poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 17

          Siedzę na trybunach i obserwuję grę. Mogę nawet powiedzieć, że nie czuję tego napięcia, które towarzyszyło mi gdy wchodziłam na stadion. Na dodatek Claire się rozchorowała i wszystkie obowiązki spoczywały na mnie. Na szczęście nie dochodzi do żadnych wypadków ani kontuzji, bo piłkarze nie przeciążają się ze względu na dzisiejszy mecz z Sunderlandem. Trener po godzinie bieganiny i kopaniny zarządza krótką przerwę na co piłkarze przystają z radością, padając na trawę, tam gdzie stali. Nie dziwię się, że są zmęczeni. Ostatnia porażka w Lidze Mistrzów na pewno nie wpłynęła dobrze na ich psychiki. Poprawiam kurtkę i spoglądam na Nicklasa, który, co chwila, szturcha nogą Alexa. Nie zauważam nawet jak ktoś się do mnie dosiada. Dopiero po chwili zwracam uwagę na to, że mam towarzysza i z zaskoczeniem stwierdzam, że to Olivier Giroud. Patrzę na niego z obawą, nie wiedząc, czego mogę się po nim spodziewać. Rzucam spojrzenie na brata, ale on zajęty jest dyskusją z chłopakami. Właściwie nikt nie zwraca uwagi na to, co się dzieje na trybunach. No może oprócz jednej osoby. Przez krótką chwilę wyłapuję wzrok Jacka i mogę stwierdzić, że nie jest on najszczęśliwszy. Jednak nie zwracam na niego uwagi. Wczorajszy wieczór uzmysłowił mi, że muszę dać mu trochę czasu i nie narzucać się. Z powrotem spoglądam na Francuza, który w milczeniu pociera dłonie.
- Chciałbym cię przeprosić, Sharon - odzywa się po chwili.
Kiwam tylko głową, bo co innego mogę powiedzieć.
- Zerwałem z Isabel - dodaje.
- Przykro mi - chrypię.
- To była dobra decyzja. Uświadomiłem sobie jakim kretynem byłem. Zachowywałem się jak palant
i straciłem kobietę, którą naprawdę kochałem.
Niepewnie kieruję wzrok na jego twarz, wychwytując jego pełne bólu spojrzenie.
- Nie przyszedłem jednak, żeby się użalać i liczyć na współczucie. Chcę cię ostrzec. Musisz uważać na Isabel.
- To, to ja dobrze wiem, trochę ją znam - odzywam się.
- Niestety nie wiem jakie ma plany. Wiem tylko, że ja byłem jej drogą do zdobycia Jacka. O niego jej najbardziej chodziło, ale jestem pewny, że na tym nie poprzestanie. Musisz na nią uważać, bo jest zdolna do wszystkiego.
- Dzięki za radę - jestem wstrząśnięta tym co słyszę.
- Koniec przerwy! - krzyczy trener.
Obserwuję jak piłkarze powoli podnoszą się z murawy. Olivier również wstaje.
- A co do Jennifer... - zaczynam.
Chłopak zatrzymuje się i spogląda na mnie z małą nadzieją na twarzy.
- Musisz z nią porozmawiać. Nie twierdzę, że ci wybaczy, ale przeproś ją. Uwierz mi, to będzie wiele dla niej znaczyło, ale musisz zawalczyć, udowodnić jej, że naprawdę ci zależy. Potem będziesz żałował, jeśli nie spróbujesz.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech lekki, ale bardzo szczery.
- Dziękuję ci. Będę się starał.
- Trzymam kciuki - uśmiecham się.
- Giroud! Ile można na ciebie czekać? - woła trener.
Olivier posyła mi jeszcze jeden uśmiech po czym szybkim krokiem pędzi w stronę drużyny, która gotowa do dalszych ćwiczeń z niemałym zainteresowaniem obserwowała naszą rozmowę.
Chowam dłonie do kieszeni i opuszczam wzrok bojąc się kontaktu wzrokowego z Wilsherem.
Z powrotem patrzę na murawę, kiedy upewniam się, że piłkarze zajęci są ćwiczeniami. Po głowie ciągle krążą mi słowa Francuza odnośnie Isabel: "Byłem jej drogą do zdobycia Jacka". Dobrze wiem co to znaczy. Isabel przy każdym naszym spotkaniu, ciągle twierdziła, że zdobędzie Anglika. Zawsze myślałam, że to niemożliwe, bo przecież chłopak nie jest głupi, żeby nabrać się na jej gierki. Jednak teraz posunęła się do innego ruchu. I zrobiła to idealnie, jakby z wyczuciem, czyli wtedy, gdy zawiodłam przyjaciela. Jednak nie dane mi jest dłuższe rozmyślanie nad całą sytuacją, bo do rzeczywistości sprowadza mnie zamieszanie spowodowane na boisku. Podnoszę się z krzesełka i zauważam, że dwóch piłkarzy leży na murawie. Pędem udaję się w tamtym kierunku i kiedy zatrzymuję się obok nich, dopiero wtedy zauważam, że poszkodowanymi są... Jack i Olivier. A jakby inaczej. Chyba mnie już nic nie zdziwi. Jednak zaraz na jaw wychodzi, kto tu został przez kogo kontuzjowany, kiedy Jack z lekką pomocą Aarona podnosi się do pionu, a Francuz leży na murawie i zakrywa twarz dłonią. Kucam obok i delikatnie uciskam jego nogę.
- Możesz nią ruszać?
Chłopak lekko porusza kończyną i kiwa głową twierdząco.
- Powiedz jak zaboli.
I zaraz mam odpowiedź. Kostka. Tu obok pojawia się pan Cook, który nie wygląda na zadowolonego. W tym samym czasie Weneger złości się na Jacka.
- Wilshere! Czy tobie ciężko przychodzi myślenie?! Mówiłem wam, żebyście nie grali ostro na treningach. I to jeszcze tuż przed meczem. Totalna ignorancja moich poleceń. Do szatni! I uwierz mi, z tymi wszystkimi kontuzjami i tak mamy wąską ławkę, ale jak będzie trzeba to cię posadzę. Już cię nie widzę.
Szatyn jest zirytowany, jednak nie odzywa się ani słowem. Nie zaszczycając nikogo spojrzeniem rusza w stronę szatni. Ja zaś wraz z fizjoterapeutą, pomagam wstać Giroud, po czym kierujemy się do gabinetu pana Cook'a, aby mógł dokładnie zbadać nogę Kanoniera. Na szczęście okazuje się, że to nic poważnego, ale na wszelki wypadek, Olivier ma zakaz gry w dzisiejszym meczu, czego nie przyjmuje z radością. Wychodzimy z gabinetu, chłopak niezbyt szczęśliwy idzie w stronę szatni, a ja kieruję się na boisko. Tam okazuje się, że trening dobiegł końca. Kiwam głową w stronę Nicklasa, przekazując mu niewerbalnie, że czekam na parkingu. Gdy wychodzę na zewnątrz, zauważam Jacka, siedzącego na ławce. Podchodzę do niego niepewnie. Zauważa mnie. Rzuca jakieś obojętne spojrzenie i ponownie kieruje wzrok, na bliżej nieokreślony mi punkt.
- Jeżeli przyszłaś robić mi jakiekolwiek wymówki, to daruj sobie.
- Nic nie powiedziałam.
- Ale wiem co usłyszę: "Jack, jak mogłeś. zachowałeś się jak bezmózgi gówniarz" - rzuca mi spojrzenie, które mówi mi, jak bardzo jest na mnie zły - Nie żałuję tego co zrobiłem.
- Możesz mieć przez to kłopoty - odpowiadam.
- Nie próbuj mi wmówić, że to cię obchodzi - rzuca mi jadowite spojrzenie.
- Oczywiście, że mnie to obchodzi. Przyjaźnimy się - staram się odpowiedzieć na jego zarzuty, ale cofam się lekko do tyłu.
- Też tak myślałem.
- Jesteś  na mnie wściekły - bardziej stwierdzam, niż pytam.
I nie słyszę zaprzeczenia. Nie słyszę nic. Z jego ust nie pada już żadne słowo. Kiwam, więc jedynie głową jakbym sama sobie potwierdzając to co nie zostało wypowiedziane. Kiedy mam już odejść, odzywa się.
- Myślałem, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Gdy cię tam nie spotkałem, uświadomiłem sobie, że się cholernie myliłem. A wsparcie dostałem od osoby, po której bym się nigdy tego nie spodziewał.
Odwracam się w jego kierunku i spoglądam mu w oczy. Nie ma w nich już tej złości, a jedynie żal.
- A nie sądzisz, że ona coś knuje? - pytam niepewnie, jakbym się spodziewała, że się wścieknie.
I po raz kolejny nie zawiodła mnie intuicja. Tylko nie wiedziałam, że zezłości się aż tak.
- Możesz już przestać?! - warczy - Ciągle tylko Isabel to, Isabel tamto. Wszystko z jej winy, podła, zła, bez uczuć. Ty jesteś ciągle ofiarą.
- O czym ty mówisz? - jestem zaskoczona jego wybuchem.
- O tym, że o wszystko masz pretensje do niej. Rozmawiałem z nią. Całe życie starała się, abyście razem z Nickiem ją zaakceptowali, A wy ją od razu zostawiliście na straconej pozycji, tylko dlatego, że jej matka jest jaka jest,
- Ty słyszysz co ty mówisz? - tym razem to ja się irytuję - Isabel od zawsze stara się mnie zniszczyć, Ciągnie to co zaczęła jej matka. Jessicy nie ma w Londynie, a Isabel nadal zachowuje się względem mnie naprawdę paskudnie. Zawsze miała mnie za służącą. A ostatnio przeszła samą siebie. Najpierw chciała, abym wyleciała z uczelni, potem żeby skłócić mnie z Nickiem...
- Skłócić z Nickiem?! Twierdzisz, że to z jej winy, nie mogliście znaleźć porozumienia?
- Lisa jest podstawiona. One znają się z Isabel i wszystko razem ukartowały.
Jack jest zaskoczony moim stwierdzeniem i sceptycznie do niego nastawionym, ale nie dziwię się. Żałuję, że dopiero teraz mu o wszystkim powiedziałam.
- Sharon...to...niedorzeczne - stwierdza spokojnym tonem - Dlaczego nie powiedziałaś o tym Nickowi?
- Myślisz, że by mi uwierzył?
- A może powinnaś spróbować - odpowiada.
Jednak widzę w jego oczach zwątpienie. Tak, powiedzenie Nicklasowi prawdy o jego narzeczonej
zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem. Ogarnia mnie irytacja.
- Wiesz co, mam dość - prycham, po czym odwracam się i odchodzę.

       Wenger spełnia swoją obietnicę. Jack siedzi przez cały mecz, trener nie daje mu nawet wejść kiedy Kanonierzy są zmuszeni grać w osłabieniu, po tym jak Nicklas obrywa w głowę i doktor Davies jest zmuszony, założyć mu opatrunek. Na szczęście blondas nie daje się posadzić i pełen determinacji wraca na boisko, podsumowując swoją wolę walki, bramką, która pozbawia Czarne Koty złudzeń. Mecz kończy się zwycięstwem, co wszyscy przyjmują z radością. Chłopcy potrzebowali tego zwycięstwa. I je wywalczyli, mimo braków w składzie.
          Czekam pod stadionem aż brat w końcu pojawi się i będziemy mogli wrócić do domu. Wpatruję się w bezchmurne, tego wieczoru niebo i wdycham świeże powietrze. Przymykam oczy
i wygodnie usadawiam się na ławce. Staram się nie myśleć o niczym, aby nie psuć sobie dobrego samopoczucia, które posiadam w tej chwili. Otwieram je dopiero wtedy, gdy wyczuwam powiew powietrza, który świadczy o tym, że ktoś pojawił się obok mnie. Uśmiecham się do Aarona, który zmęczony, lecz szczęśliwy, zajmuje miejsce na ławce, tuż obok mojej osoby.
- Gratuluję, byliście fantastyczni!
- Dzięki! - wyszczerza zęby w odpowiedzi.
- Należało wam się.
- Mam nadzieję, że tak samo poradzimy sobie w kolejnym meczu.
- Na pewno - odpowiadam z uśmiechem, nie znikającym z mojej twarzy.
Na moment zapada cisza, którą przerywa dopiero Walijczyk.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
Zamieram. Dociera do mnie przerażająca myśl, że Ramsey jednak pamięta naszą rozmowę, z wieczoru, kiedy chłopcy przyprowadzili go kompletnie pijanego.
- O czym?
- Niewiele pamiętam z tego wieczoru, kiedy Jack znalazł mnie w klubie. Alex mówił mi, że to ty mnie wtedy ogarnęłaś, ale nie mogę sobie przypomnieć o czym z tobą wtedy rozmawiałem.
- I chcesz się dowiedzieć? - odczuwam lekką ulgę.
-  Dużo głupot naopowiadałem?
- Potrzebowałeś się wygadać i nie było w tym nic głupiego - uśmiecham się lekko.
Chłopak kiwa głową w odpowiedzi.
- Żenada ze mnie, nie sądzisz?
- Dlaczego? - patrzę zaskoczona.
- Tak łatwo dałem się podłamać. A mogłem się spodziewać, wiedziałem przecież, jaka ona jest, A wciąż nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć.
- Mi też trudno jest ją ogarnąć. Mam jednak nadzieję, że kiedyś się zmieni.
- Życzę jej tego... - dodaje Aaron.
I znowu milczymy, jednak tym razem ciszę, przerywa pojawienie się bandy Kanonierów.
Dużej bandy.
- Sharon, kochanie! - krzyczy Wojtek, machając do nas radośnie z końca parkingu, po czym szybko do nas podbiega - Misiaczki! Impreza u mnie! Nie wyobrażam sobie jej bez was!
- Jasne, jasne - śmieję się.
- Ja chyba spasuję - odpowiada Ramsey.
- Aaron, nie rób nam tego! - woła Chambo.
- Właśnie - dodaję.
- No dobraaa - Walijczyka, nie trzeba długo prosić i w końcu się zgadza - Ale nie piję!
- To oboje będziemy robić za przyzwoitki - puszczam do niego oko, na co odpowiada z uśmiechem.
- No i gitara - stwierdza Wojtek.

       I tak oto pojawiam się na imprezie, zorganizowanej przez Polaka. Czuję się dosyć dziwnie, otoczona przez partnerki piłkarzy wystrojone w sukienki, wymalowane i wręcz wymodelowane, kiedy ja jako jedyne ubrana jestem w ulubione dżinsy i koszulę. Uśmiecham się niepewnie do mijanych przez siebie ludzi, szukając w tłumie kogoś znajomego. Zostałam skazana na samotność, przez Nicka, obecnie przebywającego w towarzystwie narzeczonej, która tego wieczoru ma jakieś ciążowe humorki. Wkraczam do kuchni, gdzie przeżywam szok, widząc Isabel całującą się z Jackiem. Zamieram, Odrywają się od siebie, kiedy mnie dostrzegają w drzwiach, a ich miny mówią dokładnie co innego. Isabel spogląda na mnie z tryumfem wypisanym na twarzy, a Jack...Jack jest zaskoczony moim widokiem i nie wie jak się zachować. Zresztą podobnie jest ze mną.
- Cześć Sharon - Isabel posyła mi najsłodszy i jednocześnie najjadowitszy uśmiech, przytulając się jednocześnie do Wilshere'a.
- Cześć Isabel, cześć Jack - odpowiadam cicho i walczę sama ze sobą, żeby się nie rozryczeć, albo wybiec. Znajduję jednak w sobie siłę spokoju i walcząc z drżeniem rąk podchodzę do szafki
i nalewam sobie soku - Chcecie? - pytam ich jak gdyby nigdy nic.
Zaprzeczają. Postanawiam wyjść, bo czuję, że długo nie pozostanę spokojna.
- Chodź Jacky, zatańczymy - moje zamiary wyprzedza siostra, która łapie szatyna za rękę i wyciąga z kuchni.
Chłopak zatrzymuję się jeszcze w drzwiach i spogląda na mnie skonsternowany, a ja nie wytrzymuję, nie potrafię. Czuję jak łzy zbierają się w moich oczach, zamazując widok. W ten sposób, że nie zauważam jak Wilshere wychodzi z pomieszczenia. Podchodzę do okna, ściskając w dłoniach szklankę. Czuję, że moje serce jest pęknięte na kilka części.
- O tutaj jesteś, szukałem cię - do rzeczywistości przywraca mnie wesoły głos Aarona.
Ocieram szybko oczy i odwracam się w jego stronę, udając, że wszystko jest w porządku.
Jednak on od razu dostrzega, że coś jest nie tak. Uśmiech na jego twarzy zamiera.
- Sharon, co się stało? - podchodzi bliżej, przyglądając mi się badawczo.
- Nic - odpowiadam.
- Nie kłam, nie potrafisz - ociera mój mokry policzek.
Nie wytrzymuję, zaczynam płakać od nowa. Brunet milczy i przyciąga mnie do siebie, mocno przytulając.
- Sharon, proszę cię, nie płacz. Jak chcesz to mogę poprawić mu uzębienie.
Prycham śmiechem i podnoszę głowę, aby popatrzeć na Walijczyka.
- Skąd wiesz, że chodzi o Jacka?
- Nie jestem ślepy - ponownie ociera kciukiem moją twarz. - Widzę co między wami się dzieje.
- Mamy chyba te same problemy - stwierdzam.
Chłopak kiwa głową.
- Dokładnie te same, więc musimy się wspierać.
Uśmiecham się, w jego ramionach czuję spokój i bezpieczeństwo. Zdecydowanie, Aaron Ramsey to chłopak, który może zapewnić dziewczynie spokój, miłość i poczucie bezpieczeństwa. Jakiś czas temu rozważałabym związek z nim, ale teraz wiem, że to by nie wypaliło. Może rok, dwa, ale nie już na zawsze. Jego serce już zostało w Danii, przy jego blond-demonie. A moje? Ulokowane beznadziejne, lecz jedno jest pewne. W tej chwili pragnęłam jednego. I był to szatyn, który niestety, jest po za moim zasięgiem. I to z mojej głupoty.
          Rozstaję się z Aaronem na moment. Zmusza mnie do tego wyjście do toalety. Łazienka w domu Wojtka jest naprawdę duża i na dodatek elegancko urządzona. Półki są zapełnione kosmetykami zarówno jego jak i Sandry. Podchodzę do wielkiego lustra, po czym schylam się nad umywalką, aby zmyć z twarzy zmęczenie i ślady niedawnych łez. Doprowadzam się do stanu używalności, jednak na mojej twarzy nadal widać przygnębienie, ale na to nic już nie mogę poradzić. Gdy wychodzę z pomieszczenia, postanawiam poszukać Walijczyka, jednak przechodząc obok jakiegoś pokoju, zatrzymuje mnie rozmowa prowadzona za  lekko uchylonymi drzwiami. Zatrzymuję się i nasłuchuję. Wiem, że podsłuchiwanie jest jednym ze świństw, ale fakt, że konwersację prowadziły dwie wiedźmy, wystarczająco przekonuje mnie, że muszę posłuchać.
- Teraz nagle masz wątpliwości?! - syk Isabel wyraźnie uświadamia, że nie jest zadowolona.
- Nie mam, ale... - zaskakuje mnie ton głosy Lisy.
Jest jakby pełen niepewności.
- Ale co? Zrobiło ci się żal Nicklasa? Polubiłaś go? Co?! Może mi jeszcze powiesz, że się zakochałaś!
- No coś ty! Po prostu nie chcę tego ślubu... To idiotyczne.
- Ojej ojej. Jakie to smutne. Lisa chciałaby wyjść za mąż z miłości - ironia Isabel powoduje we mnie chęć wejścia tam i skopania jej tyłka.
- Przestań - warczy brunetka.
Milknie śmiech Isabel, a to świadczy, że blondynka przestaje być miła.
- Posłuchaj kretynko, jeżeli nie chcesz powrócić do swojej wcześniejszej kariery dziwki, to rób co ci mówię. Masz zniszczyć Nicklasa Bendtnera, rozumiesz, czy mam powtórzyć wolniej? I skłóć go w końcu z Sharon, ileż można czekać.
Nie słyszę odpowiedzi Lisy, najciszej, jak tylko potrafię odchodzę spod drzwi, mając w głowie mętlik.

           Kumulacja problemów jest wystarczająca. Czuję się bezsilnie bo nie wiem co zrobić z życiem, żeby wszystko naprawić. Moja przyjaźń z Jackiem jest praktycznie przeszłością, a ja nawet nie mam szansy, żeby naprawić relację między nami. Szatyn nie odwiedza nas już bo oprócz spiny między nami, wpadł w konflikt z Nickiem, oczywiście z powodu Isabel. Tak więc, jedynie gdzie go mogę widzieć to treningi Kanonierów, ale i tam nie mamy szansy na rozmowę. Kolejnym problemem jest nic innego jak Isabel, Lisa i ich plany. Najgorzej, że nie mam do kogo się z tym zwrócić, Nick odpada na starcie, kłótnia z nim to naprawdę ostatnia rzecz, której chcę. Alex i Aaron również go nie przekonają, a Jack? Nawet mi nie uwierzy. Ostatnio się o tym boleśnie przekonałam.
             Tak więc, gryząc się z myślami, wracam z zakupów. I to opaczność chyba zrządza, że wpadam na Riley.
- Sharon! - woła szczęśliwa, po czym ściska mnie z radością.
- Cześć - uśmiecham się, ale słabo mi to wychodzi.
- Coś się stało? Niezbyt wesoło wyglądasz.
- Może pójdziemy na kawę - proponuję, a dziewczyna przystaje na propozycje.
Wchodzimy do pierwszej lepszej kawiarni, po czym zajmujemy miejsce w rogu sali.
Niemal natychmiast podchodzi do nas kelnerka i wręcza karty, po czym odchodzi. Otwieram swoją zastanawiając się co zamówić, ale Riley nie interesuje zamówienie.
-  Sharon, co jest? - patrzy na mnie wyczekująco - Coś z Nickiem?
Odkładam kartę i spoglądam na brunetkę,
- Właściwie to skąd znasz się z Nicklasem? - zadaję pytanie, które dręczyło mnie już jakiś czas.
Dziewczyna spuszcza wzrok, który wlepia w menu.
- Wiesz, że w kawiarni... - odpowiada po chwili.
- Riley - posyłam spojrzenie, mówiące, że to nie przejdzie.
- Oh, no dobrze... znałam się już z Nickiem wcześniej.
Odchylam się na krześle z jękiem. Dobrze wiem, co to znaczy.
- Błagam, tylko nie to - grymas na mojej twarzy nie znika.
- Co? - dziewczyna nie  rozumie mojej reakcji - O co ci cho...Boże... nie! Oszalałaś?!
Nie dane jest mi poznać jej wytłumaczenia, bo pojawia się kelnerka, aby przyjąć zamówienia, które szybko składamy, by wrócić do rozmowy. Kiedy odchodzi, z twarzy Riley znika to zaskoczone spojrzenia i wraca spokój.
- Pamiętasz bal?
Wpatruję się w nią nie rozumiejąc co to wydarzenie ma wspólnego z Nicklasem.
- Tak, ale co to ma wspólnego z moim bratem?
- Mój partner...
- Twój partner no i.... aaa! - dociera do mnie jej sugestia.
Gdybym piła kawę to pewnie bym ją wypluła.
- Tajemniczym nieznajomym był mój braciszek. Masakra! - wołam, ponownie odchylając się na krześle.
Dziewczyna posyła mi wymuszony uśmiech, ale nie odzywa się ani słowem bo pojawia się kelnerka stawiając przed nami filiżanki kawy i talerzyki z ciastkami. Na moim gości ogromny ptyś. Od razu do głowy powraca Jack, a to wspomnienie wywołuje ukłucie w klatce piersiowej i mój uśmiech znika. Ponownie spoglądam na brunetkę, która wpatruje się w szklankę. Kiedy zastanawiam się jak ją zachęcić, niespodziewanie sama zaczyna.
- Fantastycznie bawiłam się z Nickiem, no wiesz, na balu. Był całkiem inny niż opisują go gazety. Sympatyczny, zabawny. Nawet przez chwilę nie zdawało mi się, że moim towarzyszem jest gwiazda piłki nożnej. Bardzo się zdziwiłam, gdy ściągnął maskę. Przeraziłam się. Lubię piłkę nożną i Arsenal, więc praktycznie znałam wszystkie historie, plotki związane z Kanonierami. Bałam się, że oprócz zniszczenia mnie, złamie mi serce. Po za tym wiedziałam, że nasz światy są zupełnie różne. Uciekłam mu, modląc się, że nigdy więcej go nie spotkam, a nawet jeśli to nie będzie pamiętał kim jestem. A potem... - podnosi wzrok znad filiżanki i patrzy mi w oczy. - Potem spotkałam was w kawiarni. Zdziwiłam się. Podczas tej awantury nie odezwał się ani słowem. Zraniło mnie to, dlatego cię potem źle potraktowałam. Byłam na niego wściekła i myślałam, że ty również nie traktujesz mnie poważnie, bo po co, ty siostra znanego piłkarza, miałabyś się zadawać z głupią kelnerką.
- Ja też byłam kelnerką, a teraz barmanką, nie różnie się od ciebie - wtrącam się.
- Wiem, ale wtedy nie myślałam racjonalnie. Dopiero potem, jakiegoś mroźnego wieczoru wpadłam na Nicklasa w parku. Poznał mnie od razu i nie pozwolił mi odejść, zaprosił na herbatę do kawiarni
i okazało się, że wcale nie myliłam się co do niego, że naprawdę jest ciepłym, sympatycznym facetem, a nie bydlakiem mającym wszystkich gdzieś jak to opisują gazety. Opowiedział mi o tobie, o waszym dzieciństwie, co było potem, jak spieprzył sobie życie, ale nie tylko gadał, słuchał i moich problemów. Tak jakoś się zaprzyjaźniliśmy.
- Kochasz go? - nie zastanawiam się długo, przed zadaniem tego pytania.
Jest zaskoczona, to fakt, ale milczy.  Dopiero po chwili się odzywa.
- Jakie to ma znaczenie. Nawet jeśli... Przecież on ma narzeczoną i dziecko w drodze. Nie odbiorę dziecku, ojca.
- A co jeśli Lisa go niszczy, oszukuje? - irytuję się.
- Nie niszczę ludziom związków - odpowiada spokojnie.
- A co jeśli Nick jej nie kocha, a czuję coś do ciebie. Przez całe życie chcecie się potem męczyć tęskniąc za sobą nawzajem?
- Sharon powiedz wprost, do czego zmierzasz? - patrzy na mnie wciąż spokojnie, ale czuję, że docieram do pewnej granicy.
- Chcę, żebyście byli szczęśliwi - stwierdzam.
W odpowiedzi słyszę jej śmiech.
- No co? - nie rozumiem, o co jej chodzi.
- A czy ty po prostu, nie chcesz rozbić związku Nicklasa z Lisą?
Milczę, dziewczyna przestaje się śmiać i zabiera się za swoje ciastko, które dosyć apetycznie wygląda. Spoglądam na swój talerz i znowu czuję ucisk w żołądku, który nie pozwala mi zjeść swojego ptysia. Do cholery, po co ja go zamówiłam? Teraz będzie ruszać we mnie wspomnienia
i  będę wyglądać jak jedna z bohaterek tych wzruszających powieści, których nienawidzę.
- Lisa niszczy Nicklasa, wszystko uknuła z Isabel, muszę mu pomóc.
- A ja? Mam ci pomóc, nie zważając czy tego chce czy nie? Najważniejszy jest w tym wszystkim Nicklas - rzuca, ale bez złości.
- Przepraszam, to wszystko brzmi nie tak jak powinno - odzywam się, zażenowana swoją głupotą.
- Chodzi mi o to, że powinniście być razem, skoro do siebie coś czujecie.
- A co z tobą i Jackiem?
Patrzę na nią zaskoczona.
- Powinniście być razem, skoro do siebie coś czujecie - powtarza moje słowa.
- Ale my...
- No błagam, jak powiesz, ze to bzdury to prychnę śmiechem.
- Nie mówimy o mnie i Jacku tylko o tobie i Nicku - mruczę pod nosem.
- Jedna rozmowa nie wyklucza drugiej.
Przewracam oczami bo szczerze mówiąc ciężki z niej rozmówca. Nie oszukujmy się, na ważne tematy rozmawiam tylko z Charlie, a Riley jest dopiero drugą dziewczyną, z którą konwersuję o sprawach miłosnych.
- Sharon, rozumiem, że chcesz uszczęśliwić brata i mnie. Masz rację, kocham go, ale to nie jest proste - mówi, ale gestem dłoni daje mi znak, żebym nie odzywała się i pozwoliła jej dokończyć - Nie mogę z nim być, on jest z innego świata, do którego ja nie pasuję. Nie pasuje na te wszystkie klubowe imprezy, okładki tabloidów. Ja jestem zwolenniczką zwykłego życia, w dodatku tu w Londynie, a co by się stało gdyby on postanowił zmienić klub? Nie potrafiłabym żyć na odległość. A Nicklas zasługuje na kogoś lepszego, a nie jakąś zwykłą kelnerkę i proszę cię nie mów już nic więcej - w jej głosie brzmi determinacja, która mówi mi, że muszę zamilknąć.
I to robię. Jej wyznanie mnie po prostu zaskakuje.
- Rozumiem cię - odpowiadam do chwili, a ona kiwa twierdząco głową. - Przepraszam, że próbowałam cię do tego zmusić, jestem głupia.
- Nie mam ci tego za złe - dziewczyna pochyla się bliżej mnie - Jestem za słaba żeby próbować, ale ty możesz to zrealizować.
- Ale...
- Próbuj, powiedz mu co czujesz.


         Rada Riley odnośnie powiedzenia Jackowi o swoich uczuciach ciągle tkwi w mojej głowie. Czego bym nie robiła to ciągle myślę na jej słowami. Czy warto ryzykować? Jest z Isabel, ale czy to takie samo oszustwo jak Nick i Lisa? Milion pytań w mojej głowie i brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie mam nawet do kogo zwrócić się z radą. Nadal mam ciche dni z Charlie, a blondas i reszta muszkieterów to nie partia dobra na miłosne zwierzenia.
- Myślisz, że warto ryzykować i powiedzieć o swoich uczuciach? - o radę pytam w końcu Claire, kiedy siedzimy na trybunach podczas treningu Kanonierów.
Dziewczyna posyła mi zdziwione spojrzenie, nie rozumiejąc skąd takie pytanie.
- Warto - odpowiada po chwili krótko i treściwie.
- Dlaczego?
- Bo wiesz na czym stoisz, nie łamiesz sobie głowy pytaniami, po prostu wiesz i koniec - blondynka podnosi się z trybun - Ale o uczuciach później, teraz mamy trochę papierkowej roboty.
Kocham ten jej realizm.

        W perspektywie podjętej decyzji (najtrudniejszej w moim życiu) oczekiwanie na Jacka to istna nerwówka. Chodzę w tą i z powrotem, co jakiś czas machając na pożegnanie wychodzącym z szatni Kanonierom. przed chwilą musiałam odprawić Nicka i dwóch muszkieterów, którzy nie mogli zrozumieć po co sterczę pod ich "świątynią". Na szczęście dali mi spokój i odeszli, zapewne konsultując się o co mi chodzi. Dobrze wiem kiedy wkroczyć do tej ich "świątyni". Przez czas moich praktyk zdążyłam zorientować się który zawodnik wychodzi w jakiej kolejności. I nieważne czy się gdzieś śpieszą czy nie. Zawsze wychodzą tak samo. I Wilshere zawsze jest ostatni. Czasem ma towarzystwo Wojtka i tak jest dzisiaj. Kiedy wchodzę do pomieszczenia, Jack wiążę sznurówki, a Polak machając torbą nuci sobie jakąś piosenkę. Nie znam, więc pewnie coś z jego ojczystego języka [przyp. aut. - pewnie majteczki w kropeczki łohohoho]. Obaj spoglądają w moim kierunku z zaskoczeniem.
- Cześć Sharon! - śpiewnie woła Wojtek, machając mi na powitanie torbą i to w taki sposób, że uderza się nią w głowę.
Auć.
- Hej - uśmiecham się niepewnie, kierując wzrok na Jacka, który unikając mojego spojrzenia wrócił do przerwanej czynności.
- Coś się stało? - odzywa się Polak.
- Mógłbyś nas zostawić samych - posyłam mu błagalne spojrzenie.
Spogląda na Anglika to na mnie i kiwa głową z uśmiechem.
- Jasnee, nie przeszkadzam - po czym podskakując opuszcza pomieszczenie.
Zapada cisza, którą przerywa Jack, kiedy kończy wiązać sznurówki. Podnosi się i zakłada sobie torbę na ramię, patrząc na mnie wyczekująco.
- Pan Cook cię przysłał? Czy może znowu jakieś pretensje masz? - rzuca z obojętnym wyrazem twarzy.
- Kocham cię - wypalam bezmyślnie, bo gdybym zaczęła się zastanawiać to pewnie odwiodłabym się od tego pomysłu.
Tego się nie spodziewał. Obojętność całkowicie zasłoniło zaskoczenie i całkowita dezorientacja.
- Sharon... - zaczyna, ale milknie bo nie wie co odpowiedzieć.
Nie dziwi mnie jego reakcja, to nie jakiś głupi film, gdzie tuż po wyznaniu uczuć, para rzuca się sobie w ramiona.
- Przepraszam, ja musiałam tak wypalić od razu. Jestem beznadziejna w przemowach i pewnie całkowicie bym się we wszystkim zagmatwała i nie dotarła do sedna... - no i proszę włączył mi się słowotok, a Jack nadal milczy - Oszukiwałam się zbyt długo, myśląc, że to jedynie przyjaźń. Nie potrafię jednak, zbyt długo to w sobie trzymam. I wiem, że czuję do ciebie coś więcej.
- Więcej niż do Aarona? - odzywa się.
- Tak, zdecydowanie więcej - odpowiadam wpatrując się w jego oczy i licząc, że uzyskam jakąś odpowiedź.
Chłopak wzdycha, spuszcza wzrok, po czym ponownie na mnie spogląda.
- Nie, Sharon...
Zamieram. Na rzucanie się sobie w ramiona nie liczyłam, ale na taką reakcję też nie.
- Nie możemy być razem - dodaje.
- To przez Isabel? - patrzę na niego, szukając jakiejś oznaki, że czuje coś do mnie, ale boi się to okazać.
- Nie - stwierdza.
Pada pierwszy cios.
- Po prostu nic do ciebie nie czuję.
Chyba pęka mi serce, ale na tą przypadłość kardiolog nie pomoże.


            Charlie nie spodziewała się chyba odzewu z mojej strony, ale bardziej zaskoczył ją mój widok. Trudno mi było uruchomić laptopa czując lawinę łez pod powiekami, które tak wytrwale wytransportowałam z ośrodka treningowego, w taki sposób, że nikt nie zauważył jak bardzo rozbita jestem. Ale teraz bezpieczna w swoim pokoju ryczałam bez przeszkód, nie groziło mi wykrycie przez Nicka bo on żyje teraz w przekonaniu, że potrzebuję snu i za żadne skarby niech nie wchodzi. Ryczę nawet gorzej niż te wszystkie bohaterki romantycznych historii, ale one... przecież nie mogły czuć tego tak boleśnie jak ja. One miały jakąś nadzieję, a ja żadnej.
- Ronnie co jest?! - blondynka zapomina nawet o złości na mnie.
- On mnie nie kocha - tylko tyle mogę jej powiedzieć.
Na jej twarzy pojawia się smutek i pewna zaduma. Nie mówi nic. Nie krytykuje, nic. Pozwala mi się wyryczeć i uspokoić.
- Wiesz, że nie mogę nic na to poradzić. Jestem beznadziejna w temacie miłości i dobrze o tym
wiesz - stwierdza.
Kiwam tylko głową.
- Nie wiem co mam ci doradzić, co powinnaś zrobić. Na miłość nie ma lekarstwa. To jak przeziębnie, potrzeba czasu, tylko, że więcej.
Ocieram łzy, patrzę na jej spokojną twarz i wtedy już wiem co mam zrobić.
- Potrzebuję twojej pomocy.
- A czego ci trzeba? - spogląda na mnie zdziwiona.
- Trochę ciuchów, kosmetyków i szpilek.
Jest już totalnie zaskoczona.
- Do czego są ci potrzebne? - blondynka nic nie rozumie.
- Do zmiany. Musi wiedzieć co stracił.





Od autorki: YEEEP. Mamy 17, dosyć szybko, ale jest.
Proszę tylko bez próby morderstw na mojej osobie, ale wszystkiemu winna jest moja bania, która całkowicie wymyśliła zakończenie tej historii. Potrzebuję jedynie czasu bo pomysł jest.
Tak, to prawda, Sharon przechodzi wewnętrzną zmianę, Wam pozostawię ocenę z jakim skutkiem.
Nie wieszać mi psów na Jacku, on od razu miał być dupkiem, a Aaron kochanym przyjacielem.
Jak się nie podoba to mi przykro, ale tak jak zaplanowałam tak to wszystko piszę.

Co do wczorajszego meczu to jestem zażenowana.
Jedynym plusem mentalnym był boski Ramsey w deszczu.
Pozdrawiam i kocham. Wasza oddana Katorga.