środa, 11 listopada 2015

Rozdział 21

       



         Informacja o imprezie zaręczynowej Nicklasa uderza w Londyn z siłą kilku bomb. Gazety rozpisują się o niesamowitej przemianie mojego braciszka, zastanawiając się jakie imię będzie miało dziecko, jaką suknię założy Lisa i czy to koniec złej drogi największego podrywacza w Arsenalu. Osobiście, najbardziej rozśmieszają nas teorie o tym, że Nicklas planuje uciec przed małżeństwem do Kambodży, ale wraz ze zbliżającą się datą bankietu, coraz bardziej odczuwam niepokój. Nie mogę ukrywać, że nie chciałam, aby ta historia tak się skończyła. Wciąż nie jestem przekonana co do Lisy i jej podejrzanego sojuszu z Isabel, ale kompletnie nie wiem jak to rozegrać, żeby wyszło dobrze. Dziękowałam niebiosom za pomyślność planu wobec Charlie i Aarona, bo jak na razie to była jedyna rzecz jaka mi dotychczas wyszła. Nie ma się co oszukiwać, między mną i Jackiem wciąż nie dzieje się nic, mimo nie umierającej nadziei na jakiś cud w postaci albo odkochania się, albo innego, przyjemniejszego rozwiązania. Do tego wszystkiego dochodzi poczucie winy wobec Matta, bo mimo tego, że miedzy nami nie układa się najlepiej to byłam zła na siebie, że go zdradziłam. Przecież nigdy nie zachowywałam się jak żenująco i niedojrzale, ale jak widać, każdy z nas ma w sobie elementy złej natury. Wyrzuty sumienia + nieszczęśliwe zakochanie, to naprawdę nie jest dobre połączenie. Wiem, że muszę coś z tym zrobić, jednak pierwszeństwo ma w tej chwili Nick.


          Jestem w trakcie batalii z własnymi myślami, kiedy do pomieszczenia wkracza podekscytowana Charlie. Uśmiecha się do mnie szeroko i macha przed oczami jakimś ciuchem.
- Masz szczęście, że Nate nie jest do końca kretynem i przysłał mi tą cudną sukienkę – stwierdza po czym rzuca we mnie ubraniem, które spada dokładnie na moją twarz.
Świetnie.
Ściągam z głowy tą „cudną” małą czarną i podnoszę się do pozycji siedzącej. Spoglądam na jej entuzjazm i kompletnie nie rozumiem powodu tej wielkiej radości. Gdy zauważa, że nie podzielam jej nastroju, wzdycha ciężko i siada obok.
- Dzisiaj wieczorem jest impreza. Musisz jakoś wyglądać, żeby Wilshere się w końcu ogarnął i zrozumiał, że nie ma na co czekać – odpowiada, a ja przewracam oczami.
- Nie będę robić z siebie kretynki – prycham, po czym kładę się i tępo wpatruję w sufit.
Charlotte idzie moim przykładem i przez moment, w pokoju panuje cisza.
- Jesteście jak dzieci – burczy blondynka.
- Skomentowała to dziewczyna, która jeszcze niedawno bała się porozmawiać z miłością swojego życia – odpryskuję, na co ona ciężko wzdycha.
- Każdy jest ekspertem w sprawach cudzego życia.
- Ażebyś wiedziała.
         
             Niestety kończy się na tym, że moja słaba wola ulega namowom blond demona, a w konsekwencji, parę godzin później siedzę przed Charlie, która próbuje umalować moją twarz i zrobić ze mnie człowieka. Cudna sukienka jest naprawdę cudna, a efekt przygotowań jest powyżej oczekiwań. Niestety nerwy dopadają mnie tuż przed wyjściem, kiedy to czekam na pojawienie się mojego partnera. Chodzę po salonie w tę i z powrotem, a Charlie ze spokojem dopija kawę, malując przy tym paznokcie u nóg. Nie znoszę spokoju u ludzi, kiedy jestem zdenerwowana. Dźwięk dzwonka, powoduje, że podskakuję nerwowo i kieruję się do wyjścia, żeby wpuścić czekającego przed drzwiami Matta. Kiedy mu otwieram, z szerokim uśmiechem wkracza do mieszkania, dając mi różę i całując w policzek.
- Cześć, piękna – obrzuca mnie spojrzeniem, które niestety nie robi na mnie żadnego wrażenia.
Królowa lodu.
- Gotowa do wyjścia? – pyta, a ja jedynie kiwam twierdząco głową. – To super. Przyjechałem taksówką.
- To dobrze – odpowiadam i szlag bierze całą przemowę, którą układałam na jego przybycie.
Tchórz.
Wchodzę do salonu, żeby zabrać płaszcz leżący na kanapie, a Charlie uśmiecha się do mnie pocieszająco. Dopiero wtedy uświadamiam sobie w pełni, jak bardzo wolałabym jechać z nią i Aaronem, niż w towarzystwie Matta.
- Do zobaczenia – chrypię, po czym wychodzę na podjazd gdzie czeka już na mnie samochód i obecny chłopak.
Zobaczymy na jak długo.


        Stoję w toalecie przed lustrem i zastanawiam się co tak naprawdę się dzieje. Na skołatane nerwy, na pewno wcale nie pomogła mi obecność Jessicy i ojca, na widok którego zamarło mi serce. Nie pomogła mi nawet obecność Jacka, którego przenikliwe spojrzenie przecięło mnie wpół i całkowicie wyprowadziło z równowagi psychicznej. Nie pomogła mi chwila, kiedy Nicklas oświadczył się Lisie, a na jej palcu zabłysł pierścionek zaręczynowy. Nie pomogło nawet to, na co czekałam, czyli chwila gdy Matt stwierdził, że mnie bardzo lubi, ale nic z tego nie będzie. Czuję się rozsypana wewnętrznie i zagubiona jeszcze bardziej niż wtedy, gdy przyjeżdżałam do Londynu, a moimi jedynymi utrapieniami były studia i mieszkanie z Isabel. Widok ojca sprawił, że dotkliwie odczułam tęsknotę, która utajona tkwiła w moim sercu, przez cały czas. Chcę z nim porozmawiać, ale boje się podejść, zresztą nie odczułam z jego strony ani śladu chęci konwersacji ze mną. Boję się, że mnie nienawidzi i wstydzi się tego, że jestem jego córką, że za mocno przypominam mu o mamie. Niszcząca jest myśl, że ponownie tracę brata, a moje uczucia są wciąż wystawiane na ciężką próbę. Wpatruję się w lustro, kiedy nagle drzwi tuż za mną otwierają się, a do pomieszczenia wpada przeciąg i towarzyszący mu zapach wody kolońskiej, którą dobrze znam. Jack wciąż lekko kuleje, ale nie korzysta z kul, jakby chcąc w ten sposób określić swoje podejście do całej tej kontuzji. Odwracam się w jego stronę i opieram o blat umywalki, patrząc na jego twarz z niemą prośbą. Lustruje mnie wzrokiem nie mówiąc nic, co w tej chwili całkowicie mi wystarcza. Podchodzi do mnie, a moje serce mało co nie wyskakuje z piersi o którą tłucze z taką mocą, jakby się chciało wydostać.
- Nie dam rady – wzdycham, a on delikatnie chwyta mnie za dłoń.
- Spokojnie – odpowiada, co w gruncie rzeczy wcale nie powoduje u mnie opanowania emocji.
Patrzę mu w oczy, szukając ukojenia w tych pięknych, brązowych tęczówkach, które spoglądają na mnie, w tym momencie, z dojmującym ciepłem. Chłopak przytula mnie, zanim zdążę się rozkleić i delikatnie gładzi po plecach. Obraz mizernej twarzy ojca pojawia się przed moimi oczami, mimo, że wciąż walczę z tym widokiem. Tęsknota jest jednak silniejsza, na tyle, że nie potrafię o nim zapomnieć. Próbuję, ale nie potrafię. Ponownie spoglądam na twarz Jacka odkrywając, że jego usta są niespodziewanie blisko i wystarczy kilka centymetrów, żeby je dotknąć. Szatyn patrzy na mnie niepewnie, jakby z obawą, więc decyzja należy w pełni do mnie. Muskam jego wargi swoimi, czując, że to jest właśnie moment, gdzie wyzbędę się negatywnych emocji, że zapomnę o tęsknocie za Kopenhagą i domem, a przede wszystkim za ojcem. Mimo, że nie całujemy się po raz pierwszy, ta chwila jest całkiem odmienna niż wtedy gdy pocałowałam go w mieszkaniu Nicka, bądź kolejnym razem gdy stało się to w jego domu. Dopiero teraz odnoszę wrażenie, że znam skądś to niesamowite uczucie i nie jest ono całkowicie wynikiem pożądania. Początkowa bierność ze strony Anglika, jest chwilowa, bo niemal natychmiast odpowiada tym samym na decyzję, którą mi pozostawił.  Jego dłonie oplatają moją talię, w ten sposób, że znajduję się jeszcze bliżej jego ciała. Zarzucam mu dłonie na szyję i modlę się, aby ta chwila trwała wiecznie.
Niestety, nie trwa.
Jack odrywa się ode mnie jak oparzony, oddychając jakby przebiegł maraton. Patrzę na niego zaskoczona, nie rozumiejąc co się stało. Chłopak jednak szczędzi mi tłumaczeń. Jedynie kiwa przecząco głową i bąka pod nosem.
- Nie powinniśmy, przepraszam – po czym wychodzi, na tyle szybko, na ile pozwala mu skręcona kostka.
A ja zostaję sama, niczym opuszczony na przystanku pies.

            Kiedy wracam na salę, ludzie bawią się, tak jakby nigdy nic się nie działo. Ich świat wciąż jest taki sam. Mój po raz kolejny się rozsypał. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak ciężko będzie mi się odkochać. Wcześniej żyłam z nadzieją, że Wilshere odwzajemni jednak moje uczucia, ale niestety dostaję mocne lądowanie z informacją, że naprawdę nic z tego nie będzie, a jego zainteresowanie moją osobą jest spowodowane przyjaźnią, pociągiem czysto fizycznym bądź litością. Rozglądam się po tej urokliwie wystrojonej sali i wypatruję kogoś znajomego. Dopiero po chwili zauważam Alexa, tańczącego z Claire, a niedaleko nich zapatrzonych w siebie Charlie i Aarona. Ruszam w stronę wyjścia, bo czuję, że wieczór coraz kończy się dla mnie coraz fatalniej.


          Sobotnia praca to jest idealne rozwiązanie dla zrozpaczonej dziewczyny. Oglądanie uśmiechniętych, roztańczonych ludzi w jakiś sposób mnie uspokaja, bo wyglądają, jakby ich życie zostało pozbawione trosk i kłopotów. Staram się nie sprawiać wrażenia przybitej, bo wiem, że od razu zwróciło by to uwagę Jamesa, który miał oko do ludzkich nastrojów, jak mało kto. Tak więc realizuję zamówienia, co jakiś czas wpadając w pogawędkę z klientami, starając się jednocześnie nie myśleć o własnych kłopotach. I tak mijają godziny, ludzi przychodzą i wychodzą, a ja machinalnie wyglądam czy wśród ludzi nie ma Jacka. Niestety Anglik wyraźnie mnie unika, bo od czasu bankietu zaręczynowego Nicka i Lisy, ani razu nie wpadł do naszego mieszkania, a na treningach wyraźnie omijał moją osobę szerokim łukiem. Boli mnie to, ale z drugiej strony, daje mi to nadzieję, że się odkocham i kiedy wrócę do Kopenhagi, nie będę czuła tak wielkiej tęsknoty. Otoczona myślami, nie zauważam nawet kiedy przy moim stanowisku pojawia się Lisa. Od razu zauważam, że coś jest nie tak, bo nie patrzy na mnie z tą wyniosłą miną, lecz z pewnym lękiem.
- Cześć Sharon – mówi, a ja prostuję się i spoglądam na nią z dystansem.
- Cześć. Co podać?
- Poproszę wodę – odpowiada, po czym dodaje - Mam do ciebie wielką prośbę – zaczyna, rozglądając się nerwowo po sali.
- Jaką to prośbę, może mieć moja przyszła bratowa? – uśmiecham się chłodno, a ona spuszcza wzrok.
- Właśnie o to chodzi – spogląda na mnie, zagryzając wargę. – Musisz przekonać Nicka, żeby zerwał zaręczyny.
Tego to się nie spodziewałam. Ironiczny uśmiech zamiera na mojej twarzy, a ja patrzę z zaskoczeniem, na dziewczynę, która tak bardzo namieszała w życiu mojego brata.
- Dlaczego? Żeby Nicklas wyszedł na świnię bez serca? – cedzę, przez zęby, bo czuję jak ogarnia mnie irytacja.
- Nie o to chodzi. To dla jego dobra – stwierdza z rozpaczą, po czym znów rozgląda się nerwowo po klubie. – Obiecaj mi, że go przekonasz. Proszę! – ostatnie słowa mówi dobitnie, a błysk w jej oczach hamuje moją złość.
Wzdycham ciężko, a następnie podaję jej wodę. Wciąż jest zdenerwowana, bo niemal natychmiast wypija pół szklanki.
- A możesz mi chociaż wyjaśnić o co tu do cholery chodzi? – podejmuję próbę dowiedzenia się celu jej przekonań.
Zaprzecza szybkim ruchem głowy, po czym wciska mi w dłoń zwinięty banknot.
- Błagam – rzuca i znika w tłumie ludzi.
Rozglądam się za nią, ale kiedy jej nigdzie nie dostrzegam, prostuję banknot, na którym w rogu widnieje napis: Oni mnie śledzą.


- Może kawka?
- Nie chcę.
- To chociaż herbata. Mają tu niesamowitą herbatę jaśminową.
- Nie mam ochoty.
- To ciastko. Ptyś na pewno poprawi ci humor!
Zaciskam pięści, bo ptyś kojarzy mi się tylko z jedną osobą, o której w tej chwili nie chce myśleć. Posyłam dziewczynom zirytowane spojrzenie, więc odpuszczają zabiegów. Zresztą, nawet nie wiem po co tu przyszłam. Przekonywana przez Charlie i Rile, że przed wyjazdem blondynki musimy wyskoczyć do kawiarni, przyszłam do miejsca w którym roznosił się zapach świeżej kawy mieszany z cudownym odgłosem rozmów. Nie mam jednak nastroju. Od chwili spotkania z Lisą, gryzłam się tą tajemniczą sprawą, jednocześnie rozważając czy spełnić jej prośbę, czy może zignorować. Domownicy czyli Nick i Charlie, nawzajem zakrzykiwali się co może być powodem mojej apatii, a Chambo któregoś wieczoru zarzucił nawet, że to może być ciąża, na co Nick opluł Aarona sokiem, a reszta momentalnie spojrzała na mój brzuch. O zerwaniu z Mattem wiedziała jedynie Charlie, która popierała mój domniemany wybór, nie dając sobie wytłumaczyć, że to on zerwał ze mną. Tak, więc teorii krążyło wiele, a prawdziwe kłopoty wciąż wokół mnie przytłaczały, nie dając spokoju. W rezultacie zaczęłam chudnąć i zdaniem Nicka, wyglądać jak śmierć na chorągwi.
-  Tęsknisz za domem? – Riley uśmiecha się do mnie przyjaźnie, kiedy Charlie opuszcza nasze towarzystwo, żeby wyjść do toalety.
- Widać? – patrzę na nią z  zaskoczeniem, bo jest jedyną osobą, która trafiła w jeden z wielu powodów mojej deprechy.
- W końcu się tam urodziłaś i dorastałaś. Każdy kiedyś tęskni – wzrusza ramionami, a ja przytakuję i obie pogrążamy się w milczeniu.
- Do tej pory się zastanawiam dlaczego Wilshere wciąż jest z tą suką – stwierdza Charlie, która pojawia się obok naszego stolika, znikąd.
- A do takich wniosków natchnęła cię toaleta? – rzuca brunetka, a ja po raz pierwszy od paru dni śmieję się, słysząc jej wypowiedź.
- Każde miejsce jest dobre – odpowiada blondynka, bez mrugnięcia okiem. – Wracając jednak do tematu, wciąż nie potrafię go zrozumieć. To tępa zdzira, a on wciąż z nią jest, mimo, że lata za Sharon.
- Nie lata – wtrącam, na co obie spoglądają na mnie w zaskoczeniu – Ostatnio dobitnie mi to uświadomił.
- A było w ogóle między wami coś jednoznacznego? – zapytała niepewnie Riley. – Jeśli nie chcesz to nie mów! – dodaje szybko, kiedy na nią spoglądam.
Ponownie opuszczam wzrok na swoje dłonie, po czym lekko kiwam głową.
- Przespaliśmy się ze sobą…
Widelczyk wypada Charlie z rąk, a Riley wcale nie wygląda na zdziwioną. Ze spokojem wypija łyk kawy.
- I ja się dopiero o tym dowiaduję?! – warczy w moim kierunku blondynka, a ja wzruszam ramionami.
- To chyba i tak nie ma znaczenia.
- Dlaczego? – obie pani wbiją we mnie oczekujące spojrzenia.
- Bo dla niego to był tylko seks. Nic więcej.
Dziewczyny jak na komendę, ciężko wzdychają. A mnie kuje w sercu, gdy w mojej głowie echem odbijają się jego słowa z czasów gdy się przyjaźniliśmy, że wiele dziewczyn pakuje mu się do łóżka, ale on ich w ogóle nie kocha.


        Jestem chyba jedyną osobą na świecie, która lubi rutynę. Nie przeszkadza mi to, że moje życie kręci się wokół pracy czy studiów. Doceniam to, że dane mi jest poznawać pracę w takich miejscach jak Londyn, i to nie w byle jakim ośrodku rehabilitacyjnym, a klubie piłkarskim. Mam zwykłe życie, ale jednak wciąż coś się w nim działo, więc właściwie nie mogłam narzekać na nudę.
         Mimo, napiętego do granic możliwości kalendarza Premier League, na treningach nie działo się wiele. Jakimś cudem Kanonierzy przestali wpadać w kontuzje, toteż nie miałyśmy z Claire dużo pracy, oprócz obserwacji obecnie poszkodowanych i uzupełnianiu kartoteki medycznej. Jack dochodzi do siebie po skręceniu i zaczyna trenować z drużyną. Cieszy mnie jego powrót i radość do gry, jaką przejawia, kiedy wchodzi na murawę. Przy każdej wolnej chwili spoglądam na jego poczynania, mimo, że walczę ze sobą, aby tego nie robić.
- Zaraz go przewiercisz na wylot – rzuca kiedyś w żarcie, Claire i to często jest dla mnie sygnałem, że muszę przestać.
Jednak nie trwa to długo.
         Tego dnia, gdy schodzę z trybun, po skończonym treningu, a piłkarze zbierają się do szatni, podbiega do mnie uśmiechnięty Chambo.
- Witam serdecznie pannę Bendtner! Dawno cię u nas na treningu nie było.
Odpowiadam mu lekkim uśmiechem, bo nie ma nic na swoją obronę, oprócz faktu, że w ostatnich dniach nazbierało się bardzo dużo papierkowej roboty. Nie dane jest mi jednak rzucenie jakieś uwagi, bo w jednej chwili czuję, jak robi mi się ciemno przed oczami, a wszystkie zmysły odbierają otoczenie kilka razy wolniej. Nieświadomie, łapię Mulata za ramię, a chłopak niemal natychmiast obejmuje mnie w pasie i pomaga usiąść na jednym z krzesełek, rozglądając gorączkowo.
- Jack! – woła ku mojemu przerażeniu. – Chodź tutaj!
Szatyn podchodzi do nas z pytaniem w oczach, obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem. Poważnieje od razu.
- Co się stało? – zwraca się do Alexa, ale znowu spogląda na moją(zapewne) bladą twarz.
- Zemdlała mi tu prawie. Musi ktoś z nią zostać, ja pobiegnę po wodę i lekarza.
- Nie! – wołamy jednocześnie z Jackiem, rzucając sobie ukradkowe spojrzenia, aby potem szybko odwrócić wzrok.
Chambo unosi brwi z zaskoczeniem, krzyżując ręce na piersiach.
- Już mi lepiej. Sama pójdę – wstaję, ale niemal natychmiast zataczam się na Alexa.
Chłopak sadza mnie z powrotem, a Jack patrzy na to wszystko zmartwiony.
- Ja pójdę – odzywa się po chwili milczenia, a następnie kieruje się w stronę wyjścia.
Dopiero gdy odchodzi, oddycham z ulgą. Ox przysiada obok mnie i uderza się dłońmi w kolana.
- Mi możesz powiedzieć…
Panika znów powraca, bo jeszcze mi brakowało, żeby Alex domyślił się o moich kłopotach z Jackiem. Każdy wie, że kiedy Chambo się o czymś dowie, to zaraz każdy o tym usłyszy.
- O czym ty mówisz? – staram się grać na czas, jednak on jest nie do nabrania.
- Oj jak nie chcesz, to nie mów – wzrusza ramionami, ale jest wyraźnie urażony.
Zapada chwila ciszy, ale przy Ox’ie, nigdy nie na długo.
- A Matt wie?
- Ale o czym?! – nie wytrzymuję.
- No, że będzie ojcem! – wypala Alex, a ja mam ochotę strzelić się dłonią w czoło.
W tej samej chwili tuż obok, rozlega się odgłos upadającej na posadzkę butelki z wodą. Odwracamy się w kierunku hałasu i dostrzegamy Jacka, który w wyrazem głębokiego szoku patrzy na mnie, jakby czekając na potwierdzenie słów Alexa. Tuż obok niego pojawia się doktor Davies, który z uśmiechem zażenowania podchodzi do mnie, dzierżąc w dłoni torbę pierwszej pomocy.
- Dobrze, że jesteś przytomna, bo już mnie Wilshere nastraszył, aż mi przyszło na myśl najgorsze… - stwierdza, po czym obrzuca Jacka spojrzeniem, jakby ten zawracał mu głowę kotem siedzącym na drzewie.
Szatyn go jednak ignoruję, tak jak i ja, bo oboje się w siebie wpatrujemy, a ja dodatkowo próbuję rozszyfrować jego spojrzenie.


- To na pewno z głodu! – Nicklas obrzuca mnie krytycznym spojrzeniem.
- Patrz lepiej na drogę – wzruszam ramionami, po czym wyglądam przez szybę samochodu, podziwiając widoki za oknem.
- Nie jesz i tak to się kończy – brat ignoruje moją wcześniejszą wypowiedź, kontynuując kazanie. – Musisz zmienić te złe nawyki. Ograniczyć stres…
Taa. Ograniczyć stres. Na pewno jestem na dobrej do tego drodze. Aż się chce słuchać, jego mądrych sentencji. Nie komentuję tego, ale walczę w duchu z ochotą zakneblowania go, żeby przestał ględzić. Kończy się na tym, że kompletnie ignoruję jego monolog, odlatując myślami hen hen, aż do sytuacji z Jackiem i jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał słowa Alexa. Zdenerwował się? Przestraszył? A może myślał, że to jego dziecko, albo w głębi duszy, ucieszył? Nie, to odpada. Ostatniej rzeczy jakiej potrzebował to zostać ojcem dziecka, nic nie znaczącej dla niego, dziewczyny. Nie ma co się oszukiwać, on mnie nawet nie kocha.
Nawrót tej myśli, całkowicie psuje mi nastrój. Kiedy wchodzę do mieszkania, ignoruję propozycję Nicka, względem obiadu i od razu idę do pokoju, żeby położyć się do łóżka i uciąć drzemkę, aby zapomnieć o wszystkich troskach, chociaż na parę godzin.



       Jak wielkie jest moje zdziwienie, kiedy kilka dni później, po wyjściu z ośrodka treningowego, spotykam Lisę, siedzącą na ławce obok parkingu. Kiedy mnie zauważa, wstaje i od razu do mnie podchodzi. Mimochodem spoglądam na jej brzuch, który opięty płaszczem, prezentuje się jeszcze bardziej okazale, niż na kolacji zaręczynowej.
- Cześć – mówi cicho, a ja poprawiam torbę na ramieniu.
- Hej – odpowiadam, po czym rozglądam się w poszukiwaniu Nicklasa, który wciąż nie opuścił szatni.
- Są tutaj? – pytam przez zaciśnięte zęby, możliwe jak najciszej.
- Chyba tak – stwierdza, a przez jej twarz przenika niepokój, mieszany ze strachem. Krzyżuję ręce na piersiach i wydymam lekceważąco wargi.
Ten pomysł wpada mi nagle, a ta lepsza część mojej osobowości, wmawia mi, że muszę pomóc im obojgu, zarówno Nickowi, jak i Lisie, która nigdy nie wzbudzała we mnie pozytywnych uczuć, lecz dopiero teraz wydaje mi się być najbardziej sobą.
- Udawaj, że się kłócimy – podpowiadam jej, a dziewczyna od razu załapuje o co chodzi i bez mrugnięcia okiem przyjmuję postawę zdziry, opierając dłonie na biodrach i uśmiechając się do mnie z kpiną.
- Musisz go przekonać, żeby mnie rzucił. To dla jego dobra – zaczyna bez ceregieli, a napięcie, które tak skrzętnie ukrywała, ulatuje przez jej słowa.
- Dlaczego ci nagle tak na tym zależy? – marszczę brwi, wciąż nie rozumiejąc jej determinacji. – Nie możesz sama z nim zerwać?
- Nie mogę tego zrobić – rzuca zrozpaczona, wykonując przy tym ruch dłonią, który uświadamia mi wszystko.
- To… to Isabel! Wcale nie jesteś w ciąży, prawda? – stwierdzam, będąc w kompletnym szoku.
Momentalnie zmieniam wyraz twarzy, aby wciąż sprawiać wrażenie osoby kłócącej się. Lisa kiwa jedynie głową, przez cały czas mając minę jakby mnie chciała zabić.
- Idiotka! – donośnie podsumowuję, następnie odwracam się i szybkim krokiem zmierzam w stronę szatni Kanonierów, gdzie wpadam nie zważając na możliwość, że większość piłkarzy wciąż tam jest. Kiedy otwieram drzwi, spotykam tylko świętą trójcę, a mianowicie Aarona i Alexa, czekających na Nicka, który pieczołowicie wiąże sznurówki. Chłopcy spoglądają na mnie z pytaniem w oczach, a ja na moment tracę rezon. Na szczęście szybko do mnie wraca.
- Muszę porozmawiać z Nickiem – zwracam się do chłopaków, na co Ramsey kiwa głową ze zrozumieniem, a Ox przypatruje mi się z konsternacją.
- Chodź! – Walijczyk łapie go za ramię, po czym wychodzą.
Zanim jednak drzwi się zamykają, słyszymy pełen oburzenia głos Alexa:
- A nie mówiłem, że jest w ciąży? Kogo ona chce oszukać…
Przewracam oczami, a Nicklas patrzy na mnie wyczekująco.
- Musimy porozmawiać o Lisie – zaczynam, ale od razu wiem, że będzie ciężko, bo Nick ciężko wzdycha.
- To ważne! – dodaję, ale mi przerywa.
- Daj spokój, Sharon. Wiem, że za nią nie przepadasz, ale to nic nie zmienia. Lisa zostanie moją żoną, czy ci się to podoba, czy nie.
- Kochasz ją? – zakładam dłonie na biodrach i przypatruje mu się z uwagą.
Zapada cisza. Chłopak nie odpowiada na to pytanie, ale właściwie nie musi tego robić bo oboje znamy odpowiedź na to pytanie. Patrzymy na siebie z zawziętością, a cisza jaka panuje w szatni jest ciszą przed burzą.
-  Miłość nie ma żadnego znaczenia. I tak nie przetrwa, bo nie istnieje coś takiego jak wieczna miłość – a ja chcąc nie chcąc, przyznaję mu rację. – Po za tym, nie mogę zostawić kobiety spodziewającej się mojego dziecka. Mężczyzna musi brać na barki konsekwencje swoich działań.
Kiedy to mówi, do pomieszczenie wchodzi Jack. A mnie zatyka, jego zresztą też, ale pewnie dlatego, że nie spodziewał się mnie w męskiej szatni, gdy on właśnie bierze prysznic, a potem postanawia się przebrać. Nienawidzę się za to, że tak łatwo poddaję się szybszemu biciu serca i kompletnie nie wiem co powiedzieć, gdzie patrzeć. Chyba nie muszę mówić, że seksowny facet po prysznicu, jest jeszcze bardziej pociągający. No, nie musze. Bo nie trzeba było wiele, żeby przerwać tą niezręczność.
Wystarczy Nicklas.
Blondas uśmiecha się z politowaniem i odwraca w stronę Wilshere’a, który wciąż jest zbity z tropu. Mina mojego brata, nie wróży nic dobrego, co od razu odczuwam, w momencie kiedy obejmuje ramieniem szatyna i zwraca się w moją stronę.
- Mamy tu idealnego doradcę w sprawach uczuć. Może jego zapytajmy… - stwierdza, a ja blednę, tak samo zresztą jak Jack, który kiwa przecząco głową.
- Nie chcesz tego, stary… - zaczyna, ale blondas mu przerywa.
- Spokojnie, uświadom po prostu mojej siostrze, że miłość to głupia bajeczka dla osób, które nie rozumieją życia. Nie ma co się pakować w jej sidła i zastanawiać czy naprawdę kocha się tą drugą osobę, a kiedy sobie to uświadamiamy, to okazuje się, że ona nie kocha nas. Trzeba zdawać się na rozum, prawda? Nie na serce i pogadanki, że miłość wszystko zwycięża. Jak się popełni błąd, trzeba go naprawić, a nie uciekać zasłaniając się fałszywym poczuciem miłości. Nie jest tak?
Patrzę na Jacka, czekając na to co powie. Po raz pierwszy od kilku tygodni, łzy zbierają się w moich oczach, bo wiem, że słowa które padną, będą ostateczne i umrze ta ostatnia cząstka nadziei, która gdzieś się jeszcze zabłąkała w mojej duszy. Wilshere spogląda na mnie niepewnie, po czym spuszczając wzrok, mówi:
- Jest.
Opuszczam głowę, żeby nie zobaczył jak wielki sprawił mi ból. Zaciskam wargi i walczę ze łzami, ale na szczęście żadna nie spływa po policzku. Zasłaniają mi pole widzenia, ale to wszystko. Nicklas klepie Jacka w ramię, wyglądając na człowieka, który całkowicie spodziewał się takiej odpowiedzi, a nie innej. Blondas podchodzi do ławki i podnosi torbę. Zbliża się do mnie i lekko dotyka dłonią policzek, a ja patrzę na niego twardym spojrzeniem, mimo, że łzy w oczach jeszcze nie zaschły.
- Prawda jest bolesna, Sharon. Musisz sobie to uświadomić jak najwcześniej, zanim będzie ci się wydawało, że oddałaś komuś serce. Zdrowy rozsądek jest najważniejszy.
Wpatruję się w jego twarz, pozbawioną emocji, ale czuję, że w głębi duszy walczy z nim ta resztka potrzeby miłości, którą jednak wciąż zwalcza.
- A co jeśli ona nie jest w ciąży? – pytam cicho.
- Bzdura – odpowiada, po czym wychodzi z szatni.
Wzdycham ciężko, po czym opieram głowę o ścianę. To wszystko jest za mocne jak na moje i tak, skołatane nerwy. Czuję, że jeszcze trochę, a psychicznie tego nie wytrzymam.
- Sharon… - kiedy podnoszę głowę, Jack zbliża się niepewnie w moją stronę.
Gdy na niego patrzę, po raz pierwszy czuję nie miłość, ale kompletną nienawiść. Doprowadził do zamierzonego celu.
- Masz co chciałeś – odpowiadam, po czym szybkim krokiem opuszczam szatnię.
Nie chcę, żeby zobaczył co tak naprawdę ze mną zrobił.



        Mijały tygodnie, a termin ślubu zbliżał się nieubłaganie. Odpuszczam próby przekonania Nicka do zmiany planów. Temat został definitywnie zakończony, a ja staram się zapomnieć o tym co usłyszałam, i o Jacku. Nie przeczę, jest ciężko, ale trzeba sobie jakoś radzić. Kilka dni przed ślubem dostaję paczkę z Kopenhagi, która zawiera prezent od Charlie, a dokładniej, długą czerwoną i niesamowicie piękną sukienkę. Siedzę na łóżku, podziwiając delikatność materiału i jednocześnie zastanawiając się, czy cieszyć się z możliwości jej założenia, czy może martwić z okazji jej otrzymania.  Z jednej strony powinnam się cieszyć domniemanym szczęściem brata, ale z drugiej strony czuję, że to małżeństwo w momencie dojścia do skutku, będzie bardzo nieszczęśliwe. Wciąż rozważam, jaki jest jego sens, i co Isabel chce nim uzyskać. Może ma nadzieję, że poważnie skłóci mnie z bratem? Prawie jej się to udało, bo od czasu naszej dyskusji w szatni, nie zamieniamy z Nicklasem wiele słów. Kiedyś potrafiliśmy spędzać całe wieczory na oglądaniu wspólnie filmów i długich rozmowach, a teraz ledwo odzywamy się do siebie w kwestii zwykłych spraw. Nic na to nie poradzę, nie jestem w stanie zmienić biegu zdarzeń, więc pozostaje mi jedynie być biernym obserwatorem, żyjąc nadzieją, że samo się to rozwinie. Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z ponurych myśli, więc odkładam sukienkę i schodzę na dół, aby zobaczyć kto postanowił mnie odwiedzić. Jestem sama w domu, bo Nick wyszedł dwie godziny temu i słuch po nim zaginął. Kiedy otwieram drzwi, okazuje się, że tajemniczym gościem jest nie kto inny jak Max, który z szerokim uśmiechem proponuje mi spacer. Nie mam nic lepszego do roboty, więc postanawiam z nim pójść. Lepsze to niż rozmyślanie.

- Czy mi się zdaje, czy jesteś czymś przybita? – zagaja Max, kiedy po raz kolejny wyłączam się z rozmowy.
- Wybacz, chyba nie sprawdzam się dzisiaj jako rozmówca – wzruszam ramionami, posyłając chłopakowi przepraszający uśmiech.
Przyjaciel przystaje i z poważną miną przygląda się mojej osobie.
- Nie przepraszaj, tylko powiedz co się dzieje.
Wzdycham ciężko, po czym przysiadam na ławce.
- Martwię się o Nicka. Niedługo ślub, a ja nie wiem jak przekonać go, żeby nie popełniał największego błędu w swoim życiu.
Max przysiada obok i marszy brwi.
- Dlaczego błąd? Uważasz, że nie powinien się wiązać z kobietą z którą będzie miał dziecko?
- Nie kocha jej. To nie będzie udane małżeństwo. Zresztą, ona nawet nie jest w ciąży, żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości – odpowiadam, a chłopak otwiera usta z zaskoczeniem.
- Skąd wiesz?
- Powiedziała mi. Co ciekawe ona sama nie chce tego ślubu.
- Więc jaki problem? – brunet nadal nie rozumie kłopotu.
- Bo w tym momencie, do gry wkracza moja siostrunia, a jej zadaniem jest pilnowanie, żeby nasze życie nigdy nie było monotonne – prycham.
Chłopak nie odzywa się już ani jednym słowem.


             Jest wieczór, tuż przed wielkim dniem. Siedzę w salonie czytając książkę, ale nic do mnie nie dociera, bo skupiona jestem na stresie, który przygniata moją klatkę piersiową. Tego dnia nie potrafię nic przełknąć, bo od razu bierze mnie na wymioty. Na dodatek boli mnie głowa, więc jestem podwójnie rozdrażniona. Z letargu wyciąga mnie dopiero przeciągły dzwonek do drzwi i głośne pukanie. Podnoszę się z kanapy, zastanawiając kogo to diabli niosą o tej porze, ale gdy otwieram drzwi ręce całkowicie mi opadają. Przed moimi oczami ukazuję się moich dwóch ulubionych Kanonierów, którzy co ciekawsze, ledwo stoją na nogach.
- Jessst Nick? – Aaron uśmiecha się radośnie, a ja po raz pierwszy widzę go w tak szampańskim nastroju.
- Bierze prysznic – odpowiadam, a ja Chambo klaszcze w dłonie z uciechy.
- To super! To my zaczekamy – bez żadnego oczekiwania na zaproszenie, wchodzą do mieszkania tanecznym krokiem, a następnie opadają na kanapę z błogimi uśmiechami.
Patrzę na nich z powątpiewaniem, ale wzruszam ramionami. Facetów nigdy nie zrozumiem.
- Oo! Czytasz Folwark zwierzęcy. Pamiętam jak płakałem na scenie wywozu konia na śmierć – stwierdza Alex, kiedy mam zamiar zapytać czy nie chcą herbaty.
Zanim jednak odzywam się słowem, do salonu wchodzi Nick, zwabiony pewnie hałasem dzwonka. Chłopaki od razu zrywają się z kanapy i rzucają na blondasa.
- Idziemy na imprezę! – woła Anglik.
- Jaką imprezę? – pyta zdezorientowany Nicklas.
- Jak to: jaką? Dzisiaj twój kawalerski! – Aaron uderza braciszka w plecy, a ten krzywi się tylko.
Uśmiecham się pod nosem, przyglądając jak chłopaki poganiają blondasa do wyjścia, a on nieudolnie próbuje się z tego wymigać. Trochę to trwa, jednak po jakiejś godzinie rozwrzeszczana banda opuszcza dom, a ja rozbawiona po raz pierwszy od kilku dni, idę wziąć kąpiel. W ciszy i spokoju.



                   Do momentu, kiedy Nicklas powie sakramentalne tak brakuje trzech godzin. Od godziny jestem gotowa na tą chwilę, ale wcale nie czuję się najlepiej. Na nogach utrzymuje mnie jedynie kawa, a migrena która mnie dopada jest nie do zniesienia. Charlie ma pojawić dopiero za godzinę, bo przedłużyły jej się ostatnie zajęcia i musiała polecieć kolejnym samolotem. Nicklas też jest cały w nerwach, kac który go dopadł po imprezie nie idzie w parze z nerwami. O nie. Ostatnie przygotowania w domu weselnym, w którym ma odbyć się uroczystość, dobiegają końca, a ja krążę po jednym z pokoi, będąc jednym wielkim strzępkiem nerwów. Ciche pukanie do drzwi powoduje, że zatrzymuję się w miejscu, a z moich ust pada niepewne: proszę.  Do pokoju zagląda Lisa, już przebrana w suknię ślubną, która podkreśla brzuch. Robi mi się jej szkoda, zapewne inaczej wyobrażała sobie dzień jej ślubu. Dziewczyna przystaje niepewnie w progu, zastanawiając się co powiedzieć.
- Ładnie wyglądasz – stwierdza, gdy zdobywa się na głos.
- Ty też – uśmiecham się pocieszająco.
- Przejdziesz się ze mną?  Nerwy mnie zjadają – mówi, a w jej oczach pojawia się dziwny błysk, ktorego nie potrafię zinterpretować.
- Jasne – odpowiadam, a dziewczyna spogląda na mnie jakby z rozczarowaniem.
Wszystko jest jakieś dziwne.
We dwie krążymy po całym budynku, poruszając jakieś banalne tematy rozmów, jak pogoda i dawne dziecięce lęki. W pewnym momencie znajdujemy się w korytarzach pod parterem, gdzie znajdują się jakieś magazyny z pościelami i starymi meblami. Wtedy po raz pierwszy zaczynam odczuwać niepokój.
- Chyba zbłądziłyśmy – żartuję nerwowo.
- Chyba tak – odpowiada, ale jej głos zdradza napięcie.
Dziewczyna zatrzymuje się w miejscu, a jej mina jest śmiertelnie poważna.
- Isabel wie – stwierdza, a ja w pierwszej chwili nie rozumiem, o czym ona mówi.
- Co?
- A to, że powinnaś uważać komu się zwierzasz ze swoich trosk – za nami rozlega się głos, a kiedy się odwracam okazuje się, że stoi tam Isabel w towarzystwie, nie kogo innego jak Maxa.








Od autorki: Brawo ja! Rozdział 21 – challenge accepted.
*Katorga bije się dłonią w piersi*
Wiem, że miałam skończyć Kapciuszka na wakacjach, jednak odniosło to odwrotny skutek. Rozdział się nie pojawił, a ja zaginęłam na kolejne miesiące. Przepraszam za to.
Prawda jest taka, że część 21 pojawiła się już jakiś czas temu i po prostu długo dojrzewała, a kiedy jakiś czas temu ponownie ją przeczytałam, doszłam do wniosku, że to nie jest to co chciałam opublikować. Skończyło się na tym, że rozdział powstał całkowicie od początku, a koncepcja zakończenia uległa drobnym poprawkom. Pozostał mi jeszcze rozdział do napisania. Maksymalnie dwa. I epilog, który dojrzewa. I nie ulegnie zmianom, choćbym nie wiem co. Co do terminu kolejnego rozdziału, nie potrafię powiedzieć kiedy. Matura się zbliża, zajęć mam masę i czasem w weekend po prostu leżę i zbieram siły na kolejny tydzień nie mając ochoty na nic. Musicie się uzbroić w cierpliwość, tylko o tyle proszę. Dziękuję tym, którzy doczekali w nadziei do tego rozdziału i wciąż o mnie pamiętają, mimo, że zniknęłam z bloggera na bardzo długi czas.(Co nie napawa mnie dumą). To chyba tyle ode mnie. Pozdrawiam serdecznie i przesyłam gorące buziaki wszystkim czytelnikom!

~ Katorga

PS. Zanim oskalpujecie Jacka(bądź mnie) trzy razy się zastanówcie :D