niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 2

         Moja nieudana kariera kelnerki jest teraz częstym tematem żartów Isabel. Raz nawet chciałam rzucić w nią talerzem, kiedy z tym swoim durnym uśmieszkiem po raz 12638390202 relacjonowała macosze, moją upokarzającą porażkę. Mimo jej kpin, postanawiam nie odpuścić i szukać pracy. Już któryś dzień zaglądam do różnych kawiarenek w nadziei, że poszukują niezdarnej kelnerki pracującej w weekendy. Mimo tego, że wyleciałam z  pracy, odczuwam, że czegoś się nauczyłam. W dodatku jakaś wewnętrzna siła mówi mi, że jeszcze się na tym porządnie odbije. Podobno nadzieja umiera ostatnia.
        Któregoś dnia ktoś wysłuchał moich próśb. Na drzwiach jednego z klubów odnalazłam informację, że poszukują barmanki. Plusem było to, że nie muszę latać od stolika do stolika, więc nie grozi mi wypadek. Z  szybko bijącym sercem wchodzę do środka. Wnętrze nie odstrasza, tak jak się na początku obawiałam. Klub wydaje się ekskluzywny: eleganckie kanapy, bilard, piłkarzyki, parkiet. Stojąc w drzwiach dochodzę do wniosku, że nie jest tak źle. Z nadzieją w sercu podchodzę do baru przy którym rozmawia dwóch chłopaków.
- Czy mogłabym porozmawiać z szefem? - kieruje pytanie do barmana.
Obrzuca mnie bacznym spojrzeniem od stóp do głów. Uśmiecha się uprzejmie i nakazuje, abym chwile poczekała. Więc czekam. Czuje na sobie spojrzenie bruneta siedzącego obok i popijającego sok. Coraz wyraźniej wyczuwam niezręczność sytuacji. Kiedy mój towarzysz postanawia się odezwać, nagle z zza drzwi zaplecza wychodzi barman wraz z moim przyszłym pracodawcą. Z pozytywnym zaskoczeniem przekonuje się, że szef tego klubu nie wygląda jak typowy tępy osiłek ze swoim ulubionym tekstem: "eee nie płacisz to wyjazd". Ubrany w elegancki garnitur z uprzejmym uśmiechem. Wygląda nawet dość młodo, powiedziałabym, że fanki zarostu u facetów określiły by go mianem przystojniaka.
- Nazywam się Mark Walker, jak się pani domyśla jestem właścicielem tego klubu - wita się ze mną uściskiem dłoni.
- Sharon Bendtner.
- W sprawie pracy?- od razu przechodzi do rzeczy.
W odpowiedzi kiwam twierdząco głową.
- Zapraszam.
Kulturalnie przepuszcza mnie w drzwiach do gabinetu, co powoduje, że zaczynam go lubić. Ręką wskazuje fotel po czym sam zajmuje miejsce za biurkiem naprzeciw mnie.
- Czyli twierdzi pani, że jest gotowa podjąć pracę w moim klubie. Można wiedzieć dlaczego?
- Od dwóch tygodni studiuję tutaj i chciałabym znaleźć jeszcze jakieś płatne zajęcie.
- Co pani studiuje?
- Fizjoterapię.
- Dobrze. Rozumiem więc, że z powodu studiów chciałaby pani pracować jedynie w weekendy...
- Jeżeli to byłoby możliwe to z pewnością tak - posyłam mu niepewny uśmiech.
Mężczyzna kiwa głową.
- To dobrze się składa, bo właśnie na okres weekendów potrzebuję pracowników. W moim klubie zatrudniam ludzi od 20 do 30 roku życia. A jak wiadomo "młodzież" w weekend lubi się wyszumieć - Mark uśmiecha się.
- Czyli jest szansa, że dostanę tą pracę? - kieruje do niego nieśmiałe pytanie.
- A pracowała pani kiedyś jako barmanka?
- Byłam kelnerką- uśmiecham się blado na wspomnienie mojej ostatniej porażki.
Szef nie pyta o przyczyny zakończenia mojej poprzedniej pracy, za co jestem mu cholernie wdzięczna. Milczy przez chwilę, usilnie nad czymś myśląc.
- Myślę, że zatrudnię panią na okres próbny.
- Naprawdę - spoglądam na niego z nadzieją.
- Tak, proszę przyjść w sobotę na godzinę 18 wtedy ustalimy resztę szczegółów.

       I tak oto w serce Sharon Bendtner wlewa się nadzieja, że człowieka w życiu może spotkać szczęście. Nawet perspektywa mieszkania z Isabel nie jest już dla mnie tragedią. Blondynka wkręcona w świat modelingu w domu jedynie śpi. W weekendy znika na imprezy. Minusami obecnej sytuacji są wszystkie domowe obowiązki, które na mnie spadają.
        Po zakończeniu porządków siadam wreszcie do upragnionej nauki. Jest godzina 14, mam jeszcze cztery godziny do rozpoczęcia pracy. Otwieram zeszyt i zabieram się do pracy. Jednak nie dany jest mi spokój. Drzwi do pokoju otwierają się, a do pomieszczenia wchodzi Isabel. Ubrana w krótką krwistoczerwoną sukienkę i buty na obcasie. Domyślam się, że ten wieczór nie zamierza spędzić bezczynnie.
- Chce, żebyś przygotowała mi kolację - mówi  zakładając ręce na biodrach.
Nawet nie podnoszę na nią wzroku. Poprawiam jedynie spadające z nosa okulary. Moja bierność irytuje Isabel, która podchodzi i zamyka mi zeszyt.
- Chcę, żebyś przygotowała mi kolację - powtarza słowa wolno i dobitnie.
- Nie mam czasu - odpowiadam jej w podobnym tonie, po czym ponownie otwieram zeszyt.
Isabel nie poddaje się jednak bez walki, wyrywa mi zeszyt i uderza nim o stół.
- Nie interesuje mnie to, czy masz dużo nauki czy nie! Kolacja ma być gotowa na godzinę 18:00 czy tego chcesz czy nie! - wrzeszczy.
Tak jest zawsze, jeżeli Isi nie dostaje tego czego chce, wrzeszczy, czasem nawet piszczy. Jest tak tępa, że nie potrafi ułożyć składnie zdań. Jak jej się to uda to zazwyczaj są bardziej głupie niż ona sama.
- Bo co? - odpowiadam beznamiętnie.
- Bo to, że zaraz wykonam telefon, który zakończy twoją naukę w tym pięknym mieście.
- Nie zrobisz tego - podnoszę się z łóżka.
Czuję jak wszystko zaczyna się we mnie gotować. Wiem jednak, że skoro Isabel odkryła na mnie sposób to jestem już przegrana. A już się zaczęło układać.
- Zrobię to z wielką przyjemnością.
-  To co mam przygotować? - wzdycham biorąc do ręki zeszyt.
Nie patrzę na nią. Ten uśmiech tryumfu, który maluje się na jej twarzy może mnie dobić.

       Po raz kolejny dziękuje Bogu, za pracę. Dzięki niej nie muszę siedzieć w domu i słuchać tych nienaturalnych i irytujących chichotów mojej siostrzyczki. Ona sama jak widać nie próżnuje i rozwija się towarzysko w Londynie. Na kolację, którą musiałam przygotować, ma przyjść jakiś nowy facet blondynki.
Nie zazdroszczę mu, przebywanie w jednym pomieszczeniu przez kilka godzin z Isabel to nie lada wyzwanie.  Do tego słuchanie jej paplaniny o nowych butach czy o jej karierze to już zdecydowanie czynność, która przekracza nawet moją skalę cierpliwości. Według mnie, nowy chłoptaś "upolowany" przez siostrzyczkę to tępy model, którego ulubionym tematem są pieśni chwalebne - co ciekawe - na własny temat.
       Kiedy wychodzę krzyczę do strojącej się Isabel coś na kształt: "Miłego wieczoru!" , ale jak zwykle wychodzi mi jedynie: "Udław się". Na szczęście słuch absolutny posiada po matce więc nic nie słyszy.
Punkt dla mnie.
       W klubie jest już pełno ludzi. Po ustaleniu podstawowych zasad, które powinnam znać, załatwieniu formalności, zapoznaniu się z współpracownikami, zabieram się do pracy, bo niestety, jest jej tu bardzo dużo. Po półgodzinnym nalewaniu napoi, zaprzyjaźniam się z James'em, który pracuje tuż obok mojego stanowiska. Przystojny, dobrze zbudowany, mógłby zawrócić w głowie niejednej dziewczynie. Jego główną cechą wyglądu dzięki której wyróżnia się spośród barmanów są średniej długości, brązowe włosy związane w kucyk. W oczach dostrzegam wyraźny wesoły błysk. Chłopak jest bardzo sympatyczny. Mimo kilku moich wpadek, uśmiecha i pomaga mi z nich wybrnąć. Szczególnie rozśmieszył zarówno mnie jak i klienta, kiedy przez przypadek wylałam na czekającego na zamówienie, mężczyzny, sok. James uśmiecha się i pyta czy nie podać do tego słomkę. Na mojej szczęście mężczyzna posiada poczucie humoru więc nie kończy się to źle. Mój towarzysz jedynie puszcza mi oko i zabiera się za swój" rejon" zamówień. Do końca zmiany nie spotyka mnie już żadna przykra niespodzianka.
        Jest już bardzo późno, gdy wracam do domu. W mieszkaniu panuje cisza. Jedynie w jadalni dostrzegam dowód na to, że ktoś tu mieszka - resztki kolacji i opróżniona butelka wina: "Bordeaux" ozdabiają stół. Czuję jak moje oczy same się zamykają, ale mimo wszystko cicho, jak tylko potrafię, zabieram się za ogarnięcie bałaganu.

           Kiedy otwieram oczy, ze zdziwieniem stwierdzam, że przespałam jedynie 5 godz. Wczoraj a właściwie dzisiaj położyłam się nad ranem. Najpierw musiałam posprzątać, pozmywać. Kiedy się wykąpałam utraciłam ochotę na sen więc zabrałam się za naukę. Nawet nie wiem kiedy usnęłam. To była pracowita noc, ale nie czuję zmęczenia, wręcz przeciwnie, przemawia przeze mnie jakaś dziwna chęć działania przeplatana z zadowoleniem i energią. Wstaję z łóżka i podchodzę do okna lekko je uchylając. Wdycham rześkie powietrze i postanawiam zacząć dzień od porządnego prysznicu, taki czyścioszek ze mnie.
           Wychodząc z łazienki wycieram jeszcze wilgotne włosy, kieruje się w stronę kuchni aby przygotować coś na śniadanie, zarówno sobie jak i Isabel. Jednak im bliżej jestem kuchni, tym bardziej czuję woń świeżych naleśników z dodatkiem cynamonu. Zdaję sobie sprawę, że ktoś mnie ubiegł. Tylko ciekawi mnie kto. Jestem pewna, że to nie Isabel. Akurat ona ma dwie lewe ręce do gotowania, a poza tym naleśniki są u niej na czarnej liście. Kiedy wchodzę do kuchni zamieram.
- Co ty tu robisz! - podnoszę głos na widok mojego prześladowcy.
A jakby inaczej, chłopak o niesamowitych oczach i słodkich dołeczkach jak gdyby nigdy nic, stoi w mojej kuchni jedynie w bokserkach i koszulce i smaży naleśniki. Przecieram oczy bo chyba mam omamy.
- Nie widzisz, gotuje - odwraca się w moją stronę nieznacznie, po czym powraca do czynności.
Za chwilę jednak zastyga z patelnią w dłoni. Powoli jak na zwolnionym filmie odwraca się w moim kierunku.
- Co ty tu robisz? - marszczy brwi w zabawny sposób.
- Akurat ja tu mieszkam - zakładam wyzywająco ręce na biodrach.
Mierzy mnie uważnym spojrzeniem.
- Gustowny staniczek - stwierdza po chwili z lekkim uśmiechem.
Zaskoczona jego widokiem w kuchni, na śmierć zapominam, że przyzwyczajona do samotności w domu, po porannym prysznicu zazwyczaj ubiór zostawiam na potem i pędzę przygotowywać śniadanie. Z okrzykiem zakrywam się więc ręcznikiem, którym wcześniej wycierałam włosy.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie- próbuję odwrócić uwagę od niezręcznej sytuacji.
- Ja... - zanim dane mu było dokończyć do kuchni wkracza uśmiechnięta Isabel, odziana w jedwabny szlafroczek.
- Cześć Jacky - mruczy nie zwracając uwagi na moją osobę.
- Hej Isabel - mogę przysiąc,ale odnoszę wrażenia, że uśmiech naszego towarzysza jakby zbladł.
- A ty co tak stoisz - siostra warczy na mnie, ale kiedy dostrzega zdziwione spojrzenie chłopaka reflektuje się - To znaczy... dlaczego nie pomagasz Jacky'emu - posyła mu szeroki uśmiech.
- Dopiero tutaj weszłam i jestem ciekawa co on tu robi? - krzyżuje ręce na piersiach jednocześnie dokładnie okrywając się ręcznikiem.
- Nocował tutaj... masz z tym jakiś problem? To mój gość - odpowiada, po czym nie patrząc na mnie podchodzi do szafki i wyciąga butelkę wody aby się napić.
Łapię spojrzenie, które rzuca mi blondyn znad patelni. W jego oczach dostrzegam coś na kształt rozbawienia mieszanego z fascynacją. Odwracam się i kieruje swój krok w stronę pokoju. Czuję jednocześnie, że cała radość, którą odczułam po przebudzeniu, gdzieś wyparowała.
-  Zrób zakupy - słyszę jeszcze słodki głos Isabel - dzisiaj twoja kolej.
Jasne. Moja kolej już następny dzień z rzędu, od kilku ładnych lat. A nie przepraszam! Od zawsze.
      Kiedy ubrana w najwygodniejszy i najzwyklejszy strój schodzę po schodach na dół, Jack wychodzi z kuchni.
- Zapraszam na śniadanie - uśmiecha się.
- Nie dzięki, muszę zrobić zakupy - mruczę pod nosem.
- Daj spokój - chłopak prowadzi mnie w stronę kuchni - nie uciekną.
Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale mu ulegam. To chyba wszystko przez jego sympatyczne zachowanie. Popełniłam ogromny błąd sądząc, że to tępy model. Chłopak jest przystojny i do tego miły, czego chcieć więcej. Isabel ma zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Jedno mnie tylko nurtuje. Jak tak fajny chłopak wytrzymuje z taką zołzą. Bo otóż kolejne pytanie na które nawet uczeni nie znają odpowiedzi.
        Mija dobre parę minut. W wesołej atmosferze jemy śniadanie, śmiejąc się i rozmawiając wręcz o wszystkim, no prawie, Jack nie chce zbyt o sobie opowiadać. Jednak nie naciskam, sama również nie jestem skora do poruszania tematu swojej przeszłości. W końcu  swym towarzystwem raczy nas sama Isabel. Ubrana w najlepszą sukienkę, wymalowana jak na pokaz. Chłopak uśmiecha się i proponuje naleśnika.
Dziewczyna uśmiecha się słodko.
- Nie dziękuję, Jacky, naleśniki są zbyt kaloryczne.
W tej chwili już wiem, że muszę ratować honor tego domu, który ta dziewczyna codziennie wystawia na próbę. Mimo tego, że chłopak kiwa z uśmiechem głową, wyraźnie widzę, że jego oczy robią się nagle smutne. Duma faceta została nadszarpnięta, ale Isabel nawet tego nie dostrzegła. Zabieram się więc za ratowanie sytuacji.
- A ja ja jeszcze zjem. Są pyszne - po czym wciągam na talerz kolejne dwa placki.
Muszę przyznać, że jestem dość ofiarna. Zrobiło mi się żal chłopaka siostry, że narażając mój żołądek pożeram kolejne dwa naleśniki chociaż zaczyna mi się robić już odrobinę niedobrze na samą myśl o nich. Co przejedzenie robi z człowiekiem. Jednak moja ofiara nie idzie na marne, chłopak uśmiecha się do mnie, a w jego oczach znowu dostrzegam ten łobuzerski błysk. Niestety Isabel również to dostrzega. Naburmusza się lecz po chwili usuwa z twarzy grymas i uśmiecha się uroczo.
- Jedz Sharon i tak niedługo się w tych drzwiach nie zmieścisz.
- To się poszerzy - burczę z pełną buzią.
Jack parska śmiechem ale milknie na widok wyrazu twarzy Isabel. W ciszy kończymy posiłek. Nikt z nas się nie odzywa. Blondyn siedzi zasępiony i już nie jest skory do pogaduszek. Tak właśnie działa Jessica. Potrafi zniszczyć nawet najlepszą zabawę. I właśnie ten talent do siania niezgody odziedziczyła po niej Isabel.

       Po śniadaniu zaczynam zbierać się na zakupy. Kiedy wiążę buty, z łazienki wychodzi już kompletnie ubrany Jack(a szkoda).
- Idziesz do sklepu? - pyta.
- Tak - odpowiadam mu lakonicznie.
- Pomogę ci, pójdę z tobą.
Podnoszę na niego zdumiony wzrok. Uśmiecha się do mnie. Po raz kolejny mam szansę na widok jego oczu z bliska. Nie będę kłamać. Chłopak jest z Isabel ale to nie przeszkadza mi sądzić, że oczy to on ma cudowne.
- A Isabel... - robię niepewną minę.
- Co Isabel? - dziwi się.
- Nie będzie miała nic przeciwko. Wiesz nie chce mieć nieprzyjemności, że odbijam jej chłopaka - uśmiecham się.
- Ty... myślisz, że my? To znaczy, że jesteśmy razem?
- A nie? - w tej chwili zaczynam się czuć niezręcznie.
No ale czy to nie jest niezręczne? Stoimy naprzeciw siebie w ciemnym i małym holu, wpatrując się w oczy i rozmawiając o nim i Isabel. Kto jak kto ale ja to nie czuję się pewnie w takiej sytuacji.
- No coś ty! skąd ci to przyszło do głowy! - uśmiecha się.
- No wiesz, jedliście razem kolację, spaliście w jednym łóżku. To chyba nie powinno budzić niepewności.
Jestem durna. Tak właśnie. Uważam się za inteligentniejszą od marginesu typu Isabel, a sama na propozycję chłopaka o to, że będzie mi towarzyszył na zakupach zaczynam gadać o jego związku. Od kiedy zakupy mają powiązanie ze związkami międzyludzkimi. To tak jakby kojarzyć prasowanie z seksem.
Nie dowiem się jednak co on ma do powiedzenia bo do holu wkracza Isabel i mierzy nas badawczym spojrzeniem.
- Jacky, już idziesz? - zaczyna świergotać.
- Pomogę Sharon z zakupami - stwierdza, a ja czuję dziwne kołatanie w brzucha na dźwięk jego głosu wypowiadającego moje imię.
Jestem duuuuurna.
- Poradzi sobie, chodź opowiesz mi co nie co o swojej karierze - patrzę wymownie w sufit a jakiś głupi głos w mojej głowie mruczy mi, że byłabym lepszym towarzystwem dla Jacka.
Strasznie durna.
- Później pogadamy - chłopak jedynie przelotnie całuję Isabel w policzek  co kończy dyskusję.
Wychodzimy z domu. Chłopak opowiada coś o swoim genialnym psie, ale ja go nie słucham. Głupi głos z mojej głowy proponuje tysiąc sposobów na bolesną śmierć dla mojej przyrodniej siostry.

       Po opanowaniu nerwów, zaczynam się uspokajać. Pewnie rozpoczynam konwersację a nawet serię żartów. Kiedy wychodzimy ze sklepu już na pełnym luzie opowiadam o weselszych chwilach mego życia. Nawet nie zauważam kiedy chłopak znika. Rozglądam się za nim. Dostrzegam jego osobę dopiero za jakimś słupem. Po raz pierwszy dochodzę do wniosku, że ma jakiegoś bzika.
- Co jest? - pytam kiedy ostrożnie wygląda zza murka w odległym kierunku.
- Dziennikarze - mruczy.
- Co? - mieszania fascynacji i zaskoczenia wdziera się zarówno do mojego tonu jaki i wyrazu twarzy.
Stoimy na jednej z ruchliwych ulic. Schowani za jakimś słupomurkiem. On wygląda zza niego jak agent 007 a ja trzymam w dłoniach siatki z zakupami i patrzę na niego jak na idiotę. Idealne i romantyczne miejsce. Rzucę chyba studia i napiszę scenariusz, Oscar murowany.
- Chodźmy - pogania mnie.
Całą drogę powrotną skradamy się. Sympatyczną  rozmowę bierze szlag tak jak zresztą i mnie. Po tej przeprawie, nie zwracam już na niego uwagi i idę do pokoju. Faceci są jednak dziwni.



Od autorki: Welcome everybody! Jestem strasznie szczęśliwa, że w końcu mogę opublikować kolejny rozdział. Przyznam się szczerze, że nawet mi się podoba. Chcę również podziękować czytającym i komentującym. To prawdziwa motywacja do napisania kolejnego. Jednak mam i smutną wiadomość. Kolejnego rozdziału można się spodziewać chyba dopiero pod koniec kwietnia. Teraz muszę się skupić na nauce. Obiecuję jednak, że w każdej wolnej chwili coś naskrobię. Pozdrawiam :) 

Wesołych Świąt i mokrego dyngusa! :)       

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 1

            Przeprowadzka do Londynu mogła być tak piękną perspektywą. No właśnie, mogła być... Nadzieja na upragnioną wolność stopniała, niczym śnieg, kiedy okazało się, że nie mogę pojechać sama. Wraz ze mną nowy etap w życiu rozpocznie "kochana" przyrodnia siostra. Isabel w chwili gdy dowiedziała się o mojej szansie na wymianę studencką do jednej z londyńskich uczelni, stwierdziła, że ona również chce rozwinąć swoje skrzydła w modelingu i śpiewie. Te jej bzdurne ambicje udzielały się od Jessicy, która była zwolenniczką spełniania marzeń w kierunkach, gdzie liczyła się siła przepychu, kasa i oryginalność. Bogu dzięki, oryginalność nie była cechą mojej siostrzyczki. Isabel to jedynie pusta, plastikowa lalka i kopia własnej matki. Jedyną rzeczą której jej brakowało była inteligencja. Niestety macocha posiadała trochę sprytu. Wiedziała jak się ustawić w życiu, jak uknuć intrygę w taki sposób by wszystko szło po jej myśli. To było najgorsze. Nie bałam się jej jednak. Z biegiem lat nauczyłam się radzić z nią i jej córeczką. Ale i cierpliwość się kiedyś kończy.
      Kiedy kieruję wzrok na dwie najbardziej znienawidzone osoby w moim życiu, uśmiecham się mimowolnie. Siedzą w jednakowych pozycjach, z nogą założoną na nogę. W identyczny sposób czytają jakieś durne kolorowe magazyny. Ubrane w barwne sukienki, idealne na plaże. Staram się powstrzymać chichot. Kiedy wspomniałam im o tym, że w Londynie pogoda bywa bardziej kapryśna Jessica parsknęła jadem śmiechem i stwierdziła:
- O czym ty opowiadasz, głupia dziewucho. Lato się zbliża. W Londynie jest zdecydowanie cieplej niż u nas. Weź lepiej walizkę Isi i nie zawracaj mi głowy.
- Jasnee - mruknęłam wtedy jedynie pod nosem i zabrałam to cholerstwo w którym siostrunia chyba schowała kamienie. 
Uśmiecham się czekając na dalszą część podróży i minę Jessicy kiedy przekona się, że Londyn wcale nie różni się pogodą od Kopenhagi. Wyciągam jedynie książkę i czekając na rozwój wypadków zagłębiam się w lekturze. 
             Kiedy opuszczamy pokład samolotu, Jessica klnie pod nosem. Czuje wtedy przypływ satysfakcji. W stolicy leje jak z cebra. Koszmarnie drogie płaszczyki leżą spokojnie na dnie ledwo zamkniętych walizek. Z uśmiechem tryumfu zapinam kurtkę, zakładam kaptur i chowam ręce do kieszeni. Czuję na twarzy mordercze spojrzenie macochy i siostry, która zaczyna coraz bardziej drżeć na ciele. Ludzie mijający naszą trójkę, patrzą z politowaniem na dwie kobiety, ubrane w sukieneczki. Czerwona na twarzy Jessica zamawia taksówkę. 

          Oglądając pokój, w którym spędzę rok stwierdzam  z zadowoleniem, że jest idealnie przystosowany do moich potrzeb. Eleganckie staromodne meble, które nadają klimat XIX wiecznej Anglii. Średniej wielkości łóżko wraz z biurkiem potrzebnym do nauki. Czego chcieć więcej. Widok z okna to obraz na Big Bena. Gdybym była romantyczką, odpłynęłabym do raju. Jednak jak na razie czeka mnie jeszcze życie męczeńskie z siostrą. W momencie gdy podziwiam sypialnię, w kuchni słyszę Jessicę. Po jej niezadowolonym tonie wnioskuję, że dom urządzony w sposób klasyczny, nie jest idealnym miejscem dla kochanej córeczki. No cóż, macocha nigdy nie była fanką sztuki. Jeżeli kupuje obrazy to jedynie te, które polecają jej równie durne jak ona przyjaciółeczki, mające tak wielkie pojęcie o sztuce jak ja o motoryzacji. 
- Co to w ogóle ma być, przecież to się zaraz rozleci - warczy Jessica trzaskając drzwiami od szafki.
Wchodzę do kuchni i opieram się o futrynę obserwując głupotę macochy. Jessica od razu mnie dostrzega i kieruje swój gniew w kierunku mojej osoby.
- A ty co tak stoisz? Pomogłabyś. Po zakupy trzeba iść. Jutro rano Isi idzie do agencji...
- Chyba towarzyskiej - prycham pod nosem.
- Co powiedziałaś? - kobieta marszczy brwi i patrzy na mnie podejrzliwe.
- Nic mamusiu, po prostu zgadzam się z tobą. Isabel powinna rano zjeść jakiś lekki posiłek, aby następnie powalić kreatorów mody - ćwierkam ze sztucznym uśmiechem.
Macocha nie zauważając mojego sarkazmu uśmiecha się sztucznie i podaje mi pieniądze.
- Wiesz co kupić...
- Tak, mleko beztłuszczowe, 3 jogurty light, 2 grejpfruty, chleb razowy i musli owocowe - wyliczam.
- Może będą jeszcze z ciebie ludzie - "mamusia" raczy mnie uśmiechem.


          Zakupy to czynność, którą nawet lubię. Chyba, że idę na nie z matką i siostrą. Wtedy określam je jako 3 stadium niebezpieczeństwa. Podczas kupowania ubrań zawsze dowiaduje się wielu rzeczy i to niekoniecznie miłych. " Przestań się garbić", "Chodzisz jak pokraka, a nie kobieta", "Boże co za paskudztwa kupujesz" i tak już od 10 lat. Ignoruje jej komentarze, ale czasem mam ochotę ją udusić.
Zakupy żywności to również nic przyjemnego. Kiedy kupujemy na zapas. Jessica dokładnie czyta to co jest na ulotce dołączonej do produktu. Co jak co, ale jeżeli mówimy o żywności i przeliczaniu kalorii to ta kobieta jest specem. To fascynujące a zarazem śmieszne. Na szczęście częściej zakupy robiłam sama. Kiedy  nabyłam potrzebne produkty ruszam w kierunku wyjścia. Nagle wpadam na kogoś. Siatka wypada mi z ręki, a wszystko co się z niej znajduje wysypuje się na posadzkę. Klnę pod nosem i rzucam się do zbierania. Osoba, która mnie stratowała również za szybko nie odpuszcza. Kiedy podnoszę głowę mój wzrok spotyka się z najpiękniejszymi oczami jakie dane mi było spotkać. Chłopak również nie odrywa ode mnie spojrzenia, mimo tego, że mija nas tylu ludzi. W końcu otrząsam się z letargu i kieruje wzrok w ziemię po czym podnoszę się. Chłopak robi to samo.
- Przepraszam - mówi cicho, a jednak doskonale go słyszę.
- Nic się nie stało - odpowiadam pośpiesznie, po czym odwracam się i szybkim krokiem, zostawiam zaskoczonego chłopaka w tyle.
Kiedy wychodzę na zewnątrz czuję narastającą złość. Znowu uciekłam, przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej. Niestety. Jedna chwila, a jak potrafi skomplikować życie.


        Wchodząc do domu wita mnie cisza. W kuchni znajduję kartkę, która informuje mnie o tym, że Jessica wraz z Isabel wybrały się na zakupy. Przy odrobinie szczęścia mam czas na spokojne rozpakowanie walizki.
Godzinę później mam już spokój. Nastawiam wodę na herbatę, oczywiście zieloną. Siadam wygodnie w salonie i włączam telewizor, skaczę pilotem po kanałach, ale wciąż przed oczami mam kolor tęczówek chłopaka spotkanego w sklepie. Jednak za chwilę przywołuję się do porządku. Szansa, że go spotkam ponownie jest jedna na milion. Przestaję o nim myśleć i skupiam się na lecącym w telewizji horrorze.


       Wyjazd do Londynu to zdecydowanie jedna z najpiękniejszych rzeczy, która mi się przytrafiła. Głównym powodem są podjęte przeze mnie studia na tej uczelni. Profesorzy i uczniowie byli naprawdę sympatyczni. Już pierwszego dnia poznałam kilka fantastycznych osób. Z uśmiechem wracam z uczelni. Humoru nie psuje mi jeszcze perspektywa ostatniego wieczoru z macochą. Nie dołuje mnie nawet fakt, że muszę spakować jej walizki na drogę powrotną. Kiedy mijam jedną z kawiarenek mój wzrok przykuwa kartka wisząca na drzwiach: "poszukuje kelnerki". Uśmiecham się pod nosem i wchodzę do budynku. 
W środku jest bardzo sympatycznie. Kilka stolików, przyjemna muzyczka w tle, jakaś dziewczyna nalewa kawę do filiżanek. Do moich nozdrzy dociera zapach świeżo parzonej kawy, nie ma nic przyjemniejszego od zapachu tego kofeinowego napoju. Podchodzę do sympatycznie wyglądającej brunetki. Kiedy podnosi na mnie wzrok uśmiecham się. 
- Przepraszam, czy ta informacja na drzwiach jest aktualna? 
Dziewczyna odwraca się w kierunku zaplecza. 
- Szefie! - woła. 
Po chwili  wychodzi wysoki brodaty mężczyzna. Około czterdziestki. 
- Co tam Riley? - pyta, po chwili jego wzrok ląduje na mnie. 
Lustruje mnie od góry do dołu co mnie lekko peszy. 
- W sprawie pracy - dziewczyna kiwa w moim kierunku głową, po czym idzie z zamówieniem do najbliższego stolika. 
- Pracowałaś kiedyś jako kelnerka? 
- Nie, ale szybko się uczę - odpowiadam szybko wbijając w niego błagalne spojrzenie. 
- Każdy tak mówi a doświadczenia brakuje. Nie chce być stratny. 
- John daj jej szansę... - nie zauważam nawet jak brunetka szybko pojawia się tuż obok nas. 
- Nie jestem przekonany... - mężczyzna nie ustępuje. 
- Proszę... 
- Czym się tak w ogóle zajmujesz? 
- Studiuję na najbliższym uniwersytecie - odpowiadam zgodnie z prawdę - Niech mi pan da szansę. 
Mężczyzna wpatruje się we mnie uważnie, wyraźnie się zastanawiając nad opcją zatrudnienia mojej osoby do swojej kawiarni. Widzę jak toczy walkę sam ze sobą po czym po chwili kiwa głową. 
- Dobra, zgadzam się. zaczynasz od jutra - godzina 19, w weekendy od 15 do 19. O pensji i innych taki podstawowych rzeczach pogadamy jutro. 
- Zgoda, bardzo dziękuje - z szerokim uśmiechem ściskam jego dłoń i radosna jak szczygiełek opuszczam lokal.
Życie czasem bywa piękne!


       Jeżeli ktoś powie, że praca kelnerki to bułka z masłem to niech uważa, żeby się tą bułką nie zadławił. Dopiero godzina 20 a ja już odpadam. W tej pracy można poznać naprawdę wielu ludzi, ale wymogi co do wyglądu są dramatyczne. Otóż każda kelnerka obowiązkowo powinna być odziana w białą bluzkę i czarną spódniczkę do tego eleganckie buty. Oberwało mi za ten zbyt zwyczajny strój, na szczęście pomocy udzieliła mi Riley pożyczając swoje ciuchy. Tak więc dzień przebiegł mi na noszeniu kawy, herbaty, ciastek. Dostałam nawet kilka napiwków co było sporym zaskoczeniem. Następne dni były również ciężkie bo do tego doszła jeszcze nauka. 
         Przemęczenie wzięło górę. Dwa tygodnie później po raz pierwszy rozbiłam filiżankę. Niestety i to zaczęło mi zdarzać częściej. Szef milczał, ale w końcu i on nie wytrzymał. Zagroził, że jeszcze jedna wpadka a się pożegnamy. Przez kilka dni pracowałam na najwyższych obrotach niczego nie tłukąc. W moje serce wchodzi nadzieja, że nie będzie już, źle. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo się mylę. Kilka dni później w sobotę, zamiast odpoczywać albo tak jak Isabel, lecieć na imprezę, pracuje jak mrówka. Tego dnia mam utrudnione zadanie gdyż podłoga jest świeżo wypastowana, a moje buty na obcasie strasznie się po niej ślizgają. Z lekkim poddenerwowaniem wychodzę z zamówioną kawą. Kiedy przechodzę obok drzwi nagle się otwierają a do środka wpada chłopak co powoduje, że tracę równowagę a kawa ląduje na jego koszulce. Mam ochotę zakląć na niego, ale nie mam czasu tego uczynić bo w moim kierunku idzie nabuzowany już szef. Chłopak podaje mi rękę i pomaga wstać przepraszając, gdy spoglądam na niego zirytowana okazuje się, że    to właściciel niesamowitych brązowych tęczówek. 


- To już kolejna wpadka, znasz zasady - szef chodzi od jednego kąta gabinetu do drugiego. 
- Ja nie chciałam... po prostu ślisko było - próbuję się usprawiedliwić, ale wiem, że jestem już na spalonej pozycji. 
- I co zawsze tak będzie? Riley nie ma takich problemów. 
Milczę,  po prostu nie wiem co powiedzieć.  Szef wzdycha ciężko po czym siada na przeciw mnie. 
- Sharon...Lubię cię, naprawdę, widzę jak się starasz. Ty nie dajesz sobie rady. Trudno ci pogodzić studia i pracę.  Przykro mi. Naturalnie wypłacę ci zaliczkę za ostatnie dwa tygodnie, ale nasza współpraca się kończy. 
Kiwam głową po czym wstaje. 
- Do widzenia - mówię. 
- Powodzenia Sharon - odpowiada i kieruje wzrok w papiery. 
Ubieram płaszcz i wychodzę. Idąc ulicą czuję narastający żal i złość. Zawsze kiedy zaczyna się układać, coś musi pójść nie tak. Przejeżdżający samochód zwalnia obok mnie. Przez otworzoną szybę zauważam chłopaka, którego na swoje nieszczęście dwa razy spotkałam.   
- Może podwieźć? - uśmiecha się ukazując w policzkach dwa słodkie dołeczki. 
Rozczuliło by mnie to, ale byłam na niego za bardzo zła. 
- Spadaj - warczę w odpowiedzi. 
Uśmiech znika z jego twarzy. 
- Przecież cię przeprosiłem - robi głupią minę. 
Prycham i idę dalej, na mój życiowy pech zaczyna padać deszcz, co sprawia, że irytuję się jeszcze bardziej.
Chłopak nie odpuszcza i jedzie cały czas obok mnie. 
- Może już sobie pojedziesz? 
- Po co? Mam bardzo ładne widoki. 
 Kiedy na niego spoglądam widzę jak uważnie obserwuje mój tyłek. Przyśpieszam, ale mój krok jest niczym w porównaniu z samochodem, który nadal jedzie obok mnie. 
- Zmokniesz... 
- Daj mi święty spokój! - tupię nogą jak dziecko któremu zabrano zabawkę - Najpierw wywaliłeś mi zakupy, a teraz straciłam przez ciebie pracę! - zatrzymuje się i patrzę na niego spod byka. 
- W ramach przeprosin odwiozę cię do domu. 
Deszcz zaczyna coraz bardziej padać, a ja czuję coraz większy chłód. Przystaję więc na jego propozycję i wsiadam do samochodu. 
- Nawet nie wiesz gdzie mieszkam - burczę pod nosem. 
- A kto powiedział, że zawiozę cię do twojego domu? - kiedy dostrzega mój wzrok uśmiecha się zawadiacko - Żartowałem. 
Podaję mu adres i do końca podróży nie odzywam się ani słowem. On również nie ryzykuje konwersacji. 



Od autorki: 
Zawiodłam. Dostałam tyle miłych komentarzy(za co serdecznie dziękuje) ale chyba nie sprostałam wymaganiom bo nie dość, że krótkie to jakieś takie.... Może dlatego, że nie lubię pierwszych rozdziałów. Przestaję jęczeć i oddaję Rozdział 1 w wasze ręce. Pozdrawiam ;)