sobota, 25 października 2014

Rozdział 16

       Jest już wieczór. Zdana jedynie na własne towarzystwo, bo Nicklas gdzieś zaginął, siedzę w kuchni i piję herbatę czytając książkę, pożyczoną mi przez koleżankę z roku. Mój pobyt w literackim, nierealnym świecie przerywa odgłos zamykanych drzwi i rozmowa wchodzących do salonu chłopaków. Po głosach poznaję, że to "fantastyczna czwórka", jednak nie mam ochoty wyjść im na spotkanie, obawiając się spotkania z szatynem. Moja obecność nie pozostaje jednak długo w ukryciu, bo w moim azylu, odnajduje mnie Alex, który niczym burza wpada do kuchni.
- Sharon! Dobrze, że jesteś! - woła.
- Co się stało? Pożar?
- Mamy mały problemik z kolegą...
Natychmiast podnoszę się z krzesła i wychodzę za Anglikiem, aby zobaczyć co się stało. Kiedy wchodzimy do salonu moim oczom ukazuje się naprawdę niecodzienny widok. Mój brat wraz z Jackiem próbują bezskutecznie usadzić pijanego Aarona. Od razu mnie dostrzegają, ich wyrazy twarzy są naprawdę sprzeczne, bo mina Nicka wyraża czystą ulgę, a na twarzy szatyna pojawia się cień. I nie wiem czy to gniew czy może uraza.
- Kto go tak urządził? - odwracam swój wzrok od Wilshere'a i z powrotem kieruje go na Walijczyka.
- Miłość - prycha Jack.
Jego odpowiedź powoduje, że znowu na niego patrzę, jednak ona odwraca wzrok.
- Możecie mi w końcu wyjaśnić co się dzieje? Najpierw Aaron znika na kilka dni, ale żaden z was łaskawie nie chce mi powiedzieć gdzie jest, a teraz pojawia się ni stąd ni zowąd w takim stanie. Co jest?! - nie wytrzymuję.
Męska solidarność. Nicklas milczy, Jack milczy, ale oprócz tego unika mojego spojrzenia. Dopiero Alex ulega gdy mierzę go wściekłym wzrokiem.
- On był w Danii - odpowiada.
- Gdzie?!
- W Danii - powtarza głośniej - Nawet nie wiemy kiedy wrócił. Jack go dzisiaj znalazł w klubie, zalanego w trupa.
Ta odpowiedź wytrąca mnie z równowagi. Dopiero po chwili łączę fakty, prośba Aarona o adres Charlie bynajmniej nie była spowodowana chęcią napisania do niej listu, a słowa o odnalezieniu jej również nie były puste, Jemu naprawdę na niej zależy. Wzdycham jedynie i podchodzę do kiwającego się na kanapie bruneta. Chłopak nie do końca orientuje się co się dzieje, ale na mój widok, na jego twarzy pojawia się szeroki lecz cholernie smutny uśmiech. Serce się łamie, kiedy widzę go w takim stanie, przysiadam na kanapie i delikatnie łapię go za dłonie.
- Aaron... - chłopak odwraca się w moim kierunku, a jego oczy wyrażają kompletne załamanie.
Po chwili przytula się do mnie i zaczyna drżeć.
- Wyjdźcie - odzywam się.
- Sharon... - zaczyna Nick.
Podnoszę wzrok i spojrzenie które napotykam jako pierwsze, jest to które posyła mi Jack. Niewerbalnie proszę go o pomoc. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że jedynie on zrozumie moje intencje. Nie mylę się.
- Chodźcie, zrobimy herbatę.
Nicklas spogląda z niedowierzaniem to na mnie to na niego.
- Ale Jack...
- Nie, Nicklas, Aaron jest pod dobrą opieką - przerywa mu szatyn.
Blondas daje za wygraną i wchodzi do kuchni za Alexem. Tuż za nim kroczy Jack, który odwraca się jeszcze w drzwiach. Bezgłośnie przekazuję mu podziękowanie, on w odpowiedzi kiwa jedynie głową i znika z mojego pola widzenia, a ja skupiam się na brunecie. Przeczesuję dłonią jego włosy i czekam aż się trochę uspokoi. Nie wiem ile minęło czasu, ale w końcu chłopak wychodzi z największej rozpaczy. Podnosi lekko głowę i spogląda na mnie ze smutkiem bijącym z jego cudownych oczu.
- Nic dla niej nie znaczyłem - odzywa się po chwili.
- To nieprawda...
- Nie, Sharon, nic do mnie nie czuła. Kłamała. Byłem u niej... zastąpiła mnie innym facetem. Nie kochała mnie.
Milczę, nie potrafię znaleźć słów, żeby mu odpowiedzieć. Bo niby co mogę zrobić. Znam dobrze Charlie, wiem jaka jest w związkach, jednak z drugiej strony sama mi się przyznała, że czuje coś więcej do Ramsey'a.
- Rozmawiałeś z nią?
- Nie, nawet jej nie widziałem.
- Posłuchaj, wiem, że jest jaka jest, ale jestem przekonana, że żywi do ciebie uczucia. Gdy z nią rozmawiam to zawsze pyta co u ciebie słychać, zawsze. To nie może nic nie znaczyć. Oboje musicie zawalczyć.
Teraz gdy się odzywa, słyszę w jego tonie nutę trzeźwości, ale jego słowa mrożą.
- Nie. To już koniec. Ona mnie nie kocha i raczej nigdy nie kochała. Nie zamierzam jej unieszczęśliwiać. Jeśli kogoś kochasz to nie masz wątpliwości, to fakt, którego nie oszukasz.
Po tych słowa zapada cisza. Brunet wtula się we mnie, bo w tej chwili potrzebuje tego. Potrzebował chwili rozmowy, której nie mógł przeprowadzić z chłopakami. Faceci tak mają, nie potrafią pokazywać po sobie złamanego serca, nawet przy najlepszych kumplach. W tej chwili chłopak gryzie się ze swoimi myślami, a ja ze swoimi, w głowie ciągle mam Jacka, swoje wątpliwości, uczucia względem niego i Aarona. Moje pogmatwane przemyślenia przerywa dopiero Aaron.
- Kocham cię, Sharon - słysząc to zamieram.
Jakiś czas temu, umarłabym ze szczęścia słysząc te słowa, ale teraz... Teraz byłam przerażona.
- Też cię kocham - odpowiadam, bo wiem, że kosz z mojej strony chyba by go pognębił.
Mimo wahania w moim głosie, to stwierdzenie mu wystarcza. Uśmiecha się lekko i zasypia z głową na moich kolanach. Kiedy podnoszę wzrok, zauważam Jacka stojącego w drzwiach z dwoma kubkami herbaty w dłoniach. Sądząc po jego minie, słyszał moje słowa. I nie jest to szczęśliwa mina. Można by uznać, że w tej sytuacji wybór został dokonany za mnie. I(o ironio!) nie czuję się teraz spokojna, wręcz przeciwnie. Czuję się beznadziejnie.

        Po jakimś czasie zostałam zmieniona z czuwania nad Walijczykiem. Chłopcy postanowili, że w czasie nocy będziemy się zmieniać, aby każdy mógł w miarę wypocząć. Nie wiem jak oni, ale ja nie mogę usnąć. Wiercę się w łóżku, ciągle myśląc nad słowami Aarona. Kocha Charlie to pewne, ale skąd to wyznanie, skierowanie do mnie. Z drugiej strony Jack. Dzisiejszego wieczoru upewniłam się, że to co czuję do niego to nie tylko przyjaźń. I, że nie jestem mu całkiem obojętna. Uświadomiłam sobie to co tak często próbowali uzmysłowić mi ludzie wokół: Charlie, Claire, Max, a nawet Aaron w pewnym sensie.  Okłamywałam ludzi i siebie, ale i tak czułam, że ciągle kroczę złą drogą, aż do teraz. Dopiero po rozmowie z Aaronem uświadomiłam sobie co czuję tak naprawdę. I to spieprzyłam. Karma jest suką.
           Nie mogę spać, więc podnoszę się z łóżka i po ciemku opuszczam pokój i kieruję się po schodach na dół. Idę do kuchni, przechodząc przez salon, gdzie mimo mroku, dostrzegam Jacka, który drzemie na fotelu. Najciszej jak potrafię poprawiam koc okrywający Aarona, po czym biorę drugi leżący na oparciu kanapy i nakrywam nim Wilshere'a, po czym odwracam się i odchodzę w stronę kuchni. Zatrzymuję się dopiero, gdy słyszę głos Jacka.
- Nie śpisz?
- Nie mogę - odwracam się w jego kierunku i dostrzegam, że ciągle na mnie patrzy.
Nie unika mojego spojrzenia. Uważnie studiuje moją twarz, a ja dziękuję Bogu, że jest ciemno, bo od razu by zauważył, że się rumienię.
- Chcesz herbaty? - zmieniam temat.
- Chyba wypiłem jej dzisiaj za dużo - po raz pierwszy na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- Dla mnie zawsze jest jej za mało - odpowiadam.
- Zauważyłem.
Kieruję swój wzrok na śpiącego Walijczyka i wzdycham ciężko.
- Myślisz, że się pozbiera?
- Przy tobie na pewno - mówi cicho.
Spoglądam na niego, ale tym razem on mnie unika.
- Da radę,
- A ja mam nadzieję, że jednak wyjaśnią sobie wszystko z Charlie.
Chłopak robi zdziwioną minę.
- Ale.. co z wami?
- Z nami?
- No z tobą i Aaronem. Przecież go kochasz...
Uśmiecham się i pocieram ramiona, bo zaczynam odczuwać chłód. Jack to widzi i przesuwa się lekko na fotelu i unosi koc, tym samym proponując mi miejsce. Waham się przez chwilę po czym przysiadam się obok, a szatyn nakrywa nas kocem, który daje rozkoszne ciepło. Mimowolnie wtulam się w ramię Jacka, ale puszczam go, kiedy uświadamiam sobie co robię.
- Przepraszam - szepczę.
- Nic nie szkodzi - odpowiada - Nie powiedziałaś, co z Aaronem?
Odnajduję pod kocem jego dłoń, którą zaczynam muskać swoją.
- Nigdy nie wejdę między Aarona i Charlie.
- Nawet jeśli to koniec?
- To nie zmienia faktu, że ta dwójka będąca ogniem i wodą nie może bez siebie żyć. I moją rolą na ten czas, jest doprowadzić do tego, żeby do siebie wrócili.
- A co z twoimi uczuciami?
- Moje uczucia odchodzą na dalszy plan bo w tej chwili są zbyt pogmatwane. Za dużo wątpliwości.
- Dlaczego? Co się dzieje? - pada kolejne pytanie z jego strony.
- Nie chcę o tym mówić. Nie dzisiaj - ponownie wtulam się w jego ramię, przymykając oczy.
I tym razem to on delikatnie muska moją dłoń. Otwieram oczy wychwytując jego spojrzenie.
- Pomożesz mi ich pogodzić?
- Pomogę - uśmiecha się.
Z ulgą jeszcze bardziej przytulam się do szatyna i z poczuciem bezpieczeństwa odpływam do krainy Morfeusza.

       Kiedy budzę się rano, nadal jestem przytulona do Jacka, a chłopak dodatkowo obejmuje mnie w talii, jakby bał się, że ucieknę. Czuję jego miarowy oddech na karku, który łaskoczę, ale jednocześnie sprawia mi przyjemność. Nie otwieram oczu, gdyż boję się, że jeżeli to zrobię, wszystko okaże się jedynie snem. Nagle słyszę dwa głosy dochodzące z kuchni, które stają się głośniejsze, kiedy ich właściciele pojawiają się w salonie.
- Widzisz to co ja? - odzywa się Nicklas, jego ton wyraźnie mówi, że jest zaskoczony.
- Słodko razem wyglądają - odpowiada Alex.
- Byłem niemal pewny, że jest między nimi jakieś napięcie, ale chyba się myliłem,
- Może już sobie wyjaśnili co nieco. Na moje oko, oni jako para to tylko kwestia czasu.
- Chambo nie przesadzaj - syczy Nick - Znasz Jack i jego stosunek do związków. To się nie uda.
- Chłopie, albo jesteś ślepy albo zajebiście udajesz - jestem zaskoczona, bo po raz pierwszy słyszę w głosie Alexa ironię - Czy ty nie widzisz jak on na nią patrzy? Jaki jest zazdrosny? Na ostatniej imprezie, myślałem, że spierze tego Max'a, czy jak mu tam, na kwaśne jabłko.
- No nie wiem - blondas jest trochę nieprzekonany.
- Ale ja wiem. Chodź lepiej zrobić jakieś śniadanie bo zaraz wstaną.
Po czym obaj wrócili do kuchni. Przez chwilę leżę w spokoju, po czym lekko otwieram oczy. Poruszam głową aby rozejrzeć się po salonie, dopiero po momencie zauważam, że Aaron też nie śpi. Spogląda na mnie już otrzeźwionym spojrzeniem, które wskazuje na to, że chłopak słyszał rozmowę. Wiercę się, budząc przy tym Jacka, który przeciąga się, a jego dłoń spoczywająca na mojej talii przyciąga mnie do niego, co wzbudza we mnie skrajne emocje. Po chwili otwiera oczy i uśmiecha się do Walijczyka, którego mina świadczy o potwornym kacu fizycznym i moralnym.
- Główka boli? - oczywiście szatyn nie może darować sobie nabijania się z kumpla.
- Przestań, łeb mi pęka - prycha w odpowiedzi.
- A pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru? - pytam, starając się nie nawiązać do naszej rozmowy.
Reka Jacka przyciąga mnie jeszcze mocniej, jakby obawiał się, że Aaron wszystko pamięta
i zamierza mnie wyrwać z ramion Anglika. Tymczasem Ramsey robi minę jakby się głęboko zastanawiał po czym z rezygnacją stwierdza:
- Nie bardzo - po czym przykłada dłoń do czoła w geście bezradności. - Dużo głupot narobiłem?
- Nago nie tańczyłeś - uśmiecha się Wilshere, którego wyraźnie uspokoiła amnezja bruneta.
- Przynajmniej tyle - mruczy pod nosem Aaron i więcej już nic nie mówi, zastanawiając się nad tym co mógł takiego wczoraj odpalić pod wpływem alkoholu.
Podnoszę się z fotela, uwalniając się z uścisku Jacka. Kiedy na niego spoglądam dostrzegam ledwo zauważalny grymas, który pojawił się na jego twarzy. Muszę przyznać jedno, uwalniając z siebie prawdę o uczuciach które do niego żywię, zaczęłam zauważać gesty z jego strony, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Ewentualnie jestem przewrażliwiona, czego nie można wykluczyć.
Nasza rozmowa przywołała do salonu Nicka i Alexa, którzy byli tak samo wyrozumiali dla Aarona jak Wilshere. Czyli wcale.
- Ooo nasz imprezowicz się przebudził - uśmiechnął się Ox.
- Nieźle dałeś czadu chłopie, ale striptiz mogłeś sobie darować - blondas udaje zdegustowanego.
Ja tymczasem podchodzę do Aarona i czochram jego jeszcze bardziej nieogarniętą fryzurę.
- Nie słuchaj ich, nie byłeś w stanie zrobić żadnego striptizu - uśmiecham się, a Aaron jęczy w odpowiedzi zasłaniając czerwoną ze wstydu twarz - A szkoda - dodaję.
Ta uwaga wita się z powszechną wesołością i kolejnymi komentarzami serwowanymi przez mojego brata i Chambo, zaś ja, nie spoglądając już na żadnego kieruję się po schodach prosto pod prysznic.
I wcale nie musiałam oglądać się na Jacka. Moja kobieca intuicja mówiła mi, że zirytowany moją ostatnią uwagą, śledził mój krok.

       Śniadanie przygotowane przez dwóch Kanonierów było niczym uczta królewska, bo do wyboru było wszystko: jajecznica, tosty, płatki z mlekiem, a nawet naleśniki. Siedziałam między Alexem i Nickiem, mając pełne pole do popisu w uspokajaniu ich, kiedy nadużywali żartów względem biednego Aarona, który z miną męczennika grzebał łyżką w misce z płatkami. Jack milczy, widać, że coś go gryzie, jednak nie chce poruszać tej kwestii przy stole, na dodatek w towarzystwie, które nabija się z każdego możliwego tematu. Oczywiście Alex nie mógł sobie odpuścić i ciągle powracał do moich słów odnośnie striptizu Aarona.
- Was we dwoje wysłać na mocno zakrapianą imprezę to bym to widział w ciekawym zakończeniu.
Prycham pod nosem, a Alex z Nickiem wybuchają śmiechem i przybijają piątkę.
- Idę pod prysznic - Aaron podnosi się z krzesła i wychodzi z kuchni.
- Sharon siedź na miejscu! - blondas nadal próbuje być zabawny, a ja mam ochotę go udusić.
Podnoszę się z miejsca i kieruję w stronę zlewu, odkładając talerze: mój i Aarona, po czym zabieram się za zmywanie.
- I takie równouprawnienie mi się podoba - uśmiecha się Nicklas po czym razem z Alexem dokładają mi swoje talerze i z zadowolonymi minami udają się do salonu.
I tak właśnie zostaję sama z Jackiem w kuchni. Z jednej strony mam nadzieję, że wyjdzie, ale z drugiej liczę na to, że jednak zostanie. Niech żyje kobieca logika. W czasie kiedy ja staczam mentalną batalię, szatyn wyciąga z moich dłoni mokre talerze i wyciera je ścierką. A między nami panuje cisza, strasznie niezręczna. A Jacka coś gryzie, widzę to po nim i czekam, aż coś powie.
I po jakimś czasie, moje przypuszczenia okazują się prawdziwe. Wilshere z niepewnością spogląda w moim kierunku.
- Sharon...
- Yhmm?
- Mogę na ciebie liczyć?
- Jasne, co się stało? - odkładam ostatni wytarty talerz i patrzę na chłopaka z oczekiwaniem.
- W piątek o 16:00, mają podjąć w mojej sprawie decyzję. Wiesz Giroud i jego zbite ego. Przyjdziesz, żeby mnie wesprzeć?
- Mam cię trzymać, żebyś się na niego nie rzucił?
Jack odpowiada mi śmiechem, którego beztroska mnie uspokaja.
- Akurat dobrze ci się to udaje - spogląda na mnie z błyskiem w oku.
- Do tej pory uznaję za cud, że udało mi się cię upilnować.
- Chciałem go zabić - mruczy pod nosem.
Zapada cisza, bo nie mam zielonego pojęcia co mu odpowiedzieć.
- Pójdziesz tam ze mną? - chłopak nadal oczekuje mojej odpowiedzi.
- Pójdę - patrzę mu w oczy, dostrzegając jak pojawia się w nich radość.
- Dziękuję ci - z szerokim uśmiechem całuje mnie w policzek.
Ta kuchnia ma w sobie coś, przy tym zlewie zbyt często dostaję całusy.
- Nie zróbcie tylko z Nicklasa wujka - wypala Alex, który od dłuższej chwili czaił się w drzwiach.
- CHAMBO!


      Charlie odzywa się do mnie jak gdyby nigdy nic. Żadnego cholernego poczucia winy. Jestem na nią wściekła, ale staram po sobie tego nie pokazywać, ale wiadomo, nie da się długo utrzymać złości.
- Jak tam skarbie, samopoczucie?
- Dobrze, a jak ty? Szczęśliwa w nowym związku? - ironiczna uwaga, powoduje, że na twarzy blondynki pojawia się nie małe zdziwienie.
- Jakim związku? O czym ty w ogóle mówisz?
- Nie udawaj zdziwienia. Jak mogłaś?! - nie wytrzymuję.
- Sharon, uspokój się i powiedz o co chodzi.
- Bo przecież najlepiej udawać idiotkę, no nie? - prycham w odpowiedzi.
- Nie podoba mi się twój ton, chyba niepotrzebnie się odezwałam.
- Masz rację... - odpowiadam.
Na jej twarzy pojawia się cień. Wiem, że właśnie traci cierpliwość i, że może wybuchnąć gniewem.
Zaskakuje mnie jednak. Milczy. Wzdycha głęboko i kiwa głową.
- Odezwij się jak się uspokoisz - po czym ekran robi się czarny, a ja rzucam poduszką w ścianę.
Źle. Nie tak powinnam to rozegrać.

      Dni mijają, a mnie pochłania życie. Charlie się nie odezwała, a ja boję się to zrobić. Złość mi przeszła i jedynie dokucza mi teraz poczucie winy, że tak na nią nawrzeszczałam, nie tłumacząc nawet o co chodzi. Byłam po prostu zbyt nerwowa na tą rozmowę w tamtym momencie.
       Odpoczywam po kolejnym dniu praktyk, leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit. To, że nic się aktualnie nie dzieje, że moje życie w tej chwili jest otoczone rutyną, wcale mnie nie uspokaja. Zbyt wiele znam z autopsji. W moim życiu nie ma zbyt wielu chwili spokoju. To jedyny sygnał przed zbliżającą się burzą. Ah ta kobieca intuicja. Całą sobą wyczuwam coś niezbyt dobrego. I zaczynam się bać. Dopiero telefon wyrywa mnie z ponurych myśli, z zaskoczeniem stwierdzam, że to Max. Odbieram.
- Hej Sharon - jego wesoły głos w słuchawce powoduje, że się uspokajam.
- Cześć! Co słychać?
- W moim studenckim życiu nic specjalnego, ale mam nadzieję, że trochę je urozmaicisz.
- W jakim sensie? - uśmiecham się.
- Kawa w piątek? Nie przyjmuję odmowy!
- No nie wiem - podpuszczam go.
- Nie daj się prosić!
- Niech ci będzie.
- Piątek o 16:00, widzimy się w parku - stwierdza wesołym głosem.
- A mieliśmy iść na kawę, nie do parku! - jęczę.
- To będzie niespodzianka - zapewnia.
- Na to liczę.

      Piątek jest na szczęście dniem wolnym, od wszelkich zajęć i praktyk, więc zadowolona z siebie wybieram się na tą prowizoryczną randkę. Oczywiście czas mija szybko i przyjemnie. Max zabiera mnie na spacer, a gdy lekko zaczyna się ochładzać wpadamy do jakiejś przytulnej kawiarni i zamawiamy po filiżance aromatycznej herbaty. Bardzo miło mi się z nim siedzi. Rozmawiamy o jakichś błahych sprawach, co jakiś czas wybuchając śmiechem. Jest sympatycznie. Bardzo sympatycznie. Jednak czas jest nieubłagany, mija tak szybko, że za chwilę zegarek wskazuje godzinę 19:00. Chłopak, jak na dżentelmena przystało odprowadza mnie do drzwi, przy których zamieniamy kilka słów. Po czym odchodzi. Pierwszy raz w tym tygodniu jestem naprawdę zadowolona z dnia. Z uśmiechem na twarzy wkraczam do domu.
        Tak do cholery. Wiedziałam, że spokój ostatnich dni był ciszą przed burzą. W salonie zastaję całą "fantastyczną czwórkę" i nie mają szczęśliwych min. A ja uświadamiam sobie jak beznadziejna jestem. I żałuję, że nie mam mocy cofania czasu. Kiedy mój wzrok pada na twarz Jacka, zakrywam dłonią usta i dopiero wtedy do mojej maluteńkiej mózgownicy dobiega myśl, że na śmierć zapomniałam o tym, że dzisiaj podejmowali decyzję o karze dla niego, za bójkę z Olivierem. A ja obiecałam, że tam będę. Że będę go wspierać.
- O jesteś - odzywa się Nick bezbarwnym tonem, który wyraźnie mówi, że jest zawiedziony moim postępowaniem.
Kuźwa, nie tylko on. Jack nie jest zły, jest smutny, rozczarowany, co rani mnie bardziej niż gdyby wstał i zaczął mnie opieprzać, ale nie, on milczy.
- I...i...jak? - zaczynam niepewnie, jąkając się jak gimnazjalistka.
- Byłoby gorzej... - zaczyna Aaron.
- ...gdyby nie fakt, że Giroud stwierdził, że nie ma mu tego za złe i to w sumie i jego wina - dodaje Alex.
- Więc Jacky musiał tylko przeprosić i obiecać, że nigdy więcej nie da nikomu w mordę - wtrąca Nicklas.
A szatyn siedzi i milczy. Nawet na mnie nie patrzy.
- To dobrze - nie jestem w stanie się uśmiechnąć - Posłuchaj Jack... - zaczynam.
W tym czasie mój brat wraz Aaronem i Chambo uciekają do kuchni. Nie dziwię się, muszę się z tym zmierzyć sama.
- Nie, Sharon - przerywa mi - Nie tłumacz się. Nie mogę przecież od ciebie tyle wymagać.
- Zachowałam się idiotycznie. I nie mogę tego wytłumaczyć. Nie ma żadnego wyjaśnienia na moją nieobecność.
- Jest - odpowiada.
Spogląda na mnie po raz pierwszy. Jest opanowany, spokojny, lecz chłodny i zdystansowany.
- Dokonałaś wyboru. Wolałaś się wybrać na kawę z Max'em. Rozumiem, nie będę cię oceniać.
Nawet nie pytam skąd wie, gdzie i z kim byłam. Mógł nas widzieć, albo ktoś mu powiedział. To jednak nieistotne.
- Przepraszam cię - tylko tyle mogę mu powiedzieć.
Kiwa głową i powoli wstaje, zakładając kurtkę.
- Muszę iść, aby komuś złożyć podziękowanie za wsparcie, którego nie mogłem dostać od ciebie.
Czułam jakby mnie uderzył. Jedna, jedyna łza popłynęła po moim policzku, co spowodowało, że zatrzymuje się obok mnie. Spogląda na moją twarz i bez słowa ociera łzę kciukiem. Następnie kieruje się w stronę drzwi.
- Kim była... ta osoba? - zadaję ostatnie pytanie, oglądając się jeszcze na niego.
Zatrzymuje się się przy drzwiach i odwraca w moją stronę. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji.
- Isabel - odpowiada.
I już go nie ma.

     Mróz nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Mam właściwie wszystko gdzieś. Ukryta na schodach za domem palę papierosa i wpatruję się w przestrzeń. Nie rusza mnie nawet urok zimy otaczający ogród Nicklasa, w innej sytuacji byłabym pod wrażeniem. Teraz? Mam wszystko w dupie. Nie obchodzi mnie chłód i perspektywa niezłej grypy. Co z tego? Należy mi się za swoją głupotę. Charlie ma rację, papierosy odprężają. Nie lubię ich, ale w takiej sytuacji musiałam wykorzystać tę paczkę, którą panna Wilson zostawiła przy swoim ostatnim pobycie. Siedzę więc, palę, zastanawiając się co dalej. Dopiero odrywam się od myśli, gdy czuję ciepły koc zarzucony na moje ramiona. Nicklas bez słowa siada obok mnie i patrzy na ogród wdychając mroźne powietrze.
- Jestem idiotką - odzywam się, nawet na niego nie patrząc.
Potępienia z jego oczu bym nie zniosła.
- Nie jesteś - odpowiada.
- Zawiodłam po całości. Inaczej tego nie da się wyjaśnić. Jestem beznadziejna.
- Sharon... - spojrzał w moją stronę - Nie możesz się o to tak obwiniać.
- Obiecałam mu, Nick, obiecałam, że będę. Przecież on zaatakował Oliviera właściwie przeze mnie.
- Z tego co wiem, to Giroud niezbyt miło się o tobie wyrażał. I każdy normalny facet będący na miejscu Jacka, stanąłby w twojej obronie...
- Ale nie rzucałby się z pięściami... - przerywam mu, wyrzucając peta.
- Ja bym tak zrobił - stwierdza.
Uśmiecham się i zarzucam koc na plecy brata, przytulając go przy tym.
- Bo ty jesteś mój bohater.
Wyszczerza zęby w uśmiechu, ale za moment poważnieje.
- Posłuchaj, nie możesz się obwiniać. Jesteś fantastyczną dziewczyną, która zawsze wesprze każdego. Wyciągnęłaś mnie z dna i nie mów, że to nieprawda! - woła, zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć - To jak pozbierałaś ostatnio Aarona, jak pogadałaś z Alexem. To niesamowite.
- Przesadzasz, to nic takiego - odzywam się niepewnie.
- A ja wiem co mówię. Jestem dumny, że mam taką siostrę.
W odpowiedzi całuję go w policzek i z szerokim uśmiechem ściskam z całych sił.
- A ja się cieszę, że mam tak fantastycznego brata.
- Weź bo się wzruszę - odpowiada, na co zgodnie wybuchamy śmiechem.
Co jak co, ale na rodzinę to zawsze można liczyć.




Od autorki: Wiem, że się staczam i opływam ostatnio w kiczu, ale ileż można nasyłać na Sharon uzbrojonych osiłków. Ona musi przeżywać trochę sercowych rozterek. Jednak obiecuję, że w przyszłości możecie się spodziewać paru upadków szczęki na podłogę. Wiele się wydarzy, ale nic więcej nie zdradzę. Do końca bloga mam bliżej niż dalej, także chyba dobrze mam.
Ten rozdział dojrzewał przez tydzień. Miałam go wrzucić w listopadzie, ale postanowiłam zrobić to szybciej, aby mieć motywację do kolejnego, który już początek ma. Oczywiście, nie mam już tygodniowego urlopu, jedynie wiele nauki, ale postaram się co weekend coś namazać, aby w listopadzie pojawiła się 17. Liczę na opinię i wszelkie zarzuty. Pozdrawiam.

Kochany Arsenal, wie jak podwyższać mi adrenalinę, swoją grą w LM.
I w lidze.
I w ogóle.
Taka sytuacja.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 15

        Jednym z największych marzeń kibiców piłki nożnej, zdecydowanie jest udział w meczu ukochanej drużyny. Ja miałam takie szczęście, mimo iż nie byłam gotowa zabić za bilet na mecz, to jednak w obecnej sytuacji uczestniczyłam w piłkarskich widowiskach wszelkiej maści, rozgrywanych przez klub z Londynu. Dodatkowo wszystko obserwowałam z ławki rezerwowej. Za taką możliwość ludzie potrafią zrobić wszystko. I to się dzieje akurat teraz. Siedzę sobie obok Claire oraz Aarona i obserwuję jak Kanonierzy zmagają się z Bayernem Monachium na własnym stadionie. Kurczowo ściskam kciuki patrząc na blondasa, który się rozgrzewa i ze skupieniem spogląda na murawę, gdzie jednak sytuacja rozgrywa się na niekorzyść Arsenalu. Jest 60', a wynik 0:1 dla niemieckiej drużyny. Kibice są zaniepokojeni i szczerze mówiąc, ja też. Patrzę w kierunku Jacka, który spluwa na murawę po czym ociera twarz koszulką. Na szczęście nie widać po nim oznak jakiegokolwiek urazu. Obawiam się o jego nogę, bo dwa dni temu przyszedł do pana Cooka, narzekając na ból w prawej kostce. Okazało się, że to nic poważnego, ale fizjoterapeuta nakazał mu nie nadwyrężać się na treningach. Trener chciał posadzić go na ławce, ale szatyn uparł się, że zagra, no i tak się stało. Parę metrów dalej Chambo poprawia getry, a następnie zwraca się do Ozil'a. Gra rusza do przodu.
Czas mija, kibice, zarówno Arsenalu jak i Bayernu, dopingują swoje drużyny. Trener Kanonierów dokonuje zmian, na boisko wbiega Nicklas. Jest zdeterminowany, to widać po jego zaciętej minie. Dalej blondasie, pokaż swoją duńską siłę! Niestety, mimo walki Arsenal przegrywa mecz 0:2, co załamuje kibiców. Porażka na własnym stadionie zawsze druzgoce. Ze smutkiem patrzę na brata, który samotnie schodzi do szatni. Zaraz za nim dąży reszta przybitych zawodników z armatkami na piersiach. Podnoszę się z ławki i w towarzystwie Claire oraz rezerw Arsenalu wkraczam w tunel, który jest przesiąknięty przygnębieniem i piętnem porażki.
           Nawet nie wiem ile czasu czekam na brata i jego kompanów. Parking przy Emirates Stadium pustoszeje, a oni nadal się nie pokazują. Claire wykończona emocjami wieczoru, siedzi na ławce z zamkniętymi oczami i milczy. Zresztą też nie mam ochoty na rozmowę. Tak bardzo przywiązałam się do Kanonierów, że odczuwam żal z powodu przegranej. A może po prostu czuję się częścią drużyny? Sama nie wiem. Spoglądam w kierunku drzwi wejściowych, zauważając brata, który pojawia się na parkingu w towarzystwie Aarona i Chambo, ale za to nigdzie nie widzę Jacka. Dziwne. Patrzę na Nicka, który ze złością szuka kluczy do auta. Nic dziwnego, ostatnio w jego życiu same niepowodzenia. Z całej ponurej trójcy jedynie Alex zdobywa się na uśmiech, którym obdarza mnie i Claire. Muszę jednak przyznać, że ta dwójka bardzo się polubiła. Często ze sobą rozmawiają, żartują. Cieszy mnie to, w końcu i Alex zasługuje na szczęście.
- Głowy do góry, rewanż będzie wasz - stwierdza blondynka podnosząc się z ławki.
Aaron uśmiecha się do niej, ale nadal widać przygnębienie w jego oczach.
- Grałem jak ślepa kura na tamburynie - stwierdza Chambo poprawiając sportową torbę na swoim ramieniu.
- Zawsze mogło być gorzej - odpowiadam.
- W jakim sensie? - Mulat spogląda na mnie w oczekiwaniu.
- Mogłeś grać jak Aaron - puszczam mu oko.
- Przecież on siedział na ławce - Ox patrzy na mnie zdziwiony.
- No właśnie
Chłopak dopiero po chwili odkrywa sens moich słów i uśmiecha się szeroko tak jak i zresztą Rambo, który nigdy nie obraża się za sposób w jaki pocieszam jego kumpli. Żaden z nich nie może jednak powiedzieć ani słowa na jakikolwiek temat bo w tym momencie naszą uwagę zwraca wychodzący z budynku Jack, który jest wręcz nieziemsko wściekły, zaś za nim pędzi Nicole, która nie nadąża za jego szybkimi krokami
i jedynie męczy się w próbie doścignięcia go, stukając swoimi mega obcasami.
- Jacky, zaczekaj!
Chłopak odwraca się szybko, czego nie spodziewała się ruda, więc wpada na niego z impetem. Szatyn jednak łapie ją, chroniąc tym samym przed upadkiem.
- Uratowałeś mnie! - piszczy dziewczyna.
- Jack, mój bohaterze! - pod nosem mruczy Nick, na co cicho wszyscy chichoczemy.
Uspokajamy się po chwili i ponownie spoglądamy na niezbyt uroczą scenkę.
- Nie możesz mnie tak po prostu odtrącić - krzyczy dziewczyna.
- Nie dramatyzuj - prycha Wilshere.
Powiem szczerze, nie spodziewałabym się po nim takiej obojętności, ale w tym momencie bije z niego chłód. Nie oszukując się, mój kumpel to zimny drań. Dziewczyna zaczyna płakać.
- Dlaczego tak mnie traktujesz? - łapie go za koszulę i potrząsa.
- Bo nic dla mnie nie znaczysz. Miło było, ale to koniec.
- Traktowałeś mnie jako zabawkę do łóżka i nic więcej?
- To ty tak o sobie mówisz - odpowiada jej chłopak.
W jego głosie nie ma żadnych ludzkich uczuć, a nawet słychać pogardę. Szczerze mówiąc, mrozi mnie to,  jak spokojnym tonem miesza ją z błotem.
- Jesteś dupkiem - stwierdza Nicole.
Ociera łzy, z jej oczu bije jedynie wściekłość. Spogląda na nas. Jej wzrok spoczywa przez chwile na mnie. Po chwili znowu patrzy na Jacka.
- Brawo, możesz być z siebie dumny. Popisałeś się przed kumplami i przed kolejnymi zdobyczami. Nie martw się szybko wejdą ci do łóżka.
Szatyn spogląda na nas, wyłapuje mój wzrok i patrzy na mnie przez moment. Widzę w jego spojrzeniu coś innego, coś czego nie potrafię zidentyfikować i przypisać do jakichś uczuć. Chłopak z powrotem patrzy na rudowłosą z całkowitą pogardą.
- Nie sądzę, żeby do tego doszło. One nie są łatwe jak ty.
Słysząc te słowa, przechodzi mnie dreszcz. Kolejny dźwięk jaki dochodzi do naszych uszu to siarczyście wymierzony policzek. Rudowłosa jest wściekła. Jej twarz zalewa kolejna fala łez.
- Życzę ci, żebyś w swoim żałosnym życiu cierpiał i to bardzo. Żebyś się zakochał, a ta dziewczyna żeby miała cię gdzieś. Najlepiej niech kocha kogoś innego, niech będą razem na twoich oczach, żebyś czuł zżerającą cię zazdrość, ale nic nie mógł zrobić - dziewczyna łapie oddech i ociera łzy - I żebyś zawsze był samotny. Będziesz przeklinał jeszcze swój los. Kochaj, ale nie bądź kochany.
Ta mowa położyła nas równo na łopatki, nawet Nick patrzy na nią zaskoczony. Jednak to nie koniec. Odpowiedź Jacka powoduje, że nam wszystkim opadają szczęki. Chłopak przybliża się do niej. Wpatrują się w siebie, a szatyn wypowiada to całkowicie spokojnie:
- Skąd możesz wiedzieć, że już tego nie doświadczyłem?

      W samochodzie panuje cisza. Na nic się zdaje próba włączenia radia. Ani ja, ani Nicklas nie mamy ochoty na konwersację. Można by powiedzieć, że oboje nadal jesteśmy w lekkim szoku po scenie, która odegrała się na parkingu obok stadionu. Patrzę przez okno podziwiając widoki rozmywające się za szybą. Stacja radiowa raczy nas wiadomościami na tematy ważne i te mniej. Kiedy spiker omawia mecze Ligi Mistrzów, Nick bez słowa wyłącza radio. Nic dziwnego, o porażce to i ja nie mam ochoty słuchać.
Zapada cisza, ale dobrze widzę, że blondas się z czymś gryzie. I mam racje. Po chwili milczenia spogląda na mnie przez ułamek sekundy i ponownie spogląda na jezdnie.
- Myślisz, że będę dobrym ojcem? - przełamuje się i zadaje mi pytanie.
Patrzę na niego zaskoczona pytaniem, jednak nie przychodzi mi nic innego jak odpowiedzieć na jego wątpliwości.
- Musisz się postarać. Wszystko zależy od ciebie.
- Myślę, że jestem w stanie zapewnić temu dziecku dobre warunki, ale boję się, że będę dawał mu zły przykład. Albo przeczyta kiedyś starą gazetę czy też znajdzie w internecie moje stare brudy i będzie się zastanawiać dlaczego jego ojciec to świr.
- Ja uważam, że sobie poradzisz. Będziesz troskliwy, nadopiekuńczy, ale kochający nad wszystko.
- Tak myślisz? - brat spogląda na mnie z nadzieją.
- Oczywiście. Przecież dobrze cię znam, świrze.
Po chwili ciszy wybuchamy śmiechem.

       Noc, mrok i inne dramaty. Idealna pora na łażenie po cmentarzach czy zapuszczonych domach i uciekanie przed nieznanym. Ewentualnie, spożywanie alkoholu w klubie, czy też tańczenie na stole. Jak myślicie co porabiam, właśnie ja? Kujonka, aktualnie przebywająca w jednym z najpiękniejszych miast świata. Nie, nie łażę po cmentarzach i nie spożywam napojów wyskokowych w jakimś obskurnym klubie. W tejże chwili siedzę w ulubionej koszulce oraz spodenkach i kłócę się zażarcie z Charlie o nowych butach Lany Grey. Wyjaśniając. Lana Grey to jedna z najbardziej sukowatych lasek z naszej uczelni, która w ubiegłym roku nieźle podpadła Charlie i później nieźle połamała tipsy na betonie. Nikt nie wie, jak to się stało(taa, jasne). Charlotte twierdzi, że czerwone coś z kokardką na palcach jest największym gównem w świecie mody, a ja uparcie twierdzę, że skoro gówno, to czemu się sprzedaje i takie buty noszą wszelkie Jennifer'ki Lopez tego świata.
- Bo są głupie jak mój współlokator - warczy w końcu blondynka.
- WYPRASZAM SOBIE - Nate nie mógł oczywiście, przejść obok tej obelgi obojętnie.
- A ty nie podsłuchuj prywatnych rozmów - i znów mu się obrywa.
- To może wyjdziesz z salonu?
-  Ten salon w połowie należy do mnie.
- To sobie weź swoją połowę i opuść moją i przenieś się na swoją połowę domu.
Super, będą się tak kłócić przez godzinę. Postanawiam pójść po herbatę. Kiedy jestem w kuchni słyszę dzwonek do drzwi. Oczywiście o tej porze to nic dziwnego. Ta. Z racji, że Nicklas próbuje się utopić pod prysznicem, chyba nieskutecznie bo nadal słyszę jak śpiewa, drzwi muszę otworzyć ja. Zaglądam przez judasza. Jack. To będzie ciężko. Przełamuję się i otwieram. Jego mina mówi, że ciężko mu było, żeby tu przyjść.
- Hej - zaczynam.
- Cześć - odpowiada cicho, patrząc się w swoje buty.
- Może wejdziesz? - odsuwam się od drzwi, wpuszczając go do środka.
- Dzięki - odwraca się w moją stronę - Zresztą wpadłem tylko na moment. To dosyć ważne.
- Chodź do kuchni, gotuję wodę na herbatę. Napijesz się, prawda?
- Nie, dziękuje. Zajmę ci dosłownie chwilkę.
- Słucham - uśmiecham się zachęcająco.
Chłopak wpatruje się chwilę we mnie, bez słowa. W końcu zbiera się w sobie.
- Chciałem cię przeprosić...
- Za co? - patrzę na niego zdziwiona.
- Razem z resztą byliście świadkami niezbyt sympatycznej rozmowy między mną a Nicole. Nie powinniście tego słyszeć.
- Co prawda, to prawda. Byłeś bardzo szorstki względem niej.
- Mówiłem ci już. Jestem dupkiem, nie szanuje kobiet. Nie nadaje się do okazywania uczuć.
Podchodzę do niego bliżej, patrząc mu ciągle w oczy.
- Nie okłamuj się. Powiedz, że po prostu boisz się zaangażować.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że Jack zbyt blisko stoi, a dystans między nami ciągle, nieprzerwanie się zmniejsza.
- Masz rację, boję się - szepce, a jego usta praktycznie stykają się z moimi.
Przymykam oczy, pozwalając aby to się stało. Jednak kroki i pogwizdywania Nicka dochodzące ze schodów  powodują, że odskakujemy od siebie jak oparzeni.
- Cześć Jack - Nick wyciera głowę ręcznikiem - Coś się stało?
- Nie, po prostu ja... Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Ciągle mam w głowie ten mecz.
- Mi też się będzie śnił. Siadaj. Razem się pomęczymy - blondas posyła szatynowi uśmiech.
Tymczasem ja łapiąc okazję, wymykam się do kuchni. Duszkiem  wypijam szklankę zimnej wody, mając nadzieje, że ugaszę te emocje. Z przerażeniem stwierdzam, że bardzo chciałam, aby do tego doszło. Jejku! Sharon, co z tobą?! Woda właśnie się gotuje. Wyłączam czajnik i zalewam liście herbaty. Biorę kubek i kieruję się w stronę schodów. W salonie akurat Nick z Jackiem siedzą na kanapie i oglądając strzelaninę w TV, dyskutują o meczu. Nie chcę im przeszkadzać. Włażę do pokoju i siadam z ciężkim westchnięciem przed laptopa.
- Myślałam, że blondas cię zabił. Co tak długo? - Charlie jak zwykle trzyma fason.
- Jack przyszedł - mamroczę pod nosem.
- Zaproś go przed lapka, chętnie go pownerwiam - uśmiecha się sadystycznie.
- Boję się go. Boję się siebie.
- Wyczuwam dramatyzm - dziewczyna poważnieje - Co jest?
- Przed chwilą prawie się całowaliśmy.
Charlotte właśnie pije sok. Kiedy słyszy moje słowa, sok ląduje na klawiaturze. Sypię się siarczyste przekleństwo, ale po wytarciu napoju, dziewczyna spogląda na mnie z mocno zdziwioną miną.
Po czym gwiżdże.
- No no. Friendzone jak ta lala.
- Przestań. Ja nie chcę, żeby to się spartoliło.
- Jak w ogóle do tego doszło?
Tak więc, opowiadam jej historię życia. Gdy kończę, dziewczyna przez chwilę milczy.
- Może to nie ma prawa się udać?
Zadziwia mnie tym stwierdzeniem. Kiedy milczę, dalej ciągnie tą myśl.
- Przecież od razu coś między wami było. To widać.
- To przyjaźń - przerywam jej.
- Gdyby to była przyjaźń nie pozwoliłabyś, abyście się prawie całowali. Gdyby nie Nicklas zgaduje, że doszłoby do ładnej scenki. Oboje tego chcecie, możesz mówić że kochasz go, ale jak przyjaciela, on może twierdzić, że jest dupkiem i nie potrafi kochać, jednak mimo wszystko między wami jest chemia.
- A co z Aaronem? - wybucham nagle.
Milczy. Nie spodziewała się takiego obrotu. Dostrzegam, że jej usta zaczynają drżeć. Weszłam na grząski teren.
- Możesz wytłumaczyć? - zachowuje resztę rozumu i spokojnie pyta.
- Jakiś czas temu, całowałam się z nim. Nie żałowałam tego, a nawet mi się to podobało. Nie okłamując ciebie, byłam nawet o was zazdrosna. Tak, ciota ze mnie, nie przyjaciółka, ale nie mam zamiaru tego przed tobą ukrywać.
Ku mojemu zaskoczeniu Charlie uśmiecha się.
- Obie jesteśmy głupie. Ja z kolei byłam zazdrosna o ciebie. Ciężko mi cokolwiek tobie poradzić. Diagnoza jest taka, że zarówno Jack jak i Aaron nie są ci obojętni. To, którego wybierzesz, zależy od ciebie.
- Boże, to idiotyczne - spoglądam na przyjaciółkę z przerażeniem.
- Wiem, ale nic nie jest łatwe w życiu.
Chyba wystarczy mi już trudnych decyzji.

       Kiedy schodzę do salonu, Jack nadal tam jest. I jak na złość jest i Aaron. No i Chambo, ale jego obecność nie przyprawia mnie o ból głowy.
- Co to? Sabat czarownic? - patrzę jak święta czwórka zajmuje kanapę i ogląda krwawą rzeźnie w TV.
- Tak, tylko brakowało nam najważniejszej wiedźmy, ale na szczęście szybko przyszłaś - odgryza się Nick.
Pokazuje mu język, a on odpowiada mi tym samym.
- Będzie rozwód - Alex suszy zęby.
- Bo zabrałam mu wymarzoną fuchę - padam na fotel i wykładam nogi na brata - Masuj stopy.
- Chyba ty mi powinnaś. Ty jesteś moją fizjoterapeutką - prycha w odpowiedzi.
- Po godzinach nie pracuje - odpowiadam - No dalej - po czym zamykam oczy.
Co jak co, ale uleczanie to mamy w dłoniach uwarunkowane genetycznie. Mój brat cymbał, co jak co, ale do masażu stóp się nadaje. Rozciągam się jak kot i uśmiecham szeroko. Chichot chłopaków przywraca mnie do rzeczywistości i otwieram oczy. Przeżywam nie mały szok. Otóż mój brat uśmiecha się szeroko ukazując zęby, a jego robotę odwala... Jack, siedzący obok.
- Taki z ciebie kolega? - prycham na Nicka, który robi minę niewiniątka.
- Jemu to nie przeszkadza  - chłopak próbuje się bronić.
- Bo już nie ma sił się z tobą użerać.
- O nie! Ja opuszczam pomieszczenie w którym jestem obrażany.
- Przynieś mi herbatkę - szczebioczę, na co blondas prycha.
Aaron i Chambo podnoszą się ze śmiechem i maszerują za Nicklasem do kuchni. Bosko. Brakowało mi niezręczności. Na dodatek Jack ani na moment nie przestaje masować moich stóp. Czuję się skrępowana, w salonie panuje cisza, a dotyk szatyna powoduje, że mam wrażenie, jakby po moim ciele chodziły mrówki. Podnoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. Milczymy, wpatrując się w siebie. W pokoju czuć tyle emocji, że chyba trzeba otworzyć okno. Na szczęście niezręczna cisza zostaje przerwana przez wracających z kuchni chłopców. Natychmiast zdejmuję nogi z kolan Jacka, po czym usadawiam się na fotelu, udając jak gdyby nigdy nic. Dostrzegam na twarzy Nicklasa podejrzany uśmieszek, kiedy wręcza mi herbatę.
- A ty co się tak szczerzysz?
- Cieszę się z twojego widoku, nie wolno?
Posyłam mu złowrogie spojrzenie, na co on jeszcze bardziej się uśmiecha. Patrzę na Alexa, który pogwizduje wesoło, unikając mojego wzroku, zaś Aaron, który jest najmniej szczęśliwy z całej trójki, spogląda na mnie miną mówiącą: "to kretyn, nie pytaj". Prycham w odpowiedzi i podnoszę się z fotela.
- Zaczynam się was obawiać. Wychodzę - po czym wstaje i udaje się do kuchnia.
W drzwiach jeszcze słyszę głos Nicka:
- Głooodny jestem, zrób kanapeczki.
Czasem dochodzę do wniosku, że mój brat jest upośledzony.

        Przygotowując żarełko, pogwizduję sobie cicho, nie zauważając nawet jak ktoś cicho przemyka do naszej kuchni. Podnoszę wzrok i widzę Aarona, który podchodzi i tuż obok opiera się o blat, krzyżując ręce na piersiach.
- Coś się stało? - nie przerywając wykonywanej czynności, pytam bruneta.
- Mam do ciebie ogromną prośbę. To ważne.
Spoglądam na niego. Wygląda na zdeterminowanego. Przestaję kroić ogórka i odwracam się w jego stronę.
- Potrzebuję adres Charlie.
Tego to się nie spodziewałam. Milczę zaskoczona, po czym wracam do przerwanej czynności.
- Nie wiem czy będzie zadowolona jak się dowie, że masz adres ode mnie, ale zgaduję, że to ważne.
- Bardzo ważne - spogląda na mnie z błaganiem.
Uśmiecham się, bo widzę, że mu zależy.
- Dostaniesz ten adres, ale pamiętaj - spoglądam na niego groźnie z nożem w dłoni - To nie ja!
Odpowiada mi szczerym, radosny uśmiechem kiwając twierdząco głową.
- Oczywiście, kochana jesteś - całuje mnie w policzek, po czym odsuwa się ze szczęśliwą miną.
Miejsce, którego dotknęły jego usta pali mnie niczym żywy ogień. Mam nadzieję, że nie jestem zarumieniona. Próbuję odwrócić jego uwagę ode mnie i spoglądam w stronę kanapek, pytając.
- A można wiedzieć w jakim celu, potrzebujesz jej adresu? Wysyłasz list z pogróżkami czy jak?
Chłopak uśmiecha się w odpowiedzi szeroko i potrząsa przecząco głową.
- Chyba nie zrobiłoby to na niej wrażenia.
Uśmiecham się.
- Dokładnie.
Zapada cisza. Gryzę się z myślami, zresztą on chyba też. Po chwili jednak przerywa ciszę.
- Muszę ją odnaleźć i wyjaśnić kilka spraw.
Niczego nie rozumiem z jego słów, ale zaraz dociera do mnie, że to odpowiedź na moje pytanie, zadane kilka minut temu.
- Zależy ci na niej? - z trudnością zadaje kolejne, bojąc się odpowiedzi którą usłyszę.
Wyłapuję jego wzrok, ma takie ciepłe oczy, pełne spokoju i dobra, a ja głupia nie wiem czy coś do niego czuję, czy to tylko głupie złudzenie. Jeżeli on kocha Charlie, mój problem znika, bo to jasne, że nie wejdę pomiędzy tą dwójkę, a na dodatek jest jeszcze Jack. To wszystko robi się zbyt pogmatwane.
- Tak, zależy mi - odpowiada po momencie.
Jestem chyba rozchwiana emocjonalnie i nie stała uczuciowo, ale to stwierdzenie zostawia rysę na moim sercu.

     Siedzę na trybunach obok Claire, ale kompletnie nie wiem co się dzieje dookoła. Kanonierzy w podłych nastrojach po ostatnim meczu w ciszy, biegają okrążenia. Nie zauważam nawet gdy na stadion wkraczają dwie wiedźmy w towarzystwie psychologa klubowego, który podchodzi do trenera i po krótkiej wymianie zdań zgarnia kilku piłkarzy i zabiera ich na rozmowę. Biedacy, nie wiedzą co ich czeka. Tymczasem trener zarządza, aby reszta drużyny rozpoczęła grę. Spoglądam w kierunku Jacka, wyłapując jego spojrzenia. Czuję jak coś podskakuję mi w żołądku i że na twarz wpływają mi rumieńce, więc spuszczam wzrok na swoje trampki. To już zaczyna się robić trudne, strasznie trudne.  Z jednej strony on, a z drugiej Aaron. Co prawda Walijczyk wyraźnie okazał swoje uczucia względem Charlie, ale nadal nie mogę zapomnieć o tym co się wydarzyło w parku, jednak z drugiej strony ciągle myślę o tym co mogło się wydarzyć wczoraj. Nie to jest zbyt głupie. Z moich ust wydobywa się jęk.
- Co cię trapi? - spoglądam na Claire, która patrzy na mnie z troską - Nie wyglądasz najlepiej.
- I tak się czuję - mruczę pod nosem.
- Coś się stało?
- A czy w moim życiu jest dzień, kiedy coś się nie dzieje? - wpatruję się uparcie w sznurówki.
Dziewczyna nie uśmiecha się, milczy, spoglądając na grających piłkarzy.
- Nic nigdy nie jest takie jak chcemy - odpowiada po chwili ciszy.
- Oj nie jest - potwierdzam jej słowa - podnosząc wzrok na murawę i patrząc jak Jack razem z Nickiem, Aaronem i kilku innymi Kanonierami idzie na rozmowę do psychologów.
I po raz kolejny moje oczy spotykają się z oczami Jacka. Serce mało nie wyskakuje mi z piersi, jednak nie pokazując po sobie niczego, macham do niego i uśmiecham się lekko. Odpowiada tym samym.
- Widać między wami chemię - odzywa się niespodziewanie Claire.
Spoglądam na nią zaskoczona z pytaniem w oczach.
- Przyjaźnimy się tylko.
- A jesteś pewna, że to tylko przyjaźń?
Najgorsze jest to, że blondynka może mieć rację. Wmawiając coś innym, tak naprawdę próbuję oszukać samą siebie. I prawie mi się to udaje.
- Sama nie wiem.
Z jej strony już nie pada żadne stwierdzenie, milczy obserwując grę. Nie mam pojęcia czy chce coś jeszcze dodać, ale nie jest mi już dane się tego dowiedzieć bo podchodzi do nas pan Cook.
- No dziewczynki, dzisiaj nie macie zbyt dużo zajęć bo chłopcy nie przeciążają się fizycznie - mężczyzna uśmiecha się. - Jedyne co im dolega to chyba tylko piętno porażki - dodaje ponuro.
- Na to chyba nie ma lekarstwa - odpowiadam.
W odpowiedzi kiwa głową z zadumą, patrząc na piłkarzy.
- W związku z tym mam dla was po jednym zadaniu. Ty, Claire zbadasz naszego wiecznie kontuzjowanego Giroud, a Sharon sprawdzi jak tam kostka Wilshere'a. Dobrze?
- Oczywiście - odpowiadamy, po czym wstajemy z miejsc i kierujemy za fizjoterapeutą do jego gabinetu.
Mężczyzna macha ręką do trenera, który kiwa głową i przywołuje Giroud. Jack nadal nie wrócił z rozmowy od psychologa. Francuz idzie za nami do miejsca urzędowania pana Cook'a, po czym siada na kozetce, a Claire bierze się za badanie. Pan Cook nagle łapie się za głowę.
- Zapomniałem odebrać karty zdrowia od dr Daviesa, poradzicie sobie? Za chwilę wracam.
- Jasne - odpowiadam bo Claire zajęta jest badaniem kolan Oliviera.
Po czym wychodzi. W gabinecie zalega cisza, którą nagle przerywa Francuz.
- I jak tam Sharon? Słyszałem, że Jack rzucił Nicole.
Podnoszę zaskoczone spojrzenie znad papierów.
- Chyba powinieneś pytać o to Jacka.
- Twierdzi, że to nie mój interes - odpowiada z rozbawieniem - A ja jestem po prostu ciekawy czy zdobył tą, którą chciał od początku?
- Czyli?
- Wygląda na to, że wszystko w porządku, możesz wracać na trening - do słowa nie daje mu dojść Claire.
I czuję, że specjalnie to robi. Patrzę na nią poirytowana, zaś Olivier wstaje z kozetki i kieruje się w stronę drzwi.
- Dziękuję za badanie, masz ręce które leczą, a co do odpowiedzi na twoje pytanie Sharon... - nie dane mu jest dokończyć bo drzwi otwierają się i do gabinetu wchodzi Jack, która zamiera widząc towarzystwo znajdujące się w nim.
- O proszę o wilku mowa  - uśmiecha się Giroud - Może Jack dokończy naszą sympatyczną rozmowę.
- Zjeżdżaj stąd - warczy szatyn w odpowiedzi.
- Bo co? Strach obleciał Wilshere? Nie przyznałeś się jeszcze Sharon do swoich planów względem niej? Bardzo nieładnie z twojej strony. Jednak nie dziwię się, dlaczego spławiłeś Nicole, Sharon jest warta grzechu. Opowiedz później jak było, bo mi się wydaje, że gorąco - zaśmiewa się.
Jack nie planuje mu odpowiadać, od razu rzuca się na Francuza z pięściami i uderza go w nos. Chłopak nie jest mu jednak dłużny, bo po chwili jego pięść również spotyka się z twarzą Anglika. Ja i Claire niemal natychmiast rzucamy się aby ich rozdzielić. Łapię Jacka, próbując go odepchnąć, ale jest silniejszy. Blondynka w tym czasie przepycha się z Olivierem, który również nie daje za wygraną.
- Przestańcie! - krzyczymy, ale to na nic.
Na szczęście do gabinetu wpada pan Cook, z dr. Daviesem, którzy pomagają nam rozdzielić bijących się Kanonierów. Udaje im się,  w końcu odciągam i popycham Jacka, tak, że siada na kozetce, staję obok niego i łapię za dłoń ściskając mocno i nakazując niewerbalnie spokój. Claire wraz z doktorem Daviesem trzyma Oliviera, który rzuca Jackowi wściekłe spojrzenie.
- Co to ma wszystko znaczyć? - pan Cook domaga się wyjaśnień - Nie potraficie wytrzymać w jednym pomieszczeniu 5 minut, zaraz muszą być jakieś bójki i kłótnie? Gracie w jednym składzie do cholery! W tej chwili jestem zmuszony zgłosić wasze postępowanie do trenera, on zadecyduje, jakie konsekwencje zostaną z tej sytuacji wyciągnięte - wściekłość bije z fizjoterapeuty i powiem szczerze, że tego bym się po nim nie spodziewała.
- To Wilshere jest jakiś psychiczny, rzucił się na mnie - wtrąca Giroud - Niewyżyty seksualnie chyba - dodaje.
Jack podnosi się z kozetki, ale popycham go z powrotem i posyłam groźne spojrzenie. Chłopak w odpowiedzi jedynie ściska moją dłoń, a ja czuję jak buzuje w nim złość.
- Dość! - krzyczy pan Cook - Robercie, Claire, zabierzcie go i opatrzcie, ja idę po trenera, a ty Sharon, zajmij się nim - wskazał na Jacka, po czym wychodzą.
W gabinecie zapada cisza. Nie ruszam się przez chwilę po czym spoglądam na szatyna, który wciąż trzymając moją dłoń, przylega nagle do mnie całym ciałem i wtula głowę w mój brzuch.
- Nie powinieneś go atakować - odzywam się.
- Obrażał cię...
- Nie interesuje mnie to co ten dupek ma do powiedzenia - stwierdzam przeczesując dłonią jego włosy. - A ty możesz mieć teraz problemy.
Chłopak podnosi na mnie wzrok.
- Mogę się zgodzić z jedną rzeczą jaką powiedział - stwierdza.
Milczę, czekając na jego odpowiedź.
- Jesteś warta grzechu, Sharon.
Serce mało nie wyskakuje mi z piersi.
- Jack...
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię obrażał.
- Przestań - odrywam się od dotyku jego rąk - Nie powinieneś rzucać się na niego z pięściami. Dałeś się mu podpuścić. Teraz będziesz miał przez to kłopoty - irytuję się.
Szatyn przez moment patrzy na mnie w milczeniu, aby po chwili stwierdzić.
- Zrobiłem to co uważam za słuszne...
- Nawet jeśli za to cię zawieszą?
- Nawet jeśli...
Patrzymy na siebie przez moment. Czuję jakby między nami przepływał prąd. Robi mi się gorąco i czuję, że jeśli coś z tym nie zrobię, to nie skończy się dobrze. Dopiero po chwili zauważam, że Jack ma pękniętą wargę. Pochodzę więc po apteczkę leżącą na szafce i zabieram się za opatrywanie Anglika. Chłopak ciągle na mnie patrzy, ale nie mówi nic. I dobrze. Nie mam siły na żadną kłótnie. Cisza panuje do czasu pojawienia się Wengera w gabinecie. I nie jest on zadowolony z powodu, dla którego go wezwano. Uprzejmie prosi mnie o wyjście, a kiedy drzwi się za mną zamykają dociera do mnie podniesiony głos trenera. Na korytarzu dostrzegam Claire, która siedzi na krześle i jest wyraźnie zmęczona życiem. Przysiadam się więc obok.
Przez chwilę panuje cisza, którą przerywa blondynka.
- Jeżeli po tym co się wydarzyło nadal twierdzisz, że między wami nic nie ma to jesteś po prostu ślepa.
- Proszę cię przestań już! - nie wytrzymuję i wstaję - Musisz to drążyć. Zrozum, między nami nic nie ma i nie będzie. Nic do niego nie czuję. Nic a nic! - wypalam.
Ona jednak nie patrzy na mnie. Odwracam się i widzę Jacka wraz z trenerem stojących w drzwiach gabinetu. Wyraz twarzy Anglika wyraźnie mówi, że słyszał wszystko co powiedziałam. I nie jest to ulga. To jakby rozczarowanie i smutek. Chłopak się jednak nie odzywa, po prostu odchodzi, jak mi się wydaje w kierunku szatni. Trener patrzy na niego, potem na mnie, ale z jego ust nie pada ani jedno słowo, żadnego potępienia. Po prostu odchodzi. A ja nie czuję nic. Przeszkadza mi jedynie głos w mojej głowie, powtarzający jak refren: jesteś głupia.


        Sobota przychodzi bardzo szybko. I bardzo dobrze. Mam już dość tego tygodnia. Claire, jakby winna tego co się wydarzyło, nie poruszała tematu naszej ostatniej rozmowy. Jack mnie unika. Aaron zaginął i nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie jest, Chambo często do nas wpada, ale też czuję dystans z jego strony. Nick też jakby ucichł. A ja z uczuciem podłości przybywam jak w każdym tygodniu do pracy. Jak na weekend przystało mam dużo zajęć, z powodu dużej ilości klientów. Dopiero jakieś 4 godziny później, mam chwilę na oddech. Wtedy do baru podchodzi ktoś, kogo się nie spodziewałam.
- Witam serdecznie - Max uśmiecha się szeroko na mój widok.
- Cześć - odpowiadam na tyle głośno, na ile pozwala mi muzyka bijąca z głośników.
- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam, ale nie sądziłem, że po drugiej stronie baru.
- Lubię zaskakiwać - uśmiecham się.
- Wychodzi ci to idealnie.
Po raz kolejny posyłam mu uśmiech, ale gaśnie kiedy przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie i reakcję Jacka na Max'a. Czuję kolejny napad wyrzutów sumienia. Max to zauważa.
- Coś się stało? Problemy z chłopakiem?
O ironio, kolejna osoba, która uważa, że jest coś między mną a Jackiem.
- To nie jest mój chłopak, mówiłam ci już.
- Czyli nie będzie problemu, jeśli po zakończeniu twojej pracy porwę cię na spacer.
- Ale ja kończę późno - odpowiadam nie pewnie.
- Nic nie szkodzi. To jak?
Nie pozostało mi nic innego jak przystać na jego propozycje.
- Zgoda.
Max przyjmuje to z wielkim uśmiechem.

     I tak właśnie, zamiast wrócić do domu, spaceruję po malowniczym Londynie w towarzystwie nowego kolegi. Między nami panuje cisza, bo ani on ani ja nie jesteśmy w tej chwili zbyt rozmowni. Ja ciągle myślę o ostatnich wydarzeniach, a on też nad czymś usilnie się zastanawia.
- Więc?
Spoglądam na jego twarz z roztargnieniem, nie wiedząc o co chodzi.
- Co cię gnębi? - dodał.
Kieruje wzrok na swoje buty, nie wiedząc co powiedzieć.
- Jak myślisz, człowiek potrafi oszukać sam siebie?
- Skąd to pytanie?
Nie potrafię odpowiedzieć na jego pytanie. Po prostu nie chcę dzielić się swoimi wątpliwościami. Nie jestem w stanie przyznać się przed sobą, a co dopiero przed nim, że sama nie wiem co czuję. On jednak wyczuwa, że to pytanie ma związek ze mną bo nie nalega.
- Nie potrafi tego zrobić - odpowiada po chwili milczenia, jakie zapanowało między nami - Podobno gdy  wmawiamy innym kłamstwo, to po jakimś czasie sami zaczynamy w nie wierzyć. Ja jednak myślę, że to nieprawda.
- Dlaczego?
Chłopak spogląda na mnie z powagą wypisaną na twarzy.
- Bo mózg ci uwierzy, ale serce wie swoje.



Od autorki: No i witamy kolejny rozdział. Spięłam tyłek i dopisałam to co miałam dopisać. Mam nadzieję, że wystarczająco długi jak poprzednim razem :D Nie będę zwodzić ludność, ale powoli zbliżamy się do końca. Mam już opracowany rozwój wydarzeń, który kształtował się od początku tego opowiadania. Musicie więc uzbroić się w cierpliwość i czekać. Postaram się, aby to nie trwało bardzo długo. Pozdrawiam. Katorga.

Wszystkiego dobrego, kochanym nauczycielom, życzę! :)