sobota, 14 września 2013

Rozdział 8

     Wściekłość na Nicklasa ogranicza się do tego, że nie odzywam się do niego już drugi dzień. Czy mam powód? Tak, mam powód. Pomysł na jaki wpadł wraz z Aaronem przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Może to nie było zaplanowane, ale nic nie usprawiedliwia dziecinności tych dwóch koleżków. Rozumiem już te dziwne spojrzenia, ze strony znajomych brata. Te urywane w połowie żarty i dziwne komentarze. Otóż jak się okazało piłkarze Arsenalu wraz z partnerkami byli w przeświadczeniu, że jestem ŻONĄ Nicka. Pomyłka jak pomyłka, każdemu się zdarza, ale ważne jest to, że mój brat wraz z równie głupim Walijczykiem, doszli do wniosku, że będzie zabawnie. Bardzo śmieszne jest do dla mnie już dzień po fakcie, ale brat-kretyn nie musi o tym wiedzieć. Niech gnije w czyśćcu.
         Kilka dni po feralnej imprezie, wracając z zajęć, spotykam żartownisia numer dwa. Już z daleka dostrzegam jego nieogarnięte włosy i szeroki uśmiech z którym chłopak się nie rozstaje. Walijczyk od razu mnie zauważa i macha w moim kierunku ręką. Zatrzymuję się i czekam aż podejdzie bliżej.
- Cześć, piękna pani Bendtner.
Posyłam mu ironiczny uśmiech.
- Czyżby Nicklas wysłał cię, abyś mnie pilnował?
- A ma powody? - brunet puszcza do mnie oko, jakby chciał w ten sposób podkreślić, że jest po mojej stronie.
- Dobra, dobra. Przestań, bo zaczynam się naprawdę czuć jak żona, a nie jak siostra - odpowiadam.
Słysząc moje słowa Aaron śmieje się jedynie, co trochę mnie irytuje. Jego lekkie podejście do życia i wielu innych spraw jest dla mnie peszące ale i uspokajające. Mimo, że spotkałam go tylko kilka razy, nie znając chłopaka zbyt dobrze, lubię jego poczucie humoru i nie czuję skrępowania w jego towarzystwie. Zdecydowanie mogę zaliczyć tą znajomość do tych pozytywnych.
- A co powiedziałabyś na kawusię. Podobno przy kofeinie łatwo na zwierzenia.
- Myślałam, że przy alkoholu.
Ramsey patrzy na zegarek.
- Nie ma jeszcze piątej, ale jestem skłonny przystać na tą propozycję.
- Chcesz mnie upić i wykorzystać? - udaję oburzoną.
- Bardzo chętnie, lecz zważywszy na posturę Nicklasa nie śmiałbym - uśmiecha się.
- Więc kawa nadal aktualna?
- Jak najbardziej. - Chłopak niczym dżentelmen bierze mnie pod ramie i z szarmanckim uśmiechem, zabiera do mieszczącej się nieopodal kawiarni.

- ... i wtedy ta dziewczyna wzięła sok i wylała mu na głowę mówiąc: "aktualnie to ty jesteś mokry", po czym wyszła. To chyba była jego najsromotniejsza porażka.
Siedzimy z Aaronem w kawiarni, pijąc pyszną latte i zajadając ciastka, a brunet raczy mnie różnymi historiami, zaczynając od geniuszu kota siostry, a kończąc na porażkach sercowych mojego brata. Po raz pierwszy, w przeciągu kilku tygodni czuję totalne odprężenie. Towarzystwo Walijczyka powoduje, że ani na moment nie tracę dobrego samopoczucia i przez większość czasu śmieję się jak opętana.
- A ty, odnalazłaś swoje miejsce w Londynie? - chłopak patrzy na mnie swoimi brązowymi, pełnymi ciepła, oczętami, uśmiechając się bardzo łagodnie, czym skłania mnie do zwierzeń.
- Tak myślę. Tutaj czuję, że żyję. Studiuję to co chciałam, pracuję, odnowiłam  kontakt z bratem, znalazłam nowych przyjaciół. Nie uśmiecha mi się perspektywa powrotu do Danii.
Ramsey pokiwał w milczeniu głową, wpatrując się w stół. Wzdycha po chwili ciężko, jakby przypomniał sobie ostatni przegrany mecz.
- A miłość? - nagle podnosi na mnie wzrok, czekając na to co powiem.
Zwlekam z odpowiedzią. Delikatnie muskam palcami ucho filiżanki, skupiając na tej czynności uwagę, jakby była czymś wielce fascynującym.
- Przepraszam, nie powinienem... - dodaje szybko, gdy zauważa moją niemrawość.
Zapada krępująca cisza, każde z nas patrzy wszędzie byle by tylko nie patrzeć na siebie. Dziecinne. Ale czy nie tak właśnie zachowują się wszyscy dookoła. Żaden dorosły człowiek nie potrafi mówić o uczuciach, zazwyczaj obraca wszystko w żart lub zmienia temat. Z drugiej strony czy jest o czym mówić? Przecież każdy człowiek inaczej wszystko postrzega. "Dlatego warto wymieniać opinię, by poznać drugiego człowieka" - odzywa się druga Sharon, która jak zwykle siedzi w mojej głowie i radzi mi jak żyć. "Może Aaron to odpowiednia osoba przed którą możesz się otworzyć" - dodaje dyplomatycznie. "Pieprz się" - ucinam dyskusję z własnym ja, po czym mówię na głos.
- To jakie prognozy na mecz z Chelsea?

     Poziom współczesnych romansideł, potocznie mówiąc, leci na łeb na szyję. Czytając jedno z nowości literackim, jakiejś nieznanej mi, nowej, dopiero wybijającej się pisarki, poleconej przez koleżankę z roku, Rachel, dochodzę do wniosku, że nazywając "Romeo i Julię" jednym wielkim gównem, trochę przesadziłam bo "Okrutnie zdradzona" zdecydowanie bardziej na to miano zasługiwała. Przy scenach gdzie "będę płakać jak bóbr", wedle opinii Rachel, płaczę. Ze śmiechu. I to w dodatku tak, że Nick wychyla się co jakiś czas ze swojego pokoju by sprawdzić czy nie brakuje mi tlenu. A pro po Nicklasa Bendtnera. Kiedy po raz kolejny wczytuję się we fragment, mówiący o nostalgii głównej bohaterki, wyżej wymieniony, wkracza do salonu by przez chwilę pokręcić się w zasięgu mego wzroku, następnie idzie do kuchni a za jakieś 15 minut ponownie wraca. Zdejmuję w końcu okulary i patrzę wyczekująco na to co ma mi do powiedzenia.
- Zgubiłeś coś?
- Co? - wydaje się zaskoczony.
- Nie wiem, może mózg? Kręcisz się jakby cię coś oblazło - obdarowuję braciszka ironicznymi uwagami.
- Nie... Ja po prostu... nie... - plącze się w tłumaczeniu jakby nie był sobą, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ratunku.
Odkładam książkę na stolik i uderzam rękami w kolana.
- Dobrze... Jestem przygotowana na wszystko. Co chcesz mi powiedzieć?
- Ja? Nic... Zgubiłem ładowarkę. Chcę podłączyć telefon.
Unoszę brwi z politowaniem. A Nick wydaje się tym zdezorientowany.
- Co w tym dziwnego, że chcę podłączyć telefon? - nagle się burzy.
- Pomyślmy - drapię się po brodzie - Ach tak! Podłączyłeś go już godzinę temu.
Blondas robi minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Po chwili milczenia siada na kanapie i raczy mnie żałosną miną.
- No mów, mi możesz powiedzieć... - siadam obok i szturcham go w ramię.
- Bo chciałbym hoedhfopdjfghdfodjs - mruczy pod nosem.
- Możesz wyraźniej? Wyciągnij kluski z buzi - sparodiowałam panią Dawson, czyli nielubianą przez wszystkie dzieci pulchną opiekunkę z naszego przedszkola, którą nie wiem dlaczego każdy nazywał pani Missisipi. Dla mnie zawsze była podobna do ropuchy, albo do Umbridge. W każdym razie była otyła, przeurocza ale dramatycznie fałszywa.
Na wzmiankę o traumatycznej nauczycielce z dzieciństwa, Nick przewraca oczami. Bo akurat on miał z nią najgorzej. Z opowieści rodziców zapamiętałam, że był jej ulubieńcem mimo, że nigdy nie chciał uzyskać tego miana.
- Dalej Nickikikikikiki - szczebiocę zatracając się w przypominaniu bratu o ukochanej wychowawczyni - Nie zawiedź pańci.
Chłopak zaciska usta w wąską linię. Z każdym kolejnym zdaniem czuję jak coraz bardziej doprowadzam go do szału. Jak ja to kocham!
- Nie przypominaj mi o tej niewyżytej seksualnie babie! - warczy.
- Przesadzasz. To przemiła kobieta - uśmiecham się chytrze.
- Nie wiesz o czym mówisz, to nie ciebie przytulała jak szmacianą lalkę - wzdryga się na samo wspomnienie - O czym my w ogóle mówimy! Mam ci coś do zakomunikowania, a ty wyjeżdżasz z tą ropuchą.
- Kultury chłopcze! Przecież wiem, że ukrywasz jej zdjęcie pod poduszką - dźgam go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- Czy dasz mi wreszcie coś powiedzieć - irytacja osiąga już stadium.
- Przecież nic nie mówię!
- Taa.
- No.
Miarka się przebrała. Nick wyciąga ręce do duszenia, ale nagle je opuszcza i mówi.
- Chciałbym, żebyś poznała moją dziewczynę.
I wtedy Big Bena szlag  bierze. Nie wiem co czynić. Śmiać się, płakać czy udawać, że nie usłyszałam. Przypomina mi się nasze pierwsze nieudane spotkanie w Londynie i blond laskę z tępym wyrazem twarzy i szczebiocące: "Co się stało kociaku?". Uśmiecham się więc blado, chrypiąc jedynie.
- To wspaniale.
- Prawda! - brat suszy zęby jakby nie zauważył mojego załamania nerwowego. - Polubisz ją. To wspaniała dziewczyna - uśmiecha się.
Szczędzę już mu komentarza bo po prostu, chcę aby był szczęśliwy.

        Zamieszanie jakie Nick robi w związku z randką przypomina mi tornado. W ciągu 10 minut, blondas odwiedził 25845794850 razy łazienkę, swoją sypialnię i znowu łazienkę. Ja w tym czasie nucąc "Highway to Hell" prasuję koszulę dla niego. Kiedy kończę i przekazuję ciuch braciszkowi, ten krytycznie przygląda się sobie w lustrze.
- Myślisz, że powinien iść w koszuli? Może lepiej wezmę jakiś zwykły t-shirt. To nie będzie zbyt oficjalnie?
- Boże... - uderzam się dłonią w czoło, a po salonie rozchodzi się charakterystyczny plask.
W tej chwili do pomieszczenia wpada szeroko uśmiechnięty Aaron Ramsey. A jakże inaczej. Bez słowa pada na kanapę i szczerząc idealne zęby, idealnym wzrokiem błądzi za każdym nerwowym i nie idealnym krokiem Nicka.
- Oblazło go coś? - kiwa głową w jego kierunku i z pytajnikiem w oczach.
- Miłość...
Jego oczy robią się okrągłe jak spodeczki.
- Nicklas? On? - wskazuje na niego palcem, jakby w pomieszczeniu był jakiś inny znerwicowany chłopak.
Kiwam głową w odpowiedzi, na co on wybucha histerycznym śmiechem przez co spada z kanapy. Nick zatrzymuje się z krawatem w ręku i patrzy morderczym spojrzeniem na kumpla. Brunet po napadzie śmiechu podnosi się do pozycji siedzącej i ociera łzy z oczu, nadal po cichu chichocząc.
- Nicklas? Największy casanova w Arsenalu? Zakochany? Jack mi nie uwierzy.
Podnoszę głowę słysząc imię blondyna i spoglądam na brata czekając na to co powie.
- Jacky ci nie uwierzy debilu - burczy poprawiając krawat.
- Bo?
- Przecież sam mu powiedziałeś, że jestem żonaty.
Żelazko wypada mi z ręki.


      Nie chciałam zepsuć randki Nicka. Serio. Tak się napalił na nią. Znaczy na randkę. No bo jak inaczej. Chociaż... Można by polemizować. Wiem, że mu zależy, bo zależy. Widać po jego twarzy. Jeszcze ta debilna akcja ze szpitalem. Kto by pomyślał, że żelazko jest w stanie tak poparzyć stopę przez kapcia i skarpetę. Oczywiście nie było nic w tym podejrzanego. Po prostu mój brat doszedł do wniosku, że to na wieść o tym głupim żarcie się zdenerwowałam i upuściłam żelazko. Czuł się winny, a ja głupia ponadto popsułam mu randkę bo mimo moich zaklinań, blondas wyciągnął telefon i ją odwołał. Zołza ze mnie.
       Siedzimy teraz w salonie, jedząc pizzę i oglądając jakiś horror. Panuje milczenie.
- Przyniosę popcorn - odzywam się po chwili bo nie mogę już znieść tej ciszy.
- Poradzisz sobie? Może ja pójdę - brat spogląda na mnie ze zmartwieniem.
- Spokojnie - podnoszę się.
W czasie gdy byłabym sprawniejsza ta czynność trwałaby jakieś 5 minut, teraz gdy jestem "kontuzjowana" wszystko trwa jakieś 10 minut - mam na myśli samo dojście do kuchni. O przygotowaniu popcornu już nie wspomnę. Po jakichś 20 minutach kuśtykam do salonu by się zdziwić. Bo w magiczny sposób, zamiast jednego Nicka siedzi tam chyba ćwierć składu Arsenalu. Blondas posyła mi spojrzenie, które wyraźnie mówi, że to nie jego sprawka, jednak wcale nie musi tego robić bo zadowolona mina Walijczyka mówi sama za siebie.
- Dobry wieczór - mam nadzieję, że ktoś z gości odczyta moją sugestię.
- Cześć - chór szczęśliwych ludzi nie okazuje jednak zrozumienia.
-Będziemy oglądać mecz. Przyłączysz się? - Chambo posyła mi serdeczny uśmiech.
Dzięki za pozwolenie.
- Nie przepadam za piłką. Pójdę już może do sypialni - uśmiecham się blado i zostawiam chłopakom miskę prażonej kukurydzy.
- Jeju Nicky, jak wytrzymujesz z kobietą, która nie lubi piłki - prycha Olivier.
- Morda - warczy mój brat - Jest idealna.
- Zawsze można ją przeciągnąć na dobrą stronę mocy - woła Aaron - Sharon, pooosiedź z nami.
- No właśnie, potowarzysz nam - popiera go kilka innych głosów.
Ulegam namowom i wracam do salonu. Wspaniałomyślnie dostaję wolne miejsce jak na złość pomiędzy Nickiem a Jackiem, który jak do tej pory nie odezwał się słowem. Siadam niepewnie, czując jak niezręczność osiąga szczyt.

        Może i się myliłam. Wieczór jakimś cudem nie jest najgorszy. Nawet jestem wkręcona w mecz i po jakimś czasie, totalnie rozluźniona dyskutuję z przyjaciółmi brata na temat obiektywności sędziego.
- Totalnie powinno być czerwo - warczy Ramsey, który jako punkt honoru ustalił sobie, żeby nigdy nie zgadzać się z moją opinią.
- Z jakiej racji. Wyłożył się jak małpa i tyle w temacie - odpowiadam, pakując do ust garść orzeszków ziemnych.
- Sama jesteś małpa, oburzający faul.
- Trochę kultury, debilu - Nick staje w mojej obronię, waląc bruneta w czachę.
I tak mija reszta wieczoru.

       Kiedy otwieram oczy, w pokoju panuje półmrok. Moja głowa opiera się na klatce piersiowe blondasa, która unosi się miarowo wraz z oddechem Duńczyka, zaś moje nogi leżą na czymś, a raczej na kimś. Podnoszę powoli głowę i dostrzegam lekki zarys postaci. Osoba jednak nie śpi bo nagle odwraca się w moim kierunku i zauważam, że oczy ma otwarte. Jack. A jakby inaczej.
- Nie poszedłeś do domu? - szepczę, aby nie obudzić braciszka.
- Trudno się ruszyć - odpowiada.
- Dlaczego?
Chłopak w odpowiedzi kiwa w kierunku moich nóg ułożonych na jego idealnym brzuchu. Uśmiecham się z zażenowaniem.
- Wybacz...
- Nie szkodzi - jego dłoń delikatnie muska moją poparzoną stopę, a ja czuję dreszcz.
- Jack?
Podnosi jedynie głowę i patrzy wyczekująco.
- Czy ty? No wiesz... spałeś z Isabel?
Milczy, jakby analizując moje słowa.
- Nie - odpowiada po chwili.
- A wtedy, kiedy spotkaliśmy się u nas w kuchni to...
- Nic nie było. Spałem z nią w jednym łóżku, tylko tyle.
- Aha.
Ulga. Nic więcej.
- I nigdy nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka... To znaczy... nie to, że nie. Bardzo chętnie... ale chodzi mi o to, że nie traktowałem cię jako zabawkę. Od początku traktowałem cię jako wspaniałą, wartościową przyjaciółkę.
- Wierzę ci - odpowiadam mu, a wtedy z jego ust wydobywa się takie lekkie "uff", które znaczy jedno.
A mianowicie, westchnienie ulgi.
- Rzygam tęczą - mruczy Nick.
Po czym zapada cisza, w której słychać znowu miarowy oddech blondasa, świadczący, że mój brat śpi.

         Dziewczyna jest ładna i wygląda na miłą. Chyba, że to tylko pozory. Nick dumnie wypina pierś jakby czekał na order, ale ja nadal nieufnie spoglądam na twarz brunetki. Lisa, bo tak ma na imię wybranka mojego braciszka, z serdecznością rzuca mi się na szyję, powodując, że odczuwam dyskomfort.
- Nickiki miał rację, jesteś śliczna - szczebiocze tak słodkim głosikiem, że bierze mnie na wymioty.
Nie mam pojęcia skąd ta niechęć, ale głos w głowie szepcze, coś w stylu znaku informacyjnego, że to po prostu intuicja. Siadamy przy stoliku, obok którego pojawia się Riley ze swoim nieodłącznym uśmiechem i kartami w rękach.
- Cześć - wita się.
I wtedy się zaczyna.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły na "ty" - ton głosu mojej "bratowej' zmienia się zimny do tego stopnia, że czuję dreszcze.
Zastygam i nim coś udaje mi się wykrztusić, Riley rzuca mi ironiczne spojrzenie po czym kiwa głową.
- Przepraszam panią. Kiedy państwo się namyślą proszę dać znać, natychmiast się pojawię - skłania się i nie zaszczycają mnie spojrzeniem odchodzi.
- Będę musiała porozmawiać z właścicielem. Ta służba... - prycha Lisa, otwierając kartę.
Posyłam blondasowi jedno z moich złych spojrzeń, ale on nawet na mnie nie patrzy.
- Nickiki mówił, że studiujesz medycynę... - brunetka znów przechodzi do swojego cukierkowego tonu.
- Mam zamiar pracować w kostnicy. Lubię oglądać ludzkie organy - odpowiadam, a Nicklas rzuca mi mordercze spojrzenie, które ja teraz ignoruję.
Lisa wybucha wymuszonym chichotem, jednak widzę, jak zielenieje na twarzy.
- Jakaś ty pocieszna - klepie mnie w kolano.
Uśmiecham się najsłodziej jak potrafię, w głębi czując, że ten wieczór to katastrofa.

Jakiś czas później
WIEDZIAŁAM. Kilku godzinne słuchanie o shoppingu w wykonaniu Lisy to istna tragedia. To wszystko tak strasznie się przeciągało, że Nicklas zamówił po soku winogronowym dla każdego. W tym czasie brunetka była w swoim żywiole opowiadając o swoim geniuszu. Była tak zaoferowana, że kiedy gestykulowała dla podkreślenia wagi słów, nie zauważyła kroczącej z sokiem, Riley. Uderzyła więc ręką w tacę, a cały sok wylał się na jej cudną różową kreację. Dziewczyna wpada w szał, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem, dziękując Bogu, że w końcu dzieje się coś ciekawego. Nick rzuca się z serwetkami, lecz nie wie jeszcze, że na darmo. Lisa podnosi się z krzesła i zaczyna krzyczeć na Riley, która również ledwo hamowała śmiech.
- TY IDIOTKO! CO NAROBIŁAŚ! MOJA NOWA SUKIENKA!
- Kochanie, spokojnie... - Nicklas próbuje łagodzić sytuację, lecz na próżno.
Po chwili pojawia się szef, którego przywołał raban.
- PROSZĘ NATYCHMIAST ZWOLNIĆ TĄ KRETYNKĘ. JEŻELI PAN TEGO NIE ZROBI, WYSTAWIĘ TAKĄ OPINIĘ, ŻE TU NAWET PIES Z KULAWĄ NOGĄ NIE WEJDZIE.
Właściciel przeprasza Lisę, po czym zabiera za sobą Riley. Nie trwa to jednak długo, dziewczyna wychodzi z zaplecza, ale nie po to by wrócić do pracy. Po prostu wyleciała z pracy tak jak ja miesiąc temu.
- No chyba pana powaliło - warczę na właściciela, który pojawia się, aby po raz kolejny przeprosić za kelnerkę.
- Słucham? - patrzy na mnie zdziwiony tak jak i Lisa.
- Wywalił pan najlepszą kelnerkę. Tak kawiarnia spadnie na dno, jeżeli jej pan nie wróci do pracy.
- Ale...
- Pan słucha tego plastiku i zwalnia swoją najlepszą pracownicę. Dobra. Pana sprawa, niech się pan nie martwi. Obroty i tak spadną - mówię po czym kieruję się w stronę "bratowej" - A ty jesteś tępa dzida do tego sztuczna. Nie wiem co jest bardziej nienaturalne, ty czy twój biust.
Potem patrzę z żalem na brata, który spogląda na mnie ze zdziwieniem.
- Rób sobie co chcesz - macham ręką i wychodzę w akompaniamencie spojrzeń całej klienteli.

     Riley znajduję w parku. Siedzi na ławce i wpatruję się w dal. Zajmuję w milczeniu miejsce obok niej.
- Nie powinnaś tu siedzieć - odzywa się zduszonym tonem.
- Mam ich w dupie. Ta Lisa to debilka, a Nick powinien to zauważyć w końcu jest dorosły.
Nie komentuje tego. Jednak po chwili coś w niej pęka.
- Nienawidzę takich ludzi. Cholernie bogaci i do tego zepsuci. Nawet nie rozumieją pojęcia pracy. Ta idiotka ma takich sukienek miliony, ale nie chodzi o ciuch tylko chęć dokopania gorszemu. Nie wie, że przez jej zachcianki moje dalsze studia weźmie szlag i może nawet stracę mieszkanie.
- Będzie dobrze... - zaczynam niepewnie.
- A co ty wiesz! - warczy - Masz braciszka, kasę, studia, nie musisz pracować. Wszystko daleko gdzieś.
- Teraz może i tak, ale wcześniej byłam w podobnej sytuacji, nie zapominaj o tym - wtrącam.
- Niedługo i tak będziesz jak ci wszyscy nadęci, snobistycznie dupki.
Milczę bo nie wiem co powiedzieć.
- Powiedz mi... - zaczyna.
Słyszę w jej głosie nutkę kpiny i jednoczesną niepewność.
- Co?
- Jak to jest być żoną własnego brata? - wypala.
Jakbym miała w dłoni żelazko, wypadło by po raz kolejny.




Od autorki:  W końcu po wielu tygodniach zmagań publikuję  to COŚ rozdział.
Dedykuję go wszystkim wiernie oczekującym. Jeżeli jest brzydki to przepraszam, że coś takiego dedykuję, a jak ładny to się cieszę :)

PS. Znowu z góry przepraszam za błędy, ale już naprawdę nie chce mi się tego sprawdzać.
PS2. KOCHAM BIOLOGIĘ.
PS3. Chyba za dużo Aarona xD