środa, 11 listopada 2015

Rozdział 21

       



         Informacja o imprezie zaręczynowej Nicklasa uderza w Londyn z siłą kilku bomb. Gazety rozpisują się o niesamowitej przemianie mojego braciszka, zastanawiając się jakie imię będzie miało dziecko, jaką suknię założy Lisa i czy to koniec złej drogi największego podrywacza w Arsenalu. Osobiście, najbardziej rozśmieszają nas teorie o tym, że Nicklas planuje uciec przed małżeństwem do Kambodży, ale wraz ze zbliżającą się datą bankietu, coraz bardziej odczuwam niepokój. Nie mogę ukrywać, że nie chciałam, aby ta historia tak się skończyła. Wciąż nie jestem przekonana co do Lisy i jej podejrzanego sojuszu z Isabel, ale kompletnie nie wiem jak to rozegrać, żeby wyszło dobrze. Dziękowałam niebiosom za pomyślność planu wobec Charlie i Aarona, bo jak na razie to była jedyna rzecz jaka mi dotychczas wyszła. Nie ma się co oszukiwać, między mną i Jackiem wciąż nie dzieje się nic, mimo nie umierającej nadziei na jakiś cud w postaci albo odkochania się, albo innego, przyjemniejszego rozwiązania. Do tego wszystkiego dochodzi poczucie winy wobec Matta, bo mimo tego, że miedzy nami nie układa się najlepiej to byłam zła na siebie, że go zdradziłam. Przecież nigdy nie zachowywałam się jak żenująco i niedojrzale, ale jak widać, każdy z nas ma w sobie elementy złej natury. Wyrzuty sumienia + nieszczęśliwe zakochanie, to naprawdę nie jest dobre połączenie. Wiem, że muszę coś z tym zrobić, jednak pierwszeństwo ma w tej chwili Nick.


          Jestem w trakcie batalii z własnymi myślami, kiedy do pomieszczenia wkracza podekscytowana Charlie. Uśmiecha się do mnie szeroko i macha przed oczami jakimś ciuchem.
- Masz szczęście, że Nate nie jest do końca kretynem i przysłał mi tą cudną sukienkę – stwierdza po czym rzuca we mnie ubraniem, które spada dokładnie na moją twarz.
Świetnie.
Ściągam z głowy tą „cudną” małą czarną i podnoszę się do pozycji siedzącej. Spoglądam na jej entuzjazm i kompletnie nie rozumiem powodu tej wielkiej radości. Gdy zauważa, że nie podzielam jej nastroju, wzdycha ciężko i siada obok.
- Dzisiaj wieczorem jest impreza. Musisz jakoś wyglądać, żeby Wilshere się w końcu ogarnął i zrozumiał, że nie ma na co czekać – odpowiada, a ja przewracam oczami.
- Nie będę robić z siebie kretynki – prycham, po czym kładę się i tępo wpatruję w sufit.
Charlotte idzie moim przykładem i przez moment, w pokoju panuje cisza.
- Jesteście jak dzieci – burczy blondynka.
- Skomentowała to dziewczyna, która jeszcze niedawno bała się porozmawiać z miłością swojego życia – odpryskuję, na co ona ciężko wzdycha.
- Każdy jest ekspertem w sprawach cudzego życia.
- Ażebyś wiedziała.
         
             Niestety kończy się na tym, że moja słaba wola ulega namowom blond demona, a w konsekwencji, parę godzin później siedzę przed Charlie, która próbuje umalować moją twarz i zrobić ze mnie człowieka. Cudna sukienka jest naprawdę cudna, a efekt przygotowań jest powyżej oczekiwań. Niestety nerwy dopadają mnie tuż przed wyjściem, kiedy to czekam na pojawienie się mojego partnera. Chodzę po salonie w tę i z powrotem, a Charlie ze spokojem dopija kawę, malując przy tym paznokcie u nóg. Nie znoszę spokoju u ludzi, kiedy jestem zdenerwowana. Dźwięk dzwonka, powoduje, że podskakuję nerwowo i kieruję się do wyjścia, żeby wpuścić czekającego przed drzwiami Matta. Kiedy mu otwieram, z szerokim uśmiechem wkracza do mieszkania, dając mi różę i całując w policzek.
- Cześć, piękna – obrzuca mnie spojrzeniem, które niestety nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Królowa lodu.
- Gotowa do wyjścia? – pyta, a ja jedynie kiwam twierdząco głową. – To super. Przyjechałem taksówką.
- To dobrze – odpowiadam i szlag bierze całą przemowę, którą układałam na jego przybycie.
Tchórz.
Wchodzę do salonu, żeby zabrać płaszcz leżący na kanapie, a Charlie uśmiecha się do mnie pocieszająco. Dopiero wtedy uświadamiam sobie w pełni, jak bardzo wolałabym jechać z nią i Aaronem, niż w towarzystwie Matta.
- Do zobaczenia – chrypię, po czym wychodzę na podjazd gdzie czeka już na mnie samochód i obecny chłopak.
Zobaczymy na jak długo.


        Stoję w toalecie przed lustrem i zastanawiam się co tak naprawdę się dzieje. Na skołatane nerwy, na pewno wcale nie pomogła mi obecność Jessicy i ojca, na widok którego zamarło mi serce. Nie pomogła mi nawet obecność Jacka, którego przenikliwe spojrzenie przecięło mnie wpół i całkowicie wyprowadziło z równowagi psychicznej. Nie pomogła mi chwila, kiedy Nicklas oświadczył się Lisie, a na jej palcu zabłysł pierścionek zaręczynowy. Nie pomogło nawet to, na co czekałam, czyli chwila gdy Matt stwierdził, że mnie bardzo lubi, ale nic z tego nie będzie. Czuję się rozsypana wewnętrznie i zagubiona jeszcze bardziej niż wtedy, gdy przyjeżdżałam do Londynu, a moimi jedynymi utrapieniami były studia i mieszkanie z Isabel. Widok ojca sprawił, że dotkliwie odczułam tęsknotę, która utajona tkwiła w moim sercu, przez cały czas. Chcę z nim porozmawiać, ale boje się podejść, zresztą nie odczułam z jego strony ani śladu chęci konwersacji ze mną. Boję się, że mnie nienawidzi i wstydzi się tego, że jestem jego córką, że za mocno przypominam mu o mamie. Niszcząca jest myśl, że ponownie tracę brata, a moje uczucia są wciąż wystawiane na ciężką próbę. Wpatruję się w lustro, kiedy nagle drzwi tuż za mną otwierają się, a do pomieszczenia wpada przeciąg i towarzyszący mu zapach wody kolońskiej, którą dobrze znam. Jack wciąż lekko kuleje, ale nie korzysta z kul, jakby chcąc w ten sposób określić swoje podejście do całej tej kontuzji. Odwracam się w jego stronę i opieram o blat umywalki, patrząc na jego twarz z niemą prośbą. Lustruje mnie wzrokiem nie mówiąc nic, co w tej chwili całkowicie mi wystarcza. Podchodzi do mnie, a moje serce mało co nie wyskakuje z piersi o którą tłucze z taką mocą, jakby się chciało wydostać.
- Nie dam rady – wzdycham, a on delikatnie chwyta mnie za dłoń.
- Spokojnie – odpowiada, co w gruncie rzeczy wcale nie powoduje u mnie opanowania emocji.
Patrzę mu w oczy, szukając ukojenia w tych pięknych, brązowych tęczówkach, które spoglądają na mnie, w tym momencie, z dojmującym ciepłem. Chłopak przytula mnie, zanim zdążę się rozkleić i delikatnie gładzi po plecach. Obraz mizernej twarzy ojca pojawia się przed moimi oczami, mimo, że wciąż walczę z tym widokiem. Tęsknota jest jednak silniejsza, na tyle, że nie potrafię o nim zapomnieć. Próbuję, ale nie potrafię. Ponownie spoglądam na twarz Jacka odkrywając, że jego usta są niespodziewanie blisko i wystarczy kilka centymetrów, żeby je dotknąć. Szatyn patrzy na mnie niepewnie, jakby z obawą, więc decyzja należy w pełni do mnie. Muskam jego wargi swoimi, czując, że to jest właśnie moment, gdzie wyzbędę się negatywnych emocji, że zapomnę o tęsknocie za Kopenhagą i domem, a przede wszystkim za ojcem. Mimo, że nie całujemy się po raz pierwszy, ta chwila jest całkiem odmienna niż wtedy gdy pocałowałam go w mieszkaniu Nicka, bądź kolejnym razem gdy stało się to w jego domu. Dopiero teraz odnoszę wrażenie, że znam skądś to niesamowite uczucie i nie jest ono całkowicie wynikiem pożądania. Początkowa bierność ze strony Anglika, jest chwilowa, bo niemal natychmiast odpowiada tym samym na decyzję, którą mi pozostawił.  Jego dłonie oplatają moją talię, w ten sposób, że znajduję się jeszcze bliżej jego ciała. Zarzucam mu dłonie na szyję i modlę się, aby ta chwila trwała wiecznie.
Niestety, nie trwa.
Jack odrywa się ode mnie jak oparzony, oddychając jakby przebiegł maraton. Patrzę na niego zaskoczona, nie rozumiejąc co się stało. Chłopak jednak szczędzi mi tłumaczeń. Jedynie kiwa przecząco głową i bąka pod nosem.
- Nie powinniśmy, przepraszam – po czym wychodzi, na tyle szybko, na ile pozwala mu skręcona kostka.
A ja zostaję sama, niczym opuszczony na przystanku pies.

            Kiedy wracam na salę, ludzie bawią się, tak jakby nigdy nic się nie działo. Ich świat wciąż jest taki sam. Mój po raz kolejny się rozsypał. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak ciężko będzie mi się odkochać. Wcześniej żyłam z nadzieją, że Wilshere odwzajemni jednak moje uczucia, ale niestety dostaję mocne lądowanie z informacją, że naprawdę nic z tego nie będzie, a jego zainteresowanie moją osobą jest spowodowane przyjaźnią, pociągiem czysto fizycznym bądź litością. Rozglądam się po tej urokliwie wystrojonej sali i wypatruję kogoś znajomego. Dopiero po chwili zauważam Alexa, tańczącego z Claire, a niedaleko nich zapatrzonych w siebie Charlie i Aarona. Ruszam w stronę wyjścia, bo czuję, że wieczór coraz kończy się dla mnie coraz fatalniej.


          Sobotnia praca to jest idealne rozwiązanie dla zrozpaczonej dziewczyny. Oglądanie uśmiechniętych, roztańczonych ludzi w jakiś sposób mnie uspokaja, bo wyglądają, jakby ich życie zostało pozbawione trosk i kłopotów. Staram się nie sprawiać wrażenia przybitej, bo wiem, że od razu zwróciło by to uwagę Jamesa, który miał oko do ludzkich nastrojów, jak mało kto. Tak więc realizuję zamówienia, co jakiś czas wpadając w pogawędkę z klientami, starając się jednocześnie nie myśleć o własnych kłopotach. I tak mijają godziny, ludzi przychodzą i wychodzą, a ja machinalnie wyglądam czy wśród ludzi nie ma Jacka. Niestety Anglik wyraźnie mnie unika, bo od czasu bankietu zaręczynowego Nicka i Lisy, ani razu nie wpadł do naszego mieszkania, a na treningach wyraźnie omijał moją osobę szerokim łukiem. Boli mnie to, ale z drugiej strony, daje mi to nadzieję, że się odkocham i kiedy wrócę do Kopenhagi, nie będę czuła tak wielkiej tęsknoty. Otoczona myślami, nie zauważam nawet kiedy przy moim stanowisku pojawia się Lisa. Od razu zauważam, że coś jest nie tak, bo nie patrzy na mnie z tą wyniosłą miną, lecz z pewnym lękiem.
- Cześć Sharon – mówi, a ja prostuję się i spoglądam na nią z dystansem.
- Cześć. Co podać?
- Poproszę wodę – odpowiada, po czym dodaje - Mam do ciebie wielką prośbę – zaczyna, rozglądając się nerwowo po sali.
- Jaką to prośbę, może mieć moja przyszła bratowa? – uśmiecham się chłodno, a ona spuszcza wzrok.
- Właśnie o to chodzi – spogląda na mnie, zagryzając wargę. – Musisz przekonać Nicka, żeby zerwał zaręczyny.
Tego to się nie spodziewałam. Ironiczny uśmiech zamiera na mojej twarzy, a ja patrzę z zaskoczeniem, na dziewczynę, która tak bardzo namieszała w życiu mojego brata.
- Dlaczego? Żeby Nicklas wyszedł na świnię bez serca? – cedzę, przez zęby, bo czuję jak ogarnia mnie irytacja.
- Nie o to chodzi. To dla jego dobra – stwierdza z rozpaczą, po czym znów rozgląda się nerwowo po klubie. – Obiecaj mi, że go przekonasz. Proszę! – ostatnie słowa mówi dobitnie, a błysk w jej oczach hamuje moją złość.
Wzdycham ciężko, a następnie podaję jej wodę. Wciąż jest zdenerwowana, bo niemal natychmiast wypija pół szklanki.
- A możesz mi chociaż wyjaśnić o co tu do cholery chodzi? – podejmuję próbę dowiedzenia się celu jej przekonań.
Zaprzecza szybkim ruchem głowy, po czym wciska mi w dłoń zwinięty banknot.
- Błagam – rzuca i znika w tłumie ludzi.
Rozglądam się za nią, ale kiedy jej nigdzie nie dostrzegam, prostuję banknot, na którym w rogu widnieje napis: Oni mnie śledzą.


- Może kawka?
- Nie chcę.
- To chociaż herbata. Mają tu niesamowitą herbatę jaśminową.
- Nie mam ochoty.
- To ciastko. Ptyś na pewno poprawi ci humor!
Zaciskam pięści, bo ptyś kojarzy mi się tylko z jedną osobą, o której w tej chwili nie chce myśleć. Posyłam dziewczynom zirytowane spojrzenie, więc odpuszczają zabiegów. Zresztą, nawet nie wiem po co tu przyszłam. Przekonywana przez Charlie i Rile, że przed wyjazdem blondynki musimy wyskoczyć do kawiarni, przyszłam do miejsca w którym roznosił się zapach świeżej kawy mieszany z cudownym odgłosem rozmów. Nie mam jednak nastroju. Od chwili spotkania z Lisą, gryzłam się tą tajemniczą sprawą, jednocześnie rozważając czy spełnić jej prośbę, czy może zignorować. Domownicy czyli Nick i Charlie, nawzajem zakrzykiwali się co może być powodem mojej apatii, a Chambo któregoś wieczoru zarzucił nawet, że to może być ciąża, na co Nick opluł Aarona sokiem, a reszta momentalnie spojrzała na mój brzuch. O zerwaniu z Mattem wiedziała jedynie Charlie, która popierała mój domniemany wybór, nie dając sobie wytłumaczyć, że to on zerwał ze mną. Tak, więc teorii krążyło wiele, a prawdziwe kłopoty wciąż wokół mnie przytłaczały, nie dając spokoju. W rezultacie zaczęłam chudnąć i zdaniem Nicka, wyglądać jak śmierć na chorągwi.
-  Tęsknisz za domem? – Riley uśmiecha się do mnie przyjaźnie, kiedy Charlie opuszcza nasze towarzystwo, żeby wyjść do toalety.
- Widać? – patrzę na nią z  zaskoczeniem, bo jest jedyną osobą, która trafiła w jeden z wielu powodów mojej deprechy.
- W końcu się tam urodziłaś i dorastałaś. Każdy kiedyś tęskni – wzrusza ramionami, a ja przytakuję i obie pogrążamy się w milczeniu.
- Do tej pory się zastanawiam dlaczego Wilshere wciąż jest z tą suką – stwierdza Charlie, która pojawia się obok naszego stolika, znikąd.
- A do takich wniosków natchnęła cię toaleta? – rzuca brunetka, a ja po raz pierwszy od paru dni śmieję się, słysząc jej wypowiedź.
- Każde miejsce jest dobre – odpowiada blondynka, bez mrugnięcia okiem. – Wracając jednak do tematu, wciąż nie potrafię go zrozumieć. To tępa zdzira, a on wciąż z nią jest, mimo, że lata za Sharon.
- Nie lata – wtrącam, na co obie spoglądają na mnie w zaskoczeniu – Ostatnio dobitnie mi to uświadomił.
- A było w ogóle między wami coś jednoznacznego? – zapytała niepewnie Riley. – Jeśli nie chcesz to nie mów! – dodaje szybko, kiedy na nią spoglądam.
Ponownie opuszczam wzrok na swoje dłonie, po czym lekko kiwam głową.
- Przespaliśmy się ze sobą…
Widelczyk wypada Charlie z rąk, a Riley wcale nie wygląda na zdziwioną. Ze spokojem wypija łyk kawy.
- I ja się dopiero o tym dowiaduję?! – warczy w moim kierunku blondynka, a ja wzruszam ramionami.
- To chyba i tak nie ma znaczenia.
- Dlaczego? – obie pani wbiją we mnie oczekujące spojrzenia.
- Bo dla niego to był tylko seks. Nic więcej.
Dziewczyny jak na komendę, ciężko wzdychają. A mnie kuje w sercu, gdy w mojej głowie echem odbijają się jego słowa z czasów gdy się przyjaźniliśmy, że wiele dziewczyn pakuje mu się do łóżka, ale on ich w ogóle nie kocha.


        Jestem chyba jedyną osobą na świecie, która lubi rutynę. Nie przeszkadza mi to, że moje życie kręci się wokół pracy czy studiów. Doceniam to, że dane mi jest poznawać pracę w takich miejscach jak Londyn, i to nie w byle jakim ośrodku rehabilitacyjnym, a klubie piłkarskim. Mam zwykłe życie, ale jednak wciąż coś się w nim działo, więc właściwie nie mogłam narzekać na nudę.
         Mimo, napiętego do granic możliwości kalendarza Premier League, na treningach nie działo się wiele. Jakimś cudem Kanonierzy przestali wpadać w kontuzje, toteż nie miałyśmy z Claire dużo pracy, oprócz obserwacji obecnie poszkodowanych i uzupełnianiu kartoteki medycznej. Jack dochodzi do siebie po skręceniu i zaczyna trenować z drużyną. Cieszy mnie jego powrót i radość do gry, jaką przejawia, kiedy wchodzi na murawę. Przy każdej wolnej chwili spoglądam na jego poczynania, mimo, że walczę ze sobą, aby tego nie robić.
- Zaraz go przewiercisz na wylot – rzuca kiedyś w żarcie, Claire i to często jest dla mnie sygnałem, że muszę przestać.
Jednak nie trwa to długo.
         Tego dnia, gdy schodzę z trybun, po skończonym treningu, a piłkarze zbierają się do szatni, podbiega do mnie uśmiechnięty Chambo.
- Witam serdecznie pannę Bendtner! Dawno cię u nas na treningu nie było.
Odpowiadam mu lekkim uśmiechem, bo nie ma nic na swoją obronę, oprócz faktu, że w ostatnich dniach nazbierało się bardzo dużo papierkowej roboty. Nie dane jest mi jednak rzucenie jakieś uwagi, bo w jednej chwili czuję, jak robi mi się ciemno przed oczami, a wszystkie zmysły odbierają otoczenie kilka razy wolniej. Nieświadomie, łapię Mulata za ramię, a chłopak niemal natychmiast obejmuje mnie w pasie i pomaga usiąść na jednym z krzesełek, rozglądając gorączkowo.
- Jack! – woła ku mojemu przerażeniu. – Chodź tutaj!
Szatyn podchodzi do nas z pytaniem w oczach, obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem. Poważnieje od razu.
- Co się stało? – zwraca się do Alexa, ale znowu spogląda na moją(zapewne) bladą twarz.
- Zemdlała mi tu prawie. Musi ktoś z nią zostać, ja pobiegnę po wodę i lekarza.
- Nie! – wołamy jednocześnie z Jackiem, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia, aby potem szybko odwrócić wzrok.
Chambo unosi brwi z zaskoczeniem, krzyżując ręce na piersiach.
- Już mi lepiej. Sama pójdę – wstaję, ale niemal natychmiast zataczam się na Alexa.
Chłopak sadza mnie z powrotem, a Jack patrzy na to wszystko zmartwiony.
- Ja pójdę – odzywa się po chwili milczenia, a następnie kieruje się w stronę wyjścia.
Dopiero gdy odchodzi, oddycham z ulgą. Ox przysiada obok mnie i uderza się dłońmi w kolana.
- Mi możesz powiedzieć…
Panika znów powraca, bo jeszcze mi brakowało, żeby Alex domyślił się o moich kłopotach z Jackiem. Każdy wie, że kiedy Chambo się o czymś dowie, to zaraz każdy o tym usłyszy.
- O czym ty mówisz? – staram się grać na czas, jednak on jest nie do nabrania.
- Oj jak nie chcesz, to nie mów – wzrusza ramionami, ale jest wyraźnie urażony.
Zapada chwila ciszy, ale przy Ox’ie, nigdy nie na długo.
- A Matt wie?
- Ale o czym?! – nie wytrzymuję.
- No, że będzie ojcem! – wypala Alex, a ja mam ochotę strzelić się dłonią w czoło.
W tej samej chwili tuż obok, rozlega się odgłos upadającej na posadzkę butelki z wodą. Odwracamy się w kierunku hałasu i dostrzegamy Jacka, który w wyrazem głębokiego szoku patrzy na mnie, jakby czekając na potwierdzenie słów Alexa. Tuż obok niego pojawia się doktor Davies, który z uśmiechem zażenowania podchodzi do mnie, dzierżąc w dłoni torbę pierwszej pomocy.
- Dobrze, że jesteś przytomna, bo już mnie Wilshere nastraszył, aż mi przyszło na myśl najgorsze… - stwierdza, po czym obrzuca Jacka spojrzeniem, jakby ten zawracał mu głowę kotem siedzącym na drzewie.
Szatyn go jednak ignoruję, tak jak i ja, bo oboje się w siebie wpatrujemy, a ja dodatkowo próbuję rozszyfrować jego spojrzenie.


- To na pewno z głodu! – Nicklas obrzuca mnie krytycznym spojrzeniem.
- Patrz lepiej na drogę – wzruszam ramionami, po czym wyglądam przez szybę samochodu, podziwiając widoki za oknem.
- Nie jesz i tak to się kończy – brat ignoruje moją wcześniejszą wypowiedź, kontynuując kazanie. – Musisz zmienić te złe nawyki. Ograniczyć stres…
Taa. Ograniczyć stres. Na pewno jestem na dobrej do tego drodze. Aż się chce słuchać, jego mądrych sentencji. Nie komentuję tego, ale walczę w duchu z ochotą zakneblowania go, żeby przestał ględzić. Kończy się na tym, że kompletnie ignoruję jego monolog, odlatując myślami hen hen, aż do sytuacji z Jackiem i jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał słowa Alexa. Zdenerwował się? Przestraszył? A może myślał, że to jego dziecko, albo w głębi duszy, ucieszył? Nie, to odpada. Ostatniej rzeczy jakiej potrzebował to zostać ojcem dziecka, nic nie znaczącej dla niego, dziewczyny. Nie ma co się oszukiwać, on mnie nawet nie kocha.
Nawrót tej myśli, całkowicie psuje mi nastrój. Kiedy wchodzę do mieszkania, ignoruję propozycję Nicka, względem obiadu i od razu idę do pokoju, żeby położyć się do łóżka i uciąć drzemkę, aby zapomnieć o wszystkich troskach, chociaż na parę godzin.



       Jak wielkie jest moje zdziwienie, kiedy kilka dni później, po wyjściu z ośrodka treningowego, spotykam Lisę, siedzącą na ławce obok parkingu. Kiedy mnie zauważa, wstaje i od razu do mnie podchodzi. Mimochodem spoglądam na jej brzuch, który opięty płaszczem, prezentuje się jeszcze bardziej okazale, niż na kolacji zaręczynowej.
- Cześć – mówi cicho, a ja poprawiam torbę na ramieniu.
- Hej – odpowiadam, po czym rozglądam się w poszukiwaniu Nicklasa, który wciąż nie opuścił szatni.
- Są tutaj? – pytam przez zaciśnięte zęby, możliwe jak najciszej.
- Chyba tak – stwierdza, a przez jej twarz przenika niepokój, mieszany ze strachem. Krzyżuję ręce na piersiach i wydymam lekceważąco wargi.
Ten pomysł wpada mi nagle, a ta lepsza część mojej osobowości, wmawia mi, że muszę pomóc im obojgu, zarówno Nickowi, jak i Lisie, która nigdy nie wzbudzała we mnie pozytywnych uczuć, lecz dopiero teraz wydaje mi się być najbardziej sobą.
- Udawaj, że się kłócimy – podpowiadam jej, a dziewczyna od razu załapuje o co chodzi i bez mrugnięcia okiem przyjmuję postawę zdziry, opierając dłonie na biodrach i uśmiechając się do mnie z kpiną.
- Musisz go przekonać, żeby mnie rzucił. To dla jego dobra – zaczyna bez ceregieli, a napięcie, które tak skrzętnie ukrywała, ulatuje przez jej słowa.
- Dlaczego ci nagle tak na tym zależy? – marszczę brwi, wciąż nie rozumiejąc jej determinacji. – Nie możesz sama z nim zerwać?
- Nie mogę tego zrobić – rzuca zrozpaczona, wykonując przy tym ruch dłonią, który uświadamia mi wszystko.
- To… to Isabel! Wcale nie jesteś w ciąży, prawda? – stwierdzam, będąc w kompletnym szoku.
Momentalnie zmieniam wyraz twarzy, aby wciąż sprawiać wrażenie osoby kłócącej się. Lisa kiwa jedynie głową, przez cały czas mając minę jakby mnie chciała zabić.
- Idiotka! – donośnie podsumowuję, następnie odwracam się i szybkim krokiem zmierzam w stronę szatni Kanonierów, gdzie wpadam nie zważając na możliwość, że większość piłkarzy wciąż tam jest. Kiedy otwieram drzwi, spotykam tylko świętą trójcę, a mianowicie Aarona i Alexa, czekających na Nicka, który pieczołowicie wiąże sznurówki. Chłopcy spoglądają na mnie z pytaniem w oczach, a ja na moment tracę rezon. Na szczęście szybko do mnie wraca.
- Muszę porozmawiać z Nickiem – zwracam się do chłopaków, na co Ramsey kiwa głową ze zrozumieniem, a Ox przypatruje mi się z konsternacją.
- Chodź! – Walijczyk łapie go za ramię, po czym wychodzą.
Zanim jednak drzwi się zamykają, słyszymy pełen oburzenia głos Alexa:
- A nie mówiłem, że jest w ciąży? Kogo ona chce oszukać…
Przewracam oczami, a Nicklas patrzy na mnie wyczekująco.
- Musimy porozmawiać o Lisie – zaczynam, ale od razu wiem, że będzie ciężko, bo Nick ciężko wzdycha.
- To ważne! – dodaję, ale mi przerywa.
- Daj spokój, Sharon. Wiem, że za nią nie przepadasz, ale to nic nie zmienia. Lisa zostanie moją żoną, czy ci się to podoba, czy nie.
- Kochasz ją? – zakładam dłonie na biodrach i przypatruje mu się z uwagą.
Zapada cisza. Chłopak nie odpowiada na to pytanie, ale właściwie nie musi tego robić bo oboje znamy odpowiedź na to pytanie. Patrzymy na siebie z zawziętością, a cisza jaka panuje w szatni jest ciszą przed burzą.
-  Miłość nie ma żadnego znaczenia. I tak nie przetrwa, bo nie istnieje coś takiego jak wieczna miłość – a ja chcąc nie chcąc, przyznaję mu rację. – Po za tym, nie mogę zostawić kobiety spodziewającej się mojego dziecka. Mężczyzna musi brać na barki konsekwencje swoich działań.
Kiedy to mówi, do pomieszczenie wchodzi Jack. A mnie zatyka, jego zresztą też, ale pewnie dlatego, że nie spodziewał się mnie w męskiej szatni, gdy on właśnie bierze prysznic, a potem postanawia się przebrać. Nienawidzę się za to, że tak łatwo poddaję się szybszemu biciu serca i kompletnie nie wiem co powiedzieć, gdzie patrzeć. Chyba nie muszę mówić, że seksowny facet po prysznicu, jest jeszcze bardziej pociągający. No, nie musze. Bo nie trzeba było wiele, żeby przerwać tą niezręczność.
Wystarczy Nicklas.
Blondas uśmiecha się z politowaniem i odwraca w stronę Wilshere’a, który wciąż jest zbity z tropu. Mina mojego brata, nie wróży nic dobrego, co od razu odczuwam, w momencie kiedy obejmuje ramieniem szatyna i zwraca się w moją stronę.
- Mamy tu idealnego doradcę w sprawach uczuć. Może jego zapytajmy… - stwierdza, a ja blednę, tak samo zresztą jak Jack, który kiwa przecząco głową.
- Nie chcesz tego, stary… - zaczyna, ale blondas mu przerywa.
- Spokojnie, uświadom po prostu mojej siostrze, że miłość to głupia bajeczka dla osób, które nie rozumieją życia. Nie ma co się pakować w jej sidła i zastanawiać czy naprawdę kocha się tą drugą osobę, a kiedy sobie to uświadamiamy, to okazuje się, że ona nie kocha nas. Trzeba zdawać się na rozum, prawda? Nie na serce i pogadanki, że miłość wszystko zwycięża. Jak się popełni błąd, trzeba go naprawić, a nie uciekać zasłaniając się fałszywym poczuciem miłości. Nie jest tak?
Patrzę na Jacka, czekając na to co powie. Po raz pierwszy od kilku tygodni, łzy zbierają się w moich oczach, bo wiem, że słowa które padną, będą ostateczne i umrze ta ostatnia cząstka nadziei, która gdzieś się jeszcze zabłąkała w mojej duszy. Wilshere spogląda na mnie niepewnie, po czym spuszczając wzrok, mówi:
- Jest.
Opuszczam głowę, żeby nie zobaczył jak wielki sprawił mi ból. Zaciskam wargi i walczę ze łzami, ale na szczęście żadna nie spływa po policzku. Zasłaniają mi pole widzenia, ale to wszystko. Nicklas klepie Jacka w ramię, wyglądając na człowieka, który całkowicie spodziewał się takiej odpowiedzi, a nie innej. Blondas podchodzi do ławki i podnosi torbę. Zbliża się do mnie i lekko dotyka dłonią policzek, a ja patrzę na niego twardym spojrzeniem, mimo, że łzy w oczach jeszcze nie zaschły.
- Prawda jest bolesna, Sharon. Musisz sobie to uświadomić jak najwcześniej, zanim będzie ci się wydawało, że oddałaś komuś serce. Zdrowy rozsądek jest najważniejszy.
Wpatruję się w jego twarz, pozbawioną emocji, ale czuję, że w głębi duszy walczy z nim ta resztka potrzeby miłości, którą jednak wciąż zwalcza.
- A co jeśli ona nie jest w ciąży? – pytam cicho.
- Bzdura – odpowiada, po czym wychodzi z szatni.
Wzdycham ciężko, po czym opieram głowę o ścianę. To wszystko jest za mocne jak na moje i tak, skołatane nerwy. Czuję, że jeszcze trochę, a psychicznie tego nie wytrzymam.
- Sharon… - kiedy podnoszę głowę, Jack zbliża się niepewnie w moją stronę.
Gdy na niego patrzę, po raz pierwszy czuję nie miłość, ale kompletną nienawiść. Doprowadził do zamierzonego celu.
- Masz co chciałeś – odpowiadam, po czym szybkim krokiem opuszczam szatnię.
Nie chcę, żeby zobaczył co tak naprawdę ze mną zrobił.



        Mijały tygodnie, a termin ślubu zbliżał się nieubłaganie. Odpuszczam próby przekonania Nicka do zmiany planów. Temat został definitywnie zakończony, a ja staram się zapomnieć o tym co usłyszałam, i o Jacku. Nie przeczę, jest ciężko, ale trzeba sobie jakoś radzić. Kilka dni przed ślubem dostaję paczkę z Kopenhagi, która zawiera prezent od Charlie, a dokładniej, długą czerwoną i niesamowicie piękną sukienkę. Siedzę na łóżku, podziwiając delikatność materiału i jednocześnie zastanawiając się, czy cieszyć się z możliwości jej założenia, czy może martwić z okazji jej otrzymania.  Z jednej strony powinnam się cieszyć domniemanym szczęściem brata, ale z drugiej strony czuję, że to małżeństwo w momencie dojścia do skutku, będzie bardzo nieszczęśliwe. Wciąż rozważam, jaki jest jego sens, i co Isabel chce nim uzyskać. Może ma nadzieję, że poważnie skłóci mnie z bratem? Prawie jej się to udało, bo od czasu naszej dyskusji w szatni, nie zamieniamy z Nicklasem wiele słów. Kiedyś potrafiliśmy spędzać całe wieczory na oglądaniu wspólnie filmów i długich rozmowach, a teraz ledwo odzywamy się do siebie w kwestii zwykłych spraw. Nic na to nie poradzę, nie jestem w stanie zmienić biegu zdarzeń, więc pozostaje mi jedynie być biernym obserwatorem, żyjąc nadzieją, że samo się to rozwinie. Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z ponurych myśli, więc odkładam sukienkę i schodzę na dół, aby zobaczyć kto postanowił mnie odwiedzić. Jestem sama w domu, bo Nick wyszedł dwie godziny temu i słuch po nim zaginął. Kiedy otwieram drzwi, okazuje się, że tajemniczym gościem jest nie kto inny jak Max, który z szerokim uśmiechem proponuje mi spacer. Nie mam nic lepszego do roboty, więc postanawiam z nim pójść. Lepsze to niż rozmyślanie.

- Czy mi się zdaje, czy jesteś czymś przybita? – zagaja Max, kiedy po raz kolejny wyłączam się z rozmowy.
- Wybacz, chyba nie sprawdzam się dzisiaj jako rozmówca – wzruszam ramionami, posyłając chłopakowi przepraszający uśmiech.
Przyjaciel przystaje i z poważną miną przygląda się mojej osobie.
- Nie przepraszaj, tylko powiedz co się dzieje.
Wzdycham ciężko, po czym przysiadam na ławce.
- Martwię się o Nicka. Niedługo ślub, a ja nie wiem jak przekonać go, żeby nie popełniał największego błędu w swoim życiu.
Max przysiada obok i marszy brwi.
- Dlaczego błąd? Uważasz, że nie powinien się wiązać z kobietą z którą będzie miał dziecko?
- Nie kocha jej. To nie będzie udane małżeństwo. Zresztą, ona nawet nie jest w ciąży, żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości – odpowiadam, a chłopak otwiera usta z zaskoczeniem.
- Skąd wiesz?
- Powiedziała mi. Co ciekawe ona sama nie chce tego ślubu.
- Więc jaki problem? – brunet nadal nie rozumie kłopotu.
- Bo w tym momencie, do gry wkracza moja siostrunia, a jej zadaniem jest pilnowanie, żeby nasze życie nigdy nie było monotonne – prycham.
Chłopak nie odzywa się już ani jednym słowem.


             Jest wieczór, tuż przed wielkim dniem. Siedzę w salonie czytając książkę, ale nic do mnie nie dociera, bo skupiona jestem na stresie, który przygniata moją klatkę piersiową. Tego dnia nie potrafię nic przełknąć, bo od razu bierze mnie na wymioty. Na dodatek boli mnie głowa, więc jestem podwójnie rozdrażniona. Z letargu wyciąga mnie dopiero przeciągły dzwonek do drzwi i głośne pukanie. Podnoszę się z kanapy, zastanawiając kogo to diabli niosą o tej porze, ale gdy otwieram drzwi ręce całkowicie mi opadają. Przed moimi oczami ukazuję się moich dwóch ulubionych Kanonierów, którzy co ciekawsze, ledwo stoją na nogach.
- Jessst Nick? – Aaron uśmiecha się radośnie, a ja po raz pierwszy widzę go w tak szampańskim nastroju.
- Bierze prysznic – odpowiadam, a ja Chambo klaszcze w dłonie z uciechy.
- To super! To my zaczekamy – bez żadnego oczekiwania na zaproszenie, wchodzą do mieszkania tanecznym krokiem, a następnie opadają na kanapę z błogimi uśmiechami.
Patrzę na nich z powątpiewaniem, ale wzruszam ramionami. Facetów nigdy nie zrozumiem.
- Oo! Czytasz Folwark zwierzęcy. Pamiętam jak płakałem na scenie wywozu konia na śmierć – stwierdza Alex, kiedy mam zamiar zapytać czy nie chcą herbaty.
Zanim jednak odzywam się słowem, do salonu wchodzi Nick, zwabiony pewnie hałasem dzwonka. Chłopaki od razu zrywają się z kanapy i rzucają na blondasa.
- Idziemy na imprezę! – woła Anglik.
- Jaką imprezę? – pyta zdezorientowany Nicklas.
- Jak to: jaką? Dzisiaj twój kawalerski! – Aaron uderza braciszka w plecy, a ten krzywi się tylko.
Uśmiecham się pod nosem, przyglądając jak chłopaki poganiają blondasa do wyjścia, a on nieudolnie próbuje się z tego wymigać. Trochę to trwa, jednak po jakiejś godzinie rozwrzeszczana banda opuszcza dom, a ja rozbawiona po raz pierwszy od kilku dni, idę wziąć kąpiel. W ciszy i spokoju.



                   Do momentu, kiedy Nicklas powie sakramentalne tak brakuje trzech godzin. Od godziny jestem gotowa na tą chwilę, ale wcale nie czuję się najlepiej. Na nogach utrzymuje mnie jedynie kawa, a migrena która mnie dopada jest nie do zniesienia. Charlie ma pojawić dopiero za godzinę, bo przedłużyły jej się ostatnie zajęcia i musiała polecieć kolejnym samolotem. Nicklas też jest cały w nerwach, kac który go dopadł po imprezie nie idzie w parze z nerwami. O nie. Ostatnie przygotowania w domu weselnym, w którym ma odbyć się uroczystość, dobiegają końca, a ja krążę po jednym z pokoi, będąc jednym wielkim strzępkiem nerwów. Ciche pukanie do drzwi powoduje, że zatrzymuję się w miejscu, a z moich ust pada niepewne: proszę.  Do pokoju zagląda Lisa, już przebrana w suknię ślubną, która podkreśla brzuch. Robi mi się jej szkoda, zapewne inaczej wyobrażała sobie dzień jej ślubu. Dziewczyna przystaje niepewnie w progu, zastanawiając się co powiedzieć.
- Ładnie wyglądasz – stwierdza, gdy zdobywa się na głos.
- Ty też – uśmiecham się pocieszająco.
- Przejdziesz się ze mną?  Nerwy mnie zjadają – mówi, a w jej oczach pojawia się dziwny błysk, ktorego nie potrafię zinterpretować.
- Jasne – odpowiadam, a dziewczyna spogląda na mnie jakby z rozczarowaniem.
Wszystko jest jakieś dziwne.
We dwie krążymy po całym budynku, poruszając jakieś banalne tematy rozmów, jak pogoda i dawne dziecięce lęki. W pewnym momencie znajdujemy się w korytarzach pod parterem, gdzie znajdują się jakieś magazyny z pościelami i starymi meblami. Wtedy po raz pierwszy zaczynam odczuwać niepokój.
- Chyba zbłądziłyśmy – żartuję nerwowo.
- Chyba tak – odpowiada, ale jej głos zdradza napięcie.
Dziewczyna zatrzymuje się w miejscu, a jej mina jest śmiertelnie poważna.
- Isabel wie – stwierdza, a ja w pierwszej chwili nie rozumiem, o czym ona mówi.
- Co?
- A to, że powinnaś uważać komu się zwierzasz ze swoich trosk – za nami rozlega się głos, a kiedy się odwracam okazuje się, że stoi tam Isabel w towarzystwie, nie kogo innego jak Maxa.








Od autorki: Brawo ja! Rozdział 21 – challenge accepted.
*Katorga bije się dłonią w piersi*
Wiem, że miałam skończyć Kapciuszka na wakacjach, jednak odniosło to odwrotny skutek. Rozdział się nie pojawił, a ja zaginęłam na kolejne miesiące. Przepraszam za to.
Prawda jest taka, że część 21 pojawiła się już jakiś czas temu i po prostu długo dojrzewała, a kiedy jakiś czas temu ponownie ją przeczytałam, doszłam do wniosku, że to nie jest to co chciałam opublikować. Skończyło się na tym, że rozdział powstał całkowicie od początku, a koncepcja zakończenia uległa drobnym poprawkom. Pozostał mi jeszcze rozdział do napisania. Maksymalnie dwa. I epilog, który dojrzewa. I nie ulegnie zmianom, choćbym nie wiem co. Co do terminu kolejnego rozdziału, nie potrafię powiedzieć kiedy. Matura się zbliża, zajęć mam masę i czasem w weekend po prostu leżę i zbieram siły na kolejny tydzień nie mając ochoty na nic. Musicie się uzbroić w cierpliwość, tylko o tyle proszę. Dziękuję tym, którzy doczekali w nadziei do tego rozdziału i wciąż o mnie pamiętają, mimo, że zniknęłam z bloggera na bardzo długi czas.(Co nie napawa mnie dumą). To chyba tyle ode mnie. Pozdrawiam serdecznie i przesyłam gorące buziaki wszystkim czytelnikom!

~ Katorga

PS. Zanim oskalpujecie Jacka(bądź mnie) trzy razy się zastanówcie :D




niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 20

            Charlie się zmieniła. Ostatnio kiedy rozmawiałyśmy, użalałam się nad swoim losem, odrzuconej dziewczyny, kompletnie nie interesując się, co u niej. Chęć zemsty na Jacku, wystarczająco przeżarła mi wtedy mózg. Czuję się głupio, więc prosto po powrocie z treningu siadam przed kompa. Blondynka jest dostępna, ale kiedy ją widzę zaczynam się zastanawiać czy nie pomyliłam komunikatory.
- Cześć Charlie - uśmiecham się do niej niepewnie.
Studia i złamane serce jej nie służą.
- Hej Sharon - przyjaciółka posyła mi wymuszony uśmiech - Jak zemsta?
- Zakończona z ulgą. Nie potrafię być zołzą, sumienie mi nie pozwala.
- Sumienie czy świadomość, że wszyscy mają cię dość?
- Chyba to i to - odpowiadam - A co u ciebie? Wyglądasz na chorą.
Posyła mi słaby uśmiech.
- Mam wiele, ale to wiele nauki i to mnie trochę wykańcza. Niedługo zaliczenia i wtedy dopiero odpocznę i nabiorę barw. Nic mi nie jest.
Wiem, że kłamie. Nie raz miałyśmy gorsze egzaminy, a dziewczyna miała energię, żeby pójść na imprezę. Nie wiem tylko jak ją wesprzeć. Zauważa, że się waham.
- Naprawdę wszystko jest w porządku - odzywa się zirytowana.
- Charlie, wiem, że cierpisz... - zaczynam, mimo wszystko.
- Nic mi nie jest! - zaciska zęby trzymając się swojej wersji.
- Co się wtedy stało? - spoglądam na nią uważnie.
Robi zaskoczoną minę, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- No wtedy, kiedy Aaron był w Kopenhadze.
Charlie robi wielkie oczy i jest zbita z tropu.
- Kiedy Aaron był w Kopenhadze? Dlaczego ja nic nie wiem?
Milczę, takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
- Sharon! - blondynka patrzy na mnie wyczekująco, widzę jak zagryza wargi.
Jest kompletnie oszołomiona.
- To było po tym jak wyjechałaś. On przyszedł do mnie i poprosił o twój adres. Był taki przygnębiony, że zapisałam mu gdzie mieszkasz. Tydzień później wrócił z Danii, kompletnie załamany, upił się, nikomu nic nie chciał powiedzieć. Dopiero później przyznał mi się, że znalazłaś sobie faceta, że zapomniałaś o nim. Był kompletnie rozbity.
Z każdym moim słowem, twarz Charlie blednie. Chwilę później wydobywa z siebie głos.
- Od czasu mojego pobytu w Londynie z nikim się nie spotykałam. To niemożliwe. On musiał pomylić adresy, albo coś takiego. Sharon, ja naprawdę z nikim nie sypiałam. Naprawdę - głos jej się załamuje, a mi się robi głupio, że wtedy tak szybko ją osądziłam.
- Twierdził, że to na pewno twoje mieszkanie, więc nie wiem - przygryzam wargę w skupieniu, próbując sobie przypomnieć co jeszcze powiedział mi Aaron - Mówił, że widział tego twojego nowego faceta - dodaję po chwili namysłu.
Charlie siedzi bez ruchu, aby po chwili podskoczyć.
- Nate! - krzyczy na całe gardło.
Wzdrygam się, bo w głośniku laptopa, brzmi donośnie. Po chwili jednak do pokoju wpada jej współlokator z niezbyt uradowaną miną.
- No przecież nic nie zrobiłem.
- Czy był tu Aaron?! - woła wojowniczo Charlotte.
- A to któraś z twoich ofiar?
Dziewczyna posyła mu wściekłe spojrzenie.
- Mówisz o tym przystojnym, smutnym brunecie, który wpadł tutaj kilka tygodni temu z bukietem róż?
Blondynka pada na łóżko i zakrywa twarz poduszką. Kiedy się odsłania jej twarz nie wyraża niczego.
- Co mówił? - odzywa się po chwili.
- Właściwie to nic, stwierdził, że pomylił mieszkania i szybko się ulotnił.
- Dlaczego mnie nie zawołałeś? - tym razem dziewczyna mówi rozpaczliwym tonem.
- A skąd mogłem wiedzieć, że to ktoś ważny dla ciebie. Nic mi nie powiedziałaś, a po za tym do ciebie zawsze przyłażą faceci i zawsze karzesz ich odsyłać.
- Ale nigdy nie przychodzą z kwiatami - jęczy dziewczyna.
Nate wzrusza ramionami.
- Przepraszam. Moje niedopatrzenie.
Charlie nie wini go o to, widzę to po jej twarzy. Posyła mi jedynie spojrzenie pełne rozpaczy.
A do mnie dociera, że nie mogę tego tak zostawić.


       Wieczorny spacer po Londynie, w piątkowy wieczór to istna pomoc do przemyślenia. Nie szkodzi mi chłód. Dokładniej owijam się szalikiem i ruszam w nieistotnym dla mnie kierunku. Ważne, żeby iść jak najdalej. Nie zwracam uwagi na mijanych ludzi, ciągle mam w głowie to nieporozumienie między Charlotte i Aaronem. Wszystko jest proste, a zarazem trudne. Kochają się, ale nie potrafią zdobyć się na rozmowę i wyznanie sobie uczuć. Inaczej niż jest ze mną i z Jackiem. Tutaj występują uczucia bez wzajemności i to powoduje, że nie wiem na czym stoję. Cierpię, ale ciągle staram się z tym pogodzić. Staję na przejściu dla pieszych nadal pogrążona w myślach, pojawia się zielone światło a ja bez namysłu ruszam. Z rozmyśleń wyrywa mnie pisk opon i mocny uścisk czyjegoś ramienia, które chwyta mnie i ciągnie do tyłu. Tuż przed moimi oczami pojawia się obraz dziewczyny, która wpada pod hamujący pojazd. Przerażona tym widokiem podnoszę wzrok i napotykam oczy Jacka.
- Czy w takich sytuacjach to zawsze musisz być ty?
- Przeznaczenie - odpowiada z niezmiennym wyrazem twarzy i puszcza mnie.
Nie mam czasu zastanawiać się nad tym, co on tutaj robi, bo pędzę w stronę zbierającego się tłumu gapiów. Dziewczyna potrącona przez samochód, nie wygląda najlepiej. Przepycham się przez zbiorowisko i przyklękam obok niej. Na szczęście oddycha, ale ma uraz głowy i towarzyszy jej rozległy krwotok z głębokiego rozcięcia na prawej ręce.
- Hej, słyszysz mnie? - wołam i delikatnie nią potrząsam.
Lekko otwiera oczy i patrzy na mnie nie nieprzytomna.
- Czy ja żyję? - to dosyć idiotyczne pytanie, uświadamia mnie, że dziewczyna jest bardzo zdezorientowana.
I może mieć wstrząs mózgu.
- Jasne, że żyjesz - spoglądam na tłum.
Jack widocznie poszedł moim śladem i teraz stoi na przedzie wpatrując się we mnie w oczekiwaniu.
- Pogotowie już jedzie - pojawia się obok niego jakaś starsza kobieta.
- Co z kierowcą? - pyta Wilshere.
Nikt nie musi mu udzielać odpowiedzi bo pojawia się przerażony chłopak, wyglądający na nie więcej jak 20 lat.
- Nie zauważyłem jej, naprawdę.
- Może trochę mniej gazu - warczy w jego stronę szatyn, na co młody kierowca czerwieni się po cebulki włosów.
Posyłam Jackowi ostre spojrzenie. Niech lepiej nie prawi kazań.
- Przynieś lepiej apteczkę - odzywam się do młodego łagodnie, a on kiwa głową i znika.
- Ej, ej, otwórz oczy. Świat czeka - klepię dziewczynę w policzek, kiedy zauważam, że odpływa.
- Słabo mi... i niedobrze - odzywa się zachrypniętym głosem.
- Posłuchaj mnie, mimo bólu jaki odczuwasz nie możesz zasnąć. Musisz wytrzymać do przyjazdu karetki. Nie myśl o bólu. Jak masz na imię?
-  Eve - odpowiada cicho.
- Ja jestem Sharon. Czym się interesujesz?
To bardzo nie na miejscu, ale staram się ją jakoś zagadać, aby nie odpłynęła.
- Lubię... fotografię, ale chciałabym zostać dietetyczką.
- To bardzo ambitne plany - podchwytuję temat.
Pojawia się chłopak z apteczką. Wyciągam gaziki i przykładam na ranę mocno przyciskając dłoń do krwawiącego miejsca. Z drugiej strony delikatnie unoszę głowę dziewczyny, lecz ciężko mi zajmować się i głową i ręką. Nie muszę się odzywać, Jack od razu przyklęka obok i przykłada dłoń do gazika tamującego krwotok. Niestety zaczyna przeciekać, więc wyciągam kolejny. Oboje jesteśmy już umazani trochę krwią, ale nie zwracamy na to uwagi.
- Ja studiuję fizjoterapię, bo od dziecka chciałam zostać rehabilitantką, tak jak moja mama. Masz rodzeństwo?
- Mam brata. Nienawidzimy się.
- Ja też mam brata, dałabym się za niego pokroić. Uwierz mi, kiedyś też dotrzecie do punktu porozumienia - przykładam gazik do troszkę rozciętego łuku brwiowego - A jak u ciebie z przyjaciółmi? - dalej staram prowadzić się konwersację - Moja najlepsza przyjaciółka, jest akurat w Danii i strasznie przebojowa z niej kobieta. Czego nie mogę powiedzieć o sobie.
Kąciki jej ust lekko drgają do góry, ale za chwile znowu pogarsza jej się humor.
- Ja mam przyjaciela. Pokłóciliśmy się ostatnio. Co będzie jak umrę, a nie zdążę go przeprosić i powiedzieć, że kocham najbardziej na świecie? - w jej oczach pojawiają się łzy.
Ups, Sharon. Zły temat.
- A ja ci mówię, że nie umrzesz i pokłócicie się jeszcze wiele razy. Zobaczysz.
- Byłaś kiedyś zakochana? - jej pytanie wybija mnie trochę z tropu.
Jack przykłada kolejny gazik do jej ręki i spogląda na mnie przez moment, lecz zaraz opuszcza wzrok.
- Zdarzyło się - mruczę pod nosem.
- Wierzysz, że istnieje miłość? - po raz pierwszy patrzy na mnie całkowicie przytomnie, oczekując na to co powiem.
Ale co ja mogę stwierdzić? Że naprawdę zakochałam się raz, ale nieszczęśliwie i, że ten facet zawsze pojawia się w najtrudniejszych dla mnie momentach, niczym w jakimś durnowatym serialu brazylijskim? Że akurat to wszystko spadło na  mnie, jak grom z jasnego nieba i do cholery czuję się czasem jak bohaterka tych wszystkich romansideł, które czytają moje znajome z roku? A mogła zapytać, tak zwyczajnie, czy lubię pizzę. Chociaż pewnie i to pytanie byłoby dla mnie zbyt skomplikowane.
- Istnieje - odpowiadam po tej burzy emocji, która przeczesuje mój mózg. - Tylko nigdy nie wiesz kiedy cię spotka. Czasami jest to strasznie w nieodpowiednim momencie. Czasem ty coś zawalisz. A czasem wszystko wygląda na jakąś głupią komedię romantyczną.
- Dziwny masz światopogląd - stwierdza, przymykając oczy -Myślałam, że nie istnieje bo faceci są dziwni.
I na tym kończy się temat. Do czasu przyjazdu karetki, prowadzimy mało sensowną konwersacje. Nie pada pytanie o pizze, a raczej o gofry. Jednak ciężko nazwać to konwersacją. Głównie ja mówiłam, co jakiś czas nią lekko szturchając bo z minuty na minuty, słabła coraz bardziej. Jack w końcu wykorzystuje wszystkie gaziki i przykłada bandaż. Nie oszukujmy się, robi się coraz bardziej nerwowo i będąc już porządnie ubrudzona krwią, owijam jej rękę swoim szalikiem  i zaczynam się zastanawiać czy nie będzie potrzebna transfuzja. Kamień spada mi z serca, dopiero w momencie gdy karetka odjeżdża w stronę szpitala, Ludzie się rozchodzą, a chłopak trafia na przesłuchanie przez policję, Cała we krwi stoję w towarzystwie Jacka i patrzę na odjeżdżający pojazd. Adrenalina spada, a ja jestem w szoku. Dociera do mnie, że pod ten samochód równie dobrze mogłam wpaść ja i bardziej ucierpieć niż Eve. Zaczynam się telepać, ale nie z zimna. Wilshere odwraca mnie w swoją stronę z powagą i przyciąga do siebie nie zwracając uwagi na to, że jestem brudna. Wtulam się w jego ramiona i zaczynam ryczeć. Gładzi moje włosy i cicho uspokaja. Nie wiem ile czasu tak stoimy, ale w końcu się uspokajam i odrywam od niego. Chłopak ociera moje oczy, a następnie bierze pod ramię i prowadzi do domu.

     Kiedy wchodzimy do mieszkania, w salonie wita nas cała trójca w postaciach mojego brata Alexa i o dziwo, Aarona. Od razu zauważają, że nie wyglądamy najlepiej. Nicklas się wścieka.
- W coś ty się znowu wpakowała? - woła.
W jego mniemaniu, zrobiłam coś bardzo złego. Zanim udaje mi się cokolwiek wykrztusić, Jack wtrąca się do rozmowy.
- Zamknij się lepiej i idź zrobić dla niej herbatę.
Braciszek nie chce tak łatwo ulec rozkazowi szatyna, który nie pozwala mu wyrazić sprzeciwu.
- Nie denerwuj mnie.
Blondas unosi brwi, ale z prychnięciem wchodzi do kuchni. Wilshere popycha mnie delikatnie w stronę kanapy. Siadam na niej i zaciskam pięści, starając się uspokoić trzęsące się ręce. Ktoś łapie mnie za dłonie, lecz dopiero po chwili zauważam, że to Aaron patrzy na mnie ze zmartwieniem.
- Co się stało? Oboje nie wyglądacie najlepiej - Alex spogląda pytająco na szatyna, który przeczesuje dłonią włosy.
- Samochód potrącił dziewczynę i Sharon udzielała jej pierwszej pomocy - Jack nie patrzy ani na Walijczyka ani Anglika, tylko na Nicka, który ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, stoi w drzwiach kuchni.
- Jak to? - wyraz twarzy blondasa się zmienia, mimo, że tego nie widzę.
Wszystko jest w jego głosie.
- Po prostu... - odpowiada Jack.
Nie chcę tego słuchać. Nie jestem w stanie od nowa przywracać obrazu tamtego wydarzenia. Podrywam się z kanapy i przerażona omiatam spojrzeniem chłopaków. Każdy z  nich ma zmartwiony wyraz twarzy.
- Idę wziąć prysznic - nie wiem jaki cudem, ale mój głos jest spokojny.
Spoglądam na brata, który kompletnie nie wie co powiedzieć. I bardzo dobrze. Nie chcę po raz kolejny słuchać jego monologów. Wychodzę z salonu i kieruję się w stronę łazienki.  Jedynej rzeczy jakiej aktualnie potrzebuję, jest długi, zimny prysznic. Rozbieram się, zrzucając się z siebie brudne, przesiąknięte wydarzeniami tego wieczora, ubrania. Czuję się całkowicie rozbita i po raz pierwszy, od czasu mojej mentalnej zmiany, zagubiona. Zimna woda zawsze działa cuda, ale nie tym razem. Czuję się czysta, ale nie wewnętrznie. Wszystkie emocje kotłują się we mnie, powodując totalne zniszczenie niczym komórki nowotworowe. A podobno uczucia względem biologicznego układu anatomicznego są niczym. Nie mogę się z tym zgodzić. Nie dzisiaj, nie teraz. W końcu wychodzę z kabiny i po wytarciu się, zakładam szlafrok. Nie schodzę na dół. Mam dość tych spojrzeń pełnych troski i tego, że po raz kolejny będę musiała zmierzyć się z tym co się wydarzyło. A to nadal zbyt trudne.  Wkraczam do ciemnego pokoju i padam na łóżko. Wszystko mnie przytłoczyło. Całkowicie. Minęło już tyle czasu od mojego przyjazdu tu, do Londynu. To raptem kilka miesięcy, które jednak diametralnie namieszały w moim i tak, skomplikowanym życiu. Przede wszystkim uwolniłam się od Jessicy i Isabel. Pogodziłam się z Nickiem. Nawiązałam nowe przyjaźnie i zakochałam się. Chociaż to ostatnie, nie wpłynęło dobrze na moje dotychczasowe decyzję. Chowam twarz w dłoniach i warczę ze złości. Jaka ja byłam głupia! Wróć! Jaka ja jestem głupia! Tępa, egoistyczna i pusta. Wielce zraniona i totalnie ślepa na ważniejsze rzeczy niż nieodwzajemnione uczucia. Miłość to nie tylko związek między facetem i kobietą, to przyjaźń, zaufanie, poświęcenie i uwaga skupiająca się na innych, nie tylko na sobie. Muszę to wszystko naprawić. Ktoś na górze jednak nade mną czuwa, bo dostałam szansę, aby spojrzeć inaczej na wszystko. Carpe diem - lecz w innej odsłonie. Mentalną batalię, jaką przeżywam, przerywa dźwięk skrzypiących drzwi. Blask włączonego światła mnie oślepia i powoduje, że podnoszę się do pozycji siedzącej. Jack stoi w progu z dwoma kubkami herbaty i spokojem wypisanym na twarzy. Ten, którego kocham. Który mnie niszczy i którego ja niszczę. A podobno miłość buduje.
- Rozgrzejesz się trochę - stwierdza, wskazując na kubki, następnie przysiada obok.
Przyjmuję napój, który przyjemnie grzeje moje skostniałe z zimna dłonie. Upijam łyk, ale tylko po to, żeby jakoś odwlec moment, nieuchronnie zbliżającej się rozmowy. Gorąca ciecz rozlewa się po moim organizmie, dając mi tym samym sygnał, że nawet nie zwróciłam uwagi na to jak jest mi zimno.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odzywam się, nie dając mu nawet dojść do słowa.
Zamyka usta i kieruje wzrok na trzymany w dłoniach kubek. Dopiero teraz  zauważam, że jest spięty, bo jego ręce kurczowo zaciskają się na naczyniu.
- Pomóż mi - dodaję, przerywając ciszę.
Podnosi na mnie oczy, w które wpatruję się aby odczuć chociaż namiastkę ukojenia. Przygryzam lekko wargę, a moje serce zaczyna szybciej bić, kiedy przypominam sobie noc w jego mieszkaniu.
- Co mam zrobić? - pyta zachrypniętym głosem, co uświadamia mnie, że też myśli o tym co ja.
Nie teraz, Sharon. 
To kiedy? Przecież obie wiemy, że przy nim wariuję, a raczej wariujemy. Ty to ja, ja to ty.
Masz chłopaka...
Którego nie kocham...
Pamiętaj co nam obiecałaś.
Jęczę w duchu, bo moje dwojakie sumienie - które występuje od czasu tej mojej zakichanej zmiany osobowości - sprowadza mnie teraz na ziemię. Sorry Jack, musisz zaczekać.
- Musimy pogodzić Charlie i Aarona.

               
                 Żadna intryga nie jest taka prosta, jakby się nam mogło wydawać. Kręcę się obok szatni Kanonierów, czekając aż te guzdrały się zbiorą i wyjdą gotowi, aby sprać tyłki niebieskiej części Londynu. No w końcu! Ileż można czekać? Przybijam z chłopakami piątki i unoszę ściśnięte kciuki w kierunku Nicka, który ten mecz rozgrywa od pierwszych minut. Od czasu wypadku, nasze stosunki uległy poprawie i nie porozumiewamy się już za pomocą trzaskania drzwiami i chrząkaniem, lecz stylistycznie i ładnie zbudowanymi zdaniami. Na końcu wychodzi Jack, a ja podchodzę do niego wyłapując przy tym pytające, z jego strony, spojrzenie. Kiwam głową twierdząco. Uśmiecha się szeroko. Pierwsza cześć planu weszła w życie.
- Nic nie podejrzewa? - wyszeptał mi do ucha kiedy kierowaliśmy się w stronę tunelu, gdzie zawodnicy obu drużyn ustawiali się, gotowi do wyjścia.
- Po prostu się stęskniłam - uśmiecham się, walcząc z dreszczem przebiegającym po plecach.
- Niezła z ciebie przyjaciółeczka - rzuca z przebiegłym uśmiechem, a ja szturcham go w odpowiedzi.
- Dupek... - udaję obrażoną - Powodzenia! Skopcie im zadki - dodaję już z normalną miną.
- Zdecydowanie! - odpowiada posyłając mi przy tym takie spojrzenie, że najchętniej bym go pocałowała.
Ogarnij się!
Już, już. Pomarzyć nie mogę?
                       Pierwsza połowa meczu to istna kopanina. Siedzę na ławce obok Aarona i wbijam mu paznokcie w ramię, czasami nawet zbyt mocno, co można poznać po skrzywionej minie, która pojawia się na jego twarzy. Mecz jest wyrównany i co chwile któraś z drużyn łapie okazję na bramkę, ale brakuje wykończenia i jednego zdecydowanego strzału. Mocno zaciskam kciuki, krzywiąc się czasem i jęcząc, na co zbierający się do rozgrzewki Walijczyk parska śmiechem.
- Nie irytuj mnie - warczę, posyłając mu groźne spojrzenie, na co z uśmiechem unosi dłonie w geście obronnym.
- Gdzież bym śmiał...
Z powrotem kieruję wzrok na boisko i zamieram, widząc jak Jack zostaje sfaulowany przez jakiegoś zawodnika Chelsea,. Podnoszę się z ławki i łapię Ramsey'a za ramię, a on również z niepokojem spogląda jak Wilshere z pomocą doktora Daviesa, schodzi z murawy, a raczej próbuje zejść. Chyba nie jest dobrze. Podbiegamy do mężczyzn, razem z Claire, a Jack tuż za linią pada na trawę, a na jego twarzy gości grymas bólu.
- No kolego, chyba ci ładnie załatwił kostkę - gwiżdże lekarz klubowy - Puchnie w oczach. Claire, potrzebujemy zimnego okładu, natychmiast.
Blondynka tylko kiwa głową i natychmiast biegnie po to co trzeba. W tym czasie, na boisku pojawia się nowy zawodnik, który natychmiast włącza się do gry, aby zapełnić miejsce po stracie Wilshere'a. Zarzucam na ramiona Jacka bluzę, żeby nie marzł, bo wieczór jest chłodny. W odpowiedzi otrzymuję uśmiech zmęczenia. Przysiadam obok niego.
- Co jest? - spogląda na mnie oczekująco.
Lekarz nie musiał nawet mówić, od razu widać co mu jest.
- Skręcenie, minimum II stopnia.
Chłopak w odpowiedzi rzuca przekleństwo pod nosem. Może i nie ma pojęcia do tych wszelkich urazów, ale chyba przeczuwa, że z miesiąc poczeka, zanim wróci na boisko.
- Usztywnimy, nasmarujemy, a do wesela się zagoi - rzuca wesoło doktor, ale Jack posłał mu jedynie ponure spojrzenie.
- Ciekawe czyjego? - burczy.
Szturcham go w ramię.
- Jak to czyje. Aarona i Charlie - szepczę, a on puszcza mi oko.


             Moje przypuszczenia się oczywiście potwierdziły. Jack ma skręconą kostkę, jakieś usztywnienie i w celu zbytniego nie nadwyrężania musi się wszędzie nosić z kulami. A ta cała szopka na jakieś 3-4 tygodnie. Oczywiście chłopak się podirytował tym faktem i przez cały monolog lekarza na przemian z fizjoterapeutą, przewracał oczami i burczał pod nosem. Nerwusek. A na dodatek nieubłaganie  zbliżał się termin przyjazdu mojej niedocenionej przyjaciółki, którą groźbą ściągnęłam na tydzień do Londynu. O biedna, nawet nie wiesz co cię czeka.
Ona cię zabije - szeptał głosik w mojej głowie, który zadomowił się u mnie i w każdej możliwej okazji wtrącał swoje 3 grosze. Staram się jednak tym nie przejmować, bo mimo tego głosu sumienia, wiem, że nie robimy nic złego, a wręcz przeciwnie, próbujemy ratować to co warte ratowania. Wiem dobrze, że będzie trudno. Charakter Charlie nie pozwala jej na jakiekolwiek przyjmowanie pomocy z zewnątrz - nawet od przyjaciół.  Zawsze uważała, że jest samowystarczalna, a jej problemy nikomu nie są potrzebne. Nie martw się, nie mam żadnych problemów - zwykle mawiała, paląc papierosa i siedzą w ukochanym wiklinowym fotelu. Wzruszałam ramionami, bo przecież nie zmuszę jej do niczego. Teraz jednak uświadomiłam sobie, że bez mojej pomocy, dziewczyna nie będzie szczęśliwa, tak więc przystąpiłam do działania.
                   Mało brakowało, a prycham śmiechem widząc minę Jacka, który rad nie rad - musi być pasażerem, a ja - kierowcą. Zachowuje się jak typowy facet i ze strachem śledzi moje poczynania za kółkiem. Nie pomaga mi to, wcale. Dawno już kierowałam samochodem, ale musieliśmy zdać się na moje umiejętności, bo Jack z usztywnioną nogą niestety nie jest w stanie prowadzić. Na szczęście, bez kolizji, wypadków, karamboli i innych przeciwności losu, dotarliśmy na lotnisko. Wilshere jako poszkodowany, zostaje przy samochodzie( zapewne sprawdzając, czy nie nabył żadnej rysy) a ja gnam na przywitanie mojej blond wariatki. Nie dane mi jest długo czekać, w tłumie ludzi wypatruje jej czuprynę, jak zwykle idealnie wystylizowaną i niemal natychmiast rzucam się jej w ramiona, prawie ją dusząc. Kiedy się od niej odsuwam, posyła mi ciepły uśmiech.
- Naprawdę się stęskniłaś - stwierdza, a ja udaję obrażoną.
- A wątpiłaś w to?
Uśmiecha się jeszcze szerzej i przekrzywia głowę.
- Zmieniłaś się, Sharon - ocenia.
Wzruszam ramionami i łapię za rączkę od jej walizki, po czym kierujemy się w stronę wyjścia.
- A bo ja wiem - stwierdzam.
Zatrzymuje mnie i obraca w swoją stronę.
- Naprawdę - stwierdza poważnym tonem - I nie chodzi mi, że ubierasz się już jak na kobietę przystało...
- No wiesz co... - prycham, ale zaraz się uśmiecham, bo rację to ona ma.
Może i przestałam się bawić w wielce wyzwoloną dziewczynę, ale ubrania od Charlie nie poszły w odstawkę, a wręcz przeciwnie - dokupiłam kilka sztuk więcej bluzek z trochę większym dekoltem. a i spódnice oraz buty na obcasie nawiedziły moją szafę.
- Masz w sobie coś nowego. Taki błysk inności - dodaje.
- Mam nadzieje, że działa to na korzyść - uśmiecham się, a blondynka puszcza mi oko.
Następnie bierze mnie pod ramię i razem idziemy w stronę samochodu Anglika.
- Przyjechałaś z Jackiem? - dziewczyna wytrzeszcza oczy.
Uśmiecham się jeszcze szerzej, co nie umyka jej uwadze.
- Miłość kwitnie? - ironia jedynie błyskiem pojawia się w jej głosie.
- Przyjaźnimy się - odpowiadam cicho, bo zbliżamy się do samochodu.
Charlie nie komentuje tego, gwiżdże tylko pod nosem, a ja wiem, że ten temat zostanie jeszcze poruszony.
- Wilshere ty stara kaleko, coś nawyrabiał? - woła dziewczyna rzucając mu się na szyję.
W tym momencie, zacieram ręce bo wiem, że pierwsza część planu się powiodła, a moja przyjaciółka w żaden sposób nie zorientowała się, że padła ofiarą naszej intrygi, która jednak wciąż była intrygą, mimo słuszności sprawy.
- Czyli dzisiaj lecimy na imprezę? - Wilshere puszcza do nas oko, a ja dostrzegam przebiegłość w jego oczach.
- Ty to akurat dużo nawywijasz - stwierdza z szerokim uśmiechem blondynka.
Wybucham śmiechem i przytulam pocieszająco Jacka, któremu na tą uwagę, zrzedła mina.
Biedaczek.


      Akurat w kwestii odstawienie Charlie, nie musiałam się martwić. Dziewczyna lubiła dbać o swój wygląd i jej szafa zawsze zawierała jakiś nowy nabytek w postaci super kiecki, którą mogła później założyć na imprezę. Tak jest również i teraz. Przyjaciółka przywiozła z Danii kilka niezłych ciuchów, które spowodowały, że obie tego wieczoru mogłyśmy się nieźle zaprezentować. W swoim przypadku nie chciałam jakoś bardzo się wyróżniać, bo najpiękniejsza tego wieczoru miała być tylko ona. Jednak dziewczyna uparła się, że czerwona sukienka, którą przywiozła, jest stworzona dla mnie i obrazi się, jeżeli jej nie założę. Zgodziłam się i musiałam przyznać, że Charlotte miała poniekąd troszkę racji.
- Widzę, że się dogadaliście... - nagle zmienia temat, kiedy prostuje mi włosy.
Spoglądam w lustro wyłapując jej zaciekawiony wzrok.
- Mówisz o? - udaję, że nie wiem o co chodzi, chociaż to jasne jak słońce.
Charlie nigdy nie przepuści tematu mojej relacji z Jackiem.
- Nie bądź głuptaskiem - uśmiecha się. - Przecież to jasne, że mówię o tobie i twoim poszkodowanym "przyjacielu" - dziewczyna puszcza moje włosy i nakreśla w powietrzu dwa cudzysłowy.
- Przyjaźnimy się, co ma być? Wszystko jest okej - stwierdzam, czując jak robi mi się gorąco.
Nie wiem dlaczego, ale nie jestem w stanie przyznać jej się do tego, co stało się w mieszkaniu Jacka. Czy boję się tego, że powie - A nie mówiłam? - nie mam pojęcia, Jednak nie potrafię powiedzieć prawdy. To jeszcze nie czas.
- Nie chcę być drobiazgowa, ale jakiś czas temu nie było między wami kolorowo. I jeżeli dobrze pamiętam to go kochasz - Charlie nie odpuszcza i drąży temat.
Wzdycham ciężko, bo ma rację. Może i się dogadaliśmy(właściwie to tylko dzięki Charlie i Aaronowi) ale wciąż go kochałam i często wspominałam to co się między nami wydarzyło. Bałam się jednak z nim o tym porozmawiać, bo wiedziałam, że dla niego to niewiele znaczyło. Zresztą nie powiedział mi wprost, że mnie kocha, więc nie wiedziałam czy czuję do mnie coś więcej niż pociąg fizyczny.
- To skomplikowane - stwierdzam słabo.
Charlie odkłada prostownicę i siada naprzeciwko mnie.
- Nadal go kochasz? - pyta rzeczowo.
Kiwam jedynie głową, bo nie jestem w stanie zrobić nic więcej.
- A próbowałaś z nim rozmawiać? Wyjaśnić sobie, czy on też do ciebie coś czuje? Jak dla mnie to oboje nieskutecznie próbujecie oszukać wszystkich wokoło i siebie nawzajem. Bo widać, że was do siebie ciągnie i nie próbuj nawet zaprzeczać. Dzisiaj masz szansę, wyglądasz super i czuję, że tego wieczoru będzie twój.
Uśmiecham się szeroko, ale zaraz przypominam sobie o czymś, co od razu psuje mi humor.
- A co z Mattem?
- Z jakim Mattem? - patrzy na mnie pytająco, a ja uświadamiam sobie, że nie powiedziałam jej o moim krótkotrwałym romansie.
Czyli najgorszej rzeczy, jaką mogłam zrobić. Opowiadam więc o tym jak go poznałam i zaczęłam się z nim spotykać, żeby zrobić na złość Jackowi, a dziewczyna słuchając, przewraca oczami i kiwa głowa nad moją głupotą,
- W coś ty się dziewczyno wkręciła, ja nie wiem - stwierdza, a ja przytakuję na jej słowa.
Co ja narobiłam?


        Niedzielny wieczór to często imprezowy wieczór. Klub jest pełen ludzi, którzy tak jak my postanowili się zabawić, mimo, że następnego dnia, trzeba wstać do pracy. Nicklas podwozi nas pod klub, a sam jedzie do Lisy, bo dziewczyna znowu ma ze sobą problem. Tak więc, nie zobaczy tej zadziwiającej akcji, a szkoda.
- Kto będzie? - Charlie dopiero obok baru pyta o tę kwestię.
Uśmiecham się do Jamesa, który dzisiejszej nocy obsługuje klientele, a chłopak puszcza mi oko, nalewając piwo,
- Jack, Alex, może kilku innych Kanonierów, nie wiem - wzruszam ramionami, przyjmując od kolegi z pracy colę.
Dziewczyna jedynie kiwa głową i rozgląda się po klubie z niepewnością. Po chwili spogląda na mnie ze strapionym wyrazem twarzy.
- Myślisz...myślisz, że Aaron też będzie? - spogląda na mnie niepewnie.
Wyczuwam w jej głosie spięcie, Oj napsujemy jej tej nocy krwi, napsujemy.
-  Chodź potańczyć - zmieniam temat, a ona przystaje na moją propozycję.
Ruszamy w rytm jakiejś skocznej piosenki i dopiero wtedy blondynka się uspokaja i razem dajemy czadu na parkiecie. Wywijamy, skaczemy, co całkowicie pomaga wyzbyć się problemów życia codziennego. Bawimy się świetnie, okręcamy się wokół osi, kiedy nagle Charlie przystaje, a szeroki uśmiech znika z jej twarzy. Zatrzymuję się i spoglądam w tą samą stronę co ona. Od razu zauważam Aarona, który w tłumie bawiących się ludzi patrzy na blondynkę w niemałym szoku. Tuż obok niego, na nieodłącznym elemencie kul, wspiera się Jack, który z lekkim uśmiechem patrzy w moim kierunku.
- Nie stój tak, idź do niego - popycham Charlie, a ona posyła mi przerażone spojrzenie.
- Specjalnie to zrobiłaś! Ty i Jack - woła zrozpaczona. - Jak mogłaś!
- Złość się ile chcesz, ale dopiero wtedy jak z nim porozmawiasz - stwierdzam stanowczo, wpędzając tym stwierdzeniem przyjaciółkę w niemałą konsternację.
Pewna siebie i zdecydowane Charlie znika, a pojawia się niepewna i nieśmiała Charlotte, którą tyle czasu tak skrzętnie w sobie ukrywała. Dopiero po momencie, dziewczyna niepewnie kieruje się w jego stronę. Aaron też nie wiedząc jak zareagować, powoli idzie w jej kierunku. Ja zaś przemykam do Jacka, który patrzy na tą uroczą w swej niepewności, parkę. Kiedy staję obok niego, posyła mi uśmiech.
- Charlie się domyśliła - stwierdzam.
- Aaron też.
- Myślisz, że się dogadają? - patrzę na niego z niepewnością.
Nachyla się do mnie, powodując, że moje serce zaczyna bić w szybszym tempie. Chłopak delikatnym ruchem, poprawia pojedynczy kosmyk, spadający mi na oczy i uśmiecha się lekko.
- Miejmy nadzieję, bo jak nie to słabi z nas intryganci.
Spoglądam w jego ciemne tęczówki i przygryzam lekko wargę, nie wiedząc jak zareagować. Jego wpływ na mnie jest nie do opanowania. Każde słowo i gest, a w szczególności jego obecność powoduje, że moje serce bije w sto razy szybszym tempie, a żołądek jest miejscem stada trzepoczących kolorowymi skrzydłami, motyli. Nasz kontakt wzrokowy ulega przerwaniu w momencie, gdy mija nas wzburzony Aaron, który wybiega z klubu. Charlie podchodzi w tym czasie do baru i podnosi rękę w kierunku Jamesa, aby nalał jej drinka.
- Co z Ramsey'em? Mijał mnie w wejściu i był czymś mocno podirytowany. Alkoholu mu nie chcieli nalać czy co? - tuż obok nas niespodziewanie pojawia się Ox.
- Alex proszę cię, zatrzymaj go, bo ja w tym stanie to szybko go nie złapię - rzuca Jack patrząc z irytacją na trzymane przez siebie kule.
Chambo wyraźnie chciałby wiedzieć co jest grane, ale kiedy dostrzega mój zmartwiony wyraz twarzy, od razu się odwraca i biegnie w stronę wyjścia. Spoglądam na Jacka, który wzdycha zmęczony.
- Idę z nim porozmawiać, Zagadaj do Charlie - stwierdza, a w jego oczach widzę zdecydowanie. - Oni będą razem, choćbym musiał rok łazić z tym czymś - wskazuje na kule, a ja słyszę w jego głosie determinację.
I to właśnie ta determinacja i to zdecydowanie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak fantastycznym facetem jest. Gdyby nie on, nie wiem jakby mi się udało w ogóle doprowadzić do spotkania tej dwójki. A teraz? Teraz nawet nie wiedziałabym co począć, na szczęście miałam Jacka, który nawet na moment nie stracił zimnej krwi. Nie mogę się powstrzymać, podchodzę do niego
i zdecydowanym ruchem zarzucam mu ręce na szyję i całuję szybko w usta. Kiedy się od niego odsuwam, spogląda na mnie rozkojarzonym wzrokiem, nie rozumiejąc do końca tego co się wydarzyło.
- Jesteś fantastyczny - uśmiecham się i odwracam się aby odejść, a Jack wciąż stoi w miejscu i zaskoczony wpatruje w moją osobę - No idź, bo ci ucieknie - puszczam mu oko i podchodzę do siedzącej przy barze Charlie.
Siadam obok niej i kiwam głową do Jamesa, który nalewa mi colę i odchodzi w kierunku oczekujących klientów. Blondynka wpatruje się tępo w stojąca na blacie szklankę, okręcając ją palcami. Milczy, ignorując moją obecność. Upijam łyk z własnej szklanki i spoglądam w przestrzeń nie odzywając się,
- Zazdroszczę ci - dziewczyna przerywa ciszę między nami dopiero po chwili.
- Czego? - spoglądam w jej stronę z pytaniem w oczach.
- Chłopak, którego kochasz czuję to samo do ciebie. Może nie jest tak kolorowo jakbyś chciała, ale jest twój Sharon, kiwniesz palcem a Jack należy do ciebie, nawet jeżeli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Popełniliście oboje wiele błędów, ale mimo tego wyszło wam to na dobre i odbudowaliście kontakt. A ja? Popełniłam jeden błąd i straciłam miłość swojego życia, zamiast walczyć o niego - uciekłam. Uciekłam, Sharon, jak tchórz - dziewczyna spogląda na mnie ze łzami spływającymi po policzkach.
Jej ból udziela się i mojej osobie. Boli mnie jej cierpienie i żal, więc zaczynam płakać wraz z nią. Czuję, że muszę to jakoś powstrzymać bo jak tak dalej pójdzie, to się upijemy i nici z planu. Łapię więc Charlie za ramię i ciągnę w stronę wyjścia.
- Co robisz? - patrzy na mnie zapłakana.
- Chodź, nie możesz zaprzepaścić szansy - stwierdzam.
Wychodzimy przed klub, gdzie niedaleko na ławce Jack i Alex gorączkowo tłumaczą coś Aaronowi, który siedzi z twarzą schowaną w dłoniach. Blondynka zatrzymuje się na moment i wpatruje w niego, oczami pełnymi rozpaczy i miłości, która całkowicie zmieniła moją przyjaciółkę. Chłopaki milkną, a Aaron podnosi głowę i zauważa nas przy wejściu. Oboje patrzą na siebie, aż nagle brunet wstaje i podchodzi do dziewczyny, łapiąc ją za rękę.
- Chodź na spacer. Porozmawiamy.
Blondynka posyła mi niepewne spojrzenie, a ja kiwam w jej stronę zachęcająco, więc dziewczyna rusza za Ramsey'em gdzieś tam w stronę pobliskiego parku. Wzdycham ciężko, mając nadzieję, że tym razem wszystko sobie wytłumaczą i chociaż oni będą szczęśliwi.
- Dogadają się? - Alex przerywa ciszę i spogląda pytająco na mnie i Jacka.
- Drugi raz już dzisiaj słyszę to pytanie - stwierdza Wilshere - Nie chce na nie znów odpowiadać.


             Czuła piekielną niezręczność. Bała się Aarona, a szczególnie tego, że może już nie dostać szansy na odbudowanie tego co zniszczyli, a może ona zniszczyła. Nie wiedziała. Chłopak zaprowadził ją do parku, gdzie usiadł na ławce i nie odzywając słowem wpatrywał w przestrzeń. Niepewnie, zajęła miejsce obok niego i z nerwów zaczęła wyłamywać sobie palce. Najchętniej to by zapaliła papierosa, ale akurat zostawiła paczkę w mieszkaniu Nicka i Sharon. W tej sytuacji, musiała sobie radzić bez nikotynowego wspomagacza. 
- Od początku nie potrafiłem cię rozgryźć... - głos Aarona przerwał tę niezręczność, która od początku ich spaceru całkowicie niszczyła Charlie. 
Odwróciła głowę w jego kierunku, ale on nie obdarzył jej ani jednym spojrzeniem, a jedynie patrzył gdzieś tam w mroki parku. 
- Jesteś całkowicie inna niż Sharon... - westchnęła, no bo jak mogła zapomnieć, że przyjaciółka dla niego wciąż była ideałem, do którego Charlotte było dalece. 
Podniosła się z ławki. Ta rozmowa nie miała sensu, skoro dla niego i tak ważniejsza była Sharon. Była głupią mając nadzieję, że znaczy dla niego więcej niż ona, ale jak widać, całkowicie się przeliczyła. Kiedy wstała, brunet po raz pierwszy od początku ich rozmowy, na nią spojrzał. 
- Wydawało mi się, że jest idealna i że to na nią czekałem. 
Patrzyła mu w oczy, zastanawiając się czy odejść. Nie potrafiła. Wiedziała, że ją zrani, ale chciała wysłuchać go do końca. 
- Jednak nic do mnie nie czuje, traktuje jedynie jak przyjaciela i nie ma co się oszukiwać. Zresztą co mi po tym, skoro kto inny zdążył mi narobić wątpliwości w tym czasie. 
- Angela? - zapytała ledwo dosłyszalnie. 
Pokręcił głową. 
- Ty Charlotte. Namieszałaś w moim życiu doszczętnie. Zmieniłaś moje nastawienie i spowodowałaś, że straciłem dla ciebie głowę - stwierdził, a ona poczuła, że topnieje pod wpływem jego ust. 
- Szkoda tylko, że ja byłem dla ciebie jedynie zabawką - pokiwał głową ze zrezygnowaniem. 
Zapadła chwila ciszy. Dopiero po chwili, dziewczyna przełamała się aby coś powiedzieć. 
- Nieprawda - zaczęła. 
Aaron wbił w nią spojrzenie, które paliło całe jej ciało. 
- Nie traktowałam cię jak zabawkę. Znaczysz dla mnie więcej i dlatego wyjechałam, bo nie chciałam cierpieć, kiedy się okaże, że się zadurzyłam, a ty niczego nie będziesz do mnie czuł. Zresztą to wszystko jest głupie - syknęła, siadając ponownie na ławce.
Czuła, że prawdopodobieństwo, że Aaron jej uwierzy, oddala się na drugi koniec świata. Chłopak milczał, a ona rozważała czy nie odejść. Może to by chociaż mniej bolało. 
- A co z tym facetem? Charlie, ja go widziałem w twoim mieszkaniu - odezwał się po chwili. 
- Dziwne, gdybyś go tam nie widział. On tam mieszka. 
Spojrzał na nią z rezygnacją i żalem. Zabolało. Musiała szybko działać. 
- Ale to mój przyjaciel. Gej... - dodała szybko, po czym zaczęła opowiadać historię swojego życia. 
Prawie bajkowo, no nie? 


           Alex stwierdza, że gwiżdże na ich uczuciowe problemy, bo jest mu zimno i napiłby się drinka. Tak więc, machnął ręką i poszedł w stronę klubu, zostawiając mnie i Jacka przy tej nieszczęsnej parkingowej ławce. Wilshere kręci się w tą i tamtą stronę, niecierpliwie czekając na ich powrót, albo chociaż przyjście jednego z nich. Ja podkurczyłam nogi i skierowałam wzrok w stronę drzwi wejściowych, zaciskając dłonie na kolanach. Czuję chłód mimo ciepłej bluzy, ofiarowanej mi przez kochanego Chambo, który wpierw nalegał, abym wróciła do środka, ale gdy odmówiłam, rad nie rad oddał mi swoje odzienie i sam musiał się zadowolić jedynie skórzaną kurtką. Biedny. Nie wiem ile mija czasu, ale wciąż martwię się o tą dwójkę i modlę się, aby w końcu się pogodzili. Jednak z drugiej strony ogarniają mnie wątpliwości, czy powinniśmy się mieszać między nich i decydować o tym co powinni zrobić, I coraz bardziej zaczynam się przekonywać, że nie trzeba było się mieszać, bo jest możliwość, że jeszcze bardziej spieprzyliśmy sprawę.
- O czym myślisz? - Jack przysiada obok i wpatruje się w moją twarz.
- Może niepotrzebnie się wtrąciliśmy? Trzeba było im może dać czas?
- Czas na co? - ku mojemu zdziwieniu Jack się irytuje - Aaron wciąż by myślał, że Charlie się nim zabawiła, a ona w tym czasie by cierpiała.
- A co jeśli to tylko pogorszy sprawę? A jeżeli się jeszcze bardziej znienawidzą? To chyba nie umniejszy im żalu.
- Ale przynajmniej spróbują. Ja tam wierzę, że się dogadają. Ciągnie ich do siebie, to nie może mieć innego zakończenia - stwierdza.
Wzdycham ciężko. Jestem pod wrażeniem jego zdecydowania, jednak wciąż się waham. Jack dostrzega moje rozdarcie i coraz bardziej jest rozdrażniony.
- Nie mów, że nie chcesz ich szczęścia.
- Chcę! - stwierdzam zdziwiona, że mógł w to wątpić - Jednak nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, może na początku powinniśmy ich na to przygotować, a nie tak nagle stawiać przed faktem dokonanym i myśleć, że rzucą się sobie w ramiona.
Wzburzam się i podnoszę z ławki, kręcąc wte i wewte, jak uprzednio Jack. Szatyn mnie obserwuje, co jeszcze bardziej zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi.
- Jak możesz w ogóle twierdzić, że mi nie zależy na tym, żeby się pogodzili? To niedorzeczne! - warczę.
- Spokojnie, po prostu przez chwilę pomyślałem... - zaczął już spokojniejszym tonem, ale nie pozwoliłam mu dokończyć,
- Że co? Że nie chcę aby Charlie była z Aaronem, bo jestem zazdrosna?
Milczy, co mnie upewnia w jego idiotycznych domysłach,
- To jest najgorsza rzecz o jaką mogłeś mnie posądzić... - stwierdzam z wściekłością.
Chłopak nie daje mi dokończyć mojego monologu, łapiąc mnie za rękę i przyciągając w swoją stronę, na skutek czego ląduję u niego na kolanach. Jego twarz jest tak blisko, a ja tracę wręcz oddech, wpatrując się w jego ciemne oczy. Jego dłoń opiera się na moim udzie, a po moim ciele przechodzi prąd. Tracę zdolność logicznego myślenia, ale wściekłość nie do końca opuściła mój umysł.
- Jesteś kretynem Wilshere - stwierdzam.
Jego oczy błyszczą rozbawieniem, kiedy odpowiada.
- Wiem.
Przygryzam wargę, czekając aż mnie pocałuje i kiedy ma się już to wydarzyć, naszą chwilę burzy głośny komentarz.
- A mówiłem żeby nie wracać, bo są zajęci.
Podrywam się z kolan Jacka i spoglądam w stronę dobiegającego nas głosu. Szatyn podnosi się moim śladem i oboje zauważamy Aarona i Charlie, którzy nie wyglądają na ludzi skłóconych bądź zranionych. Wręcz przeciwnie, uśmiechnięci, zadowoleni i co najważniejsze. Trzymają się za ręce.









Od Autorki: I'm coming home.
To był najtrudniejszy rozdział w całej tej historii, bo podczas jego pisania wielokrotnie przeżyłam wypalenie, utratę weny, irytację, chęć rzucenia tej opowieści w diabły, szukanie zapomnienia w alkoholu, brak czasu, pomysł na coś innego, myśli samobójcze.

Ale jestem.

Nie ukrywam jednak, że ciężko jest tu wrócić. Pomysł jest, ale realizacja idzie wolnym trybem. Jednak obiecałam, że skończę i tak się stanie. Planuję, że do końca wakacji poznacie zakończenie. Niektórzy może zauważyli, może nie, ale szykuje się kolejna historia, tym razem z Rambo w roli głównej, nie przemilczę, że na razie nie mam 100% pomysłów, ale zarys bohaterów jest, trzeba dopracować fabułę i działać. Jedno jest pewne, że tym razem nie zrobię z tego bajki o różowych drzwiczkach i wkurzającej bohaterce, tam będzie już mniej kolorowo. Dlatego od razu zaznaczam, że całkowitą duszę romantyczności, przeleją na zakończenie historii. Nie bójcie się przed Wami jeszcze kilka wzruszających momentów Sharon&Jack - jak ja kocham tą parkę ;)

Mam nadzieję, że czytając 20, nie załamiecie się poziomem tego rozdziału, ale jak to mówią: "człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi" - co w zupełności przelewa się na moje opowiadania. Pozdrawiam i całuję, tych którzy wytrwali moją nieobecność.
~ Wasza kochająca Katorga