niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 20

            Charlie się zmieniła. Ostatnio kiedy rozmawiałyśmy, użalałam się nad swoim losem, odrzuconej dziewczyny, kompletnie nie interesując się, co u niej. Chęć zemsty na Jacku, wystarczająco przeżarła mi wtedy mózg. Czuję się głupio, więc prosto po powrocie z treningu siadam przed kompa. Blondynka jest dostępna, ale kiedy ją widzę zaczynam się zastanawiać czy nie pomyliłam komunikatory.
- Cześć Charlie - uśmiecham się do niej niepewnie.
Studia i złamane serce jej nie służą.
- Hej Sharon - przyjaciółka posyła mi wymuszony uśmiech - Jak zemsta?
- Zakończona z ulgą. Nie potrafię być zołzą, sumienie mi nie pozwala.
- Sumienie czy świadomość, że wszyscy mają cię dość?
- Chyba to i to - odpowiadam - A co u ciebie? Wyglądasz na chorą.
Posyła mi słaby uśmiech.
- Mam wiele, ale to wiele nauki i to mnie trochę wykańcza. Niedługo zaliczenia i wtedy dopiero odpocznę i nabiorę barw. Nic mi nie jest.
Wiem, że kłamie. Nie raz miałyśmy gorsze egzaminy, a dziewczyna miała energię, żeby pójść na imprezę. Nie wiem tylko jak ją wesprzeć. Zauważa, że się waham.
- Naprawdę wszystko jest w porządku - odzywa się zirytowana.
- Charlie, wiem, że cierpisz... - zaczynam, mimo wszystko.
- Nic mi nie jest! - zaciska zęby trzymając się swojej wersji.
- Co się wtedy stało? - spoglądam na nią uważnie.
Robi zaskoczoną minę, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- No wtedy, kiedy Aaron był w Kopenhadze.
Charlie robi wielkie oczy i jest zbita z tropu.
- Kiedy Aaron był w Kopenhadze? Dlaczego ja nic nie wiem?
Milczę, takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
- Sharon! - blondynka patrzy na mnie wyczekująco, widzę jak zagryza wargi.
Jest kompletnie oszołomiona.
- To było po tym jak wyjechałaś. On przyszedł do mnie i poprosił o twój adres. Był taki przygnębiony, że zapisałam mu gdzie mieszkasz. Tydzień później wrócił z Danii, kompletnie załamany, upił się, nikomu nic nie chciał powiedzieć. Dopiero później przyznał mi się, że znalazłaś sobie faceta, że zapomniałaś o nim. Był kompletnie rozbity.
Z każdym moim słowem, twarz Charlie blednie. Chwilę później wydobywa z siebie głos.
- Od czasu mojego pobytu w Londynie z nikim się nie spotykałam. To niemożliwe. On musiał pomylić adresy, albo coś takiego. Sharon, ja naprawdę z nikim nie sypiałam. Naprawdę - głos jej się załamuje, a mi się robi głupio, że wtedy tak szybko ją osądziłam.
- Twierdził, że to na pewno twoje mieszkanie, więc nie wiem - przygryzam wargę w skupieniu, próbując sobie przypomnieć co jeszcze powiedział mi Aaron - Mówił, że widział tego twojego nowego faceta - dodaję po chwili namysłu.
Charlie siedzi bez ruchu, aby po chwili podskoczyć.
- Nate! - krzyczy na całe gardło.
Wzdrygam się, bo w głośniku laptopa, brzmi donośnie. Po chwili jednak do pokoju wpada jej współlokator z niezbyt uradowaną miną.
- No przecież nic nie zrobiłem.
- Czy był tu Aaron?! - woła wojowniczo Charlotte.
- A to któraś z twoich ofiar?
Dziewczyna posyła mu wściekłe spojrzenie.
- Mówisz o tym przystojnym, smutnym brunecie, który wpadł tutaj kilka tygodni temu z bukietem róż?
Blondynka pada na łóżko i zakrywa twarz poduszką. Kiedy się odsłania jej twarz nie wyraża niczego.
- Co mówił? - odzywa się po chwili.
- Właściwie to nic, stwierdził, że pomylił mieszkania i szybko się ulotnił.
- Dlaczego mnie nie zawołałeś? - tym razem dziewczyna mówi rozpaczliwym tonem.
- A skąd mogłem wiedzieć, że to ktoś ważny dla ciebie. Nic mi nie powiedziałaś, a po za tym do ciebie zawsze przyłażą faceci i zawsze karzesz ich odsyłać.
- Ale nigdy nie przychodzą z kwiatami - jęczy dziewczyna.
Nate wzrusza ramionami.
- Przepraszam. Moje niedopatrzenie.
Charlie nie wini go o to, widzę to po jej twarzy. Posyła mi jedynie spojrzenie pełne rozpaczy.
A do mnie dociera, że nie mogę tego tak zostawić.


       Wieczorny spacer po Londynie, w piątkowy wieczór to istna pomoc do przemyślenia. Nie szkodzi mi chłód. Dokładniej owijam się szalikiem i ruszam w nieistotnym dla mnie kierunku. Ważne, żeby iść jak najdalej. Nie zwracam uwagi na mijanych ludzi, ciągle mam w głowie to nieporozumienie między Charlotte i Aaronem. Wszystko jest proste, a zarazem trudne. Kochają się, ale nie potrafią zdobyć się na rozmowę i wyznanie sobie uczuć. Inaczej niż jest ze mną i z Jackiem. Tutaj występują uczucia bez wzajemności i to powoduje, że nie wiem na czym stoję. Cierpię, ale ciągle staram się z tym pogodzić. Staję na przejściu dla pieszych nadal pogrążona w myślach, pojawia się zielone światło a ja bez namysłu ruszam. Z rozmyśleń wyrywa mnie pisk opon i mocny uścisk czyjegoś ramienia, które chwyta mnie i ciągnie do tyłu. Tuż przed moimi oczami pojawia się obraz dziewczyny, która wpada pod hamujący pojazd. Przerażona tym widokiem podnoszę wzrok i napotykam oczy Jacka.
- Czy w takich sytuacjach to zawsze musisz być ty?
- Przeznaczenie - odpowiada z niezmiennym wyrazem twarzy i puszcza mnie.
Nie mam czasu zastanawiać się nad tym, co on tutaj robi, bo pędzę w stronę zbierającego się tłumu gapiów. Dziewczyna potrącona przez samochód, nie wygląda najlepiej. Przepycham się przez zbiorowisko i przyklękam obok niej. Na szczęście oddycha, ale ma uraz głowy i towarzyszy jej rozległy krwotok z głębokiego rozcięcia na prawej ręce.
- Hej, słyszysz mnie? - wołam i delikatnie nią potrząsam.
Lekko otwiera oczy i patrzy na mnie nie nieprzytomna.
- Czy ja żyję? - to dosyć idiotyczne pytanie, uświadamia mnie, że dziewczyna jest bardzo zdezorientowana.
I może mieć wstrząs mózgu.
- Jasne, że żyjesz - spoglądam na tłum.
Jack widocznie poszedł moim śladem i teraz stoi na przedzie wpatrując się we mnie w oczekiwaniu.
- Pogotowie już jedzie - pojawia się obok niego jakaś starsza kobieta.
- Co z kierowcą? - pyta Wilshere.
Nikt nie musi mu udzielać odpowiedzi bo pojawia się przerażony chłopak, wyglądający na nie więcej jak 20 lat.
- Nie zauważyłem jej, naprawdę.
- Może trochę mniej gazu - warczy w jego stronę szatyn, na co młody kierowca czerwieni się po cebulki włosów.
Posyłam Jackowi ostre spojrzenie. Niech lepiej nie prawi kazań.
- Przynieś lepiej apteczkę - odzywam się do młodego łagodnie, a on kiwa głową i znika.
- Ej, ej, otwórz oczy. Świat czeka - klepię dziewczynę w policzek, kiedy zauważam, że odpływa.
- Słabo mi... i niedobrze - odzywa się zachrypniętym głosem.
- Posłuchaj mnie, mimo bólu jaki odczuwasz nie możesz zasnąć. Musisz wytrzymać do przyjazdu karetki. Nie myśl o bólu. Jak masz na imię?
-  Eve - odpowiada cicho.
- Ja jestem Sharon. Czym się interesujesz?
To bardzo nie na miejscu, ale staram się ją jakoś zagadać, aby nie odpłynęła.
- Lubię... fotografię, ale chciałabym zostać dietetyczką.
- To bardzo ambitne plany - podchwytuję temat.
Pojawia się chłopak z apteczką. Wyciągam gaziki i przykładam na ranę mocno przyciskając dłoń do krwawiącego miejsca. Z drugiej strony delikatnie unoszę głowę dziewczyny, lecz ciężko mi zajmować się i głową i ręką. Nie muszę się odzywać, Jack od razu przyklęka obok i przykłada dłoń do gazika tamującego krwotok. Niestety zaczyna przeciekać, więc wyciągam kolejny. Oboje jesteśmy już umazani trochę krwią, ale nie zwracamy na to uwagi.
- Ja studiuję fizjoterapię, bo od dziecka chciałam zostać rehabilitantką, tak jak moja mama. Masz rodzeństwo?
- Mam brata. Nienawidzimy się.
- Ja też mam brata, dałabym się za niego pokroić. Uwierz mi, kiedyś też dotrzecie do punktu porozumienia - przykładam gazik do troszkę rozciętego łuku brwiowego - A jak u ciebie z przyjaciółmi? - dalej staram prowadzić się konwersację - Moja najlepsza przyjaciółka, jest akurat w Danii i strasznie przebojowa z niej kobieta. Czego nie mogę powiedzieć o sobie.
Kąciki jej ust lekko drgają do góry, ale za chwile znowu pogarsza jej się humor.
- Ja mam przyjaciela. Pokłóciliśmy się ostatnio. Co będzie jak umrę, a nie zdążę go przeprosić i powiedzieć, że kocham najbardziej na świecie? - w jej oczach pojawiają się łzy.
Ups, Sharon. Zły temat.
- A ja ci mówię, że nie umrzesz i pokłócicie się jeszcze wiele razy. Zobaczysz.
- Byłaś kiedyś zakochana? - jej pytanie wybija mnie trochę z tropu.
Jack przykłada kolejny gazik do jej ręki i spogląda na mnie przez moment, lecz zaraz opuszcza wzrok.
- Zdarzyło się - mruczę pod nosem.
- Wierzysz, że istnieje miłość? - po raz pierwszy patrzy na mnie całkowicie przytomnie, oczekując na to co powiem.
Ale co ja mogę stwierdzić? Że naprawdę zakochałam się raz, ale nieszczęśliwie i, że ten facet zawsze pojawia się w najtrudniejszych dla mnie momentach, niczym w jakimś durnowatym serialu brazylijskim? Że akurat to wszystko spadło na  mnie, jak grom z jasnego nieba i do cholery czuję się czasem jak bohaterka tych wszystkich romansideł, które czytają moje znajome z roku? A mogła zapytać, tak zwyczajnie, czy lubię pizzę. Chociaż pewnie i to pytanie byłoby dla mnie zbyt skomplikowane.
- Istnieje - odpowiadam po tej burzy emocji, która przeczesuje mój mózg. - Tylko nigdy nie wiesz kiedy cię spotka. Czasami jest to strasznie w nieodpowiednim momencie. Czasem ty coś zawalisz. A czasem wszystko wygląda na jakąś głupią komedię romantyczną.
- Dziwny masz światopogląd - stwierdza, przymykając oczy -Myślałam, że nie istnieje bo faceci są dziwni.
I na tym kończy się temat. Do czasu przyjazdu karetki, prowadzimy mało sensowną konwersacje. Nie pada pytanie o pizze, a raczej o gofry. Jednak ciężko nazwać to konwersacją. Głównie ja mówiłam, co jakiś czas nią lekko szturchając bo z minuty na minuty, słabła coraz bardziej. Jack w końcu wykorzystuje wszystkie gaziki i przykłada bandaż. Nie oszukujmy się, robi się coraz bardziej nerwowo i będąc już porządnie ubrudzona krwią, owijam jej rękę swoim szalikiem  i zaczynam się zastanawiać czy nie będzie potrzebna transfuzja. Kamień spada mi z serca, dopiero w momencie gdy karetka odjeżdża w stronę szpitala, Ludzie się rozchodzą, a chłopak trafia na przesłuchanie przez policję, Cała we krwi stoję w towarzystwie Jacka i patrzę na odjeżdżający pojazd. Adrenalina spada, a ja jestem w szoku. Dociera do mnie, że pod ten samochód równie dobrze mogłam wpaść ja i bardziej ucierpieć niż Eve. Zaczynam się telepać, ale nie z zimna. Wilshere odwraca mnie w swoją stronę z powagą i przyciąga do siebie nie zwracając uwagi na to, że jestem brudna. Wtulam się w jego ramiona i zaczynam ryczeć. Gładzi moje włosy i cicho uspokaja. Nie wiem ile czasu tak stoimy, ale w końcu się uspokajam i odrywam od niego. Chłopak ociera moje oczy, a następnie bierze pod ramię i prowadzi do domu.

     Kiedy wchodzimy do mieszkania, w salonie wita nas cała trójca w postaciach mojego brata Alexa i o dziwo, Aarona. Od razu zauważają, że nie wyglądamy najlepiej. Nicklas się wścieka.
- W coś ty się znowu wpakowała? - woła.
W jego mniemaniu, zrobiłam coś bardzo złego. Zanim udaje mi się cokolwiek wykrztusić, Jack wtrąca się do rozmowy.
- Zamknij się lepiej i idź zrobić dla niej herbatę.
Braciszek nie chce tak łatwo ulec rozkazowi szatyna, który nie pozwala mu wyrazić sprzeciwu.
- Nie denerwuj mnie.
Blondas unosi brwi, ale z prychnięciem wchodzi do kuchni. Wilshere popycha mnie delikatnie w stronę kanapy. Siadam na niej i zaciskam pięści, starając się uspokoić trzęsące się ręce. Ktoś łapie mnie za dłonie, lecz dopiero po chwili zauważam, że to Aaron patrzy na mnie ze zmartwieniem.
- Co się stało? Oboje nie wyglądacie najlepiej - Alex spogląda pytająco na szatyna, który przeczesuje dłonią włosy.
- Samochód potrącił dziewczynę i Sharon udzielała jej pierwszej pomocy - Jack nie patrzy ani na Walijczyka ani Anglika, tylko na Nicka, który ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, stoi w drzwiach kuchni.
- Jak to? - wyraz twarzy blondasa się zmienia, mimo, że tego nie widzę.
Wszystko jest w jego głosie.
- Po prostu... - odpowiada Jack.
Nie chcę tego słuchać. Nie jestem w stanie od nowa przywracać obrazu tamtego wydarzenia. Podrywam się z kanapy i przerażona omiatam spojrzeniem chłopaków. Każdy z  nich ma zmartwiony wyraz twarzy.
- Idę wziąć prysznic - nie wiem jaki cudem, ale mój głos jest spokojny.
Spoglądam na brata, który kompletnie nie wie co powiedzieć. I bardzo dobrze. Nie chcę po raz kolejny słuchać jego monologów. Wychodzę z salonu i kieruję się w stronę łazienki.  Jedynej rzeczy jakiej aktualnie potrzebuję, jest długi, zimny prysznic. Rozbieram się, zrzucając się z siebie brudne, przesiąknięte wydarzeniami tego wieczora, ubrania. Czuję się całkowicie rozbita i po raz pierwszy, od czasu mojej mentalnej zmiany, zagubiona. Zimna woda zawsze działa cuda, ale nie tym razem. Czuję się czysta, ale nie wewnętrznie. Wszystkie emocje kotłują się we mnie, powodując totalne zniszczenie niczym komórki nowotworowe. A podobno uczucia względem biologicznego układu anatomicznego są niczym. Nie mogę się z tym zgodzić. Nie dzisiaj, nie teraz. W końcu wychodzę z kabiny i po wytarciu się, zakładam szlafrok. Nie schodzę na dół. Mam dość tych spojrzeń pełnych troski i tego, że po raz kolejny będę musiała zmierzyć się z tym co się wydarzyło. A to nadal zbyt trudne.  Wkraczam do ciemnego pokoju i padam na łóżko. Wszystko mnie przytłoczyło. Całkowicie. Minęło już tyle czasu od mojego przyjazdu tu, do Londynu. To raptem kilka miesięcy, które jednak diametralnie namieszały w moim i tak, skomplikowanym życiu. Przede wszystkim uwolniłam się od Jessicy i Isabel. Pogodziłam się z Nickiem. Nawiązałam nowe przyjaźnie i zakochałam się. Chociaż to ostatnie, nie wpłynęło dobrze na moje dotychczasowe decyzję. Chowam twarz w dłoniach i warczę ze złości. Jaka ja byłam głupia! Wróć! Jaka ja jestem głupia! Tępa, egoistyczna i pusta. Wielce zraniona i totalnie ślepa na ważniejsze rzeczy niż nieodwzajemnione uczucia. Miłość to nie tylko związek między facetem i kobietą, to przyjaźń, zaufanie, poświęcenie i uwaga skupiająca się na innych, nie tylko na sobie. Muszę to wszystko naprawić. Ktoś na górze jednak nade mną czuwa, bo dostałam szansę, aby spojrzeć inaczej na wszystko. Carpe diem - lecz w innej odsłonie. Mentalną batalię, jaką przeżywam, przerywa dźwięk skrzypiących drzwi. Blask włączonego światła mnie oślepia i powoduje, że podnoszę się do pozycji siedzącej. Jack stoi w progu z dwoma kubkami herbaty i spokojem wypisanym na twarzy. Ten, którego kocham. Który mnie niszczy i którego ja niszczę. A podobno miłość buduje.
- Rozgrzejesz się trochę - stwierdza, wskazując na kubki, następnie przysiada obok.
Przyjmuję napój, który przyjemnie grzeje moje skostniałe z zimna dłonie. Upijam łyk, ale tylko po to, żeby jakoś odwlec moment, nieuchronnie zbliżającej się rozmowy. Gorąca ciecz rozlewa się po moim organizmie, dając mi tym samym sygnał, że nawet nie zwróciłam uwagi na to jak jest mi zimno.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odzywam się, nie dając mu nawet dojść do słowa.
Zamyka usta i kieruje wzrok na trzymany w dłoniach kubek. Dopiero teraz  zauważam, że jest spięty, bo jego ręce kurczowo zaciskają się na naczyniu.
- Pomóż mi - dodaję, przerywając ciszę.
Podnosi na mnie oczy, w które wpatruję się aby odczuć chociaż namiastkę ukojenia. Przygryzam lekko wargę, a moje serce zaczyna szybciej bić, kiedy przypominam sobie noc w jego mieszkaniu.
- Co mam zrobić? - pyta zachrypniętym głosem, co uświadamia mnie, że też myśli o tym co ja.
Nie teraz, Sharon. 
To kiedy? Przecież obie wiemy, że przy nim wariuję, a raczej wariujemy. Ty to ja, ja to ty.
Masz chłopaka...
Którego nie kocham...
Pamiętaj co nam obiecałaś.
Jęczę w duchu, bo moje dwojakie sumienie - które występuje od czasu tej mojej zakichanej zmiany osobowości - sprowadza mnie teraz na ziemię. Sorry Jack, musisz zaczekać.
- Musimy pogodzić Charlie i Aarona.

               
                 Żadna intryga nie jest taka prosta, jakby się nam mogło wydawać. Kręcę się obok szatni Kanonierów, czekając aż te guzdrały się zbiorą i wyjdą gotowi, aby sprać tyłki niebieskiej części Londynu. No w końcu! Ileż można czekać? Przybijam z chłopakami piątki i unoszę ściśnięte kciuki w kierunku Nicka, który ten mecz rozgrywa od pierwszych minut. Od czasu wypadku, nasze stosunki uległy poprawie i nie porozumiewamy się już za pomocą trzaskania drzwiami i chrząkaniem, lecz stylistycznie i ładnie zbudowanymi zdaniami. Na końcu wychodzi Jack, a ja podchodzę do niego wyłapując przy tym pytające, z jego strony, spojrzenie. Kiwam głową twierdząco. Uśmiecha się szeroko. Pierwsza cześć planu weszła w życie.
- Nic nie podejrzewa? - wyszeptał mi do ucha kiedy kierowaliśmy się w stronę tunelu, gdzie zawodnicy obu drużyn ustawiali się, gotowi do wyjścia.
- Po prostu się stęskniłam - uśmiecham się, walcząc z dreszczem przebiegającym po plecach.
- Niezła z ciebie przyjaciółeczka - rzuca z przebiegłym uśmiechem, a ja szturcham go w odpowiedzi.
- Dupek... - udaję obrażoną - Powodzenia! Skopcie im zadki - dodaję już z normalną miną.
- Zdecydowanie! - odpowiada posyłając mi przy tym takie spojrzenie, że najchętniej bym go pocałowała.
Ogarnij się!
Już, już. Pomarzyć nie mogę?
                       Pierwsza połowa meczu to istna kopanina. Siedzę na ławce obok Aarona i wbijam mu paznokcie w ramię, czasami nawet zbyt mocno, co można poznać po skrzywionej minie, która pojawia się na jego twarzy. Mecz jest wyrównany i co chwile któraś z drużyn łapie okazję na bramkę, ale brakuje wykończenia i jednego zdecydowanego strzału. Mocno zaciskam kciuki, krzywiąc się czasem i jęcząc, na co zbierający się do rozgrzewki Walijczyk parska śmiechem.
- Nie irytuj mnie - warczę, posyłając mu groźne spojrzenie, na co z uśmiechem unosi dłonie w geście obronnym.
- Gdzież bym śmiał...
Z powrotem kieruję wzrok na boisko i zamieram, widząc jak Jack zostaje sfaulowany przez jakiegoś zawodnika Chelsea,. Podnoszę się z ławki i łapię Ramsey'a za ramię, a on również z niepokojem spogląda jak Wilshere z pomocą doktora Daviesa, schodzi z murawy, a raczej próbuje zejść. Chyba nie jest dobrze. Podbiegamy do mężczyzn, razem z Claire, a Jack tuż za linią pada na trawę, a na jego twarzy gości grymas bólu.
- No kolego, chyba ci ładnie załatwił kostkę - gwiżdże lekarz klubowy - Puchnie w oczach. Claire, potrzebujemy zimnego okładu, natychmiast.
Blondynka tylko kiwa głową i natychmiast biegnie po to co trzeba. W tym czasie, na boisku pojawia się nowy zawodnik, który natychmiast włącza się do gry, aby zapełnić miejsce po stracie Wilshere'a. Zarzucam na ramiona Jacka bluzę, żeby nie marzł, bo wieczór jest chłodny. W odpowiedzi otrzymuję uśmiech zmęczenia. Przysiadam obok niego.
- Co jest? - spogląda na mnie oczekująco.
Lekarz nie musiał nawet mówić, od razu widać co mu jest.
- Skręcenie, minimum II stopnia.
Chłopak w odpowiedzi rzuca przekleństwo pod nosem. Może i nie ma pojęcia do tych wszelkich urazów, ale chyba przeczuwa, że z miesiąc poczeka, zanim wróci na boisko.
- Usztywnimy, nasmarujemy, a do wesela się zagoi - rzuca wesoło doktor, ale Jack posłał mu jedynie ponure spojrzenie.
- Ciekawe czyjego? - burczy.
Szturcham go w ramię.
- Jak to czyje. Aarona i Charlie - szepczę, a on puszcza mi oko.


             Moje przypuszczenia się oczywiście potwierdziły. Jack ma skręconą kostkę, jakieś usztywnienie i w celu zbytniego nie nadwyrężania musi się wszędzie nosić z kulami. A ta cała szopka na jakieś 3-4 tygodnie. Oczywiście chłopak się podirytował tym faktem i przez cały monolog lekarza na przemian z fizjoterapeutą, przewracał oczami i burczał pod nosem. Nerwusek. A na dodatek nieubłaganie  zbliżał się termin przyjazdu mojej niedocenionej przyjaciółki, którą groźbą ściągnęłam na tydzień do Londynu. O biedna, nawet nie wiesz co cię czeka.
Ona cię zabije - szeptał głosik w mojej głowie, który zadomowił się u mnie i w każdej możliwej okazji wtrącał swoje 3 grosze. Staram się jednak tym nie przejmować, bo mimo tego głosu sumienia, wiem, że nie robimy nic złego, a wręcz przeciwnie, próbujemy ratować to co warte ratowania. Wiem dobrze, że będzie trudno. Charakter Charlie nie pozwala jej na jakiekolwiek przyjmowanie pomocy z zewnątrz - nawet od przyjaciół.  Zawsze uważała, że jest samowystarczalna, a jej problemy nikomu nie są potrzebne. Nie martw się, nie mam żadnych problemów - zwykle mawiała, paląc papierosa i siedzą w ukochanym wiklinowym fotelu. Wzruszałam ramionami, bo przecież nie zmuszę jej do niczego. Teraz jednak uświadomiłam sobie, że bez mojej pomocy, dziewczyna nie będzie szczęśliwa, tak więc przystąpiłam do działania.
                   Mało brakowało, a prycham śmiechem widząc minę Jacka, który rad nie rad - musi być pasażerem, a ja - kierowcą. Zachowuje się jak typowy facet i ze strachem śledzi moje poczynania za kółkiem. Nie pomaga mi to, wcale. Dawno już kierowałam samochodem, ale musieliśmy zdać się na moje umiejętności, bo Jack z usztywnioną nogą niestety nie jest w stanie prowadzić. Na szczęście, bez kolizji, wypadków, karamboli i innych przeciwności losu, dotarliśmy na lotnisko. Wilshere jako poszkodowany, zostaje przy samochodzie( zapewne sprawdzając, czy nie nabył żadnej rysy) a ja gnam na przywitanie mojej blond wariatki. Nie dane mi jest długo czekać, w tłumie ludzi wypatruje jej czuprynę, jak zwykle idealnie wystylizowaną i niemal natychmiast rzucam się jej w ramiona, prawie ją dusząc. Kiedy się od niej odsuwam, posyła mi ciepły uśmiech.
- Naprawdę się stęskniłaś - stwierdza, a ja udaję obrażoną.
- A wątpiłaś w to?
Uśmiecha się jeszcze szerzej i przekrzywia głowę.
- Zmieniłaś się, Sharon - ocenia.
Wzruszam ramionami i łapię za rączkę od jej walizki, po czym kierujemy się w stronę wyjścia.
- A bo ja wiem - stwierdzam.
Zatrzymuje mnie i obraca w swoją stronę.
- Naprawdę - stwierdza poważnym tonem - I nie chodzi mi, że ubierasz się już jak na kobietę przystało...
- No wiesz co... - prycham, ale zaraz się uśmiecham, bo rację to ona ma.
Może i przestałam się bawić w wielce wyzwoloną dziewczynę, ale ubrania od Charlie nie poszły w odstawkę, a wręcz przeciwnie - dokupiłam kilka sztuk więcej bluzek z trochę większym dekoltem. a i spódnice oraz buty na obcasie nawiedziły moją szafę.
- Masz w sobie coś nowego. Taki błysk inności - dodaje.
- Mam nadzieje, że działa to na korzyść - uśmiecham się, a blondynka puszcza mi oko.
Następnie bierze mnie pod ramię i razem idziemy w stronę samochodu Anglika.
- Przyjechałaś z Jackiem? - dziewczyna wytrzeszcza oczy.
Uśmiecham się jeszcze szerzej, co nie umyka jej uwadze.
- Miłość kwitnie? - ironia jedynie błyskiem pojawia się w jej głosie.
- Przyjaźnimy się - odpowiadam cicho, bo zbliżamy się do samochodu.
Charlie nie komentuje tego, gwiżdże tylko pod nosem, a ja wiem, że ten temat zostanie jeszcze poruszony.
- Wilshere ty stara kaleko, coś nawyrabiał? - woła dziewczyna rzucając mu się na szyję.
W tym momencie, zacieram ręce bo wiem, że pierwsza część planu się powiodła, a moja przyjaciółka w żaden sposób nie zorientowała się, że padła ofiarą naszej intrygi, która jednak wciąż była intrygą, mimo słuszności sprawy.
- Czyli dzisiaj lecimy na imprezę? - Wilshere puszcza do nas oko, a ja dostrzegam przebiegłość w jego oczach.
- Ty to akurat dużo nawywijasz - stwierdza z szerokim uśmiechem blondynka.
Wybucham śmiechem i przytulam pocieszająco Jacka, któremu na tą uwagę, zrzedła mina.
Biedaczek.


      Akurat w kwestii odstawienie Charlie, nie musiałam się martwić. Dziewczyna lubiła dbać o swój wygląd i jej szafa zawsze zawierała jakiś nowy nabytek w postaci super kiecki, którą mogła później założyć na imprezę. Tak jest również i teraz. Przyjaciółka przywiozła z Danii kilka niezłych ciuchów, które spowodowały, że obie tego wieczoru mogłyśmy się nieźle zaprezentować. W swoim przypadku nie chciałam jakoś bardzo się wyróżniać, bo najpiękniejsza tego wieczoru miała być tylko ona. Jednak dziewczyna uparła się, że czerwona sukienka, którą przywiozła, jest stworzona dla mnie i obrazi się, jeżeli jej nie założę. Zgodziłam się i musiałam przyznać, że Charlotte miała poniekąd troszkę racji.
- Widzę, że się dogadaliście... - nagle zmienia temat, kiedy prostuje mi włosy.
Spoglądam w lustro wyłapując jej zaciekawiony wzrok.
- Mówisz o? - udaję, że nie wiem o co chodzi, chociaż to jasne jak słońce.
Charlie nigdy nie przepuści tematu mojej relacji z Jackiem.
- Nie bądź głuptaskiem - uśmiecha się. - Przecież to jasne, że mówię o tobie i twoim poszkodowanym "przyjacielu" - dziewczyna puszcza moje włosy i nakreśla w powietrzu dwa cudzysłowy.
- Przyjaźnimy się, co ma być? Wszystko jest okej - stwierdzam, czując jak robi mi się gorąco.
Nie wiem dlaczego, ale nie jestem w stanie przyznać jej się do tego, co stało się w mieszkaniu Jacka. Czy boję się tego, że powie - A nie mówiłam? - nie mam pojęcia, Jednak nie potrafię powiedzieć prawdy. To jeszcze nie czas.
- Nie chcę być drobiazgowa, ale jakiś czas temu nie było między wami kolorowo. I jeżeli dobrze pamiętam to go kochasz - Charlie nie odpuszcza i drąży temat.
Wzdycham ciężko, bo ma rację. Może i się dogadaliśmy(właściwie to tylko dzięki Charlie i Aaronowi) ale wciąż go kochałam i często wspominałam to co się między nami wydarzyło. Bałam się jednak z nim o tym porozmawiać, bo wiedziałam, że dla niego to niewiele znaczyło. Zresztą nie powiedział mi wprost, że mnie kocha, więc nie wiedziałam czy czuję do mnie coś więcej niż pociąg fizyczny.
- To skomplikowane - stwierdzam słabo.
Charlie odkłada prostownicę i siada naprzeciwko mnie.
- Nadal go kochasz? - pyta rzeczowo.
Kiwam jedynie głową, bo nie jestem w stanie zrobić nic więcej.
- A próbowałaś z nim rozmawiać? Wyjaśnić sobie, czy on też do ciebie coś czuje? Jak dla mnie to oboje nieskutecznie próbujecie oszukać wszystkich wokoło i siebie nawzajem. Bo widać, że was do siebie ciągnie i nie próbuj nawet zaprzeczać. Dzisiaj masz szansę, wyglądasz super i czuję, że tego wieczoru będzie twój.
Uśmiecham się szeroko, ale zaraz przypominam sobie o czymś, co od razu psuje mi humor.
- A co z Mattem?
- Z jakim Mattem? - patrzy na mnie pytająco, a ja uświadamiam sobie, że nie powiedziałam jej o moim krótkotrwałym romansie.
Czyli najgorszej rzeczy, jaką mogłam zrobić. Opowiadam więc o tym jak go poznałam i zaczęłam się z nim spotykać, żeby zrobić na złość Jackowi, a dziewczyna słuchając, przewraca oczami i kiwa głowa nad moją głupotą,
- W coś ty się dziewczyno wkręciła, ja nie wiem - stwierdza, a ja przytakuję na jej słowa.
Co ja narobiłam?


        Niedzielny wieczór to często imprezowy wieczór. Klub jest pełen ludzi, którzy tak jak my postanowili się zabawić, mimo, że następnego dnia, trzeba wstać do pracy. Nicklas podwozi nas pod klub, a sam jedzie do Lisy, bo dziewczyna znowu ma ze sobą problem. Tak więc, nie zobaczy tej zadziwiającej akcji, a szkoda.
- Kto będzie? - Charlie dopiero obok baru pyta o tę kwestię.
Uśmiecham się do Jamesa, który dzisiejszej nocy obsługuje klientele, a chłopak puszcza mi oko, nalewając piwo,
- Jack, Alex, może kilku innych Kanonierów, nie wiem - wzruszam ramionami, przyjmując od kolegi z pracy colę.
Dziewczyna jedynie kiwa głową i rozgląda się po klubie z niepewnością. Po chwili spogląda na mnie ze strapionym wyrazem twarzy.
- Myślisz...myślisz, że Aaron też będzie? - spogląda na mnie niepewnie.
Wyczuwam w jej głosie spięcie, Oj napsujemy jej tej nocy krwi, napsujemy.
-  Chodź potańczyć - zmieniam temat, a ona przystaje na moją propozycję.
Ruszamy w rytm jakiejś skocznej piosenki i dopiero wtedy blondynka się uspokaja i razem dajemy czadu na parkiecie. Wywijamy, skaczemy, co całkowicie pomaga wyzbyć się problemów życia codziennego. Bawimy się świetnie, okręcamy się wokół osi, kiedy nagle Charlie przystaje, a szeroki uśmiech znika z jej twarzy. Zatrzymuję się i spoglądam w tą samą stronę co ona. Od razu zauważam Aarona, który w tłumie bawiących się ludzi patrzy na blondynkę w niemałym szoku. Tuż obok niego, na nieodłącznym elemencie kul, wspiera się Jack, który z lekkim uśmiechem patrzy w moim kierunku.
- Nie stój tak, idź do niego - popycham Charlie, a ona posyła mi przerażone spojrzenie.
- Specjalnie to zrobiłaś! Ty i Jack - woła zrozpaczona. - Jak mogłaś!
- Złość się ile chcesz, ale dopiero wtedy jak z nim porozmawiasz - stwierdzam stanowczo, wpędzając tym stwierdzeniem przyjaciółkę w niemałą konsternację.
Pewna siebie i zdecydowane Charlie znika, a pojawia się niepewna i nieśmiała Charlotte, którą tyle czasu tak skrzętnie w sobie ukrywała. Dopiero po momencie, dziewczyna niepewnie kieruje się w jego stronę. Aaron też nie wiedząc jak zareagować, powoli idzie w jej kierunku. Ja zaś przemykam do Jacka, który patrzy na tą uroczą w swej niepewności, parkę. Kiedy staję obok niego, posyła mi uśmiech.
- Charlie się domyśliła - stwierdzam.
- Aaron też.
- Myślisz, że się dogadają? - patrzę na niego z niepewnością.
Nachyla się do mnie, powodując, że moje serce zaczyna bić w szybszym tempie. Chłopak delikatnym ruchem, poprawia pojedynczy kosmyk, spadający mi na oczy i uśmiecha się lekko.
- Miejmy nadzieję, bo jak nie to słabi z nas intryganci.
Spoglądam w jego ciemne tęczówki i przygryzam lekko wargę, nie wiedząc jak zareagować. Jego wpływ na mnie jest nie do opanowania. Każde słowo i gest, a w szczególności jego obecność powoduje, że moje serce bije w sto razy szybszym tempie, a żołądek jest miejscem stada trzepoczących kolorowymi skrzydłami, motyli. Nasz kontakt wzrokowy ulega przerwaniu w momencie, gdy mija nas wzburzony Aaron, który wybiega z klubu. Charlie podchodzi w tym czasie do baru i podnosi rękę w kierunku Jamesa, aby nalał jej drinka.
- Co z Ramsey'em? Mijał mnie w wejściu i był czymś mocno podirytowany. Alkoholu mu nie chcieli nalać czy co? - tuż obok nas niespodziewanie pojawia się Ox.
- Alex proszę cię, zatrzymaj go, bo ja w tym stanie to szybko go nie złapię - rzuca Jack patrząc z irytacją na trzymane przez siebie kule.
Chambo wyraźnie chciałby wiedzieć co jest grane, ale kiedy dostrzega mój zmartwiony wyraz twarzy, od razu się odwraca i biegnie w stronę wyjścia. Spoglądam na Jacka, który wzdycha zmęczony.
- Idę z nim porozmawiać, Zagadaj do Charlie - stwierdza, a w jego oczach widzę zdecydowanie. - Oni będą razem, choćbym musiał rok łazić z tym czymś - wskazuje na kule, a ja słyszę w jego głosie determinację.
I to właśnie ta determinacja i to zdecydowanie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak fantastycznym facetem jest. Gdyby nie on, nie wiem jakby mi się udało w ogóle doprowadzić do spotkania tej dwójki. A teraz? Teraz nawet nie wiedziałabym co począć, na szczęście miałam Jacka, który nawet na moment nie stracił zimnej krwi. Nie mogę się powstrzymać, podchodzę do niego
i zdecydowanym ruchem zarzucam mu ręce na szyję i całuję szybko w usta. Kiedy się od niego odsuwam, spogląda na mnie rozkojarzonym wzrokiem, nie rozumiejąc do końca tego co się wydarzyło.
- Jesteś fantastyczny - uśmiecham się i odwracam się aby odejść, a Jack wciąż stoi w miejscu i zaskoczony wpatruje w moją osobę - No idź, bo ci ucieknie - puszczam mu oko i podchodzę do siedzącej przy barze Charlie.
Siadam obok niej i kiwam głową do Jamesa, który nalewa mi colę i odchodzi w kierunku oczekujących klientów. Blondynka wpatruje się tępo w stojąca na blacie szklankę, okręcając ją palcami. Milczy, ignorując moją obecność. Upijam łyk z własnej szklanki i spoglądam w przestrzeń nie odzywając się,
- Zazdroszczę ci - dziewczyna przerywa ciszę między nami dopiero po chwili.
- Czego? - spoglądam w jej stronę z pytaniem w oczach.
- Chłopak, którego kochasz czuję to samo do ciebie. Może nie jest tak kolorowo jakbyś chciała, ale jest twój Sharon, kiwniesz palcem a Jack należy do ciebie, nawet jeżeli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Popełniliście oboje wiele błędów, ale mimo tego wyszło wam to na dobre i odbudowaliście kontakt. A ja? Popełniłam jeden błąd i straciłam miłość swojego życia, zamiast walczyć o niego - uciekłam. Uciekłam, Sharon, jak tchórz - dziewczyna spogląda na mnie ze łzami spływającymi po policzkach.
Jej ból udziela się i mojej osobie. Boli mnie jej cierpienie i żal, więc zaczynam płakać wraz z nią. Czuję, że muszę to jakoś powstrzymać bo jak tak dalej pójdzie, to się upijemy i nici z planu. Łapię więc Charlie za ramię i ciągnę w stronę wyjścia.
- Co robisz? - patrzy na mnie zapłakana.
- Chodź, nie możesz zaprzepaścić szansy - stwierdzam.
Wychodzimy przed klub, gdzie niedaleko na ławce Jack i Alex gorączkowo tłumaczą coś Aaronowi, który siedzi z twarzą schowaną w dłoniach. Blondynka zatrzymuje się na moment i wpatruje w niego, oczami pełnymi rozpaczy i miłości, która całkowicie zmieniła moją przyjaciółkę. Chłopaki milkną, a Aaron podnosi głowę i zauważa nas przy wejściu. Oboje patrzą na siebie, aż nagle brunet wstaje i podchodzi do dziewczyny, łapiąc ją za rękę.
- Chodź na spacer. Porozmawiamy.
Blondynka posyła mi niepewne spojrzenie, a ja kiwam w jej stronę zachęcająco, więc dziewczyna rusza za Ramsey'em gdzieś tam w stronę pobliskiego parku. Wzdycham ciężko, mając nadzieję, że tym razem wszystko sobie wytłumaczą i chociaż oni będą szczęśliwi.
- Dogadają się? - Alex przerywa ciszę i spogląda pytająco na mnie i Jacka.
- Drugi raz już dzisiaj słyszę to pytanie - stwierdza Wilshere - Nie chce na nie znów odpowiadać.


             Czuła piekielną niezręczność. Bała się Aarona, a szczególnie tego, że może już nie dostać szansy na odbudowanie tego co zniszczyli, a może ona zniszczyła. Nie wiedziała. Chłopak zaprowadził ją do parku, gdzie usiadł na ławce i nie odzywając słowem wpatrywał w przestrzeń. Niepewnie, zajęła miejsce obok niego i z nerwów zaczęła wyłamywać sobie palce. Najchętniej to by zapaliła papierosa, ale akurat zostawiła paczkę w mieszkaniu Nicka i Sharon. W tej sytuacji, musiała sobie radzić bez nikotynowego wspomagacza. 
- Od początku nie potrafiłem cię rozgryźć... - głos Aarona przerwał tę niezręczność, która od początku ich spaceru całkowicie niszczyła Charlie. 
Odwróciła głowę w jego kierunku, ale on nie obdarzył jej ani jednym spojrzeniem, a jedynie patrzył gdzieś tam w mroki parku. 
- Jesteś całkowicie inna niż Sharon... - westchnęła, no bo jak mogła zapomnieć, że przyjaciółka dla niego wciąż była ideałem, do którego Charlotte było dalece. 
Podniosła się z ławki. Ta rozmowa nie miała sensu, skoro dla niego i tak ważniejsza była Sharon. Była głupią mając nadzieję, że znaczy dla niego więcej niż ona, ale jak widać, całkowicie się przeliczyła. Kiedy wstała, brunet po raz pierwszy od początku ich rozmowy, na nią spojrzał. 
- Wydawało mi się, że jest idealna i że to na nią czekałem. 
Patrzyła mu w oczy, zastanawiając się czy odejść. Nie potrafiła. Wiedziała, że ją zrani, ale chciała wysłuchać go do końca. 
- Jednak nic do mnie nie czuje, traktuje jedynie jak przyjaciela i nie ma co się oszukiwać. Zresztą co mi po tym, skoro kto inny zdążył mi narobić wątpliwości w tym czasie. 
- Angela? - zapytała ledwo dosłyszalnie. 
Pokręcił głową. 
- Ty Charlotte. Namieszałaś w moim życiu doszczętnie. Zmieniłaś moje nastawienie i spowodowałaś, że straciłem dla ciebie głowę - stwierdził, a ona poczuła, że topnieje pod wpływem jego ust. 
- Szkoda tylko, że ja byłem dla ciebie jedynie zabawką - pokiwał głową ze zrezygnowaniem. 
Zapadła chwila ciszy. Dopiero po chwili, dziewczyna przełamała się aby coś powiedzieć. 
- Nieprawda - zaczęła. 
Aaron wbił w nią spojrzenie, które paliło całe jej ciało. 
- Nie traktowałam cię jak zabawkę. Znaczysz dla mnie więcej i dlatego wyjechałam, bo nie chciałam cierpieć, kiedy się okaże, że się zadurzyłam, a ty niczego nie będziesz do mnie czuł. Zresztą to wszystko jest głupie - syknęła, siadając ponownie na ławce.
Czuła, że prawdopodobieństwo, że Aaron jej uwierzy, oddala się na drugi koniec świata. Chłopak milczał, a ona rozważała czy nie odejść. Może to by chociaż mniej bolało. 
- A co z tym facetem? Charlie, ja go widziałem w twoim mieszkaniu - odezwał się po chwili. 
- Dziwne, gdybyś go tam nie widział. On tam mieszka. 
Spojrzał na nią z rezygnacją i żalem. Zabolało. Musiała szybko działać. 
- Ale to mój przyjaciel. Gej... - dodała szybko, po czym zaczęła opowiadać historię swojego życia. 
Prawie bajkowo, no nie? 


           Alex stwierdza, że gwiżdże na ich uczuciowe problemy, bo jest mu zimno i napiłby się drinka. Tak więc, machnął ręką i poszedł w stronę klubu, zostawiając mnie i Jacka przy tej nieszczęsnej parkingowej ławce. Wilshere kręci się w tą i tamtą stronę, niecierpliwie czekając na ich powrót, albo chociaż przyjście jednego z nich. Ja podkurczyłam nogi i skierowałam wzrok w stronę drzwi wejściowych, zaciskając dłonie na kolanach. Czuję chłód mimo ciepłej bluzy, ofiarowanej mi przez kochanego Chambo, który wpierw nalegał, abym wróciła do środka, ale gdy odmówiłam, rad nie rad oddał mi swoje odzienie i sam musiał się zadowolić jedynie skórzaną kurtką. Biedny. Nie wiem ile mija czasu, ale wciąż martwię się o tą dwójkę i modlę się, aby w końcu się pogodzili. Jednak z drugiej strony ogarniają mnie wątpliwości, czy powinniśmy się mieszać między nich i decydować o tym co powinni zrobić, I coraz bardziej zaczynam się przekonywać, że nie trzeba było się mieszać, bo jest możliwość, że jeszcze bardziej spieprzyliśmy sprawę.
- O czym myślisz? - Jack przysiada obok i wpatruje się w moją twarz.
- Może niepotrzebnie się wtrąciliśmy? Trzeba było im może dać czas?
- Czas na co? - ku mojemu zdziwieniu Jack się irytuje - Aaron wciąż by myślał, że Charlie się nim zabawiła, a ona w tym czasie by cierpiała.
- A co jeśli to tylko pogorszy sprawę? A jeżeli się jeszcze bardziej znienawidzą? To chyba nie umniejszy im żalu.
- Ale przynajmniej spróbują. Ja tam wierzę, że się dogadają. Ciągnie ich do siebie, to nie może mieć innego zakończenia - stwierdza.
Wzdycham ciężko. Jestem pod wrażeniem jego zdecydowania, jednak wciąż się waham. Jack dostrzega moje rozdarcie i coraz bardziej jest rozdrażniony.
- Nie mów, że nie chcesz ich szczęścia.
- Chcę! - stwierdzam zdziwiona, że mógł w to wątpić - Jednak nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, może na początku powinniśmy ich na to przygotować, a nie tak nagle stawiać przed faktem dokonanym i myśleć, że rzucą się sobie w ramiona.
Wzburzam się i podnoszę z ławki, kręcąc wte i wewte, jak uprzednio Jack. Szatyn mnie obserwuje, co jeszcze bardziej zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi.
- Jak możesz w ogóle twierdzić, że mi nie zależy na tym, żeby się pogodzili? To niedorzeczne! - warczę.
- Spokojnie, po prostu przez chwilę pomyślałem... - zaczął już spokojniejszym tonem, ale nie pozwoliłam mu dokończyć,
- Że co? Że nie chcę aby Charlie była z Aaronem, bo jestem zazdrosna?
Milczy, co mnie upewnia w jego idiotycznych domysłach,
- To jest najgorsza rzecz o jaką mogłeś mnie posądzić... - stwierdzam z wściekłością.
Chłopak nie daje mi dokończyć mojego monologu, łapiąc mnie za rękę i przyciągając w swoją stronę, na skutek czego ląduję u niego na kolanach. Jego twarz jest tak blisko, a ja tracę wręcz oddech, wpatrując się w jego ciemne oczy. Jego dłoń opiera się na moim udzie, a po moim ciele przechodzi prąd. Tracę zdolność logicznego myślenia, ale wściekłość nie do końca opuściła mój umysł.
- Jesteś kretynem Wilshere - stwierdzam.
Jego oczy błyszczą rozbawieniem, kiedy odpowiada.
- Wiem.
Przygryzam wargę, czekając aż mnie pocałuje i kiedy ma się już to wydarzyć, naszą chwilę burzy głośny komentarz.
- A mówiłem żeby nie wracać, bo są zajęci.
Podrywam się z kolan Jacka i spoglądam w stronę dobiegającego nas głosu. Szatyn podnosi się moim śladem i oboje zauważamy Aarona i Charlie, którzy nie wyglądają na ludzi skłóconych bądź zranionych. Wręcz przeciwnie, uśmiechnięci, zadowoleni i co najważniejsze. Trzymają się za ręce.









Od Autorki: I'm coming home.
To był najtrudniejszy rozdział w całej tej historii, bo podczas jego pisania wielokrotnie przeżyłam wypalenie, utratę weny, irytację, chęć rzucenia tej opowieści w diabły, szukanie zapomnienia w alkoholu, brak czasu, pomysł na coś innego, myśli samobójcze.

Ale jestem.

Nie ukrywam jednak, że ciężko jest tu wrócić. Pomysł jest, ale realizacja idzie wolnym trybem. Jednak obiecałam, że skończę i tak się stanie. Planuję, że do końca wakacji poznacie zakończenie. Niektórzy może zauważyli, może nie, ale szykuje się kolejna historia, tym razem z Rambo w roli głównej, nie przemilczę, że na razie nie mam 100% pomysłów, ale zarys bohaterów jest, trzeba dopracować fabułę i działać. Jedno jest pewne, że tym razem nie zrobię z tego bajki o różowych drzwiczkach i wkurzającej bohaterce, tam będzie już mniej kolorowo. Dlatego od razu zaznaczam, że całkowitą duszę romantyczności, przeleją na zakończenie historii. Nie bójcie się przed Wami jeszcze kilka wzruszających momentów Sharon&Jack - jak ja kocham tą parkę ;)

Mam nadzieję, że czytając 20, nie załamiecie się poziomem tego rozdziału, ale jak to mówią: "człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi" - co w zupełności przelewa się na moje opowiadania. Pozdrawiam i całuję, tych którzy wytrwali moją nieobecność.
~ Wasza kochająca Katorga