poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 4

            Nie, nie, nie! To jakaś kompletna paranoja. Ja na balu. Ktoś to wysłał to zaproszenie, musi być kompletnym idiotą, jeżeli myśli, że pasuję do takich klimatów. Otóż, nie! Nie pasuję. Na mojej uczelni wszyscy żyją przyszłym bankietem. Dziewczyny dyskutują o strojach i fryzurach. Ja zaś staram się uciekać przed pytaniami na temat własnych planów związanych z tym dniem. Po wyczerpujących zajęciach postanawiam ponownie odwiedzić Riley bo wiem, że jedynie  z nią mogę normalnie porozmawiać w tym szumie. Nie mylę się. Dziewczyna na mój widok uśmiecha się i nalewa filiżankę kawy.
- Przyszłaś dyskutować o moim stroju na bal? - pyta.
- Proszę, chociaż ty nie zaczynaj - siadam na wolnym miejscu, wieszając torbę na oparciu krzesła.
- Uuuu, witaj w klubie, też mi się ta akcja nie podoba - mówi podając mi filiżankę.
- Nie idziesz? - unoszę brwi ze zdziwieniem.
- Daj spokój byłam raz, zanudziłam się na śmierć i wyszłam - odpowiada, wycierając blat.
- To ten bal to nie pierwszy raz? - pytam zaskoczona, upijając łyk kawy.
- Coś ty, to się dzieje co roku i zawsze polega na tym samym. Pewna organizacja  przygotowuje wykwintny bankiet. Zapraszają wszystkich, od zwykłych studentów po najsławniejszych celebrytów. Wszyscy to uwielbiają bo nie ma tam żadnych dziennikarzy. Nawet zwykły człowiek może spędzić wieczór w towarzystwie gwiazdy, nie zdając sobie z tego nawet sprawy bo wiesz, wszyscy muszą być w maskach. Dopiero o godzinie 00.00 każdy pozbywa się przebrania, aby poznać swoje osobowości.
Słucham jej z zaskoczeniem. Po jej słowach moje negatywne nastawienie do tego balu jakby odrobinę stopniało. Trochę kiczowate, ale mogło być ciekawym przeżyciem.
- Poznałaś jakąś gwiazdę? - pytam dziewczynę.
- Nie mam zielonego pojęcia, wyszłam przed północą.
- A w tym roku planujesz się tam pojawić? - uśmiecham się.
- Żeby znowu zasnąć, nie dzięki.
- A jakbyśmy poszły we dwie... - staram się ją namówić bo szczerze mówiąc sama nie chciałabym tam iść.
Dziewczyna milczy, wygląda na to, że rozważa moją propozycję.
- Muszę przemyśleć - odpowiada po chwili.
- Jasne, przemyśl to - uśmiecham się dopijając kawę, po czym zostawiam pieniądze za napój, żegnam się i opuszczam kawiarenkę z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Musisz, musisz, musisz iść! - właśnie taką radę spodziewałam się usłyszeć z ust Charlie - Boże! Czemu to nie ja dostałam stypendium na naukę w Londynie.
- Bo się nie uczysz - odpowiadam zgryźliwe, jedząc orzeszki.
- Pójdziesz? - dziewczyna udaje, że nie  słyszy mojej złośliwości.
- Nie wiem, nie mam kiecki.
- To nie żaden problem. Zostaw to mi.
- Co chcesz zrobić?- patrzę na nią z niekrytym przerażeniem.
- Nie martw się- dziewczyna nic nie mówi, jedynie się uśmiecha.
To nie wróży niczego dobrego.

      Dobra, dobra. Obawy są jednak niepotrzebne bo zaledwie parę dni później przychodzi do mnie wielka paczka. Jestem zaskoczona, kiedy kurier mi ją wręcza, ale pokwitowałam i podziękowałam za dostawę. Pudełko nie jest ciężkie, więc trudniej mi zgadnąć co jest w środku. Z ciekawością stawiam ją na moim łóżku w pokoju, przez chwilę się waham, ale w końcu otwieram tekturowe pudełko. Zamieram. Zakrywam dłonią usta, żeby nie krzyknąć. Z radości.
      Sukienka jest po prostu cudowna. Odrobinę przed kolano, tak jak lubię. Błękitna z koronkową  'górą'   i ramiączkami. Spód jest gładki, posiadając jedynie jakieś wzorki i kwiatki. Jest piękna. Dotykam materiał, rozkoszując się jego delikatnością. To jednak nie wszystko. Na dnie pudła, znajduję jeszcze jedno a w nim buty - srebrne sandałki na szpilkach oraz maskę. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że Charlie jest niemożliwa, a jednak kochana jak siostra, której nie miałam. (Isabel się nie liczy). Z szerokim uśmiechem na twarzy, czytam list dołączony do paczki.
Ronnie! 
Teraz się nie wymigasz. Masz iść i się bawić! Spróbuj nie pójść, to przyjadę razem z Elvisem i skopiemy Ci dupę! Sukienka jest w ramach Twojej nowej angielskiej drogi. Jest Twoja. Nawet nie jęcz w temacie wydanej na nią kasy bo wiesz jak mnie to irytuje. Masz więc się w nią ubrać, wyglądać pięknie i połamać kilka męskich serc( o tym łamaniu nie mów Elvisowi, bo wiesz jaka z niego zrzęda). Kochamy Cię!  
                                                                                                                     Charles
Wybucham śmiechem, czytając kartkę od przyjaciółki. Takie teksty są typowe dla jej zachowania. Spoglądam po raz kolejny na cudny prezent i czuję, że wole nie ryzykować gniewu przyjaciół.

      Kamień spada mi z serca, kiedy Riley przystaje na moją propozycję i postanawia towarzyszyć mi na bankiecie. Jak wiadomo, lepiej jest mieć towarzystwo niż czuć niezręczność samotnie.
      Z pozytywną energią idę do sobotniej pracy. Z szerokim uśmiechem podaje drinki, nie przeszkadza mi nawet fakt, że nieopodal siedzi grupka w której dostrzegam ironiczny uśmieszek Isabel i Jacka, który, ku mojej satysfakcji,nie wygląda na zainteresowanego toczącym się wokół niego rozmowom. Co jakiś czas wyłapuje spojrzenie przyrodniej siostry. Kiedy widzi, że patrzę, coraz bardziej przybliża się do Jacka i nachyla się aby szepnąć mu coś do ucha. Staram się więc nie patrzeć w tamtym kierunku, tylko zająć pracą.
Czuję na sobie jakiś natarczywy wzrok, ale trudno mi zlokalizować skąd dociera. Kiedy po raz kolejny patrzę na siostrę, dziewczyna natychmiast namiętnie całuje Jacka. Szklanka wypada mi z rąk i rozbija się o podłogę. Szef rozmawiający nieopodal kieruje w moją stronę wzrok, ale wtedy odzywa się niespodziewanie, stojący obok James.
- Jaka ze mnie niezdara! - po czym kuca aby mi pomóc.
- Dziękuję - szepczę - Nie musiałeś tego robić.
- Spokojnie, nie chcę abyś niepotrzebnie ucierpiała - uśmiecha się - Lubisz tego chłopaka? - nagle pyta.
- Ja... to znaczy... to znajomy - zaczynam się jąkać więc kieruje wzrok w rozbite szkło.
- Spokojnie tylko pytam, zresztą ty również zwróciłaś na siebie czyjąś uwagę.
- Czyją? - pytam się, kiedy wstajemy zza baru.
Chłopak konspiracyjnie kiwa głową w pewnym kierunku. Kiedy tam patrzę, zamieram. Moje oczy spotykają się ze spojrzeniem Nicka.

     James zgadza się, abym chwilę wyszła się przewietrzyć. Ruch także się zmniejszył więc mam chwilę spokoju. Wychodzę drzwiami z zaplecza i siadam na progu. Wdycham świeże powietrze i zamykam oczy, aby się uspokoić. Chwila ciszy zostaje jednak zmącona. Kiedy otwieram oczy dostrzegam Nicka, który opiera się o ścianę, tuż obok mnie. Chłopak patrzy w niebo, nie zwracając uwagi na to, że na niego spoglądam.
- Twój chłopak zgodził się, żebyś sama wyszła na zewnątrz? - uśmiecha się ironicznie.
- To nie jest mój chłopak, tylko kolega z pracy.
- Tak to się teraz nazywa... - mówi pod nosem, nie wiem czy do mnie czy bardziej do siebie.
- O co ci chodzi?! - podnoszę się ze schodków i kieruję w niego ostre spojrzenie.
W końcu spogląda na mnie, ale nie potrafię odczytać z jego twarzy żadnych uczuć.
- To zbyt późna pora i zbyt niebezpieczne miasto jak dla takich grzecznych dziewczynek jak ty.
- Pieprzysz, Nick.
- Nie jestem Nick, tylko Nicklas, Nick jest zbyt frajerskie - odpowiada.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
- Właśnie! Kiedyś... to duża różnica. Nie znasz mnie więc nie wiesz co jest teraz. Zmieniłem się - patrzy na mnie uważnie.
- Pozę niegrzecznego i zbuntowanego piłkarzyka, śpiącego co noc z inną, lubującego w zakrapianych imprezach, zamiast ostrych treningów, to nazywasz przemianą? Dla mnie to jakaś ściema. Zawsze będę cię uważać za Nicka czyli nadopiekuńczego lecz kochanego brata - odpowiadam dumnie patrząc mu w oczy.
- I kto to mówi. Dziewczyna, która miała mnie w dupie, będąc jedynym oparciem i najważniejszą kobietą w moim życiu - z jego twarzy znika ironiczny uśmieszek i po raz pierwszy dostrzegam ból w oczach brata.
- Nick... - zaczynam powoli i niepewnie.
- Oh daj sobie spokój. Zrozumiałem. Byłem idiotą, że postanowiłem zadbać o swoją karierę. Bałem się, że w końcu przejdziesz na stronę tej głupiej suki i niestety moje obawy się potwierdziły.
- O czym ty do cholery mówisz?! - denerwuje się.
Nim Nicklas odpowiada obok mnie pojawia się James.
- Wszystko ok? - pyta, patrząc niepewnie na nas.
Mój brat łypie na niego zimnym spojrzeniem, ale ja już nie chce z nim rozmawiać,  czuję po prostu za duży mętlik.
- Już wracam - i nim Nick reaguje, odwracam się i szybkim krokiem wbiegam do klubu.

       Później jest gorzej. Kiedy wracam na salę, moja siostrunia dalej tam siedzi i wtula się w Jacka. Postanawiam twardo nie patrzeć na nich, ale blondyn mnie zauważa i z szerokim uśmiechem odchodzi od Isabel i podchodzi do mojego stanowiska.
- Cześć!
- Witam. Co podać?
Mój oficjalny i chłodny ton widocznie zakłopotał go, więc przestaje się uśmiechać. Patrzy na mnie niepewnie.
- Coś się stało?
- Do cholery nie! Czy musi się coś stać, nie mogę sobie po prostu bezkarnie pokrzyczeć?! - rzucam trzymaną w dłoniach, ścierką o blat.
- Zawsze możesz, każdy musi - jego spokój mnie denerwuje - Może chcesz o czymś pogadać.
- Mam dużo pracy, wybacz - zwierzenie się, to ostatnia rzecz, której pragnę - Wracaj lepiej do Isabel bo zabija mnie właśnie spojrzeniem.
Odwracam się do niego plecami aby nie widział jak wiele mnie kosztuje nie powiedzenia mu czegoś więcej.
Kiedy z powrotem staję przodem do miejsca na którym siedział, zauważam, że się nie ruszył. Patrzy na mnie uważnie i natarczywie, co mnie peszy.
- Przestań! - mówię.
- Powiesz mi co się dzieje?
- A dajcie wy mi wszyscy wreszcie święty spokój - denerwuje się i od niego odchodzę.

       Leżąc w łóżku dochodzę do wniosku, że faceci są beznadziejni. Potrafią zazwyczaj ranić. Na przykład taki Jack. Jednego dnia bezczelnie gapił się na mój tyłek, a raptem tydzień później śpi w jednym łóżku z moją siostrą. Dupek. Charlie ma jednak racje, facetom nie wolno ufać. Bo najpierw zawrócą w głowie a potem zranią i zostawią jak niepotrzebną zużytą, dziurawą skarpetkę.
       Niedzielę witam z ponurym nastrojem. Nie mam ochoty na nic, ani na naukę ani na porządki. Leżę w łóżku i wpatruje się w szybę po której spływają krople deszczu. Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Jest natarczywy i strasznie irytujący. Kiedy zwlekam się z łóżka i gramolę pod drzwi, okazuje się, że tym niezapowiedzianym gościem jest macocha.
- Czy ty nie masz co robić, tylko leżysz cały dzień? - zaczyna od progu.
Za nią taksówkarz tarmosi dwie wielkie walizki i czuję, że nie jest z tego powodu zadowolony. Kiedy stawia je w przedpokoju, Jessica łaskawie daje mu 20 funtów i zamyka za nim drzwi.
- Będziesz tak stać jak słup - warczy w moim kierunku - Weź płaszcz.
Podchodzę bez słowa i zabieram odzienie.
- Co mamusię tu sprowadza - pytam wieszając płaszcz.
- Jak to co? Moja córeczka będzie uczestniczyć w wielkim wydarzeniu. Z pośród wielu mieszkańców Londynu dostała zaproszenie na bankiet. Takich zaproszeń nie dają byle komu.
Uśmiecham się, ale nie mam zamiaru wyprowadzić Jessicy z błędu. Czuję jedynie, że zapowiada się się cudowne popołudnie.
        Oczywiście miałam racje. Nabiegałam się jak głupia, żeby pomóc Isabeli w przygotowaniach. Kiedy blondynka obraca się przed lustrem w długiej czerwonej kreacji z wycięciem na plecach, postanawiam porozmawiać z matką.
- A ty idziesz na bal?
- Oczywiście, że tak! Muszę towarzyszyć mojej kochanej córeczce.
Cieszy mnie ta informacja bo to znaczy, że nikt nie będzie mnie pilnował. Jednak po chwili zaczynam żałować tego pytania.
- Jednak, żeby wejść muszę mieć zaproszenie, a owego nie dostałam, więc musisz mi oddać swoje.
- Ale ja...
- Wiem, że masz. Nie kłam, głupia dziewucho.
- Wyrzuciłam je - postanawiam kłamać.
- Co zrobiłaś?!
- Wyrzuciłam - odpowiadam spokojnie.
Twarz Jessicy czerwienieje.
- Ty idiotko...
- Spokojnie mamo, taką damę jak ty na pewno wpuszczą - odpowiada szybko Isabel.
- Wiem to, dziubasku - uśmiecha się macocha.
Podejmuję szybką decyzję o wycofaniu się do pokoju.
- Nie skończyłam jeszcze z tobą! - zatrzymuje mnie Jessica - Kiedy będziemy na balu masz posprzątać dom. Na błysk - uśmiecha się złośliwie - Sprawdzę, bardzo dokładnie.
Nie zwracam już na nią uwagi, zdenerwowana do granic możliwości wracam do pokoju i rzucam się na łóżko z pięściami.
          Bezradnie zabieram się do porządków. Okazuje się, że jest większy bałagan niż sądziłam. Kiedy Jessica i Isabel opuszczają dom, siadam na kanapie i wzdycham. Wszystko jest cholernie niesprawiedliwe. Zamiast w końcu się rozerwać i odstresować muszę sprzątać dom. W dodatku ta sytuacja po raz kolejny uświadamia mi jak bardzo jestem uzależniona od Jessicy. Praktycznie niczego nie mogę zrobić. Jestem po prostu słaba. Charlie na moim miejscu pewnie walczyłaby do końca o wolność, ale powoli zaczynam tracić na wszystko i ochotę i siły. Z rozmyśleń wyrywa mnie dźwięk dzwonka, który obwieszcza gościa. Kiedy otwieram drzwi zamieram. Przede mną stała po prostu śliczna dziewczyna. Ze zwykłej kelnerki niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ubrana w piękną, seksowną, białą sukienkę, przewiązaną czarnym paskiem.
- Co ty niegotowa? - pyta zaskoczona.
-  Chyba będziesz musiała sama pójść.
- Żartujesz! To ja ubrałam to coś - mówi pokazując na strój - postanowiłam ci pokazać jak się bawi Londyn, a ty taki numer odwalasz. Nieładnie.
- Macocha kazała mi posprzątać, nie mogę iść. Jak nie posłucham to w trybie ekspresowym wrócę do Danii, aby żyć jako jej służba. Ojciec mi nie uwierzy, jak ona mnie traktuje.
- Boże jak w Kopciuszku - palnęła Riley.
- Żebyś wiedziała.
- Może wróżką nie jestem, ale myślę, że mogę ci pomóc. Tylko idź się przygotuj. Za 20 min. masz być z powrotem.
- Ale...
- No idź się ubieraj. Chyba, że wystąpisz w stroju seksownej pomocy domowej - ironicznie patrzy na moją pidżamę w pingwinki.
Przystaję na jej polecenia i biegnę w podskokach aby się przygotować.

       Riley powinna zdecydowanie otrzymać miano matki Teresy. Zadzwoniła do swojej ciotki, która zajmuje się sprzątaniem zawodowo. Ta przemiła kobieta i sympatycznej okrągłej i matczynej twarzy pogroziła mi miotłą, że mam iść na bal i niczym się nie przejmować. Uściskałam ją i razem z Riley popędziłyśmy na bankiet.
       Spóźnione wejście smoka. Tego zdecydowanie nie planowałyśmy. Kiedy wchodzimy na wielką, wielką salę patrzą na  nas wszyscy. Dosłownie. Po zejściu po ogromnych schodach podchodzi do nas sympatyczny kelner i prowadzi w kierunku wolnych miejsc przy stoliku. Czuję się nieswojo, Riley uśmiecha się do mnie pocieszająco, mówiąc, że jest nas dwie, więc jest raźniej. Jednak raptem kilka chwil później podchodzi do niej wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna i szarmancko całuje w rękę.
- Czy mogę panią porwać do tańca?
- A odda mnie pan? - dziewczyna uśmiecha się kokieteryjnie.
- Zastanawiam się nad tym.
Puszczam jej oko, więc dziewczyna przyjmuje dłoń mężczyzny i kieruje się w stronę parkietu. Rozglądam się po elegancko ozdobionej sali. Ludzie tańczą, rozmawiają lub jedzą. Kieruje się w do stolika z ponczem i postanawiam się napić. Kiedy nalewam napój, koło mnie pojawia się znikąd mężczyzna.
- Co taka piękna kobieta robi w tym miejscu sama.
Rozglądam się po sali.
- Która? Nie widzę w pobliżu takiej - upijam łyk, patrząc mu w oczy.
- Ja ją znalazłem bez problemu - odpowiada.
Moje podejście do flirtu zdecydowanie jest zawsze takie same. Nie lubię tego stanu, jednak teraz nagle naszła mnie ochota na prowadzenie tej słownej gry. Mężczyzna patrzy na mnie uważnie, tak jak jeszcze żaden nigdy nie patrzył, ale to zamiast mnie onieśmielić dodaje mi pewności siebie.
- I co w związku z tym chce pan zrobić?
- Chyba poproszę ją do tańca - kłania się nisko i delikatnie całuje w dłoń, tak jak wcześniej zrobił to blondyn, który podszedł do Riley.
Zanim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, chłopak prowadzi mnie na parkiet. Nie żałuje tego bo jest genialnym tancerzem. Obraca mnie, okręca, uśmiechając się przy tym jak dziecko. Do mojej pamięci zaś wracają obrazy z zabaw tanecznych ze szkoły mojego brata, kiedy Nicklas identycznie mnie okręcał, uśmiechając się tak beztrosko. Spoglądam na chłopaka z nadzieją, ale to niestety nie mój brat. Mimo, że maska zakrywa mu pół twarzy to dostrzegam kolor oczu, który wyraźnie mówi, że to nie Nick. Z zamyślenia wyrywa mnie nagle moment, kiedy zamiast skocznych tańców, muzycy zaczynają grać wolniejsze takty. Mój partner delikatnie przyciąga mnie do siebie, tak że czuje zapach jego perfum. Wraca jednak moja nieśmiałość i niepewnie zakładam rękę na jego ramię. Delikatnie stawiam kroki, bojąc się z\aby go nie nadepnąć.
Kiedy muzyka się kończy schodzimy z parkietu w kierunku stolika z napojami.
- Dobrze tańczysz - uśmiecham się,
- Jak to, tylko dobrze? - chłopak udaje oburzonego.
Zaczynam się śmiać.
      Przyznam bez bicia ten wieczór jest najpiękniejszym jaki od paru lat mam szczęście przeżyć. Chłopak jest cholernie sympatyczny, wesoły. W dodatku świetnie tańczy. Niestety jak zwykle muszę się przekonać, że szczęście nie trwa wiecznie. Kiedy stoimy i rozmawiamy, praktycznie o wszystkim i niczym, podchodzi dziewczyna w długiej krwistoczerwonej sukience ze sztucznym uśmiechem na twarzy i wdziera się pomiędzy nas.
- Znalazłam cię, książę. Brzydko jest tak uciekać.
- Witaj - chłopak uśmiecha się blado.
- Obiecałeś mi taniec.
Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek zrobić, dziewczyna wciągnęła go w tłum tańczących. Moim przeznaczeniem jest mieć wiecznie zniszczone życie. I to przez Isabel.
      Już od dłuższego czasu wpatruje się w gwiazdy i dochodzę do wniosku, że chyba czas wracać do domu. Jeżeli to piekło w którym mieszkam, można nazwać domem. Po raz ostatni napawam się pięknym widokiem. Nagle jednak słyszę znajomy głos.
- Już myślałem, że mi uciekłaś - chłopak rozgląda się po małym ogródku, w którym jesteśmy - Miło tu.
- Po prostu chciałam odpocząć.
- To może jeszcze zatańczymy.
Pojawia się tuż obok mnie i delikatnie chwytając za dłoń pomaga się podnieść z ławeczki. Z uśmiechem obejmuje mnie w pasie i zaczyna powoli stawiać kroki, z którymi się równam. Jego twarz jest blisko mojej. Chłopak głęboko zagląda mi w oczy, a ja mam czas aby napawać się kolorem jego tęczówek.
- Jesteś piękna - szepcze.
Nie dane jest mi jednak odpowiedzieć na te słowa bo chwilę potem czuję na swoich ustach jego ciepłe wargi. Jeżeli ktoś kazał by mi opowiedzieć co dzieje się we mnie podczas tej chwili z pewnością odpowiedziałabym, że mój żołądek wykonuje skomplikowane, akrobatyczne wyczyny krzycząc yes yes yes.   Nogi momentalnie robią się jak z waty. A pocałunek staje się coraz zachłanniejszy, jakby zakończenie tej chwili było zagrożeniem utraty życia.  Nie mogę przestać, nie chce tego zrobić. Obejmuje go za szyje bojąc się, że to tylko sen, że on zniknie jak ta chwila. Ten moment przerywa nam jednak zegar, który zaczyna wybijać północ. Przestraszeni odskakujemy od siebie. Nasze spojrzenia jednak się spotykają ponownie. Dostrzegam wtedy w jego oczach ten błysk, ogień wręcz.
- Północ - stwierdza chłopak.
Wtedy przypominają mi się słowa Riley o tym co dzieje się o północy. Wpadam w panikę bo wiem, że nikt nie może wiedzieć, że tu jestem - szczególnie Isabel i Jessica. Wycofuję się więc.
- Coś się stało? - chłopak dostrzega moje przerażenie - Zaczekaj!
Staram się go nie słuchać, biegnę ile sił w nogach, nie wiedząc nawet gdzie.

      Kiedy macocha i siostra wracają po balu, są wyraźnie zadowolone. Ja ubrana w moją zwyczajną pidżamkę, leże na kanapie w ciemnościach. W mojej pamięci jeszcze pojawiają się obrazy oczu tego chłopaka. Jessica siada obok mnie i szerokim uśmiechem klepie po nodze.
- Można posprzątać? Można - zaczyna chichotać, a w jej oddechu czuje zapach alkoholu.
- Jak się udała zabawa? - chrypię z powodu kilkugodzinnej bezczynności moich strun głosowych.
- Cudowna, piękna sala, piękni ludzie, Brad Pitt i Angelina Jolie - Jessica śmieje się głośno.
- ... i piłkarze - włącza się Isabel.
- To wspaniale - odpowiadam, po czym podnoszę się z kanapy i kieruje na schody.
- Jutro rano chce niskokaloryczny jogurt - woła za mną Isabel.
- Szkoda że nie mózg, bo teraz jest ranek - mruczę pod nosem.
Zamykając za sobą drzwi do pokoju, opieram się o nie plecami i powoli zjeżdżam na podłogę. Delikatnie dotykam opuszkami palców warg, chcąc sprawdzić czy zachował się na nich smak jego ust.


Od autorki: JEEEEEE już po egzaminach. Marzyłam o tej chwili już od września. Teraz jestem tylko dla Was. W nagrodę dla wytrwalszych małe mizi mizi. Sharon mnie czasem troszkę irytuje, ale jestem spokojna bo jako stworzyciel tego świata przedstawionego zawsze mogę ją uśmiercić, MUAHAHAHAHAHAHA. Pozdrawiam - Inteligentna z chemii Katorga :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 3

      Małe dzieci zwykle pytane o przyszły zawód, nigdy nie są tego pewne. Chłopcy opowiadają o byciu strażakiem, policjantem lub superbohaterem, a dziewczynki chcą być piosenkarkami, mamusiami czy modelkami. Z wiekiem te upodobania się kształtują, zazwyczaj dochodzi do zmiany, chłopcy wolą być piłkarzami, a dziewczynki fryzjerkami.
      W moim przypadku już od najmłodszych lat wiem, że moim powołaniem jest fizjoterapia. Podobno talent odziedziczyłam po mamie. Jako mała dziewczynka bandażowałam misom nóżki, przedtem przeprowadzając skomplikowane serie ćwiczeń na oczach zdumionych rodziców. Nikt nie wiedział skąd wiedziałam jak rehabilitować. W tajemnicy przed wszystkim oglądałam płyty należące do mamy, które przynosiła po każdym dodatkowym szkoleniu. Pewnego dnia, nawet poradziłam tatowi, żeby zawiózł Nicka na prześwietlenie, kiedy mój braciszek skręcił kostkę, grając w piłkę. Kiedy już to uczynił, wdałam się w dyskusje z lekarzem na temat rehabilitacji. Ojciec był zaskoczony, ale kiedy opowiedział o zdarzeniu mamie było wyraźnie widać, że jest szczęśliwa i dumna. Nigdy się nie dowiedziałam, co wtedy czuła bo raptem rok później, zabrała ją choroba.
        Deszczowy poniedziałek naprawdę przygnębia. Leżę w łóżku i nie mam ochoty aby się z niego podnieść, wziąć prysznic i iść na uczelnię. Jest dopiero godzina 5:16 mimo, że mogę się jeszcze zdrzemnąć, sen nie nadchodzi. Powoli zaczynam wspominać wydarzenia "tamtych lat". "Tamte lata" to czas kiedy życie miałam beztroskie, a rodzinę pełną. To czas gdy nawet deszcz mnie nie dołował tylko uszczęśliwiał bo zawsze wiedziałam, że po nawet największej burzy pojawi się tęcza. Tydzień po śmierci mamy, miałam pierwsze złe myśli. O tym, że świat się zawalił. Ojciec coraz częściej znikał z domu, oddając się pracy. Nie rozmawiał z nami sam nie mógł się otrząsnąć po tym co się stało. Obwiniał się o śmierć chociaż nie mógł nic zrobić. Po raz kolejny białaczka wygrała. Nick starał się jak mógł, wiedział, że skoro ojciec nie miał siły by żyć to on jako syn pierworodny musi dbać o siostrę - czyli o mnie. Dwa lata później ojciec postanowił ponownie się ożenić aby, jak tłumaczył babci, dzieci wychowały się z matką. Jessica sprawiała wrażenie sympatycznej i miłej kobiety. Jeżeli już wtedy była zołzą to idealnie się z tym ukrywała. Kiedy tato ruszył w pościg za pieniędzmi na utrzymanie dzieci, żony i pasierbicy, macocha pokazała prawdziwe oblicze. Wyszło na jaw jaka z niej wywłoka.

         Dźwięk, który wydaje czajnik gotujący wodę  przywraca mnie do otaczającej rzeczywistości. Zalewam napój i siadam przy stole. Po przełknięciu łyka herbaty, uśmiecham się błogo gdy gorąca ciecz rozlewa się po moim organizmie, poruszając przy tym układ krwionośny. Przy jedynym akompaniamencie, odstawianego kubka, przeglądam notatki.Niestety kojąca cisza nie trwa wiecznie. W kuchni pojawia się senna Isabel.
- Chcę kawę... - mruczy.
- To sobie zrób - nawet na nią nie patrzę.
- Chcę kawę ! - podnosi głos.
Czasem odnoszę wrażenie, że Isabel zachowuje się jak dziecko, które nie dostało zabawki. Kiedy ktoś nie chce spełnić jej żądania krzyczy, czasem nawet tupie. Pewnie dlatego tak jej nienawidzę.
- Słyszałaś?! Chcę kawę - zła uderza, suchą jak patyk, ręką w stół.
- Ciekawe co by powiedział Jack' uś jakby cię teraz zobaczył - mruczę ironicznie.
Na tą uwagę uśmiecha się uroczo i rozciąga zadowolona jak kot.
- Boli? No nie? - pyta z szerokim uśmiechem.
- Niby co? - po raz pierwszy patrzę na nią zdziwiona.
- Taki fajny facet jak Jack umawia się ze mną a nie z tobą, musi być przykre no nie?
- Taa, jest przystojny ale tępy.
- Niby dlaczego? - robi zaskoczoną minę.
- Kto z kim przystaje, takim się staje - odpowiadam.
Nie dostaję odpowiedzi, czego się spodziewałam. Isabel jest głupia i zanim skojarzy jakiekolwiek fakty mija długi okres. Ignoruję ją więc, wstaje od stołu i pozostawiając kubek w zlewie wychodzę z pomieszczenia. Kiedy wchodzę po schodach z kuchni słyszę jeszcze piskliwy krzyk Isabel.
- Ze mną się chociaż przespał.
Głos w mojej głowie domaga się natychmiastowego uduszenia Isabel.

       Po zajęciach nie mam ochoty na powrót do pustego domu. Postanawiam odwiedzić jedną z moich dobrych znajomych w Londynie.
        Kawiarenka jest przepełniona ludźmi. Przeciskając się przez tłumy, podchodzę do lady przy której Riley wyciera szklanki. Na mój widok przerywa czynność a na jej znudzoną twarz wpływa szeroki serdeczny uśmiech.
- Kogo moje oczy widzą! Sharon! Co słychać?
Siadam na wolnym krześle, przewieszając przez oparcie kurtkę i uśmiecham się do dziewczyny.
- Studia, życie, praca. Byle do przodu. A u ciebie? - rozglądam się naokoło.
- Pracuję, uczę się, nudy. Interesuje mnie inny fakt. Znalazłaś pracę? - uśmiecha się promiennie.
- Udało się, niby jestem na razie na próbę, ale jest nadzieja, że będę pracować na stałe.
- Czym się zajmujesz? Znowu praca kelnerska? - puszcza mi oko.
- Tym razem jestem barmanką.
- Fiu fiu - dziewczyna gwiżdże z wrażenia - To już wyższa szkoła jazdy.
- Bez ironii, panno koleżanko - udaję obrażoną.
- Nie obrażaj się - dziewczyna nalewa kawę do filiżanki, następnie mi ją podając - Proszę, w nagrodę abyś nie była na mnie wiecznie zła, zostaniesz obsłużona jako pierwsza. Teraz wybacz bo stary nie daje się udobruchać jedną kawą więc muszę wracać do pracy - uśmiecha się z przepraszającą miną i biegnie z zamówieniem do pobliskiego stolika.
Jeszcze chwilę po jej odejściu siedzę i piję kawę, po czym zostawiam pieniądze za napój i wychodzę z kawiarenki prosto w ulewę. W tak deszczowy dzień zwykle zadaję sobie pytanie, czy istnieje pojęcie wiecznego szczęścia.

       Kolejny tydzień mija jak z bicza strzelił. Po poniedziałkowej chandrze, wtorkowym smuteczku, środowej neutralności, czwartkowym spokoju i wreszcie szczęśliwym piątku, przychodzi sobota i kolejny wieczór pełen roboty. Tego dnia Isabel nie zażyczya już sobie przygotowania kolacji więc mam więcej czasu na odpoczynek. Kolejnym szczęśliwym faktem jest zaś to, że ubiera się w najlepsze ciuchy i wybywa z domu. Uff. Bogowie mnie nie opuścili.
       Jak też przeczuwałam w klubie pracy nie brakuje. Ktoś chce drinka, ktoś woli sok, ktoś inny zwykłe piwo. Pracuję na pełnych obrotach. Różnorodnych klientów nie brakowało. W sobotę Londyn z deszczowego przeistaczał się w najbardziej rozrywkowe miasto Anglii. Dziwię się bo na moje oko najlepszym sposobem na spędzenie sobotniego wieczoru byłby zwykły spacer. Dobrze, że Charlie nie wie o czym myślę. Pewnie by mnie udusiła. Kończę po chwili swoje przemyślenia bo do baru podchodzi mężczyzna prosząc o sok i piwo. Nagle podbiega do niego dziewczyna, która zaczyna go obściskiwać, to powoduje moje zażenowanie, ale staram się nie zwracać na nich uwagi. Jednak para jest tak niezdarna, że chłopak machnięciem ręki  przewraca szklankę ze słomkami, które w efekcie lądują na podłodze. Zirytowana kucam więc aby je pozbierać i wyrzucić. Chwilę potem słyszę jak ktoś puka w blat baru. Obok mnie nie ma żadnego innego barmana więc muszę wstać i sama go obsłużyć, ale stwierdzam, że do zebrania zostało mi tylko kilka słomek więc parę sekund go nie zbawi. Klient nie myśli jednak podobnie, słyszę mocniejsze uderzenie w stół. Podnoszę się zła i staje twarzą w twarz z niecierpliwym człowiekiem.
- Długo mam czekać - słysząc ten głos zamieram.
Podnoszę głowę do góry, aby się przekonać czy nie śnię. Nie, to nie sen. On również milknie kiedy spogląda na moją twarz. Bo otóż przede mną stoi we własnej osobie Nicklas Bendtner - mój kochany brat.
- Co ty tu robisz? - cóż nie takiego powitanie oczekiwałam.
- Nie widać, że pracuję - odpowiadam mu, odważnie patrząc w oczy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w Londynie - patrzy na mnie z wyraźnym wyrzutem.
Świetnie, pierwsze spotkanie od kilku lat a zamiast miłego powitania, chłód i rezerwa. Nawet brata straciłam. Bo to już nie był ten sam chłopak, który opuszczał Kopenhagę, aby podbić świat piłki. Moje mniemanie na jego temat, utwierdza jeszcze sytuacja kiedy jakaś wymalowana i ubrana jak do burdelu blondyna podchodzi do niego i uwieszając się na ramieniu pyta piskliwym głosikiem.
- Coś się stało kociaku?
Kiedy to słyszę prycham, trochę za głośno bo ich spojrzenia kierują się w moją stronę.
- Co podać? - pytam więc jakby nigdy nic i posyłam im najbardziej nieszczery uśmiech jaki kiedykolwiek gościł na mojej twarzy.
Nicklas patrzy na mnie przez chwilę, po czym odwraca się i bez słowa wychodzi. Staram się nie pozbywać uśmiechu z mojej twarzy, ale w tej chwili mam ochotę po prostu uderzyć głową o blat baru.

        To nie miało tak być. Pluję sobie w brodę podczas powrotu do domu. Jest już ciemna noc, zapinam kurtkę, zawiązuje sznurówki w trampkach i ruszam ulicami Londynu. Kiedy przechodzę koło parkingu dostrzegam samochód a o niego opartego mężczyznę. Przyśpieszam krok i z opuszczoną głową chce przejść niezauważona. Nie udaje mi się ten manewr.
- Poczekaj! - słyszę za sobą okrzyk i chwilę potem chłopak do mnie podbiega.
- Czego? - nie mam ochotę na rozmowę więc staram się go zbyć.
- Musimy chyba porozmawiać - odpowiada patrząc na mnie uważnie, ale ja unikam tego spojrzenia obserwując moje sznurówki.
- Śpieszę się - chcę się odwrócić i odejść, ale łapie mnie za rękę i delikatnie przyciąga.
- Nie jestem z Isabel - mówi bez owijania w bawełnę.
- Po co mi to mówisz? Nie interesuje mnie to - odpowiadam i po raz pierwszy spoglądam mu w oczy.
Patrzy na mnie uważnie.
- A ja chcę, żebyś wiedziała. Bo wiesz...ostatnio wydawało mi się, że no...chciałaś wiedzieć. Nie spałem z nią. To znaczy spałem...ale to nie tak jak myślisz - chłopak się miesza i opuszcza wzrok.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. To wasza sprawa i naprawdę nie urażasz mnie swoją obecnością w naszym domu - odpowiadam.
- Właśnie, że muszę...bo wiesz ja cię bardzo lubię - drapie się zabawnie w głowę i robi niepewną minę.
To nie są zdecydowanie słowa, które dziewczyna chciałaby usłyszeć od chłopaka, ale mi mimo wszystko robi  się jakoś ciepło na sercu. Głos w mojej głowie zaczyna coś skandować na kształt: "pocałuj go", ale uciszam tego intruza bo po prostu zaczyna mnie już irytować swoją obecnością. Wariatka ze mnie.
- Słucham? - blondyn patrzy na mnie zaskoczony, a ja zdaję sobie sprawę, że ostatnie zdanie powiedziałam na głos.
Paranoja.
- Nic, nic, po prostu chciałam powiedzieć, że miło mi to słyszeć, ale nie musisz mi się tłumaczyć. Nie znamy się tak właściwie zbyt dobrze. Nie obiecywałeś  mi niczego, nie oświadczałeś mi się. Jesteś wolnym człowiekiem, możesz robić co chcesz bo nie mogę Ci niczego zabronić.
- Nie jesteś na mnie zła? Bo odniosłem ostatnio wrażenie, że się obraziłaś.
Krzyżuję palce w kieszeni i odpowiadam.
- Nie nie byłam, a nawet nie mam zamiaru być.
Uśmiecha się z ulgą.
- Może podwieźć?
Kiwam w odpowiedzi głową.
- Jasne, dzięki.

       Jest już druga w nocy, a ja nadal nie mogę zasnąć. Myślę ciągle o rozmowie z Jackiem, ale co chwilę przypomina mi się widok Nicka. Strasznie zraniło mnie to jak mnie potraktował. Miałam nadzieję, że kiedy dane mi będzie go spotkać, rozmowa przebiegnie inaczej. Niestety to co miało miejsce wczorajszego wieczoru nie mogę zaliczyć do udanych konwersacji. Własny brat mnie nienawidzi. Straciłam matkę, ojciec ma mnie gdzieś, a teraz w dodatku brat mnie ignoruje. Świetnie. Żyć nie umierać, raj na ziemi.
      Niedziela przebiega spokojnie. Isabel odpoczywa po imprezie więc mam czas dla siebie. Po zrobieniu porządków zabieram się za odpoczynek. Włączam więc laptopa i jak się okazuje Charlie również jest dostępna. Chwilę później widzę jej nieogarniętą, rozespaną twarz na monitorze.
- Nie, nie patrz na mnie pani: wstaję-o-6-żeby-się-przygotować-do-życia - blondyna od razu zaczyna typową dla siebie gadkę.
Zdecydowanie wiele razy zadawałam sobie pytanie jakim cudem takie stworzenie z zagrożeniem ADHD jak ona, przyjaźni się z irytująco dokładną osobą jak ja. Aż trudno uwierzyć jeszcze dwa lata temu była najlepszą przyjaciółką Isabel. Jednak jak to bywa w przyjaźniach, moja siostra odbiła Charlotte chłopaka, a Charlie podbiła jej oko. Cała sytuacja nie skończyła by się dla panny Wilson dobrze, gdybym nie powiedziała dyrektorce naszego liceum, jako jedyny świadek zdarzenia, że Isabel spadła ze schodów. Moja siostra była w takim szoku, że do dnia dzisiejszego nie wie jak było naprawdę. I takim oto sposobem zakumplowałam się z Charlie.
- Czy ty kiedykolwiek zamierzasz spędzić sobotni wieczór w domu? - uśmiecham się do dziewczyny.
- Nie jestem tobą, kujonie - odpowiada.
- Akurat wróciłam dopiero o pierwszej w nocy - pokazuje jej język.
- Wow, co ty dajesz - zaśmiewa się - Ej Nate! Ronnie była na melanżu - krzyczy w głąb domu.
Po drugiej stronie, słyszę tylko jakiś okrzyk, ale po chwili w monitorze pojawia się brunet z rozczochranymi włosami.
- Hej Ron! - uśmiecha się.
- Cześć Elvis - macham mu na powitanie.
Nathan Davies to współlokator i przyjaciel Charlie. Ich rodziny, mieszkają po sąsiedzku jednocześnie się przyjaźniąc. Wiadomo ojciec pożyczył ojcu kosiarkę, matki robiły wypady na zakupy. Charlie opowiadała mi również, że ich rodzice planowali aby ona i Nathan się pobrali, ale nie wyszły im plany, Bo otóż Nate jest gejem. A szkoda bo to naprawdę sympatyczny i przystojny facet. Poznałam go, kiedy zaczęłam się  przyjaźnić z Charlie. Kiedy przyprowadziła mnie do ich domu, chłopak akurat brał prysznic. Pamiętam dokładnie jak dziewczyna krzyknęła.
- Sharon przyszła!
Kiedy chłopak się pojawił uśmiechnął się szeroko i potrząsając moją dłoń powiedział.
- Witaj Ron.
Widocznie nie dosłyszał tego co powiedziała Charlie, tylko zrozumiał po swojemu. Od tamtej właśnie pory nazywają mnie Ronem albo Ronnie, nie przeszkadza mi to, można powiedzieć, że nawet uwielbiam to przezwisko.
- Jak tam życie w Londynie?
- Studia, praca, katorga z Isabel, nic się nie dzieje.
- A chłopaka jakiegoś znalazłaś? - Charlie uśmiecha się unosząc brwi.
- Ona nie jest tobą, bestio, żeby tak źle traktować mężczyzn - mruczy Nate.
- Nie chce pokazywać palcem, kto ostatnio chciał mi odbić chłopaka.
Elvis jedynie czochra ją po głowie i znika mi z widoku, ale słyszę jeszcze słowa.
- Zostawiam was porozmawiajcie o babskich sprawach.
- O moim peelingu to też pamiętam - wrzeszczy jeszcze za nim Charlotte.
- Bestia - pada odpowiedź z korytarza.
- Elvis umarł - krzyczy Charlie, po czym mówi już ciszej - Nienawidzę go.
- Wolałabym jego za współlokatora niż...- wymownie spoglądam na zamknięte drzwi.
- Jakbyś miała problemy to wiesz gdzie mieszkam - blondynka puszcza mi oko- A tak poważne, nie mów, że się tylko uczysz. Musiałaś kogoś poznać.
- Poznałam - mruczę pod nosem.
- AHA! - dziewczyna klaszcze w dłonie z tryumfem- Opowiadaj!
- Nie ma o czym. Ma na imię Jack, jest blondynem o pięknych oczach i słodkich dołeczkach w policzkach - mruczę w odpowiedzi.
- Jezu, podoba ci się...
- Wcale, że nie! - zaprzeczam gwałtownie.
Za gwałtownie.
- Rumienisz się! Nie oszukasz cioci Charlie!
- Wyjdź! - warczę, ale nie wytrzymuje i uśmiecham się.
Po chwili dziewczyna odwraca głowę w stronę drzwi i krzyczy.
- Nate, debilu ktoś się dobija do drzwi, otwórz!
Chłopak coś odkrzykuje, ale nie słyszę dokładnie co.
- Kuźwa, znowu bierze prysznic. Wybacz Ronnie, muszę otworzyć. Nie martw się, "ta" rozmowa cię nie minie - puszcza mi oko.
- Pa! - żegnam się szybko.
Charlie się rozłącza. Boże jak ja za nią tęsknie.

      Po obiedzie przychodzi poczta. Dwie identyczne koperty zaadresowane do mnie i do Isabel. Otwieram swoją kopertę i ku mojemu zaskoczeniu ukazuje się zaproszenie... na bal.
       Mamy zaszczyt zaprosić panią Sharon Bendtner na bankiet, który odbędzie się dnia 30 listopada 2013 r. o godz. 21:00 przy Baker Street w lokalu "Szmaragd". Strój galowy oraz maski obowiązkowe. 
                                                                                                                       Zapraszamy! 
Jedno zaproszenie odejmuje mi mowę na pół godziny. Co najmniej. Londyn to zaskakujące miasto.
Ciekawe co jeszcze mnie czeka tutaj w przyszłości.





Od autorki: Możecie być ze mnie dumni. Rozdział jest jednak szybciej niż myślałam. Może krótszy, trochę nudny ale postaram się jakoś rozkręcić. Już niedługo będę mogła w pełni oddać się procesowi twórczemu. Co do samej treści. Jest nasz obiecany buntownik. I jak już miałam się trzymać mojej kochanej baśni z dzieciństwa mamy również, sam wątek z balem. Co będzie się działo nie muszę mówić. Przekonacie się sami. Pozdrawiam Katorga. 

PS. Dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze.