Przeprowadzka do Londynu mogła być tak piękną perspektywą. No właśnie, mogła być... Nadzieja na upragnioną wolność stopniała, niczym śnieg, kiedy okazało się, że nie mogę pojechać sama. Wraz ze mną nowy etap w życiu rozpocznie "kochana" przyrodnia siostra. Isabel w chwili gdy dowiedziała się o mojej szansie na wymianę studencką do jednej z londyńskich uczelni, stwierdziła, że ona również chce rozwinąć swoje skrzydła w modelingu i śpiewie. Te jej bzdurne ambicje udzielały się od Jessicy, która była zwolenniczką spełniania marzeń w kierunkach, gdzie liczyła się siła przepychu, kasa i oryginalność. Bogu dzięki, oryginalność nie była cechą mojej siostrzyczki. Isabel to jedynie pusta, plastikowa lalka i kopia własnej matki. Jedyną rzeczą której jej brakowało była inteligencja. Niestety macocha posiadała trochę sprytu. Wiedziała jak się ustawić w życiu, jak uknuć intrygę w taki sposób by wszystko szło po jej myśli. To było najgorsze. Nie bałam się jej jednak. Z biegiem lat nauczyłam się radzić z nią i jej córeczką. Ale i cierpliwość się kiedyś kończy.
Kiedy kieruję wzrok na dwie najbardziej znienawidzone osoby w moim życiu, uśmiecham się mimowolnie. Siedzą w jednakowych pozycjach, z nogą założoną na nogę. W identyczny sposób czytają jakieś durne kolorowe magazyny. Ubrane w barwne sukienki, idealne na plaże. Staram się powstrzymać chichot. Kiedy wspomniałam im o tym, że w Londynie pogoda bywa bardziej kapryśna Jessica parsknęła jadem śmiechem i stwierdziła:
- O czym ty opowiadasz, głupia dziewucho. Lato się zbliża. W Londynie jest zdecydowanie cieplej niż u nas. Weź lepiej walizkę Isi i nie zawracaj mi głowy.
- Jasnee - mruknęłam wtedy jedynie pod nosem i zabrałam to cholerstwo w którym siostrunia chyba schowała kamienie.
Uśmiecham się czekając na dalszą część podróży i minę Jessicy kiedy przekona się, że Londyn wcale nie różni się pogodą od Kopenhagi. Wyciągam jedynie książkę i czekając na rozwój wypadków zagłębiam się w lekturze.
Kiedy opuszczamy pokład samolotu, Jessica klnie pod nosem. Czuje wtedy przypływ satysfakcji. W stolicy leje jak z cebra. Koszmarnie drogie płaszczyki leżą spokojnie na dnie ledwo zamkniętych walizek. Z uśmiechem tryumfu zapinam kurtkę, zakładam kaptur i chowam ręce do kieszeni. Czuję na twarzy mordercze spojrzenie macochy i siostry, która zaczyna coraz bardziej drżeć na ciele. Ludzie mijający naszą trójkę, patrzą z politowaniem na dwie kobiety, ubrane w sukieneczki. Czerwona na twarzy Jessica zamawia taksówkę.
Oglądając pokój, w którym spędzę rok stwierdzam z zadowoleniem, że jest idealnie przystosowany do moich potrzeb. Eleganckie staromodne meble, które nadają klimat XIX wiecznej Anglii. Średniej wielkości łóżko wraz z biurkiem potrzebnym do nauki. Czego chcieć więcej. Widok z okna to obraz na Big Bena. Gdybym była romantyczką, odpłynęłabym do raju. Jednak jak na razie czeka mnie jeszcze życie męczeńskie z siostrą. W momencie gdy podziwiam sypialnię, w kuchni słyszę Jessicę. Po jej niezadowolonym tonie wnioskuję, że dom urządzony w sposób klasyczny, nie jest idealnym miejscem dla kochanej córeczki. No cóż, macocha nigdy nie była fanką sztuki. Jeżeli kupuje obrazy to jedynie te, które polecają jej równie durne jak ona przyjaciółeczki, mające tak wielkie pojęcie o sztuce jak ja o motoryzacji.
- Co to w ogóle ma być, przecież to się zaraz rozleci - warczy Jessica trzaskając drzwiami od szafki.
Wchodzę do kuchni i opieram się o futrynę obserwując głupotę macochy. Jessica od razu mnie dostrzega i kieruje swój gniew w kierunku mojej osoby.
- A ty co tak stoisz? Pomogłabyś. Po zakupy trzeba iść. Jutro rano Isi idzie do agencji...
- Chyba towarzyskiej - prycham pod nosem.
- Co powiedziałaś? - kobieta marszczy brwi i patrzy na mnie podejrzliwe.
- Nic mamusiu, po prostu zgadzam się z tobą. Isabel powinna rano zjeść jakiś lekki posiłek, aby następnie powalić kreatorów mody - ćwierkam ze sztucznym uśmiechem.
Macocha nie zauważając mojego sarkazmu uśmiecha się sztucznie i podaje mi pieniądze.
- Wiesz co kupić...
- Tak, mleko beztłuszczowe, 3 jogurty light, 2 grejpfruty, chleb razowy i musli owocowe - wyliczam.
- Może będą jeszcze z ciebie ludzie - "mamusia" raczy mnie uśmiechem.
Zakupy to czynność, którą nawet lubię. Chyba, że idę na nie z matką i siostrą. Wtedy określam je jako 3 stadium niebezpieczeństwa. Podczas kupowania ubrań zawsze dowiaduje się wielu rzeczy i to niekoniecznie miłych. " Przestań się garbić", "Chodzisz jak pokraka, a nie kobieta", "Boże co za paskudztwa kupujesz" i tak już od 10 lat. Ignoruje jej komentarze, ale czasem mam ochotę ją udusić.
Zakupy żywności to również nic przyjemnego. Kiedy kupujemy na zapas. Jessica dokładnie czyta to co jest na ulotce dołączonej do produktu. Co jak co, ale jeżeli mówimy o żywności i przeliczaniu kalorii to ta kobieta jest specem. To fascynujące a zarazem śmieszne. Na szczęście częściej zakupy robiłam sama. Kiedy nabyłam potrzebne produkty ruszam w kierunku wyjścia. Nagle wpadam na kogoś. Siatka wypada mi z ręki, a wszystko co się z niej znajduje wysypuje się na posadzkę. Klnę pod nosem i rzucam się do zbierania. Osoba, która mnie stratowała również za szybko nie odpuszcza. Kiedy podnoszę głowę mój wzrok spotyka się z najpiękniejszymi oczami jakie dane mi było spotkać. Chłopak również nie odrywa ode mnie spojrzenia, mimo tego, że mija nas tylu ludzi. W końcu otrząsam się z letargu i kieruje wzrok w ziemię po czym podnoszę się. Chłopak robi to samo.
- Przepraszam - mówi cicho, a jednak doskonale go słyszę.
- Nic się nie stało - odpowiadam pośpiesznie, po czym odwracam się i szybkim krokiem, zostawiam zaskoczonego chłopaka w tyle.
Kiedy wychodzę na zewnątrz czuję narastającą złość. Znowu uciekłam, przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej. Niestety. Jedna chwila, a jak potrafi skomplikować życie.
Wchodząc do domu wita mnie cisza. W kuchni znajduję kartkę, która informuje mnie o tym, że Jessica wraz z Isabel wybrały się na zakupy. Przy odrobinie szczęścia mam czas na spokojne rozpakowanie walizki.
Godzinę później mam już spokój. Nastawiam wodę na herbatę, oczywiście zieloną. Siadam wygodnie w salonie i włączam telewizor, skaczę pilotem po kanałach, ale wciąż przed oczami mam kolor tęczówek chłopaka spotkanego w sklepie. Jednak za chwilę przywołuję się do porządku. Szansa, że go spotkam ponownie jest jedna na milion. Przestaję o nim myśleć i skupiam się na lecącym w telewizji horrorze.
Wyjazd do Londynu to zdecydowanie jedna z najpiękniejszych rzeczy, która mi się przytrafiła. Głównym powodem są podjęte przeze mnie studia na tej uczelni. Profesorzy i uczniowie byli naprawdę sympatyczni. Już pierwszego dnia poznałam kilka fantastycznych osób. Z uśmiechem wracam z uczelni. Humoru nie psuje mi jeszcze perspektywa ostatniego wieczoru z macochą. Nie dołuje mnie nawet fakt, że muszę spakować jej walizki na drogę powrotną. Kiedy mijam jedną z kawiarenek mój wzrok przykuwa kartka wisząca na drzwiach: "poszukuje kelnerki". Uśmiecham się pod nosem i wchodzę do budynku.
W środku jest bardzo sympatycznie. Kilka stolików, przyjemna muzyczka w tle, jakaś dziewczyna nalewa kawę do filiżanek. Do moich nozdrzy dociera zapach świeżo parzonej kawy, nie ma nic przyjemniejszego od zapachu tego kofeinowego napoju. Podchodzę do sympatycznie wyglądającej brunetki. Kiedy podnosi na mnie wzrok uśmiecham się.
- Przepraszam, czy ta informacja na drzwiach jest aktualna?
Dziewczyna odwraca się w kierunku zaplecza.
- Szefie! - woła.
Po chwili wychodzi wysoki brodaty mężczyzna. Około czterdziestki.
- Co tam Riley? - pyta, po chwili jego wzrok ląduje na mnie.
Lustruje mnie od góry do dołu co mnie lekko peszy.
- W sprawie pracy - dziewczyna kiwa w moim kierunku głową, po czym idzie z zamówieniem do najbliższego stolika.
- Pracowałaś kiedyś jako kelnerka?
- Nie, ale szybko się uczę - odpowiadam szybko wbijając w niego błagalne spojrzenie.
- Każdy tak mówi a doświadczenia brakuje. Nie chce być stratny.
- John daj jej szansę... - nie zauważam nawet jak brunetka szybko pojawia się tuż obok nas.
- Nie jestem przekonany... - mężczyzna nie ustępuje.
- Proszę...
- Czym się tak w ogóle zajmujesz?
- Studiuję na najbliższym uniwersytecie - odpowiadam zgodnie z prawdę - Niech mi pan da szansę.
Mężczyzna wpatruje się we mnie uważnie, wyraźnie się zastanawiając nad opcją zatrudnienia mojej osoby do swojej kawiarni. Widzę jak toczy walkę sam ze sobą po czym po chwili kiwa głową.
- Dobra, zgadzam się. zaczynasz od jutra - godzina 19, w weekendy od 15 do 19. O pensji i innych taki podstawowych rzeczach pogadamy jutro.
- Zgoda, bardzo dziękuje - z szerokim uśmiechem ściskam jego dłoń i radosna jak szczygiełek opuszczam lokal.
Życie czasem bywa piękne!
Jeżeli ktoś powie, że praca kelnerki to bułka z masłem to niech uważa, żeby się tą bułką nie zadławił. Dopiero godzina 20 a ja już odpadam. W tej pracy można poznać naprawdę wielu ludzi, ale wymogi co do wyglądu są dramatyczne. Otóż każda kelnerka obowiązkowo powinna być odziana w białą bluzkę i czarną spódniczkę do tego eleganckie buty. Oberwało mi za ten zbyt zwyczajny strój, na szczęście pomocy udzieliła mi Riley pożyczając swoje ciuchy. Tak więc dzień przebiegł mi na noszeniu kawy, herbaty, ciastek. Dostałam nawet kilka napiwków co było sporym zaskoczeniem. Następne dni były również ciężkie bo do tego doszła jeszcze nauka.
Przemęczenie wzięło górę. Dwa tygodnie później po raz pierwszy rozbiłam filiżankę. Niestety i to zaczęło mi zdarzać częściej. Szef milczał, ale w końcu i on nie wytrzymał. Zagroził, że jeszcze jedna wpadka a się pożegnamy. Przez kilka dni pracowałam na najwyższych obrotach niczego nie tłukąc. W moje serce wchodzi nadzieja, że nie będzie już, źle. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo się mylę. Kilka dni później w sobotę, zamiast odpoczywać albo tak jak Isabel, lecieć na imprezę, pracuje jak mrówka. Tego dnia mam utrudnione zadanie gdyż podłoga jest świeżo wypastowana, a moje buty na obcasie strasznie się po niej ślizgają. Z lekkim poddenerwowaniem wychodzę z zamówioną kawą. Kiedy przechodzę obok drzwi nagle się otwierają a do środka wpada chłopak co powoduje, że tracę równowagę a kawa ląduje na jego koszulce. Mam ochotę zakląć na niego, ale nie mam czasu tego uczynić bo w moim kierunku idzie nabuzowany już szef. Chłopak podaje mi rękę i pomaga wstać przepraszając, gdy spoglądam na niego zirytowana okazuje się, że to właściciel niesamowitych brązowych tęczówek.
- To już kolejna wpadka, znasz zasady - szef chodzi od jednego kąta gabinetu do drugiego.
- Ja nie chciałam... po prostu ślisko było - próbuję się usprawiedliwić, ale wiem, że jestem już na spalonej pozycji.
- I co zawsze tak będzie? Riley nie ma takich problemów.
Milczę, po prostu nie wiem co powiedzieć. Szef wzdycha ciężko po czym siada na przeciw mnie.
- Sharon...Lubię cię, naprawdę, widzę jak się starasz. Ty nie dajesz sobie rady. Trudno ci pogodzić studia i pracę. Przykro mi. Naturalnie wypłacę ci zaliczkę za ostatnie dwa tygodnie, ale nasza współpraca się kończy.
Kiwam głową po czym wstaje.
- Do widzenia - mówię.
- Powodzenia Sharon - odpowiada i kieruje wzrok w papiery.
Ubieram płaszcz i wychodzę. Idąc ulicą czuję narastający żal i złość. Zawsze kiedy zaczyna się układać, coś musi pójść nie tak. Przejeżdżający samochód zwalnia obok mnie. Przez otworzoną szybę zauważam chłopaka, którego na swoje nieszczęście dwa razy spotkałam.
- Może podwieźć? - uśmiecha się ukazując w policzkach dwa słodkie dołeczki.
Rozczuliło by mnie to, ale byłam na niego za bardzo zła.
- Spadaj - warczę w odpowiedzi.
Uśmiech znika z jego twarzy.
- Przecież cię przeprosiłem - robi głupią minę.
Prycham i idę dalej, na mój życiowy pech zaczyna padać deszcz, co sprawia, że irytuję się jeszcze bardziej.
Chłopak nie odpuszcza i jedzie cały czas obok mnie.
- Może już sobie pojedziesz?
- Po co? Mam bardzo ładne widoki.
Kiedy na niego spoglądam widzę jak uważnie obserwuje mój tyłek. Przyśpieszam, ale mój krok jest niczym w porównaniu z samochodem, który nadal jedzie obok mnie.
- Zmokniesz...
- Daj mi święty spokój! - tupię nogą jak dziecko któremu zabrano zabawkę - Najpierw wywaliłeś mi zakupy, a teraz straciłam przez ciebie pracę! - zatrzymuje się i patrzę na niego spod byka.
- W ramach przeprosin odwiozę cię do domu.
Deszcz zaczyna coraz bardziej padać, a ja czuję coraz większy chłód. Przystaję więc na jego propozycję i wsiadam do samochodu.
- Nawet nie wiesz gdzie mieszkam - burczę pod nosem.
- A kto powiedział, że zawiozę cię do twojego domu? - kiedy dostrzega mój wzrok uśmiecha się zawadiacko - Żartowałem.
Podaję mu adres i do końca podróży nie odzywam się ani słowem. On również nie ryzykuje konwersacji.
Od autorki:
Zawiodłam. Dostałam tyle miłych komentarzy(za co serdecznie dziękuje) ale chyba nie sprostałam wymaganiom bo nie dość, że krótkie to jakieś takie.... Może dlatego, że nie lubię pierwszych rozdziałów. Przestaję jęczeć i oddaję Rozdział 1 w wasze ręce. Pozdrawiam ;)
Daj spokój, początki zawsze są trudne, a ty na pewno nie zawiodłaś. Szybko i fajnie się czytało ;)
OdpowiedzUsuńKiedy czytałam prolog, pomyślałam sobie "brakuje jeszcze tylko wrednej siostrzyczki" i proszę- jest!
Brązowooki- hm, czekam na bliższe poznanie :D
Na razie nie mogę wiele powiedzieć, to przecież dopiero początek, więc czekam na następny. ;)
Pozdrawiam!
+ Proszę, wyłącz tą wkurzającą obrazkową weryfikację, która sprawdza czy nie jestem robotem ;)
No dobrze, zaufałam Ci i wyłączyłam tą weryfikację. Mam nadzieję, że nie jesteś robotem ;)
UsuńJezu myśłałam, że skomentowałam. Jak zwykle nie wykazałam się inteligencją.
OdpowiedzUsuńOczywiście jak nasza główna bohaterka wadła tylko na pomysł wyjazdu to jej siostrunia też musiała tego zapragnąc. Argh...;/
Ahh ten nasz tajemniczy brązowooki xD Typowy facet jeśli chodzi o ten moment z tyłkiem:P
No i coś często na siebie wpadali :D
Czekam na kolejny :)
Zapraszam na nowość na www.gunner-love.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTrue Lies: Rozdział 3|III http://true-lies-blogstory.blogspot.com/2013/03/rozdzia-3iii.html?spref=tw
OdpowiedzUsuńZapraszam również na inne opowiadania: http://www.blogger.com/profile/12909525416880367759
Wpadłam tu przez przypadek i chyba zacznę dziękować Bogu. Opowiadanie jest świetne i jak możesz mówić że zawiodłaś?? Fabuła oryginalna a styl pisania masz fantastyczny. Pozazdrościć talentu c:Tak węc czekam na kolejny , mam nadzieję, że dodasz szybko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :*
Szkoda, że w pracy się jednak ie udało. Cieszy mnie, że Sharon tak odrywa się od reszty domowników. No i brązowooki... Czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)