ramiona.
- Przepraszam, ja musiałam tak wypalić od razu. Jestem beznadziejna w przemowach i pewnie całkowicie bym się we wszystkim zagmatwała i nie dotarła do sedna... - no i proszę włączył mi się słowotok, a Jack nadal milczy - Oszukiwałam się zbyt długo, myśląc, że to jedynie przyjaźń. Nie potrafię jednak, zbyt długo to w sobie trzymam. I wiem, że czuję do ciebie coś więcej.
- Więcej niż do Aarona? - odzywa się.
- Tak, zdecydowanie więcej - odpowiadam wpatrując się w jego oczy i licząc, że uzyskam jakąś odpowiedź.
Chłopak wzdycha, spuszcza wzrok, po czym ponownie na mnie spogląda.
- Nie, Sharon...
Zamieram. Na rzucanie się sobie w ramiona nie liczyłam, ale na taką reakcję też nie.
- Nie możemy być razem - dodaje.
- To przez Isabel? - patrzę na niego, szukając jakiejś oznaki, że czuje coś do mnie, ale boi się to okazać.
- Nie - stwierdza.
Pada pierwszy cios.
- Po prostu nic do ciebie nie czuję.
Chyba pęka mi serce, ale na tą przypadłość kardiolog nie pomoże.


            Charlie nie spodziewała się chyba odzewu z mojej strony, ale bardziej zaskoczył ją mój widok. Trudno mi było uruchomić laptopa czując lawinę łez pod powiekami, które tak wytrwale wytransportowałam z ośrodka treningowego, w taki sposób, że nikt nie zauważył jak bardzo rozbita jestem. Ale teraz bezpieczna w swoim pokoju ryczałam bez przeszkód, nie groziło mi wykrycie przez Nicka bo on żyje teraz w przekonaniu, że potrzebuję snu i za żadne skarby niech nie wchodzi. Ryczę nawet gorzej niż te wszystkie bohaterki romantycznych historii, ale one... przecież nie mogły czuć tego tak boleśnie jak ja. One miały jakąś nadzieję, a ja żadnej.
- Ronnie co jest?! - blondynka zapomina nawet o złości na mnie.
- On mnie nie kocha - tylko tyle mogę jej powiedzieć.
Na jej twarzy pojawia się smutek i pewna zaduma. Nie mówi nic. Nie krytykuje, nic. Pozwala mi się wyryczeć i uspokoić.
- Wiesz, że nie mogę nic na to poradzić. Jestem beznadziejna w temacie miłości i dobrze o tym
wiesz - stwierdza.
Kiwam tylko głową.
- Nie wiem co mam ci doradzić, co powinnaś zrobić. Na miłość nie ma lekarstwa. To jak przeziębnie, potrzeba czasu, tylko, że więcej.
Ocieram łzy, patrzę na jej spokojną twarz i wtedy już wiem co mam zrobić.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- A czego ci trzeba? - spogląda na mnie zdziwiona.
- Trochę ciuchów, kosmetyków i szpilek.
Jest już totalnie zaskoczona.
- Do czego są ci potrzebne? - blondynka nic nie rozumie.
- Do zmiany. Musi wiedzieć co stracił.





Od autorki: YEEEP. Mamy 17, dosyć szybko, ale jest.
Proszę tylko bez próby morderstw na mojej osobie, ale wszystkiemu winna jest moja bania, która całkowicie wymyśliła zakończenie tej historii. Potrzebuję jedynie czasu bo pomysł jest.
Tak, to prawda, Sharon przechodzi wewnętrzną zmianę, Wam pozostawię ocenę z jakim skutkiem.
Nie wieszać mi psów na Jacku, on od razu miał być dupkiem, a Aaron kochanym przyjacielem.
Jak się nie podoba to mi przykro, ale tak jak zaplanowałam tak to wszystko piszę.

Co do wczorajszego meczu to jestem zażenowana.
Jedynym plusem mentalnym był boski Ramsey w deszczu.
Pozdrawiam i kocham. Wasza oddana Katorga.