poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 12

         Okej, okej. Dałam się podejść. Podjęłam złą decyzję, która się będzie na mnie mścić przez dłuższy czas, o ile przeżyję. Wiem, brzmi to dosyć dramatycznie jakby groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. BO GROZI, KURKA BLASZKA. A to wszystko, przez pewnego Kanoniera-idiotę, niejakiego Jacka Wilshere'a. Zacznę jednak od początku. Był wieczór. Leżałyśmy akurat z Charlie w salonie na kanapie i oglądałyśmy jakiś kiczowaty wyciskacz łez, kiedy do mieszkania wpadł Jack z informacją, że ma dla mnie niespodziankę i koniecznie muszę z nim wyjść na miasto. Popukałam się w głowę. Chłopak popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem, a Charlie prychnęła śmiechem, niemal natychmiast chcąc to ukryć poduszką. Posłałam jej ironiczne spojrzenie, po czym skierowałam wzrok na Jacka, który zdążył złożyć ręce jak do modlitwy i patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem, cały czas powtarzając: "pliz, pliz,pliz". Westchnęłam wtedy spoglądając na sufit, z nadzieją znalezienia pomocy. Jednak tak się nie stało.
- No idź z nim bo się chłopak zapłacze - Charlie usiłowała ukryć rozbawienie, lecz nieudolnie.
- Nerwica mnie, przez was weźmie -warknęłam podnosząc się z kanapy i kierując się w stronę pokoju.
- Co to znaczy? - usłyszałam jeszcze za sobą głos Jacka.
- W jej języku, że się zgadza - odpowiedziała mu blondynka.
         Żałuję, że tak łatwo uległam ich naciskom, bez wdrążenia się w szczegóły. Aktualnie wyrzucam sobie, tą jakże nieprzemyślaną decyzję kiedy z zaciśniętymi zębami, kurczowo trzymam się barierki, gdy Jack bezskutecznie próbuje namówić mnie, abym weszła na lodowisko.
- Sharoooon, no proszę wejdź dla mnie - błaga.
- Tym bardziej tego nie zrobię.
- Nic ci się nie stanie...
- Wiem, że nic mi się nie stanie - patrzę na niego wściekła - Bo nie mam zamiaru czołgać się na środek. Postoję tutaj.
W tej całej chorej sytuacji mogę jednak docenić tylko jedno. Miejsce to Wilshere wybrał piękne. Tower of London - cudo! Pomysł z lodowiskiem - fail.
- Boże jakaś ty uparta - wzdycha szatyn po czym podjeżdża bliżej i zdecydowanym ruchem odciąga mnie od barierki.
- Błagam nie, nie. Jack wiesz jak cię lubię - jęczę ze strachem kiedy nie czuję pod palcami bezpiecznej podpory.
Wyrywam się chłopakowi, ale  nie daje za wygraną, biorąc mnie na ręce i wyjeżdżając na środek. Ludzie przebywający wówczas na lodowisku, patrzą z rozbawieniem na mnie szarpiącą się i kopiącą szatyna, który z trudem utrzymuje się na nogach. W końcu, przez moje gwałtowne ruchy, Wilshere traci równowagę, a ja razem z nim, w skutek czego lądujemy na lodzie. Przez chwile leżymy z grymasami na twarzach, ale kiedy spoglądamy na siebie, wybuchamy nagle niepohamowanym śmiechem. Chłopak podnosi się na równe nogi i podaje mi ręce, abym również mogła to zrobić.
- Ja sobie poleżę - odpowiadam z nadzieją, że w końcu mnie zostawi i będę mogła w spokoju doczołgać się bezpiecznie do barierki.
- Nic z tego - zaprzecza ruchem głowy - Możesz mnie kopać i się wyrywać, a ja mogę się wiecznie przewracać z tobą na rękach, ale na lodowisku zostaniesz.
- Kto wymyślił sposób, żeby mnie zabić?
- Pomysł z lodowiskiem był mój, jeśli o to pytasz, chociaż Charlie odradzała mi tego przedsięwzięcia.
- Kochanie moje - uśmiecham się pod nosem. - Tylko co poszło nie tak?
- Może to, że jestem uparty - chłopak posyła mi jeden z swoich uroczych  uśmiechów.
- I to cholernie uparty - prycham, łaskawie pomagając sobie wstać.
- Na pocieszenie dodam, że na lodowisku się nie zakończy.
- To ma być pocieszenie?!

        Na szczęście kolejna w punkcie niespodzianka, nie jest w jakimś stopniu zagrożeniem życia względem mojej osoby. Jack zabiera mnie nad Tamizę, gdzie urządza piknik. Serio? W środku zimy?
- Nie patrz tym swoim ironicznym spojrzeniem - chłopak zatrzymuje się przede mną z koszykiem.
- Nie patrzę tak.
- Patrzysz!
- Wcale, że bo nie!
Jack udaje obrażonego, przysiadając obok mnie i patrząc na rzekę, Milczymy, gdy nagle przypominam sobie o nurtującym mnie od jakiegoś czasu, pytaniu.
-A właściwie to dlaczego Alex nie ma dziewczyny?
Wilshere  patrzy na mnie zdziwiony, tym pytaniem, ale wzdycha ciężko, jakby układał w głowie odpowiedź.
- No wiesz, taki miły, sympatyczny chłopak jak on, a  na każdą imprezę przychodzi sam. Dlaczego?
Przez pewien czas szatyn milczy. Patrzę na niego, wyczekując na to co powie. On jednak zbiera myśli, aż w końcu się odzywa, ale jego głos jest ciszy i przesiąknięty jakby bólem.
- Dwa lata temu Chambo miał dziewczynę, Katie...
- Zerwali?
- Byli naprawdę parą idealną - ciągnie Jack, ignorując moje pytanie. -Nicklas często śmiał się, że jak znajdzie taką drugą Katie, to skończy z imprezami i sam ułoży swoje życie. Mimo, że byli razem już prawie 3 lata, w tym związku nie było rutyny. Trudno uwierzyć, ale i sprzeczki zdarzały się od święta, chociaż i tak polegały na tym, że tak sobie dokuczali nie na poważnie. Byli cholernie szczęśliwy. Katie uwielbiał każdy, ale jej nie dało się nie lubić, była śliczna, sympatyczna, wesoła. Nie dane im było jednak być razem - chłopak opuszcza wzrok, milcząc chwilę. - Dwa lata później, wykryli u Katie białaczkę. Było już za późno na cokolwiek. Zmarła... - chłopak urywa w połowie zdania i spogląda na mnie.
Nie mogę powstrzymać łez. Jack nie mówi już nic, tylko obejmuje mnie ramieniem, przytulając do siebie. Zapada cisza. Słyszę jedynie szum płynącej wody i samochody jadące w oddali. W ramionach Jacka czuję się bezpiecznie, ale i dziwnie. Mam w głowie mętlik z jednej strony głęboko poruszyła mnie ta historia Alexa, z drugiej przypomniała mi się mama, a zaraz za nią ojciec, Nick. Jednak to nie wszystko. Czuję się nie fair. Zarówno wobec Jacka jak i Aarona. Tak jakbym miała ich dwóch, a jednocześnie żadnego. To strasznie skomplikowane.
- Przepraszam, że się rozkleiłam -wyswobadzam się z uścisku szatyna i ocieram oczy - Po prostu żal mi Alex i przypomniała mi się mama - nie wiem dlaczego mówię to na głos.
Pewnie dlatego, że ufam Jackowi.
- Nie szkodzi. Mi też na wspomnienie tego ciężkiego okresu, coś narasta w gardle. To było straszne przeżycie nie tylko dla Alexa, ale i dla nas.
- On nie zasłużył na to - kiwam głową, tak jakbym próbowała odpędzić od siebie tą historię.
- Ale spotkał miłość życia. To go jakoś podnosi.
Milczę przez chwilę.
- A Aaron? On też wydaje się wiecznym singlem.
- Aaron to typowy romantyk - uśmiecha się lekko Jack. - Szuka tej jedynej. Nie lubi flirtów i przygód na jedną noc. Miał kiedyś dziewczynę, ale nie powiodło im się. Ale Rambo to naprawdę ideał. Przystojny, uczuciowy...
- A ty nie jesteś uczuciowy? - przerywam szatynowi.
- Ja jestem upośledzony uczuciowo. Niestety - chłopak uśmiecha się gorzko.
- Niemożliwe - patrzę na niego z niedowierzaniem.
- Nie ma co tego ukrywać, Sharon. Na pewno słyszałaś słowa Nicka, na bankiecie. Nie wiedziałaś wszystkiego. Nie jestem typem faceta marzącego o tej jedynej, wiernej, ukochanej żonie i przyszłości pełnej dzieci.  Piłka za dużo zmieniła w moim życiu.  W moim życiu pojawia się za dużo kobiet. Wszędzie pokusy.  Nie potrafię długo kochać. Jestem beznadziejny w tych sprawach.
Jestem zdziwiona jego szczerością, cieszy mnie to, że nie kryje się, tak jak to robił wcześniej, ale jednocześnie szokuje. Kto by przypuszczał. Jack Wilshere niezdolny do kochania.
- Mój związek trwał najdłużej 4 dni. Nie traktuje dziewczyn poważnie. Wiem, dla ciebie to brzmi egoistycznie, ale nie potrafię inaczej. Większość dziewczyn, które poznaje, nie muszę nawet częstować alkoholem, od razu pakują mi się do łóżka. Nie zasługują na szacunek.
- Wiesz dobrze, że nie wszystkie - odzywam się po przetrawieniu jego słów.
- Tak, szkoda, że ciężko spotkać takie dziewczyny jak ty.
- Jak ja? - patrzę na niego zdziwiona.
-  Mówiłem ci już to kiedyś. Jesteś inna. Nie spotkałem jeszcze tak bystrej, ładnej, zabawnej wręcz idealnej dziewczyny. I nie mówię tego, żeby ci się przypodobać, ale naprawdę tak sądzę. Pamiętam jak cię poznałem. Wywaliłem ci zakupy, przeprosiłem, zastanawiając się kiedy mnie skojarzysz i poprosisz o autograf albo nie daj Boże, zaczniesz piszczeć. Nic się takiego jednak nie stało, zmieszałaś się i zniknęłaś tak szybko jak się pojawiłaś. Zaskoczyło mnie to - chłopak spogląda w moją stronę.
- Ja potem wyrzucałam sobie, żnie zrobiłam ci awantury - uśmiecham się pod nosem, a chłopak prycha śmiechem.
- Wystarczająco pogniewałaś się na mnie przy drugim spotkaniu.
- Przez ciebie straciłam pracę!
- To było przez przypadek.
Zapada cisza. Po tej dosyć szczerej i dziwnej konwersacji, po mojej głowie błądzi tylko jedno pytanie.
- A jak było z Isabel.
Jack znowu patrzy na mnie z niepewnością i zadumą na twarzy. W końcu opuszcza wzrok na swoje dłonie.
- Poznałem ją na sesji, teraz już nawet nie pamiętam jakiej. Za dużo ich w tamtym czasie było. Spodobała mi się. Ładna, sympatyczna. Naprawdę, była bardzo miła! - woła szatyn kiedy widzi jak zaczynam się śmiać.
- Żartowała... Byłem przekonany, że naprawdę trafiłem na dziewczynę idealną. Zastanawiałem się czy to nie aby ta wymarzona. Spotkaliśmy się następnego dnia. Zaprosiła mnie na kolacje do siebie. No i to chyba podczas niej doszedłem do wniosku, że trochę się myliłem względem Isabel. Cały wieczór opowiadała o sobie, swojej karierze, marzeniach. Nie dawała mi dojść do słowa. Czas się straszliwie ciągnął. A potem rano spotkałem ciebie. Do trzech razy sztuka, mówią - chłopak uśmiecha się patrząc w moją stronę.
Mija chwila ciszy, nagle Jack uderza się dłonią w czoło.
- Ja tu gadam i gadam, a w koszyku ptysie czekają.
- Masz ptysie? - odruchowo oblizuję wargi.
- Yhym... - chłopak unosi kilka razy brwi z szerokim uśmiechem/
- Daj albo będę musiała cię zabić.
- Jasne, jasne... wiem że jesteś do tego zdolna.
- Wilshere!
- Też cię kocham.

       Kiedy wracamy do domu, w salonie siedzi Charlie w towarzystwie Aarona. Chłopak patrzy na nas zdziwiony, a blondynka wybucha śmiechem na mój widok.
- Czy wy się kąpaliście w Tamizie?
- Nie, Jack postanowił wrzucić mnie w zaspę-  nie zdejmując kurtki padam na fotel - Dupek.
- Kłam, kłam. Godzinę wcześniej co innego mówiłaś - zaśmiewa się szatyn. - Jacky jesteś najwspanialszy na świecie. Zostań ojcem moich dzieci - chłopak parodiuje moją angielszczyznę, co mnie irytuje.
- Wcale tak nie było! - krzyczę rzucając w niego poduszką, lecz on robi unik.
- Ale randka na łyżwach udana? - dopytuje Charlotte.
Patrzę na nią spode łba, na co tylko posyła mi w odpowiedzi uśmiech.
- Gdybym wiedział, że położy się na lodzie i będzie udawać trupa, nigdy bym jej tam nie zabrał.
Mam ochotę go udusić, ale się powstrzymuje.
- Mówiłam, że  to beznadziejny pomysł - uśmiecha się blondynka.
Prycham z irytacją spoglądając na Aarona, który uśmiecha się w odpowiedzi. Jack siada na oparciu mojego fotela i przeczesuje moje, zmierzwione od czapki, włosy, z miną dobrego wujka.
- Sharoon, nie złość się.
Posyłam mu piorunujące spojrzenie poprawiając włosy.
- Zginiesz marnie.
- Pamiętaj, że przyjaciel często cię irytuje, ale i tak go kochasz... - szatyn przytula mnie z szerokim uśmiechem.
-... albo zabijesz - wyduszam, co słyszą wszyscy i zgodnie komentują śmiechem.

    Myję naczynia, ale moje myśli są gdzie indziej. Bujają się jak małpy po drzewach, błądząc i biegnąc w kierunki drzwiczek z napisem "Aaron". Myślę o nim. Cały czas. Zastanawiam się czy będzie mnie znów traktował jak zwykle, czy się odezwie. Czy ja coś do niego czuję? Cały czas on. Jakbym nie miała innych problemów. Nie zauważam nawet jak w kuchni pojawia się Jack.
- Jak zwykle zamyślona.
- Nie inaczej - spoglądam w jego stronę z wymuszonym uśmiechem.
Chłopak przygląda mi się z pytaniem w oczach, opierając się o szafkę z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
- O czym myślisz?
- O niczym - odwracam wzrok, modląc się żeby sobie poszedł bo czuję, że zaraz mu wszystko powiem.
- Mi możesz powiedzieć - podchodzi i wyciąga mi mokry kubek z dłoni, po czym wyciera go szmatką.
- Wszystko ok.
- Coś z Aaronem? Widzę, że się unikacie.
- Nic podobnego... - kiedy widzę jego cierpki uśmiech i uniesione brwi, odkładam talerz i odwracam się tyłem do zlewu - No dobra. Aaron...mnie pocałował.
Jack patrzy wyczekująco:
- I?
Marszczę czoło, nie oszukujmy się, myślałam, że inaczej zareaguje.
- Czy to nie jest wystarczające?! To nie fair względem Charlie!
- Z tego co pamiętam to nie są razem.
- Ale kręcą ze sobą...
- To, że Aaron zaprosił Charlie na bankiet nic nie znaczy. Jestem pewien że chciał zaprosić ciebie.
- Dlaczego więc tego nie zrobił?
- Bo byłem szybszy - Jack wyszczerza zęby, jak przedszkolak, który malując obrazek nie przekroczył wyznaczonych kontur.
Po chwili chłopak poważnieje.
- Posłuchaj, mówiłem ci już. Aaron to typowy romantyk, który nie rani dziewcząt. Dlatego jest mu głupio. Jestem przekonany, że porozmawiacie, wszystko sobie wytłumaczycie i będzie okej. Rambo nie wytrzyma długo tego napięcia, bo sumienie mu nie pozwala.
Uśmiecham się lekko.
- Wiesz co Jack, jako chłopak jesteś bydlakiem, ale jako przyjaciel jesteś zajebisty.
- Weź bo się wzruszę - szatyn uśmiecha się szeroko.


       Gdybym wiedziała jak niebezpieczne jest bieganie wieczorem, nigdy ALE TO NIGDY, nie wyszłabym z domu. Ale wyszłam. No cóż mleko się nawarzyło, piwo się wylało. PESZEK.
        Otóż biegnę sobie, elegancko przez park w stronę mieszkania Matta, gdy nagle zza drzewa wyłania się dwóch nieźle napakowanych gości.  Zatrzymuję się z wrażenia. Osiłki, których postura przeraziłaby Chucka Norrisa, stoją wpatrując się we mnie z uśmieszkami na twarzy.
- Pójdziesz z nami.
- Nie widzę takiej potrzeby - odpowiadam, rozglądając się za deską ratunku. Jednak park jest pusty.
- Ktoś chce się z tobą zobaczyć. To pilne.
- Już powiedziałam. Nigdzie nie idę.
Jeden z kolesi cmoka, zaś drugi podchodzi w moim kierunku, więc puszczam się pędem, a on za mną.
I jest szybszy, co muszę przyznać z zaskoczeniem. Łapie mnie za nadgarstek i popycha w stronę swojego towarzysza. Obaj ciągną mnie na parking, sąsiadujący z moją ulicą i parkiem.
- Nie radziłbym się szarpać.
- Puszczajcie mnie - wrzeszczę, na co oni się śmieją, a koleś trzymający mnie zaciska, brutalnie dłoń na moim nadgarstku.
- Ej! Zostawcie ją! - w duchu dziękuje Bogu, słysząc głos, który powoduje, że nie czuję już niebezpieczeństwa.
Osiłki odwracają się w stronę mojego wybawiciela, a ja dostrzegam, że jest ich dwóch... Jack i Aaron. Jak zwykle.
- To nie wasza sprawa. Zjeżdżajcie.
- Powiedziałem coś - w głosie Ramsey'a, słyszę nutę, której nigdy nie miałam okazji poznać.
Chłopak jest cholernie poważny, a jego mina nie wróży dobrego. Przeraża mnie.
- Ojeju boimy się, bo co nam zrobicie?
Facet nie zwraca na mnie już uwagi, więc wykorzystuje moment i wyrywam dłoń kopiąc go z całej siły między nogi. Uciekam w kierunku chłopaków, ale to co ma miejsce trwa ułamek sekundy. Drugi osiłek momentalnie wyciąga pistolet, celując nim we mnie, Jack i Aaron ruszają pędem w moją stronę.
Wszystko trwa moment. Facet pociąga za spust, a ja upadam na ziemię, przewrócona przez Jacka, który ochrania mnie własnym ciałem, zaś Walijczyk rzuca się na mężczyznę z bronią. Pada strzał.


       Otwieram oczy, które zamknęłam ze strachu. Twarz Jacka jest bardzo blisko mojej. Patrzymy sobie w oczy, a ja czuję dziwne mrowienie w całym ciele. Wilshere jakby przytomnieje, podnosi się, po czym podaje mi dłoń, którą łapię i się podciągam. Widzę kolesia z bronią leżącego na ziemi, musiał chyba stracić przytomność, jego towarzysz zbiegł, ale dopiero po chwili zauważam Aarona. Z przerażeniem podbiegam z Jackiem, który trzyma mnie za rękę do bruneta, który kurczowo trzyma się za brzuch, jęcząc w agonii.
- Ja...umieram...
- Aaron... - łzy napływają mi do oczu, przyklękam obok niego i łapię za rękę aby zobaczyć ranę.
Przygotowuję się do widoku krwi, ale kiedy podnoszę jego palce, zauważam nietknięty obszar koszulki, jedynie lekko ubrudzony ziemią. Spoglądam w niebo z cierpkim uśmiechem i kieruję spojrzenie w stronę Wilshere'a, który drapie się w głowę z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Aaron... - zaczynam.
- Sharon... przepraszam cię za wszystko, ale ja po prostu... - chłopak szepce słabym głosem.
- Aaron, nic ci nie jest - przerywam mu.
- Ja zrobiłem  wiele głupot, ale nie chce umier... CO? - momentalnie podnosi się do pozycji siedzącej.
Prychamy z Jackiem śmiechem, ale za chwile powaga wraca nam na twarze, gdy zauważamy, że osiłkowi, leżącemu na chodniku, wraca przytomność.
- To były ślepaki - charczy, kiedy podnosi się do pozycji siedzącej.
Jack jest wściekły, podchodzi do kolesia i patrzy na niego z pogardą.
- Kto cię nasłał?
Facet patrzy na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Dziwne, że pan mnie nie poznał, panie Wilshere bo nie widzimy się po raz pierwszy.
Spoglądam z zaskoczeniem na Aarona, ale on jest nie mniej zdziwiony. Szatyn patrzy na nas ze zrezygnowaniem.
- Isabel ich przysłała - wkłada ręce w kieszenie.
- To oni cię pobili? - jestem zdziwiona, że tak spokojnie o tym mówi.
- Czego ona chce od was? - Ramsey kręci głową.
- Przypomnieć, że nadal jest w grze - niespodziewanie odzywa się osiłek.

     

              To co dzieje się ostatnimi czasy naprawdę, zaczyna mnie przerastać. Myślałam, że uwolnię się od tej suki, dzięki wyprowadzce, ale jak widać się myliłam. Z ogromnym zmęczeniem wracam do mieszkania z siatkami pełnymi zakupów. Charlie znowu zniknęła na jakiejś imprezie, przez to rano znowu nie była w stanie podnieść się z łóżka by uzupełnić lodówkę. Kiedy jestem już niedaleko, zauważam znajomego blondasa, czekającego na werandzie.
- Cześć. Pomogę ci - podbiega niemal natychmiast by zabrać z moich rąk ciężkie torebki.
- Co ty tutaj robisz? - zatrzymuję się i patrzę na brata.
- Aaron powiedział mi na treningu co się stało.
- I przyjechałeś sprawdzić czy jeszcze żyję? Miło - nie mogę powstrzymać się od ironii.
- Sharon...
- Nick, chciałam porozmawiać wcześniej. Jednak ty uparłeś się, że mnie nienawidzisz, więc nie będę się mieszać w twoje życie - odwracam się od niego i otwieram drzwi.
Chłopak wchodzi za mną w ciszy. Stawia siatki na blacie w kuchni i patrzy na mnie prośbą w oczach.
- Wiem, że źle zrobiłem. Zachowałem się jak dupek...
- Oby to raz.
- Chcę ci podziękować, że ostatnio zebrałaś mnie do kupy po tej imprezie. Uświadomiłem sobie jak niszczę wszystko dookoła i staram się to ponaprawiać.
- I jak ci idzie?
- Jest ciężko, ale będę walczył. Możesz mnie wyganiać i nie chcieć, ze mną rozmawiać, ale ja nie odpuszczę.
Uśmiecham się bo widzę w nim znowu blondasa sprzed kilku lat, chociaż wiem, ze nic nie przyjdzie mu łatwo. W życiu jest tak, że trudno jest coś zbudować, a zniszczyć można w przeciągu sekundy. Wiem, że nie powinnam mu ułatwiać, ale trudno mi się powstrzymać.
- Może napijesz się herbaty?









Od autorki: Taki krótki i trochę mącący w głowach odcinek.  Akcja, akcja, akcja. Wrzucam teraz bo już naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy może by nie postrzelić Aarona. Nie wiem kiedy będzie kolejna część, ale postaram się jak najszybciej.