poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 11

        Zanim przyjdzie czas na całkowite świąteczne lenistwo, przede mną jeszcze sobotnia praca. Nie za bardzo uśmiechała mi się perspektywa wieczoru spędzonego za barem, ale cóż mogłam poradzić. Na tym polegały moje obowiązki. Powinnam się cieszyć, że tak długo, z moim szczęściem, utrzymałam się na stanowisku barmanki. I przynajmniej nie grozi mi nuda. Tego wieczoru nie zapowiada się na chociażby jedną sekundę odpoczynku. Co chwilę, ktoś podchodzi do baru, aby zamówić drinka. Ludzi jest strasznie dużo, co mnie dziwi ze względu na zbliżające się święta. Nie mam jednak czasu na rozmyślenia bo roboty przybywa w zastraszającym tempie.
            Wszystko zaczyna się stabilizować. Nie muszę już tak szybko nalewać alkohol, ale ludzi nadal jest dużo. Co jakiś czas spoglądam w tłum, żeby określić liczbę osób. Po mojej prawej stronie James dyskutuje z jakąś wstawioną laską, a Nicole, pracująca po lewej, wyciera blat. Nagle, naszą uwagę przykuwa zamieszanie, w dalszej części sali. Nie widzimy co się dokładnie dzieje, ale po chwili pojawia się przy barze Alice, która wszystko tłumaczy.
- Jakiś koleś nieźle dał w palnik i jak mi się wydaje, bez ochrony, nie damy sobie z nim rady.
- Pójdę do niego - James postanawia zareagować, jak w największym stopniu spokojnie.
Rozumiem go. Sama nie chciałabym oglądać przepychanki.
Kolega podchodzi do źródła harmideru i próbuje uspokoić awanturnika, ale nawet z tak dużej odległości, zauważam, że to nie ma sensu, bo facet jest po prostu uparty. Brunet łapie go w końcu mocno za ramie
i ciągnie w kierunku drzwi. Alice stoi z niepewną miną, bo nie ma pojęcia czy wołać ochronę, czy zostawić to barmanowi. Kiedy James wraz z kolesiem jest niedaleko, z przerażeniem zauważam, że to Nicklas.
Zamieram i patrzę na brata, który próbuje wyrwać się mojemu koledze z pracy. Spontanicznie, opuszczam stanowisko i pędzę w kierunku chłopaków, na tyle, na ile pozwala mi tłum gapiów. Kiedy podchodzę, barman daje mi znak głową, żebym odeszła.
- Pomogę ci - odpowiadam i kieruję spojrzenie na brata - Nick, uspokój się!
Blondas widząc mnie, zamiera, co powoduje, że James zyskuje przewagę i wyciąga go na powietrze.
- Znasz go? - patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- To mój brat - odpowiadam unikając jego wzroku - Zostaw mnie z nim, ok?
Chłopak patrzy niepewnie na pijanego Kanoniera.
- Jesteś pewna? Może trzeba wezwać policje. Zabiorą go...
- Nie, dzięki. Jakbyś mógł zastąp mnie chwilę.
- Jasne, jak coś będziesz potrzebować, to jestem na sali - odwraca się i odchodzi.
Nie patrzę już na niego tylko na blondasa opartego o ścianę, który przestaje kontaktować. Jego powieki powoli opadają, a wygląd wyraźnie wskazuje, że chłopak jest grubo naprany. Wzdycham ciężko i wyciągam telefon. Dzwonie do Jacka, z nadzieją, że przyjedzie i zabierze Nicklasa do jego mieszkania i przypilnuje go, chociaż przez godzinę, zanim skończę pracę. Jednak nie odbiera. Po sygnale oczekiwanie odzywa się poczta głosowa, na co odpowiadam westchnieniem zrezygnowania. Przez głowę, przebiega mi krótka myśl, że w tym momencie Jack zajmuje się jakąś rudowłosą laską i nie zwraca uwagi na dzwoniącą komórkę. Odganiam to jednak od siebie i dzwonię po taksówkę. Kiedy za jakieś 20 minut przyjeżdża, mój brat bardziej już kontaktuje z ziemią. Kiedy na siłę wpycham go do taksówki, patrzy na mnie bardziej trzeźwo. A ja zastanawiam się, czy wsiąść z nim, czy zostawić go na pastwę losu. Ostatnio był dla mnie taki szorstki, złośliwy... dlaczego więc miałabym mu pomóc. Ta chwila zwątpienia trwa nie więcej jak 5 sekund, bo szybko podejmuję decyzję i wsiadam do taksówki, podając kierowcy, adres.
                Kilkanaście minut później jesteśmy pod domem Nicka. Z małą pomocą kierowcy wyciągam go na zewnątrz i prowadzę w stronę drzwi.
- Sharon? - obracam głowę i widzę, zaskoczonego moim i Nicka widokiem, Aarona, który niemal natychmiast podbiega, aby pomóc mi dźwigać, pijanego brata. Kiedy go prowadzi ja tymczasem otwieram drzwi, kluczem, który kilka tygodni temu dostałam od Nicklasa i przytrzymuję je, aby ułatwić im wejście.
Kiedy blondas bezpiecznie ląduje na kanapie, przyglądam mu się chwilę kręcąc głową. Kieruję wzrok na milczącego Ramsey'a.
- Ja muszę wracać do pracy, nie zostałbyś z nim godzinkę? - robię proszącą minę.
- Jasne, leć! Nie martw się, popilnuje go - chłopak obdarza mnie swoim cudownym uśmiechem, numer 10.
Wybiegam szybko i wsiadam z powrotem do taksówki, zastanawiając się nad tym, co dalej z Nickiem.

     Kiedy po dwóch godzinach wracam do mieszkania brata, blondas śpi na kanapie, tak jak zostawił go wcześniej Aaron, a sam brunet stoi przy parapecie i patrzy przez okno zamyślony.
- Cześć - odzywam się cicho.
Chłopak słysząc mój głos odwraca się od okna w moją stronę.
- Hej - uśmiecha się lekko, ale widać po nim przygnębienie.
- Dzięki, że pobyłeś z nim trochę.
- Nie ma sprawy, to w końcu mój kumpel- brunet podchodzi blisko mnie i przygląda się Nickowi.
Zapada niezręczna cisza.
- Może napijesz się herbaty?
- Jeżeli to nie problem - kąciki jego ust unoszę się do góry w uśmiechu - Poproszę.
Wychodzę do kuchni w celu zrobienia herbaty. Spotyka mnie tam niezły bałagan co komentuję wymownym spojrzeniem. Nicklas naprawdę przestał dbać o wszystko. Miał gdzieś treningi, ciągle imprezował, zapuścił dom. Zaczyna mnie to poważnie martwić. Czuję, że dzieje się z nim coś złego, ale najgorsze jest to, że nie mam pojęcia jak temu zaradzić. W czasie, gdy woda gotuje się w czajniku, ja ogarniam przestrzeń. Odkrywam, że brat ma pustą lodówkę i ani jednego czystego naczynia, oraz to, że jego najważniejszym posiłkiem jest ostatnio pizza. Kończę akurat zmywać, gdy dźwięk czajnika obwieszcza mi, że woda, osiągnęła temperaturę, taką jaką powinna. Zalewam herbatę i niosę kubki do salonu. Aaron stoi przy oknie, tak jak wcześniej i pisze sms'a. Słyszy jednak moje kroki, więc chowa telefon do kieszeni i podchodzi do mnie, odbierając gorące kubki i stawiając je na blacie stolika. Siadam na jednym ze skórzanych foteli, a chłopak idzie w moje ślady. Przez pewien czas, milczymy. Spoglądam na śpiącego Nicka i wzdycham.
- Martwię się o niego... - stwierdzam, na co Aaron kiwa głową.
- Sypie się chłopak - odpowiada.
- Też to widzisz?
- Tak i szczerze powiedziawszy też się zaczynam o niego martwić. Przez ostatni czas, nie ma treningu, na który by się nie spóźnił. Forma nie ta. Problemy z tobą, wczoraj posprzeczał się z Lisą i jeszcze ta wiadomość dzisiaj.
- Co się stało? - pytam, pomijając fakt, że blondas pokłócił się z Lisą.
- Nick dowiedział się od trenera, że ze względu na jego stosunek do klubu, słabą formę, planują wypożyczyć go do Juventusu.
- CO?! - nie wierzę własnym uszom.
Mój brat opuści Londyn.
Wyjedzie.
Spartaczy karierę.
Zniszczy swoje marzenia.
Nie mogę do tego dopuścić. Choćby miał mnie do reszty znienawidzić.
- Myślisz, że to moja wina? - zadaję pytanie czysto retoryczne.
- Oczywiście, że nie... To już się zaczęło zanim przyjechałaś. Nie miałaś na nic wpływu - zaprzecza brunet.
- Nie, Aaron. To moja wina. Nie wspierałam go jak trzeba. A kiedy już się pojawiłam, to nie patrzyłam na niego tylko stawiałam swoje problemy nad wszystkim. Jestem beznadziejna, Aaron. Nawet teraz, kiedy chciał zacząć nowy etap, ustatkować się, zrobiłam z tego problem. To ja niszczę mu życie. - Podnoszę się z fotela i podchodzę do okna, w to samo miejsce, gdzie jakiś czas temu, brunet nad czymś usilnie myślał.
Milczę, a cisza wkracza do pomieszczenia. Zaciska się wokół nas, powodując zmieszanie, bezsilność.
Odwracam się w kierunku Ramsey'a, który siedzi jak siedział, wpatruję się we mnie tymi swoimi oczami, które zawsze, mnie uspokajały. Może to przez ten cudny odcień brązu, kojarzący mi się z jesienią, którą tak lubię. Po chwili jednak chłopak przerywa milczenie.
- Nieprawda. Nie jesteś tego winna - cały czas patrzy mi w oczy - Może i inni mają zwykle wpływ na nasze życie, ale to nasze decyzję, tworzą go takim jakim jest. Ty wpływasz na życie Nicka, ale nie jest to negatywny wpływ. Jesteś dla niego ważna. Tylko ta frustracja, ostatnich tygodni, miesięcy, lat, spowodowała, że jest jak jest. I nie możesz siebie winić.
Uśmiecham się z wdzięcznością. Jego słowa, jakoś uspokajają. Wracam do stolika i przysiadam znowu na fotelu obserwując blondyna, leżącego na kanapie i oddychającego miarowym rytmem.
- Dziękuję... - szepczę, nie chcąc mącić ciszy, która znowu dumnie wkroczyła do salonu.
- Za co?
- Za twoje słowa.
- Nie musisz, były prawdziwe.

     Po tej dziwnej rozmowie, jaką przeprowadziliśmy, rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Chłopak wpada w ten swój zwykły żartobliwy ton i raczy mnie opowieściami ze swojego życia. Opowiada o swojej najukochańszej ciotce mieszkającej  w Swansea, którą odwiedza przy każdej nadarzającej się okazji. Po dwóch godzinach, chłopak spogląda na zegarek i łapie się za głowę.
- Ale się zasiedziałem. Ty pewnie jesteś zmęczona po pracy, a ja tu siedzę i gadam.
- Nic się nie stało - uśmiecham się szeroko, na co odpowiada mi tym samym.
- Miło tak porozmawiać, ale niestety jutro trening o 8:00, Wenger nie będzie szczęśliwy jak zobaczy mnie w wersji niewyspanego zombie.
Śmieję się w odpowiedzi. Chłopak podnosi się z fotela i zakłada kurtkę, na nim leżącą. Odprowadzam go do drzwi. Odwraca się w moim kierunku z uśmiechem i iskierkami w oczach.
- Było bardzo miło, mimo, sytuacji w jakiej się spotkaliśmy. Dzięki za herbatę i pamiętaj, że nie możesz się obwiniać. To nie przez ciebie.
- Też dziękuję, za towarzystwo i rozmowę.
Uśmiecha się, po czym całuje mnie w czoło.
- Cześć - i już go nie ma.
Zamykam drzwi i podchodzę do fotela, następnie na nim siadam i patrzę na Nicka, nie wiedząc co począć. Przypominam sobie o Charlie, która nawet nie wie gdzie jestem. Wyciągam więc telefon i wysyłam jej krótkiego sms'a, żeby się nie martwiła. Odkładam telefon i wygodniej usadawiam się na fotelu.  Zaczynam rozmyślać i nawet nie wiem kiedy zasypiam.
- Sharon...? - budzę się nagle, nie wiedząc ile czasu minęło od wyjścia Aarona.
Przecieram oczy i patrzę na brata, który próbuje siedzieć. Alkohol jeszcze nie przestał działać, co widać na jego twarzy.
- Śnisz mi się prawda? - pyta z niepewnością.
- Nie, jestem tutaj naprawdę - odpowiadam lekko zachrypniętym głosem.
- Jestem idiotą, wiesz?
- Nie. Pogubiłeś się po prostu.
- Nieprawda - chłopak z powrotem się kładzie. - Jesteś dla mnie ważna, a tego nie okazuje. Najpierw Cię zostawiłem, a teraz tak potraktowałem.  Jestem beznadziejnym bratem. Nie powinnaś mi pomagać. Nie zasługuję na to.
- Witaj w klubie - jedynie to jestem mu w stanie odpowiedzieć.
- O czym ty mówisz? - w jego tonie słyszę zdziwienie.
- Ja też nie zasługuje na miano siostry roku - uśmiecham się ironicznie, na myśl o tym jak cholerną byłam egoistką.
- Aż tak źle nie było - Nick puszcza mi oko, które i tak samo opada, ze względu na zmęczenie i alkohol we krwi.
W końcu brat przymyka oczy i powoli dopada go sen. Zanim to jednak następuje, blondas mówi:
- Codziennie dziękuję za to, że chociaż mam ciebie w tym popieprzonym życiu. Nie rozumiem, co tutaj robisz. Mimo, tego jak cię potraktowałam pomagasz mi. Ktoś naprawdę nade mną czuwa tam na górze.
Po tych słowach zapada cisza.

   Kiedy otwieram oczy rano, zegarek wskazuję godzinę 6:30 am. Podnoszę się z fotela, aby wyprostować kręgosłup, ze względu na niewygodną pozycję w jakiej spałam. Wykonuję kilka skłonów po czym spoglądam na brata, aby sprawdzić czy śpi. Chłopak ma zamknięte oczy i oddycha miarowo, przebywając gdzieś w swoim świecie. Postanawiam trochę posprzątać i zrobić zakupy. Zajęcie myśli dobrze mi zrobi.
     Wracam akurat z zakupów, gdy pod domem Nicklasa spotykam Aarona. Chłopak jest w dobrym humorze bo wita mnie szerokim uśmiechem.
- Lepszy dzień? - szczerzy się, jakby reklamował pastę do zębów.
- Na pewno nie bardziej niż twój - odpowiadam uśmiechem.
Śmieje się. Nie ma takich dołeczków jak Jack, ale mimo tego, śmiech ma doskonały, że mógłby konkurować z szatynem.
- Spacer? Trening? - spoglądam na jego sportowy strój, gdy otwiera przede mną drzwi do domu.
- Krótki bieg, od drzwi domu do samochodu - puszcza mi oko.
- Sportowiec - kiwam głową z aprobatą.
Wchodzimy do salonu, gdzie od razu zauważam brak Nicka na kanapie. Jednak po chwili pojawia się, jak widać zbawiony dźwiękiem otwieranych drzwi i głosów. Chłopak akurat wyciera głowę ręcznikiem, bo jak widać wziął prysznic w celu całkowitego wytrzeźwienia lub chęci zwalczenia kaca. Kiedy mnie widzi, zamiera. Trzyma ręcznik w dłoniach i patrzy zaskoczony, jakby zobaczył ducha.
- Sharon? Co ty tu robisz? - na jego twarzy pojawia się złość.
Uśmiech znika z mojej twarzy. Dociera do mnie, że z powodu nadmiaru alkoholu, Nicklas kompletnie nie pamięta co działo się poprzedniego wieczoru, a tym bardziej naszej rozmowy.
- Przyniosłam zakupy - udzielam mu najgłupszej odpowiedzi jaka przyszła mi do głowy.
Kątem oka dostrzegam minę Ramsey'a w stylu: "serio?". Ignoruję go jednak, cały czas patrząc na brata.
- Nie powinnaś tu przychodzić... - zaczyna.
- Wczoraj tobie to jakoś nie przeszkadzało - irytuję się.
- O czym ona mówi? - Nick szuka pomocy w Walijczyku, który milczy.
-Nieźle wczoraj dałeś w palnik, stary... - Rambo uśmiecha się  przepraszająco. - A Sharon cie tutaj przytaszczyła.
- Nie musiałaś tego robić. Sam bym sobie poradził.
- Sam? - zaśmiewam się ironicznie. - Nie byłeś w stanie iść na własnych nogach, a co dopiero wrócić do domu. Ale masz racje. Nie powinnam tego robić. Mogłam pozwolić żeby wezwali policje, żeby zabrali cię tam gdzie byś wytrzeźwiał. Na pewno to by było lepsze miejsce niż kanapa we własnym domu. W dodatku idealnie by się to wszystko skończyło, interesującym artykułem w gazecie: "Gwiazda Arsenalu się stacza".
Żałuję, że ci pomogłam - jestem tak wkurzona, że nie wytrzymuję.
Oddaje zdziwionemu Ramsey'owi zakupy po czym opuszczam dom brata, trzaskając drzwiami.

     Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam na ławce w pobliskim parku. Godzinę, dwie? Może więcej. Czuję się jakbym siedziała tam nawet i 10 lat. Po chwili pojawia się Aaron. Siada tuż obok i milczy.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - pytam, chociaż i tak nie interesuje mnie ta informacja.
- Nie wiedziałem. Zgadywałem po prostu. Po tym co się wydarzyło u Nicka, na pewno chciałaś przemyśleć wiele spraw, do do przemyśleń najlepsza jest zieleń w okolicy - chłopak rozgląda się. - W tym przypadku biel.
- Dlaczego on tak robi? Aż tak mnie nienawidzi? - spoglądam na bruneta, szukając odpowiedzi.
Chłopak patrzy mi w oczy.
- Nie. Nie jest tak. Zagubił się po prostu. Gada głupoty, ale na pewno tak nie myśli.
- Tracę wszystkich w około. Rodziców, brata...
- Masz przyjaciół. Charlie, Jacka, Chambo. Masz mnie - Aaron wyciera kciukiem pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku. - Możesz na mnie zawsze liczyć. Zawsze.
Jego twarz zbliża się do mojej, tak, że czuję jego ciepły oddech na policzku. Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy. Widzę ich odcień bardzo dokładanie, dzięki odległości, która coraz bardziej się zmniejsza. Wiem do czego to prowadzi, ale nie jestem w stanie zatrzymać rozwoju wydarzeń. Czuję jednocześnie mętlik, gdyż z jednej strony nie chcę ale z drugiej czuję nieodpartą ochotę poczekać na to co się stanie. I ta druga opcja zwycięża. Jego usta odnajdują moje. Ma miękkie i ciepłe wargi. Przymykam mimowolnie oczy. Czuję jego dłoń na policzku i kciuk muskający skórę. Pocałunek trwa moment. To Aaron go przerywa. Widzę w jego oczach ukryty błysk, przysłonięty przerażeniem. Chłopak podrywa się z ławki.
- Nie powinienem tego robić... Przepraszam - patrzy na mnie przez chwilę po czym szybko odchodzi, zostawiając mnie samą.
Nie zatrzymuję go. Czuję jedynie dziwną pustkę i chłód poranka.

Dwa dni później...
    Wracam do domu z wieczornego biegu. Od jakiegoś czasu postanowiłam zadbać o zdrowie i figurę, więc idąc za ciosem postanowiłam wieczorami biegać. Ciekawe jak długo się utrzymam przy postanowieniu, ale nie zapeszajmy. Już z daleka dostrzegam samochód stojący na podjeździe, który na pewno nie należy do Matta. Widzę jego właściciela opartego o maskę i z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Szatyn patrzy w moim kierunku z lekkim i beztroskim uśmiechem. Podchodzi bliżej.
- Cześć. Widzę, że sportowy tryb życia. Popieram, popieram.
- Hej Jack - posyłam mu wymuszony uśmiech, po przypominam sobie wieczór, kiedy potrzebowałam jego pomocy, a on nawet nie raczył oddzwonić. - Coś się stało?
- Nie. Dzwoniłaś do mnie. I postanowiłem się dowiedzieć z jakiej przyczyny.
- To było dwa dni temu... - unoszę brwi z politowaniem.
- Przepraszam cię. Byłem trochę zajęty. Nie miałem jak się wyrwać. Strasznie mi przykro - chłopak robi minę psa, który pogryzł kapcie, a ja czuję, że nie mogę się gniewać, chociaż cały czas po głowie chodzi mi pewna rudowłosa dziewczyna, która może być powodem absencji Jacka.
- Mogłeś jakoś dać znać, że wszystko okej. Martwiłam się - dobra, wiem, kłamię.
- To miłe - Wilshere posyła mi dołeczkowy uśmiech numer 10 - Jeżeli chcesz, dzisiejszego wieczoru jestem do twojej dyspozycji - puszcza do mnie oko.
- To dobrze - uśmiecham się unosząc brwi - Muszę posprzątać całe mieszkanie.

- O misiaczki moje! - Charlie drze się już na samym wejściu. - Dlaczego oglądacie Modę na Sukces bez mnie? Pogubię się w fabule - dziewczyna pada na fotel i patrzy na ekran telewizora ze zrezygnowaną miną.
- Ridge dowiedział się, że jest ojcem samego siebie - mówi Jack z pełną buzią popcornu.
- Fuj Wilshere, oplułeś mnie! - warczę - A gdzie twoje zakupy? - zwracam się do przyjaciółki.
- Spotkałam w galerii dwóch typów i najęłam ich do targania toreb - dziewczyna spogląda na zegarek. - Za kilka sekund powinni tu przyjść.
- Wzięłaś nieznajomych do noszenia torebek? - patrzę zaskoczona - Nie boisz się, że zwieją?
- Coś ty! - blondynka macha ręką - Jacy tam nieznajomi...A nawet jak nawieją to Jack ich znajdzie.
- Ja? - chłopak woła zaskoczony.
Zanim jednak udaje mu się dać upust niezadowoleniu, drzwi otwierają się a do salonu wkraczają niejaki Alex Oxlade-Chamberlain  i... Aaron Ramsey. Żołądek podskakuje mi do gardła na widok bruneta, ale próbuje nie okazywać zaskoczenia. Czuje się jednak dziwnie siedząc na kanapie wraz z Jackiem pod jednym kocem, kiedy niedaleko stoi chłopak z którym całowałam się dwa dni temu. Życie jest pokićkane.
- Boże... nigdy... więcej... zakupów - sapie Chambo stawiając torby na podłodze. - Oglądacie Modę na Sukces? - woła, gdy zerka na ekran.
Ramsey okłada torby, tuż koło tych zostawionych przez Mulata, po czym spogląda na telewizor a potem na nas. Zauważam, że unika mojego wzroku, kierując go na serial lecący w tv.
- Rigde ojcem samego siebie. Serio? - brunet wznosi wbija wzrok w sufit i wsadza ręce do kieszeni.
- Ja tam zawsze chciałem się umówić z Brooke. Niezła rakieta - Alex sięga ręką po popcorn, po czym wpycha całą garść kukurydzy do ust - Rambo dsaj  spokój, fszeciesz fochasz ten serial.
- Jasne. Zawsze chciałem ubierać się w domu mody Foresterów - chłopak prycha przysiadając na oparciu fotela zajmowanego przez Charlie - Te ubrania mnie urzekają.
- Ja bym chciała tak zginąć jak Stephanie - wtrąciła Charlotte. - Wypadała przez okno w przeciągu 20 odcinków. Umarła pewnie z nudy.
- Zmartwychwstała 500 odcinków później - dodaję.
- Śmierć jest niczym - dramatycznie szepcze Alex.
Całą piątką wybuchamy śmiechem. Drzwi do mieszkania otwierają się, a do pomieszczenia wchodzi Matt. Spogląda zaskoczony na towarzystwo, następnie na drzwi.
- Pomyliłem mieszkania? - pyta zdziwiony.
- Nie, kuzynie. Wejdźże śmiało - uśmiecha się Charlie.
- Już się obawiałem, że jestem przemęczony do tego stopnia, że nie trafiam do własnego mieszkania.
- Sorry, że taka nasiadówa, ale oni już będą wychodzić - uśmiecha się Charlie.
Jack, Aaron i Alex patrzą na nią ze zdziwieniem, ale podnoszą się ze zrezygnowaniem z zajmowanych miejsc.
- Racja. Późno już - mówi Ramsey.
- Tak...Zasiedziałem się, a krowy nie wydojone - podchwycił Chambo.
- Już po dobranocce - uśmiecha się przepraszająco Jack.
- No co wy chłopaki. Posiedźcie jeszcze - uśmiecha się Matt. - Ja kładę się zaraz spać bo jestem wykończony, a wy sobie siedźcie - chłopak zerka na ekran telewizora - Ridge dowiedział się, że jest ojcem samego siebie.
- Następnym razem - odpowiada Jack nakładając kurtkę. - Cześć wam.
- Cześć - tuż za nim wychodzą Anglik i Walijczyk.
- Hej - odpowiadam chórem z Charlie i Mattem.
Po ich wyjściu zapada cisza.
- Ej. Alex ma krowy? - pyta znienacka Charlie.
Prycham śmiechem, nakładając koc na głowę.





Od autorki: "Wzjhdpsjoadjkpaeprkdfkfkfnsl" - tak ten rozdział skomentowała Ewa W, gwiazda "cały czas tłukło". Nawiążę moją wypowiedź do jej słów, twierdząc: "ani spać, ani się położyć, tylko pisać rozdział".
W moim mniemaniu jest to take: "tsa". Mało wnosi, mało wynosi. Ocenę pozostawiam wam.



Rozdział na wczoraj.

PS.  Szczęśliwego Nowego Roku! życzę wszystkim czytającym, piszącym. Oby 2014 rok, był rokiem pełnym weny, radości, czasu, biologii, kolejnych przejmujących rozdziałów na tym blogu czego życzę sobie i Wam. Trzymajcie się! Do następnego!


        Katorga.