poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 14

       Stoję w drzwiach i przyglądam się jak Charlie pakuje walizki. Nie dała się przekonać, żeby zostać jeszcze te dwa dni, które miała spędzić w Londynie, według wcześniejszego planu. W ogóle od czasu Sylwestra strasznie się zmieniła. Ucichła, uspokoiła się. Z jej ust nie padła ani jedna złośliwość pod adresem Jacka podczas wczorajszej nasiadówy, kiedy to świętowaliśmy jego urodziny. Cały wieczór milczała, a potem pierwsza opuściła towarzystwo. Martwię się o nią. Nigdy w życiu nie zdarzyło się, żeby wpadła w taką deprechę. Próbowałam z nią o tym rozmawiać, lecz bez skutku.  Zacięła się.

         Kroczyła po parku, bez większego celu. Przystanęła na chwilę, żeby wyciągnąć paczkę papierosów
 i zapalić jednego. Zaciągnęła się nikotyną, zamykając oczy. Niestety, nawet ulubiona używka straciła swoje właściwości i nie pomagała jej uspokoić myśli. Strasznie chciała opowiedzieć o wszystkim Sharon. Wygadać się, zrzucić ciężar, ale nie mogła się na to zdobyć. Po za tym, wiedziała, że przyjaciółka ma więcej problemów i głupie byłoby narzekać na życie, kiedy była w odrobinie lepszej sytuacji. Spojrzała w kierunku London Eye, by po chwili zamknąć oczy.
- Cześć Charlotte - usłyszała jego głos.
Nigdy nie lubiła gdy ktoś używał jej pełnego imienia, ale w jego ustach brzmiało inaczej. Tak, że kochała gdy tak do niej mówił. Otworzyła oczy i odwróciła się w jego stronę.
- Cześć.
- Co tak samotnie, gdzie Sharon?
No tak, dziwne by było gdyby zapomniał o jej przyjaciółce. Zawsze o nią pytał.
- Potrzebowałam spokoju i odosobnienia - odparła.
- Co się dzieje? - przybliżył się i spojrzał w jej oczy.
Kolor jego tęczówek strasznie ją magnetyzował.
- Nie powinno cię to interesować - odpowiedziała patrząc mu w oczy.
- A jeżeli? - dziwnym trafem jego twarz była coraz bliżej.
- To przestań - szepnęła gdy jej usta prawie stykały się z jego, po czym natychmiast odsunęła się i odeszła kilka kroków.
Aaron stał ze zdezorientowaną miną i wpatrywał się w nią.
- Charlie...
Odwróciła się w jego stronę, nadal na nią patrzył jakby wyczekując wytłumaczenia.
- Z tego co wiem, zadajesz się już z jedną... - "wywłoka", tego słowa chciała użyć - ...dziewczyną. To nieetyczne.
- A ty zachowujesz się fair? - spojrzał na nią z lekką złością. - Pogrywasz ciągle, nie potrafię tego zrozumieć. Jesteście tak różne z Sharon, że nie wiem jak to możliwe, że nadal się przyjaźnicie.
I znowu Sharon, Charlie westchnęła, od dłuższego czasu czuła co się kroi, ale nie chciała włazić obcasami między tą dwójkę. Może i była zołzą, ale swoje zasady miała. Jedna z nich głosiła: "przyjaźń ponad wszystko" i tego się trzymała.
- To właśnie na tym polega cały urok, nigdy nie jest nudno - mruknęła.
Chłopak przybliżył się.
- Jesteś zagadką, Charlotte. Nie potrafię cię rozgryźć - spojrzał jej w oczy, a ona myślała, że odpłynie.
- I nie próbuj, bo połamiesz sobie zęby - uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej tym samym.
- Zaryzykuję - stwierdził po czym pocałował ją.
Odpłynęła. Zobaczyła miliony gwiazd. Pragnęła, aby nigdy się to nie skończyło, ale szybko powrócił jej rozum. Odepchnęła chłopaka, następnie odsunęła się kilka kroków do tyłu. Patrzył na nią zdziwiony.
- Nie powinieneś tego robić - warknęła, czując, że za chwilę się rozpłacze.
- Charlie...
- A jeżeli zranisz moją przyjaciółkę, obiecuję, że cię zabiję Ramsey - dodała, po czym odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, zostawiając chłopaka samego.
Nie pobiegł za nią. Czuł mętlik i chęć nawalenia się w cztery dupy. Wyciągnął telefon i zadzwonił do Jacka. Wiedział, że przyjaciel, zawsze go wysłucha.

- Jesteś pewna, że chcesz wracać już dzisiaj? - staram się przekonać Charlie do zmiany decyzji.
- Ronnie, i tak muszę wrócić, prędzej czy później - wzdycha, zatrzaskując ostatnią walizkę.
Spogląda na mnie ze smutnym uśmiechem.
- A ty, co planujesz?  Zostajesz tutaj czy wracasz do brata?
- Wracam, zostało mi kilka miesięcy wymiany, potem wyjadę do Danii. Jakoś się razem przemęczymy.
- Nie będzie źle, zobaczysz. Pamiętaj,że jak wrócisz to prosto przyjeżdżasz do mnie i Nate'a. Pieprzyć Isabel i Jessicę - stwierdza, co powoduje mój uśmiech - Będę tęsknić - dodaje.
Przytulamy się. Czuję łzy w oczach, spowodowane wyjazdem przyjaciółki.
- Ojej, jak uroczo - wtrąca się Matt, który stoi w drzwiach.
Odwracamy się w jego stronę.
- Za tobą nie będę tęsknić, dupku - stwierdza Charlie, kręcąc głową.
- Też cię kocham, kuzyneczko - stwierdza, po czym wszyscy wybuchamy śmiechem.

     Kończę pakować walizki, kiedy słyszę trzask zamykanych drzwi wejściowych. Zbiegam po schodach, żeby sprawdzić, czy to Matt wrócił z lotniska. Kiedy wchodzę do przedpokoju, okazuje się, że gościem jest Aaron. Widzę, że ma zdeterminowaną minę.
- Cześć. Coś się stało?
- Jest Charlie? - bez powitania zadaje mi pytanie.
- Nie ma... - patrzę na niego zaskoczona nie rozumiejąc o co chodzi.
- A kiedy wróci?
- Nie powiedziała ci? - nie dowierzam.
- Ale co? - chłopak jest zaskoczony - Proszę Sharon, powiedz mi gdzie jest. Muszę z nią porozmawiać.
-  Na lotnisku, dzisiaj wraca do Danii - odpowiadam powoli.
Jego już nie ma. Wybiega z domu, tak szybko jak się pojawił. Słyszę jedynie pisk opon na podjeździe.

      Życie na walizkach męczy jak cholera. Dochodzę do wniosku, że mam dość, tego ciągłego skakania z mieszkania do mieszkania. Zostanę u Nicka już do końca, choćby znowu miał zacząć mnie ignorować. Przetrawię to. Ewentualnie go zabiję.
        Nawet w domu Nicklasa nie czeka mnie chwila wytchnienia, bo kiedy, w ramach rewanżu, zmywam po obiedzie, który na moje powitanie przygotował braciszek, do kuchni wpada Jack z Alex'em.
- Moje słoneczko, nareszcie w domu - w akompaniamencie śmiechu Chambo, Wilshere ściska mnie z radością podnosząc do góry.
- Taki kurdupel, a tyle siły - piszczę, na co on obraca się ze mną na rękach, wokół własnej osi.
W takiej właśnie sytuacji znajduje nas Ramsey. Kiedy wchodzi do kuchni i nas zauważa przystaje. Jednak wiem, że uśmiech na jego twarzy jest sztuczny. Jack widząc kumpla, stawia mnie bezpiecznie na podłodze.
- To dobrze, że dogadałaś się w końcu z Nickiem, nie będzie już się żalił na treningu - uśmiecha się Mulat.
- No raczej nie inaczej, ale ty mi lepiej powiedz, gdzie ten blond - szatan Charlie? - Anglik rozgląda się po kuchni, a nawet zagląda pod stół, co komentuje puknięciem się w czoło.
Dostrzegam oczekujące, a zarazem smutne spojrzenie Walijczyka, domyślając się, że nie udało mu się pogadać z blondynką.
- Wróciła do Danii. Pojutrze zaczyna zajęcia i chciała się przygotować - wiem, że kłamię, ale nie chce podawać prawdziwego powodu jej wyjazdu, zważywszy na to, że jest on obecny w kuchni.
- Szkoooda. A Nicklas gdzie zniknął?
- Rendez-vous z Lisą - uśmiecham się w odpowiedzi z ironią, na co chłopcy kiwają jedynie głowami.
- Może jakiś film, żebyś nie czuła się samotna - Alex jak zwykle stara się nadrabiać uśmiechem i pomysłem.
- Chyba spasuję, padam na twarz, a jutro zajęcia od rana do wieczora - stwierdzam.
Nie otrzymuję odpowiedzi, z kuchni wywołuje nas trzask zamykanych drzwi. Kiedy zaglądamy do salonu, zauważamy Nicklasa, który z furią opada na kanapę. Z przerażeniem dostrzegam krew ściekającą z jego ręki.
- O matko, Nick, w coś ty się znowu wmieszał? - wołam podbiegając.
Za mną niczym cienie kroczą trzej muszkieterowie. Chłopak z roztargnieniem spogląda na poranioną dłoń, ale w odpowiedzi, kiwa lekceważąco ręką.
- Jack, w łazience w szafce obok wanny powinna być apteczka. Szybko! - poganiam go, gdy nadal tępo wpatruje się w małą kałużę krwi, robiącą się na podłodze.
- Powiesz coś, w końcu?- spoglądam oczekująco na brata.
- Pokłóciłem się z Lisą, to nic takiego - stwierdził, beznamiętnie wpatrując się w stół.
- ZABIŁEŚ JĄ?! - uderzam się w czoło, słysząc dramatyczny ton w głosie Alexa.
Wyłapuję spojrzenie Aarona, który z uśmiechem zaprzecza ruchem głowy fakt, że Chambo kiedykolwiek zmądrzeje. Odpowiadam mu uśmiechem i patrzymy na siebie chwilę, po czym zauważam Jacka, który, z nieodgadnionym, wyrazem twarzy stoi w drzwiach, trzymając w dłoniach apteczkę. Niemal natychmiast podbiegam i zabieram mu torebkę, podchodzę do blondasa i przysiadam obok. Dopiero kiedy przemywam ranę, chłopak powraca do rzeczywistości, gdy odczuwa pieczenie. Zaciska zęby i spogląda na mnie  nieobecnym wzrokiem.
- Dobra, pokłóciłeś się z Lisą. To już wiemy, ale skąd poraniona pięść? - przemawiam do brata cierpliwym, wręcz matczynym tonem.
Jednak on milczy.Patrzę na chłopaków wyczekująco. Dopiero Jack, po 5 minutach, ogarnia, o co mi chodzi.
- No dobra, to my spadamy. Wpadniemy wieczorem, pójdziemy na balety - uśmiecha się szeroko i ciągnie, nic nie rozumiejących Aarona i Alexa.
Uśmiecham się wdzięcznie w odpowiedzi i posyłam szatynowi całusa. Kiedy za muszkieterami zatrzaskują się drzwi, w akompaniamencie ciszy, zakładam blondasowi opatrunek. Na szczęście nic poważnego, jedynie groźnie wyglądało. Zbieram śmieci do wyrzucenia i apteczkę do wyniesienia, kiedy nagle braciszek spogląda na mnie i wypala jednym tchem.
- Lisa jest w ciąży.
Świetnie.
Znaczy się:
Trzy wiedźmy wprowadziły plan w życie.


   Mimo tego, że wszystko tak cholernie się skomplikowało, chłopcy nie odpuszczają i zarządzają wyjście na imprezę. Nie mam na to wielkiej ochoty, ale idę z nimi, żeby nie zrobić przykrości Wilshere'owi, którego urodziny mamy świętować. ZNOWU.Tego wieczoru daruję sobie jednak jakąkolwiek kieckę zakładając zwykłe jeansy i koszulę. Kiedy wychodzimy z  Nickiem, zabieram z wieszaka skórzaną kurtkę i kieruję się za nim do taksówki. Podczas jazdy panuje cisza, bo od czasu "wspaniałej" wiadomości, Nicklas chodzi nieobecny, a ja sama nie chcę go denerwować pytaniami albo insynuacjami. Jedno jest jedna pewne, oboje nie mamy ochotę na imprezę.
      Towarzystwo jednak nie zwraca uwagi na nasze nienajlepsze humory, większość Kanonierów daje w palnik, chociaż z kulturą, w końcu jutro mają trening. Alex zaczepia Jacka, gwiżdżąc mu do ucha, Aaron milcząc, popija drinka, a Nick tępo wpatruje się w szklankę. Wieczór pełen wrażeń, nie ma co.
Wstaję od stolika i kieruję się w stronę baru. Chłopcy nawet tego nie zauważają. No i bardzo dobrze.
Uśmiecham się do Alice, która tego wieczoru stoi za barem i zamawiam colę. Siedzę tak przez kilka minut, nie zauważając nawet, że ktoś się do mnie dosiada.
- Czyżby chłopak okazał się dupkiem? - spoglądam na nieznajomego, który posyła mi uśmiech.
Jest przystojny, ba, cholernie przystojny. Krótkie włosy o kolorze ciemnego blondu, delikatny zarost dodaje mu męskości, zielone tęczówki przeszywają mnie na wylot, co niestety troszeczkę peszy.
- Na szczęście nie - odpowiadam nieśmiałym uśmiechem, czując, że się rumienię.
Do diaska!
- Czułbym rozczarowanie, jeżeli by się okazało że jest tu gdzieś niedaleko twój partner.
Nie zabrzmiało to jak tandetny podryw. Raczej jak luźny flirt.
- Masz szczęście i zarazem pecha - puszczam mu oko - Nie ma tu mojego chłopaka, którego właściwie nawet nie mam ale muszę cię ostrzec, że mój brat ma mnie na oku.
- Uff. Mam nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko mojej rozmowie z tobą.
Uśmiecham się jeszcze szerzej, jest naprawdę sympatyczny.
- A o czym chcesz rozmawiać?
Przybliża się lekko, tak, że czuję jego perfumy.
- Nawet i o pogodzie.
- Niezbyt oryginalnie - udaje zawiedzioną, lecz on odpowiada mi śmiechem - Niech będzie!
I tak między nami zawiązuje się rozmowa.
       Czas w sympatycznym towarzystwie mija bardzo szybko. Nie zauważam nawet, że minęły już dwie godziny jak odeszłam od stolika. Przypominam sobie dopiero wtedy, gdy obok pojawia się Jack, wyraźnie poirytowany moim towarzyszem.
- Szukaliśmy ciebie - stwierdza, łypiąc ze złością na Max'a.
- Spokojnie, nie zgubiłam się i nie zamierzam.
Chłopak rzuca wściekłe spojrzenie Max'owi ale nie odzywa się już ani słowem.
- Coś jeszcze? - pytam szatyna.
Kieruje wzrok na moją osobę z wyraźną konsternacją, jednak po chwili odzyskuje rezon i patrzy na mnie ze złością.
- Nie, myślałem, że wracasz ze mną do stolika.
- Jak widać nie wracam jeszcze - posyłam mu spokojny uśmiech. - Nie martw się, nic mi nie grozi. Nie musisz mnie pilnować. Niedługo wrócę.
W odpowiedzi Jack burczy coś pod nosem i wraca do Kanonierów. Spoglądam za nim ale nie odwraca się. Z naburmuszoną miną siada na miejsce i mówi coś do Nicklasa, który niemal natychmiast podnosi na mnie wzrok. Stara się uśmiechnąć, ale na jego twarzy pojawia się tylko grymas.
- Ktoś tu był zazdrosny - głos Max'a sprowadza mnie na ziemię, odwracam się w jego kierunku z przepraszającym uśmiechem.
- Wybacz, Jack jest czasami bardziej opiekuńczy niż brat.
- Nie traktował cię jak siostrę.
Zaśmiewam się, jednak odczuwam pewne napięcie.
- To mój kumpel, jesteśmy raczej jak rodzeństwo. Pod względem uczuć to niedorozwój.
- Nie chce być jednym z tych filmowych postaci, które jako obserwatorzy uświadamiają coś głównemu bohaterowi, ale według mnie kumpel nie jest tak zazdrosny o przyjaciółkę.
- Jack zazdrosny?! Coś ty... - odwracam się w kierunku stolika zajętego przez brata i jego przyjaciół, niemal natychmiast wyłapując spojrzenie szatyna.
Nadal ma posępną minę. Opuszczam wzrok i spoglądam na mojego towarzysza.
-  Nie powinienem się wtrącać, wybacz - uśmiecha się lekko.
- Nic się nie stało, po prostu to jest dla mnie trochę dziwna sytuacja.
- Na zgodę zapraszam cię na parkiet - chłopak łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku tańczących.
Nie pozostaje mi nic innego jak ulec jego propozycji.

      Impreza poprzedzająca poranne zajęcia nie była najlepszym pomysłem. Czuję się wykończona i niemal zasypiam na miską z płatkami. Naprzeciw mnie Nicklas modli się nad talerzem tostów. Jest nieobecny duchem. Martwię się o niego, ciąża Lisy wyraźnie go zszokowała. Zastanawiam się, jak uświadomić go, że to oszustwo. Kiedy otwieram usta, w celu powiedzenia mu czegokolwiek, drzwi do kuchni otwierają się, a do pomieszczenia wpadają(jakże inaczej) trzej muszkieterowie.
- Cześć dziubaski - wesołym okrzykiem wita nas Chambo.
Aaron uśmiecha się lekko, jednak wyraźnie jest smutny, zaś Jack wygląda jakby wstał lewą nogą.
- Hej - odpowiadam.
Nicklas jedynie kiwa głową nie zważając, że Mulat podwędza mu tosty z talerza.
- Co u was, taka małżeńska cisza - stwierdza wesoło.
Nick podnosi na niego wściekłe spojrzenie, a ja prycham śmiechem.
- Rozwód się szykuje - puszczam oko do Alexa, a on chichocze w odpowiedzi.
Jack prycha i krzyżuje ręce na piersiach.
- A tobie co?
- Nic - odpowiada z grymasem na twarzy - A co słychać u tego twojego przyjaciela?
- U Max'a? Od wczoraj chyba nic - nie patrząc na szatyna, wpakowuje łyżkę płatków do ust.
- Max? Kto to? - Alex siada na blacie i spogląda z ciekawością na mnie i na Jacka.
- Nowy kolega Sharon - wyraźnie słyszę ironię w głosie Wilshere'a.
- Przystojny jak Aaron? - dopytuje Chambo.
Ramsey prycha śmiechem i kiwa głową w geście zaprzeczenia.
-  Raczej uroczy robaczek jak ty - przesyłam buziaka Mulatowi, który udaje, że go łapie.
We troje wybuchamy śmiechem, Nick nieobecnym wzrokiem spogląda na nas, nie wiedząc o co chodzi, a Jack zirytowany wpatruje się w okno.
- To kiedy go poznamy, wiesz dobrze, że muszę pobłogosławić wasz związek. Kiedy ślub? - Mulat podtrzymuje żartobliwy ton.
- Pewnie już niedługo. Sharon nie będzie zwlekała - odzywa się zjadliwie Jack.
Patrzę na niego wściekła, nie rozumiem powodu jego docinek, które coraz bardziej przestają mi się podobać. Przypominają mi  się słowa Max'a. Jednak myśl, że szatyn jest zazdrosny w ogóle nie pasuje mi do niego. Niby dlaczego miałby tak się zachowywać. Planuję odszczeknąć mu się jakoś, ale niespodziewanie odzywa się Nick.
- Zamknij się już Wilshere. Nie podoba mi się sposób w jaki się odnosisz do mojej siostry. Wystarczy już tych bzdur. Idziemy na trening bo się spóźnimy.
Zaskoczeni spoglądamy na blondasa, który wstaje od stołu i wychodzi z kuchni. Jack nie odzywa się już słowem ale nadal jest zły. Widać to po jego minie. Alex zeskakuje z blatu.
- Co racja to racja, trzeba lecieć. Weneger nie lubi spóźnień. Sharon, całuje rączki - chłopak odstawia pokazowy ukłon, co komentuje śmiechem - Idziemy chłopaki - po czym wychodzi.
- Do zobaczenia, panno Bendtner - uśmiecha się Ramsey i podąża za nim.
- Cześć - podnoszę się z krzesła i idę w stronę zlewu odstawiając miskę i zabierając się za zmywanie.
Nicklas posiadał oczywiście zmywarkę, jednak dla mnie to urządzenie było jedynie tworzywem mydła. Podciągam koszulkę, w której zwykle śpię i biorę do ręki gąbkę. Kiedy słyszę chrząknięcie, podskakuje przerażona i spoglądam na jego źródło. Jack. Patrzy na mnie trochę zawstydzony, ale i czymś rozczarowany.
- Nie idziesz z chłopakami? - pytam chłodno z powrotem kierując wzrok na stertę naczyń.
- Sharon... - zaczyna niepewnie.
- Spóźnisz się na trening - nie zwracam uwagi na to, że ciężko mu cokolwiek wydusić.
Po chwili czuję, że łapie mnie za rękę i wyciąga z dłoni myty kubek, po czym odwraca mnie w swoją stronę. Dopiero teraz zauważam jak blisko mnie jest i jak uważnie się we mnie wpatruje. Przechodzi mnie dreszcz, a przecież nie jest tak chłodno.
- Przepraszam, że zachowałem się jak dupek, po prostu mam odruchy gorsze niż Nicklas. Czuję się jakbym był twoim starszym bratem i moim obowiązkiem jest ciągle pilnować, aby nie zbliżał się do ciebie żaden dupek. Wiem to idiotyczne, ale nic na to nie poradzę.
Patrzę na niego zdziwiona. Nie czuję jednak złości. Wpatrujemy się w siebie, nie zauważając jak do kuchni zagląda Nick.
- Wilshere, nie każ nam na siebie czekać - stwierdza ciut zirytowany.
To się nazywa wkurzający starszy brat.
- Wybacz mi - stwierdza Jack patrząc nadal na mnie.
Puszcza moją rękę, całuje w policzek i wychodzi mijając w drzwiach Nicklasa.
-  Skopać mu tyłek? - blondas patrzy na mnie wyczekująco.
- Lepiej się śpiesz bo trener skopie twój.
Chłopak uśmiecha się szeroko, po raz pierwszy tego dnia.
- Pa pa siostrzyczko, uważaj na wielbicieli.
- Nastraszę ich tobą.
Ostatnie to słyszę to śmiech brata i dźwięk zamykanych drzwi. Zostaję sama w towarzystwie rozczarowania, które pojawia się znikąd.

       Na uczelni dowiaduje się, że od dzisiaj zaczynam praktyki. Niby nic dziwnego, przed przerwą świąteczną już było o tym wiadomo, ale nadal ciężko mi się przyzwyczaić, że tak od razu zacznę pracę z ludźmi. Co dziwniejsze podzielono nas na wiele grup, a każda z nich ma pracować w innym miejscu. Jak się okazało moją partnerką(jedyną) jest Claire, sympatyczna i dosyć nieśmiała dziewczyna, z którą na początku roku zamieniłam parę słów. Kiedy wychodzę przed budynek uczelni, przecieram oczy. Na dziedzińcu stoi już wiele moich koleżanek i kolegów z zajęć i kilka osób których nie znam. Cudem odnajduję w tej hordzie blondynkę i niemal natychmiast do niej podchodzę, oddychając  z ulgą.
- Tłumy, prawda? - dziewczyna posyła mi radosny uśmiech.
- Koszmar - stwierdzam z wycieńczeniem. - Do tej pory nie wiem jakim cudem zrobiono tak dużo grup.
- To chyba logiczne - niespodziewanie podchodzą do nas dwie dziewczyny, które z pewnością nie są z naszej grupy - wszyscy nie będą praktykować w jednym miejscu, ale jak widać, nie wszyscy potrafią to zrozumieć.
Mogłabym uznać to za rozwianie wątpliwości, ale sam fakt, że obce osoby przysłuchują się moim rozmowom, a potem odnoszą się z wyższością, niezbyt przypada mi do gustu. Kiedy mam ochotę odszczeknąć się rudowłosej, ta niespodziewanie zwraca się do mojej towarzyszce.
- Cześć Claire, niemiło mi cię widzieć i w dodatku praktykować z tobą i twoją niekumatą koleżaneczką.
Podpieram się z irytacją pod boki.
- Kiedy ostatnio byłaś u dentysty? - zwracam się do niej z względnie miłym uśmiechem.
Patrzy na mnie zdziwiona, niczego nie rozumiejąc.
- Dwa miesiące temu, a co?
- Bo jak się nie przymkniesz, to będziesz musiała wybrać się tam dzisiaj, albo najlepiej od razu zamów nową sztuczną szczękę.
Jest zaskoczona i przerażona. Łapie swoją milczącą koleżankę i posyłając mi groźne spojrzenie, odchodzą.
Claire spogląda na mnie z podziwem.
- To było super!
-  Musisz się do tego przyzwyczaić bo chyba zapowiada się przesympatyczna współpraca.
Dziewczyna w odpowiedzi kiwa jedynie głową, ale niezbyt uśmiecha jej się ta perspektywa.
          No i mam racje. Miejsce praktyk co prawda wprawia w osłupienie, ale towarzystwo nie do końca udane. Wszystko okazało się w chwili pojawienia się profesora Adams'a, który wiele wyjaśnił. Dwie niezbyt sympatyczne dziewczyny były studentkami psychologii i razem z nami miały praktykować, nigdzie indziej jak w Shenley Training Centre, a dokładniej w ośrodku treningowym Aresnalu Londyn. SUPER. Dodatkowe oglądanie wszystkich zwariowanych Kanonierów w jednym miejscu nie ma prawa się dobrze skończyć. Po prostu nie ma. Po wycieczce krajoznawczej jaką tam odbyłyśmy, udajemy się na Emirates Stadium. Przez cały czas musimy znosić idiotyczne komentarze dwóch psycholek. Ruda praktycznie cały czas opowiada o tym jak teraz będzie ciągle ze swoim misiem, co osobiście moim zdaniem brzmi kretyńsko. Kiedy oprowadzanie dobiega końca z ulgą żegnamy się z nowymi koleżankami, po czym we dwie maszerujemy do kafejki w której pracuje Riley. Ze zmęczeniem zajmujemy stolik w rogu, gdzie po chwili pojawia się uśmiechnięta brunetka z kartami w ręku.
- Co wy takie wykończone?
- NIE PYTAJ - wzdycham ciężko, po czym przedstawiam sobie dziewczyny.
Riley jednak zaraz ucieka bo klienci niezbyt pozwalają jej na pogaduszki. A my mamy chwile na złapanie oddechu, spoglądamy na siebie po czym wybuchamy niepohamowanym śmiechem. Jednak jest w nim doza paniki.

      Następny dzień przynosi ze sobą nowe wyzwania i potwierdzenie, że świat jest mały. Razem z Claire oczywiście pojawiamy się na treningu, aby poznać ludzi z którymi mamy współpracować oraz drużynę Kanonierów. Oczywiście nic, a nic nie powiedziałam Nickowi o praktykach. Ciąża Lisy tak go skołowała, że nawet nie pytał, a kiedy wróciłam do domu, nie tknął obiadu tylko poszedł odpocząć, a wieczorem udał się na maraton po Londynie. Tego mu było trzeba. Przed wejściem do ośrodka spotykamy nasze nowe "przyjaciółeczki", które posyłają jedynie wrednie uśmiechy. Za chwilę pojawia się nasz "opiekun" Andrew, którego wyznaczyła uczelnia. Po kolei (od nowa!) oprowadza nas po pomieszczeniach, o wiele mniejszych niż na Emirates. Andrew najpierw wprowadza nas do miejsca w którym pracuje aktualnie psycholog drużyny i zostawia tam dwie wiedźmy, a potem odprowadza mnie i Claire do fizjoterapeuty i lekarza klubowego, którzy pracują w sąsiednim pomieszczeniu. Kiedy poznajemy dwóch bardzo sympatycznych mężczyzn, opiekun pogania nas do wyjścia na zewnątrz. Dr. Davies i pan Cook uśmiechają się do nas dobrodusznie i życzą powodzenia. WIEM DLACZEGO.
       Kiedy schodzimy na murawę, piłkarze akurat odpoczywają. Jako pierwszy zauważa mnie Chambo, który niczym dziecko, które dostało zabawkę, zaczyna piszczeć z radości i machać do mnie. Rudowłosa spogląda na mnie z niedowierzaniem, ale zignorowałam ją. Jednak to nie koniec, zauważa mnie zaraz Nicklas, Aaron, który wyszczerza do mnie zęby w uśmiechu, przebiegam wzrokiem po twarzach kolegów z drużyny brata, a w końcu dostrzegam Jacka, jednak on nie patrzy ma mnie. Zaskoczony wpatruje się w rudą, która uśmiecha się do niego z wielką radością. Niczego nie rozumiem i chyba nie chce. Andrew podchodzi do trenera, którego zauważam dopiero po chwili. Jest to starszy mężczyzna o siwych włosach i dość surowym wyrazie twarzy. Jednak kiedy przywitał się z naszym opiekunem, spogląda w naszym kierunku i uśmiecha się szeroko, po czym przywołuje nas do siebie ręką. Podchodzimy do mężczyzn dosyć niepewnie.
- Panie trenerze, to są właśnie nasze najzdolniejsze studentki - Andrew uśmiecha się szeroko.
 - To jest Nicole Brown - mężczyzna wskazuje na rudowłosą - a to Lia Wood - opiekun przedstawia milczącą towarzyszkę rudej. - One będą przyuczać się z psychologiem.
- Bardzo miło mi poznać - Wenger ściska dłonie dziewcząt, kłaniając się lekko.
Po chwili jego wzrok pada w naszym kierunku. Dostrzegam jak Claire cofa się lekko speszona, zaś ja sama odczuwam mrowienie na całym ciele. Nie zazdroszczę blondasowi, ma facet stalowy wzrok.
- Czyli to są nasze fizjoterapeutki? - spogląda na nas z uśmiechem.
- Tak. Najlepsze na roku. Claire Evans i Sharon Bendtner - Andrew poklepuje nas po plecach.
Wenger ściska nasze dłonie, ale słysząc moje nazwisko spogląda na mnie z zaskoczeniem. Następnie jego wzrok pada na Nicklasa, który dyskutuje o czymś zawzięcie z Aaronem. Nie komentuje jednak niczego, domyślam się, że nie chce wprawiać mnie w zakłopotanie. I zaczyna mi się to podobać.
- Muszę was przedstawić drużynie, w końcu będziecie razem pracować.
I jak powiedział, tak zrobił.



Od autorki: *Katorga skruszona spuszcza wzrok, wpatrując się w paznokcie*
- Wiem, zawiodłam. Jestem podła, leniwa i takie tam bla bla bla. Dzisiejszy rozdział jest żenadą, ale dodaje w końcu, bo nie ma co trzymać tego w blogerskim czyścu. Mam nadzieję, że szczerze skomentujecie co o tym sądzicie. Kolejny rozdział postaram się dodać przed zakończeniem wakacji, ale nie obiecuję. Ciężko mi się pisze to fakt, ale będę walczyć.

W międzyczasie zaczęłam nowy projekt - TUTAJ - rozkręcę dopiero po zakończeniu, ale czasami pomysły jakieś wpadają, więc poza zajęciami coś skrobię. Jak się podoba zostawcie co nieco, będę wiedzieć czy się rozwijam.

Blogi nadrobię jak najszybciej i oczywiście skomentuje, ale potrzebuje czasu, bo w blogowym świecie długo mnie nie było.

Przepraszam jeszcze raz za oczekiwanie, ale wiadomo - ŻYCIEEE.


I NAJWAŻNIEJSZE:
RODZIAŁ DEDYKUJĘ DOMINICE - AKA ZENU, KTÓRA MA DZISIAJ URODZINY!
STO LAT! STO LAT! DUŻA ROŚNIJ :*

Do następnego <3 :*