poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 15

        Jednym z największych marzeń kibiców piłki nożnej, zdecydowanie jest udział w meczu ukochanej drużyny. Ja miałam takie szczęście, mimo iż nie byłam gotowa zabić za bilet na mecz, to jednak w obecnej sytuacji uczestniczyłam w piłkarskich widowiskach wszelkiej maści, rozgrywanych przez klub z Londynu. Dodatkowo wszystko obserwowałam z ławki rezerwowej. Za taką możliwość ludzie potrafią zrobić wszystko. I to się dzieje akurat teraz. Siedzę sobie obok Claire oraz Aarona i obserwuję jak Kanonierzy zmagają się z Bayernem Monachium na własnym stadionie. Kurczowo ściskam kciuki patrząc na blondasa, który się rozgrzewa i ze skupieniem spogląda na murawę, gdzie jednak sytuacja rozgrywa się na niekorzyść Arsenalu. Jest 60', a wynik 0:1 dla niemieckiej drużyny. Kibice są zaniepokojeni i szczerze mówiąc, ja też. Patrzę w kierunku Jacka, który spluwa na murawę po czym ociera twarz koszulką. Na szczęście nie widać po nim oznak jakiegokolwiek urazu. Obawiam się o jego nogę, bo dwa dni temu przyszedł do pana Cooka, narzekając na ból w prawej kostce. Okazało się, że to nic poważnego, ale fizjoterapeuta nakazał mu nie nadwyrężać się na treningach. Trener chciał posadzić go na ławce, ale szatyn uparł się, że zagra, no i tak się stało. Parę metrów dalej Chambo poprawia getry, a następnie zwraca się do Ozil'a. Gra rusza do przodu.
Czas mija, kibice, zarówno Arsenalu jak i Bayernu, dopingują swoje drużyny. Trener Kanonierów dokonuje zmian, na boisko wbiega Nicklas. Jest zdeterminowany, to widać po jego zaciętej minie. Dalej blondasie, pokaż swoją duńską siłę! Niestety, mimo walki Arsenal przegrywa mecz 0:2, co załamuje kibiców. Porażka na własnym stadionie zawsze druzgoce. Ze smutkiem patrzę na brata, który samotnie schodzi do szatni. Zaraz za nim dąży reszta przybitych zawodników z armatkami na piersiach. Podnoszę się z ławki i w towarzystwie Claire oraz rezerw Arsenalu wkraczam w tunel, który jest przesiąknięty przygnębieniem i piętnem porażki.
           Nawet nie wiem ile czasu czekam na brata i jego kompanów. Parking przy Emirates Stadium pustoszeje, a oni nadal się nie pokazują. Claire wykończona emocjami wieczoru, siedzi na ławce z zamkniętymi oczami i milczy. Zresztą też nie mam ochoty na rozmowę. Tak bardzo przywiązałam się do Kanonierów, że odczuwam żal z powodu przegranej. A może po prostu czuję się częścią drużyny? Sama nie wiem. Spoglądam w kierunku drzwi wejściowych, zauważając brata, który pojawia się na parkingu w towarzystwie Aarona i Chambo, ale za to nigdzie nie widzę Jacka. Dziwne. Patrzę na Nicka, który ze złością szuka kluczy do auta. Nic dziwnego, ostatnio w jego życiu same niepowodzenia. Z całej ponurej trójcy jedynie Alex zdobywa się na uśmiech, którym obdarza mnie i Claire. Muszę jednak przyznać, że ta dwójka bardzo się polubiła. Często ze sobą rozmawiają, żartują. Cieszy mnie to, w końcu i Alex zasługuje na szczęście.
- Głowy do góry, rewanż będzie wasz - stwierdza blondynka podnosząc się z ławki.
Aaron uśmiecha się do niej, ale nadal widać przygnębienie w jego oczach.
- Grałem jak ślepa kura na tamburynie - stwierdza Chambo poprawiając sportową torbę na swoim ramieniu.
- Zawsze mogło być gorzej - odpowiadam.
- W jakim sensie? - Mulat spogląda na mnie w oczekiwaniu.
- Mogłeś grać jak Aaron - puszczam mu oko.
- Przecież on siedział na ławce - Ox patrzy na mnie zdziwiony.
- No właśnie
Chłopak dopiero po chwili odkrywa sens moich słów i uśmiecha się szeroko tak jak i zresztą Rambo, który nigdy nie obraża się za sposób w jaki pocieszam jego kumpli. Żaden z nich nie może jednak powiedzieć ani słowa na jakikolwiek temat bo w tym momencie naszą uwagę zwraca wychodzący z budynku Jack, który jest wręcz nieziemsko wściekły, zaś za nim pędzi Nicole, która nie nadąża za jego szybkimi krokami
i jedynie męczy się w próbie doścignięcia go, stukając swoimi mega obcasami.
- Jacky, zaczekaj!
Chłopak odwraca się szybko, czego nie spodziewała się ruda, więc wpada na niego z impetem. Szatyn jednak łapie ją, chroniąc tym samym przed upadkiem.
- Uratowałeś mnie! - piszczy dziewczyna.
- Jack, mój bohaterze! - pod nosem mruczy Nick, na co cicho wszyscy chichoczemy.
Uspokajamy się po chwili i ponownie spoglądamy na niezbyt uroczą scenkę.
- Nie możesz mnie tak po prostu odtrącić - krzyczy dziewczyna.
- Nie dramatyzuj - prycha Wilshere.
Powiem szczerze, nie spodziewałabym się po nim takiej obojętności, ale w tym momencie bije z niego chłód. Nie oszukując się, mój kumpel to zimny drań. Dziewczyna zaczyna płakać.
- Dlaczego tak mnie traktujesz? - łapie go za koszulę i potrząsa.
- Bo nic dla mnie nie znaczysz. Miło było, ale to koniec.
- Traktowałeś mnie jako zabawkę do łóżka i nic więcej?
- To ty tak o sobie mówisz - odpowiada jej chłopak.
W jego głosie nie ma żadnych ludzkich uczuć, a nawet słychać pogardę. Szczerze mówiąc, mrozi mnie to,  jak spokojnym tonem miesza ją z błotem.
- Jesteś dupkiem - stwierdza Nicole.
Ociera łzy, z jej oczu bije jedynie wściekłość. Spogląda na nas. Jej wzrok spoczywa przez chwile na mnie. Po chwili znowu patrzy na Jacka.
- Brawo, możesz być z siebie dumny. Popisałeś się przed kumplami i przed kolejnymi zdobyczami. Nie martw się szybko wejdą ci do łóżka.
Szatyn spogląda na nas, wyłapuje mój wzrok i patrzy na mnie przez moment. Widzę w jego spojrzeniu coś innego, coś czego nie potrafię zidentyfikować i przypisać do jakichś uczuć. Chłopak z powrotem patrzy na rudowłosą z całkowitą pogardą.
- Nie sądzę, żeby do tego doszło. One nie są łatwe jak ty.
Słysząc te słowa, przechodzi mnie dreszcz. Kolejny dźwięk jaki dochodzi do naszych uszu to siarczyście wymierzony policzek. Rudowłosa jest wściekła. Jej twarz zalewa kolejna fala łez.
- Życzę ci, żebyś w swoim żałosnym życiu cierpiał i to bardzo. Żebyś się zakochał, a ta dziewczyna żeby miała cię gdzieś. Najlepiej niech kocha kogoś innego, niech będą razem na twoich oczach, żebyś czuł zżerającą cię zazdrość, ale nic nie mógł zrobić - dziewczyna łapie oddech i ociera łzy - I żebyś zawsze był samotny. Będziesz przeklinał jeszcze swój los. Kochaj, ale nie bądź kochany.
Ta mowa położyła nas równo na łopatki, nawet Nick patrzy na nią zaskoczony. Jednak to nie koniec. Odpowiedź Jacka powoduje, że nam wszystkim opadają szczęki. Chłopak przybliża się do niej. Wpatrują się w siebie, a szatyn wypowiada to całkowicie spokojnie:
- Skąd możesz wiedzieć, że już tego nie doświadczyłem?

      W samochodzie panuje cisza. Na nic się zdaje próba włączenia radia. Ani ja, ani Nicklas nie mamy ochoty na konwersację. Można by powiedzieć, że oboje nadal jesteśmy w lekkim szoku po scenie, która odegrała się na parkingu obok stadionu. Patrzę przez okno podziwiając widoki rozmywające się za szybą. Stacja radiowa raczy nas wiadomościami na tematy ważne i te mniej. Kiedy spiker omawia mecze Ligi Mistrzów, Nick bez słowa wyłącza radio. Nic dziwnego, o porażce to i ja nie mam ochoty słuchać.
Zapada cisza, ale dobrze widzę, że blondas się z czymś gryzie. I mam racje. Po chwili milczenia spogląda na mnie przez ułamek sekundy i ponownie spogląda na jezdnie.
- Myślisz, że będę dobrym ojcem? - przełamuje się i zadaje mi pytanie.
Patrzę na niego zaskoczona pytaniem, jednak nie przychodzi mi nic innego jak odpowiedzieć na jego wątpliwości.
- Musisz się postarać. Wszystko zależy od ciebie.
- Myślę, że jestem w stanie zapewnić temu dziecku dobre warunki, ale boję się, że będę dawał mu zły przykład. Albo przeczyta kiedyś starą gazetę czy też znajdzie w internecie moje stare brudy i będzie się zastanawiać dlaczego jego ojciec to świr.
- Ja uważam, że sobie poradzisz. Będziesz troskliwy, nadopiekuńczy, ale kochający nad wszystko.
- Tak myślisz? - brat spogląda na mnie z nadzieją.
- Oczywiście. Przecież dobrze cię znam, świrze.
Po chwili ciszy wybuchamy śmiechem.

       Noc, mrok i inne dramaty. Idealna pora na łażenie po cmentarzach czy zapuszczonych domach i uciekanie przed nieznanym. Ewentualnie, spożywanie alkoholu w klubie, czy też tańczenie na stole. Jak myślicie co porabiam, właśnie ja? Kujonka, aktualnie przebywająca w jednym z najpiękniejszych miast świata. Nie, nie łażę po cmentarzach i nie spożywam napojów wyskokowych w jakimś obskurnym klubie. W tejże chwili siedzę w ulubionej koszulce oraz spodenkach i kłócę się zażarcie z Charlie o nowych butach Lany Grey. Wyjaśniając. Lana Grey to jedna z najbardziej sukowatych lasek z naszej uczelni, która w ubiegłym roku nieźle podpadła Charlie i później nieźle połamała tipsy na betonie. Nikt nie wie, jak to się stało(taa, jasne). Charlotte twierdzi, że czerwone coś z kokardką na palcach jest największym gównem w świecie mody, a ja uparcie twierdzę, że skoro gówno, to czemu się sprzedaje i takie buty noszą wszelkie Jennifer'ki Lopez tego świata.
- Bo są głupie jak mój współlokator - warczy w końcu blondynka.
- WYPRASZAM SOBIE - Nate nie mógł oczywiście, przejść obok tej obelgi obojętnie.
- A ty nie podsłuchuj prywatnych rozmów - i znów mu się obrywa.
- To może wyjdziesz z salonu?
-  Ten salon w połowie należy do mnie.
- To sobie weź swoją połowę i opuść moją i przenieś się na swoją połowę domu.
Super, będą się tak kłócić przez godzinę. Postanawiam pójść po herbatę. Kiedy jestem w kuchni słyszę dzwonek do drzwi. Oczywiście o tej porze to nic dziwnego. Ta. Z racji, że Nicklas próbuje się utopić pod prysznicem, chyba nieskutecznie bo nadal słyszę jak śpiewa, drzwi muszę otworzyć ja. Zaglądam przez judasza. Jack. To będzie ciężko. Przełamuję się i otwieram. Jego mina mówi, że ciężko mu było, żeby tu przyjść.
- Hej - zaczynam.
- Cześć - odpowiada cicho, patrząc się w swoje buty.
- Może wejdziesz? - odsuwam się od drzwi, wpuszczając go do środka.
- Dzięki - odwraca się w moją stronę - Zresztą wpadłem tylko na moment. To dosyć ważne.
- Chodź do kuchni, gotuję wodę na herbatę. Napijesz się, prawda?
- Nie, dziękuje. Zajmę ci dosłownie chwilkę.
- Słucham - uśmiecham się zachęcająco.
Chłopak wpatruje się chwilę we mnie, bez słowa. W końcu zbiera się w sobie.
- Chciałem cię przeprosić...
- Za co? - patrzę na niego zdziwiona.
- Razem z resztą byliście świadkami niezbyt sympatycznej rozmowy między mną a Nicole. Nie powinniście tego słyszeć.
- Co prawda, to prawda. Byłeś bardzo szorstki względem niej.
- Mówiłem ci już. Jestem dupkiem, nie szanuje kobiet. Nie nadaje się do okazywania uczuć.
Podchodzę do niego bliżej, patrząc mu ciągle w oczy.
- Nie okłamuj się. Powiedz, że po prostu boisz się zaangażować.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że Jack zbyt blisko stoi, a dystans między nami ciągle, nieprzerwanie się zmniejsza.
- Masz rację, boję się - szepce, a jego usta praktycznie stykają się z moimi.
Przymykam oczy, pozwalając aby to się stało. Jednak kroki i pogwizdywania Nicka dochodzące ze schodów  powodują, że odskakujemy od siebie jak oparzeni.
- Cześć Jack - Nick wyciera głowę ręcznikiem - Coś się stało?
- Nie, po prostu ja... Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Ciągle mam w głowie ten mecz.
- Mi też się będzie śnił. Siadaj. Razem się pomęczymy - blondas posyła szatynowi uśmiech.
Tymczasem ja łapiąc okazję, wymykam się do kuchni. Duszkiem  wypijam szklankę zimnej wody, mając nadzieje, że ugaszę te emocje. Z przerażeniem stwierdzam, że bardzo chciałam, aby do tego doszło. Jejku! Sharon, co z tobą?! Woda właśnie się gotuje. Wyłączam czajnik i zalewam liście herbaty. Biorę kubek i kieruję się w stronę schodów. W salonie akurat Nick z Jackiem siedzą na kanapie i oglądając strzelaninę w TV, dyskutują o meczu. Nie chcę im przeszkadzać. Włażę do pokoju i siadam z ciężkim westchnięciem przed laptopa.
- Myślałam, że blondas cię zabił. Co tak długo? - Charlie jak zwykle trzyma fason.
- Jack przyszedł - mamroczę pod nosem.
- Zaproś go przed lapka, chętnie go pownerwiam - uśmiecha się sadystycznie.
- Boję się go. Boję się siebie.
- Wyczuwam dramatyzm - dziewczyna poważnieje - Co jest?
- Przed chwilą prawie się całowaliśmy.
Charlotte właśnie pije sok. Kiedy słyszy moje słowa, sok ląduje na klawiaturze. Sypię się siarczyste przekleństwo, ale po wytarciu napoju, dziewczyna spogląda na mnie z mocno zdziwioną miną.
Po czym gwiżdże.
- No no. Friendzone jak ta lala.
- Przestań. Ja nie chcę, żeby to się spartoliło.
- Jak w ogóle do tego doszło?
Tak więc, opowiadam jej historię życia. Gdy kończę, dziewczyna przez chwilę milczy.
- Może to nie ma prawa się udać?
Zadziwia mnie tym stwierdzeniem. Kiedy milczę, dalej ciągnie tą myśl.
- Przecież od razu coś między wami było. To widać.
- To przyjaźń - przerywam jej.
- Gdyby to była przyjaźń nie pozwoliłabyś, abyście się prawie całowali. Gdyby nie Nicklas zgaduje, że doszłoby do ładnej scenki. Oboje tego chcecie, możesz mówić że kochasz go, ale jak przyjaciela, on może twierdzić, że jest dupkiem i nie potrafi kochać, jednak mimo wszystko między wami jest chemia.
- A co z Aaronem? - wybucham nagle.
Milczy. Nie spodziewała się takiego obrotu. Dostrzegam, że jej usta zaczynają drżeć. Weszłam na grząski teren.
- Możesz wytłumaczyć? - zachowuje resztę rozumu i spokojnie pyta.
- Jakiś czas temu, całowałam się z nim. Nie żałowałam tego, a nawet mi się to podobało. Nie okłamując ciebie, byłam nawet o was zazdrosna. Tak, ciota ze mnie, nie przyjaciółka, ale nie mam zamiaru tego przed tobą ukrywać.
Ku mojemu zaskoczeniu Charlie uśmiecha się.
- Obie jesteśmy głupie. Ja z kolei byłam zazdrosna o ciebie. Ciężko mi cokolwiek tobie poradzić. Diagnoza jest taka, że zarówno Jack jak i Aaron nie są ci obojętni. To, którego wybierzesz, zależy od ciebie.
- Boże, to idiotyczne - spoglądam na przyjaciółkę z przerażeniem.
- Wiem, ale nic nie jest łatwe w życiu.
Chyba wystarczy mi już trudnych decyzji.

       Kiedy schodzę do salonu, Jack nadal tam jest. I jak na złość jest i Aaron. No i Chambo, ale jego obecność nie przyprawia mnie o ból głowy.
- Co to? Sabat czarownic? - patrzę jak święta czwórka zajmuje kanapę i ogląda krwawą rzeźnie w TV.
- Tak, tylko brakowało nam najważniejszej wiedźmy, ale na szczęście szybko przyszłaś - odgryza się Nick.
Pokazuje mu język, a on odpowiada mi tym samym.
- Będzie rozwód - Alex suszy zęby.
- Bo zabrałam mu wymarzoną fuchę - padam na fotel i wykładam nogi na brata - Masuj stopy.
- Chyba ty mi powinnaś. Ty jesteś moją fizjoterapeutką - prycha w odpowiedzi.
- Po godzinach nie pracuje - odpowiadam - No dalej - po czym zamykam oczy.
Co jak co, ale uleczanie to mamy w dłoniach uwarunkowane genetycznie. Mój brat cymbał, co jak co, ale do masażu stóp się nadaje. Rozciągam się jak kot i uśmiecham szeroko. Chichot chłopaków przywraca mnie do rzeczywistości i otwieram oczy. Przeżywam nie mały szok. Otóż mój brat uśmiecha się szeroko ukazując zęby, a jego robotę odwala... Jack, siedzący obok.
- Taki z ciebie kolega? - prycham na Nicka, który robi minę niewiniątka.
- Jemu to nie przeszkadza  - chłopak próbuje się bronić.
- Bo już nie ma sił się z tobą użerać.
- O nie! Ja opuszczam pomieszczenie w którym jestem obrażany.
- Przynieś mi herbatkę - szczebioczę, na co blondas prycha.
Aaron i Chambo podnoszą się ze śmiechem i maszerują za Nicklasem do kuchni. Bosko. Brakowało mi niezręczności. Na dodatek Jack ani na moment nie przestaje masować moich stóp. Czuję się skrępowana, w salonie panuje cisza, a dotyk szatyna powoduje, że mam wrażenie, jakby po moim ciele chodziły mrówki. Podnoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. Milczymy, wpatrując się w siebie. W pokoju czuć tyle emocji, że chyba trzeba otworzyć okno. Na szczęście niezręczna cisza zostaje przerwana przez wracających z kuchni chłopców. Natychmiast zdejmuję nogi z kolan Jacka, po czym usadawiam się na fotelu, udając jak gdyby nigdy nic. Dostrzegam na twarzy Nicklasa podejrzany uśmieszek, kiedy wręcza mi herbatę.
- A ty co się tak szczerzysz?
- Cieszę się z twojego widoku, nie wolno?
Posyłam mu złowrogie spojrzenie, na co on jeszcze bardziej się uśmiecha. Patrzę na Alexa, który pogwizduje wesoło, unikając mojego wzroku, zaś Aaron, który jest najmniej szczęśliwy z całej trójki, spogląda na mnie miną mówiącą: "to kretyn, nie pytaj". Prycham w odpowiedzi i podnoszę się z fotela.
- Zaczynam się was obawiać. Wychodzę - po czym wstaje i udaje się do kuchnia.
W drzwiach jeszcze słyszę głos Nicka:
- Głooodny jestem, zrób kanapeczki.
Czasem dochodzę do wniosku, że mój brat jest upośledzony.

        Przygotowując żarełko, pogwizduję sobie cicho, nie zauważając nawet jak ktoś cicho przemyka do naszej kuchni. Podnoszę wzrok i widzę Aarona, który podchodzi i tuż obok opiera się o blat, krzyżując ręce na piersiach.
- Coś się stało? - nie przerywając wykonywanej czynności, pytam bruneta.
- Mam do ciebie ogromną prośbę. To ważne.
Spoglądam na niego. Wygląda na zdeterminowanego. Przestaję kroić ogórka i odwracam się w jego stronę.
- Potrzebuję adres Charlie.
Tego to się nie spodziewałam. Milczę zaskoczona, po czym wracam do przerwanej czynności.
- Nie wiem czy będzie zadowolona jak się dowie, że masz adres ode mnie, ale zgaduję, że to ważne.
- Bardzo ważne - spogląda na mnie z błaganiem.
Uśmiecham się, bo widzę, że mu zależy.
- Dostaniesz ten adres, ale pamiętaj - spoglądam na niego groźnie z nożem w dłoni - To nie ja!
Odpowiada mi szczerym, radosny uśmiechem kiwając twierdząco głową.
- Oczywiście, kochana jesteś - całuje mnie w policzek, po czym odsuwa się ze szczęśliwą miną.
Miejsce, którego dotknęły jego usta pali mnie niczym żywy ogień. Mam nadzieję, że nie jestem zarumieniona. Próbuję odwrócić jego uwagę ode mnie i spoglądam w stronę kanapek, pytając.
- A można wiedzieć w jakim celu, potrzebujesz jej adresu? Wysyłasz list z pogróżkami czy jak?
Chłopak uśmiecha się w odpowiedzi szeroko i potrząsa przecząco głową.
- Chyba nie zrobiłoby to na niej wrażenia.
Uśmiecham się.
- Dokładnie.
Zapada cisza. Gryzę się z myślami, zresztą on chyba też. Po chwili jednak przerywa ciszę.
- Muszę ją odnaleźć i wyjaśnić kilka spraw.
Niczego nie rozumiem z jego słów, ale zaraz dociera do mnie, że to odpowiedź na moje pytanie, zadane kilka minut temu.
- Zależy ci na niej? - z trudnością zadaje kolejne, bojąc się odpowiedzi którą usłyszę.
Wyłapuję jego wzrok, ma takie ciepłe oczy, pełne spokoju i dobra, a ja głupia nie wiem czy coś do niego czuję, czy to tylko głupie złudzenie. Jeżeli on kocha Charlie, mój problem znika, bo to jasne, że nie wejdę pomiędzy tą dwójkę, a na dodatek jest jeszcze Jack. To wszystko robi się zbyt pogmatwane.
- Tak, zależy mi - odpowiada po momencie.
Jestem chyba rozchwiana emocjonalnie i nie stała uczuciowo, ale to stwierdzenie zostawia rysę na moim sercu.

     Siedzę na trybunach obok Claire, ale kompletnie nie wiem co się dzieje dookoła. Kanonierzy w podłych nastrojach po ostatnim meczu w ciszy, biegają okrążenia. Nie zauważam nawet gdy na stadion wkraczają dwie wiedźmy w towarzystwie psychologa klubowego, który podchodzi do trenera i po krótkiej wymianie zdań zgarnia kilku piłkarzy i zabiera ich na rozmowę. Biedacy, nie wiedzą co ich czeka. Tymczasem trener zarządza, aby reszta drużyny rozpoczęła grę. Spoglądam w kierunku Jacka, wyłapując jego spojrzenia. Czuję jak coś podskakuję mi w żołądku i że na twarz wpływają mi rumieńce, więc spuszczam wzrok na swoje trampki. To już zaczyna się robić trudne, strasznie trudne.  Z jednej strony on, a z drugiej Aaron. Co prawda Walijczyk wyraźnie okazał swoje uczucia względem Charlie, ale nadal nie mogę zapomnieć o tym co się wydarzyło w parku, jednak z drugiej strony ciągle myślę o tym co mogło się wydarzyć wczoraj. Nie to jest zbyt głupie. Z moich ust wydobywa się jęk.
- Co cię trapi? - spoglądam na Claire, która patrzy na mnie z troską - Nie wyglądasz najlepiej.
- I tak się czuję - mruczę pod nosem.
- Coś się stało?
- A czy w moim życiu jest dzień, kiedy coś się nie dzieje? - wpatruję się uparcie w sznurówki.
Dziewczyna nie uśmiecha się, milczy, spoglądając na grających piłkarzy.
- Nic nigdy nie jest takie jak chcemy - odpowiada po chwili ciszy.
- Oj nie jest - potwierdzam jej słowa - podnosząc wzrok na murawę i patrząc jak Jack razem z Nickiem, Aaronem i kilku innymi Kanonierami idzie na rozmowę do psychologów.
I po raz kolejny moje oczy spotykają się z oczami Jacka. Serce mało nie wyskakuje mi z piersi, jednak nie pokazując po sobie niczego, macham do niego i uśmiecham się lekko. Odpowiada tym samym.
- Widać między wami chemię - odzywa się niespodziewanie Claire.
Spoglądam na nią zaskoczona z pytaniem w oczach.
- Przyjaźnimy się tylko.
- A jesteś pewna, że to tylko przyjaźń?
Najgorsze jest to, że blondynka może mieć rację. Wmawiając coś innym, tak naprawdę próbuję oszukać samą siebie. I prawie mi się to udaje.
- Sama nie wiem.
Z jej strony już nie pada żadne stwierdzenie, milczy obserwując grę. Nie mam pojęcia czy chce coś jeszcze dodać, ale nie jest mi już dane się tego dowiedzieć bo podchodzi do nas pan Cook.
- No dziewczynki, dzisiaj nie macie zbyt dużo zajęć bo chłopcy nie przeciążają się fizycznie - mężczyzna uśmiecha się. - Jedyne co im dolega to chyba tylko piętno porażki - dodaje ponuro.
- Na to chyba nie ma lekarstwa - odpowiadam.
W odpowiedzi kiwa głową z zadumą, patrząc na piłkarzy.
- W związku z tym mam dla was po jednym zadaniu. Ty, Claire zbadasz naszego wiecznie kontuzjowanego Giroud, a Sharon sprawdzi jak tam kostka Wilshere'a. Dobrze?
- Oczywiście - odpowiadamy, po czym wstajemy z miejsc i kierujemy za fizjoterapeutą do jego gabinetu.
Mężczyzna macha ręką do trenera, który kiwa głową i przywołuje Giroud. Jack nadal nie wrócił z rozmowy od psychologa. Francuz idzie za nami do miejsca urzędowania pana Cook'a, po czym siada na kozetce, a Claire bierze się za badanie. Pan Cook nagle łapie się za głowę.
- Zapomniałem odebrać karty zdrowia od dr Daviesa, poradzicie sobie? Za chwilę wracam.
- Jasne - odpowiadam bo Claire zajęta jest badaniem kolan Oliviera.
Po czym wychodzi. W gabinecie zalega cisza, którą nagle przerywa Francuz.
- I jak tam Sharon? Słyszałem, że Jack rzucił Nicole.
Podnoszę zaskoczone spojrzenie znad papierów.
- Chyba powinieneś pytać o to Jacka.
- Twierdzi, że to nie mój interes - odpowiada z rozbawieniem - A ja jestem po prostu ciekawy czy zdobył tą, którą chciał od początku?
- Czyli?
- Wygląda na to, że wszystko w porządku, możesz wracać na trening - do słowa nie daje mu dojść Claire.
I czuję, że specjalnie to robi. Patrzę na nią poirytowana, zaś Olivier wstaje z kozetki i kieruje się w stronę drzwi.
- Dziękuję za badanie, masz ręce które leczą, a co do odpowiedzi na twoje pytanie Sharon... - nie dane mu jest dokończyć bo drzwi otwierają się i do gabinetu wchodzi Jack, która zamiera widząc towarzystwo znajdujące się w nim.
- O proszę o wilku mowa  - uśmiecha się Giroud - Może Jack dokończy naszą sympatyczną rozmowę.
- Zjeżdżaj stąd - warczy szatyn w odpowiedzi.
- Bo co? Strach obleciał Wilshere? Nie przyznałeś się jeszcze Sharon do swoich planów względem niej? Bardzo nieładnie z twojej strony. Jednak nie dziwię się, dlaczego spławiłeś Nicole, Sharon jest warta grzechu. Opowiedz później jak było, bo mi się wydaje, że gorąco - zaśmiewa się.
Jack nie planuje mu odpowiadać, od razu rzuca się na Francuza z pięściami i uderza go w nos. Chłopak nie jest mu jednak dłużny, bo po chwili jego pięść również spotyka się z twarzą Anglika. Ja i Claire niemal natychmiast rzucamy się aby ich rozdzielić. Łapię Jacka, próbując go odepchnąć, ale jest silniejszy. Blondynka w tym czasie przepycha się z Olivierem, który również nie daje za wygraną.
- Przestańcie! - krzyczymy, ale to na nic.
Na szczęście do gabinetu wpada pan Cook, z dr. Daviesem, którzy pomagają nam rozdzielić bijących się Kanonierów. Udaje im się,  w końcu odciągam i popycham Jacka, tak, że siada na kozetce, staję obok niego i łapię za dłoń ściskając mocno i nakazując niewerbalnie spokój. Claire wraz z doktorem Daviesem trzyma Oliviera, który rzuca Jackowi wściekłe spojrzenie.
- Co to ma wszystko znaczyć? - pan Cook domaga się wyjaśnień - Nie potraficie wytrzymać w jednym pomieszczeniu 5 minut, zaraz muszą być jakieś bójki i kłótnie? Gracie w jednym składzie do cholery! W tej chwili jestem zmuszony zgłosić wasze postępowanie do trenera, on zadecyduje, jakie konsekwencje zostaną z tej sytuacji wyciągnięte - wściekłość bije z fizjoterapeuty i powiem szczerze, że tego bym się po nim nie spodziewała.
- To Wilshere jest jakiś psychiczny, rzucił się na mnie - wtrąca Giroud - Niewyżyty seksualnie chyba - dodaje.
Jack podnosi się z kozetki, ale popycham go z powrotem i posyłam groźne spojrzenie. Chłopak w odpowiedzi jedynie ściska moją dłoń, a ja czuję jak buzuje w nim złość.
- Dość! - krzyczy pan Cook - Robercie, Claire, zabierzcie go i opatrzcie, ja idę po trenera, a ty Sharon, zajmij się nim - wskazał na Jacka, po czym wychodzą.
W gabinecie zapada cisza. Nie ruszam się przez chwilę po czym spoglądam na szatyna, który wciąż trzymając moją dłoń, przylega nagle do mnie całym ciałem i wtula głowę w mój brzuch.
- Nie powinieneś go atakować - odzywam się.
- Obrażał cię...
- Nie interesuje mnie to co ten dupek ma do powiedzenia - stwierdzam przeczesując dłonią jego włosy. - A ty możesz mieć teraz problemy.
Chłopak podnosi na mnie wzrok.
- Mogę się zgodzić z jedną rzeczą jaką powiedział - stwierdza.
Milczę, czekając na jego odpowiedź.
- Jesteś warta grzechu, Sharon.
Serce mało nie wyskakuje mi z piersi.
- Jack...
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię obrażał.
- Przestań - odrywam się od dotyku jego rąk - Nie powinieneś rzucać się na niego z pięściami. Dałeś się mu podpuścić. Teraz będziesz miał przez to kłopoty - irytuję się.
Szatyn przez moment patrzy na mnie w milczeniu, aby po chwili stwierdzić.
- Zrobiłem to co uważam za słuszne...
- Nawet jeśli za to cię zawieszą?
- Nawet jeśli...
Patrzymy na siebie przez moment. Czuję jakby między nami przepływał prąd. Robi mi się gorąco i czuję, że jeśli coś z tym nie zrobię, to nie skończy się dobrze. Dopiero po chwili zauważam, że Jack ma pękniętą wargę. Pochodzę więc po apteczkę leżącą na szafce i zabieram się za opatrywanie Anglika. Chłopak ciągle na mnie patrzy, ale nie mówi nic. I dobrze. Nie mam siły na żadną kłótnie. Cisza panuje do czasu pojawienia się Wengera w gabinecie. I nie jest on zadowolony z powodu, dla którego go wezwano. Uprzejmie prosi mnie o wyjście, a kiedy drzwi się za mną zamykają dociera do mnie podniesiony głos trenera. Na korytarzu dostrzegam Claire, która siedzi na krześle i jest wyraźnie zmęczona życiem. Przysiadam się więc obok.
Przez chwilę panuje cisza, którą przerywa blondynka.
- Jeżeli po tym co się wydarzyło nadal twierdzisz, że między wami nic nie ma to jesteś po prostu ślepa.
- Proszę cię przestań już! - nie wytrzymuję i wstaję - Musisz to drążyć. Zrozum, między nami nic nie ma i nie będzie. Nic do niego nie czuję. Nic a nic! - wypalam.
Ona jednak nie patrzy na mnie. Odwracam się i widzę Jacka wraz z trenerem stojących w drzwiach gabinetu. Wyraz twarzy Anglika wyraźnie mówi, że słyszał wszystko co powiedziałam. I nie jest to ulga. To jakby rozczarowanie i smutek. Chłopak się jednak nie odzywa, po prostu odchodzi, jak mi się wydaje w kierunku szatni. Trener patrzy na niego, potem na mnie, ale z jego ust nie pada ani jedno słowo, żadnego potępienia. Po prostu odchodzi. A ja nie czuję nic. Przeszkadza mi jedynie głos w mojej głowie, powtarzający jak refren: jesteś głupia.


        Sobota przychodzi bardzo szybko. I bardzo dobrze. Mam już dość tego tygodnia. Claire, jakby winna tego co się wydarzyło, nie poruszała tematu naszej ostatniej rozmowy. Jack mnie unika. Aaron zaginął i nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie jest, Chambo często do nas wpada, ale też czuję dystans z jego strony. Nick też jakby ucichł. A ja z uczuciem podłości przybywam jak w każdym tygodniu do pracy. Jak na weekend przystało mam dużo zajęć, z powodu dużej ilości klientów. Dopiero jakieś 4 godziny później, mam chwilę na oddech. Wtedy do baru podchodzi ktoś, kogo się nie spodziewałam.
- Witam serdecznie - Max uśmiecha się szeroko na mój widok.
- Cześć - odpowiadam na tyle głośno, na ile pozwala mi muzyka bijąca z głośników.
- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam, ale nie sądziłem, że po drugiej stronie baru.
- Lubię zaskakiwać - uśmiecham się.
- Wychodzi ci to idealnie.
Po raz kolejny posyłam mu uśmiech, ale gaśnie kiedy przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie i reakcję Jacka na Max'a. Czuję kolejny napad wyrzutów sumienia. Max to zauważa.
- Coś się stało? Problemy z chłopakiem?
O ironio, kolejna osoba, która uważa, że jest coś między mną a Jackiem.
- To nie jest mój chłopak, mówiłam ci już.
- Czyli nie będzie problemu, jeśli po zakończeniu twojej pracy porwę cię na spacer.
- Ale ja kończę późno - odpowiadam nie pewnie.
- Nic nie szkodzi. To jak?
Nie pozostało mi nic innego jak przystać na jego propozycje.
- Zgoda.
Max przyjmuje to z wielkim uśmiechem.

     I tak właśnie, zamiast wrócić do domu, spaceruję po malowniczym Londynie w towarzystwie nowego kolegi. Między nami panuje cisza, bo ani on ani ja nie jesteśmy w tej chwili zbyt rozmowni. Ja ciągle myślę o ostatnich wydarzeniach, a on też nad czymś usilnie się zastanawia.
- Więc?
Spoglądam na jego twarz z roztargnieniem, nie wiedząc o co chodzi.
- Co cię gnębi? - dodał.
Kieruje wzrok na swoje buty, nie wiedząc co powiedzieć.
- Jak myślisz, człowiek potrafi oszukać sam siebie?
- Skąd to pytanie?
Nie potrafię odpowiedzieć na jego pytanie. Po prostu nie chcę dzielić się swoimi wątpliwościami. Nie jestem w stanie przyznać się przed sobą, a co dopiero przed nim, że sama nie wiem co czuję. On jednak wyczuwa, że to pytanie ma związek ze mną bo nie nalega.
- Nie potrafi tego zrobić - odpowiada po chwili milczenia, jakie zapanowało między nami - Podobno gdy  wmawiamy innym kłamstwo, to po jakimś czasie sami zaczynamy w nie wierzyć. Ja jednak myślę, że to nieprawda.
- Dlaczego?
Chłopak spogląda na mnie z powagą wypisaną na twarzy.
- Bo mózg ci uwierzy, ale serce wie swoje.



Od autorki: No i witamy kolejny rozdział. Spięłam tyłek i dopisałam to co miałam dopisać. Mam nadzieję, że wystarczająco długi jak poprzednim razem :D Nie będę zwodzić ludność, ale powoli zbliżamy się do końca. Mam już opracowany rozwój wydarzeń, który kształtował się od początku tego opowiadania. Musicie więc uzbroić się w cierpliwość i czekać. Postaram się, aby to nie trwało bardzo długo. Pozdrawiam. Katorga.

Wszystkiego dobrego, kochanym nauczycielom, życzę! :)

6 komentarzy:

  1. Naprawdę nie mam pojęcia czemu wcześniej nie skomentowałam tego bloga. Przecież zaczęłam (i skończyłam też) jak była Wielkanoc. I nie dali mi go skończyć. Ale mniejsza.
    Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział. Uwielbiam to opowiadanie tak bardzo.
    Wiesz ile bym , żeby mieć takie problemy jakie ma Sharon. Wybierać między Jack'iem i Aaronem (i tak wybrałabym Aarona, ale ciii!).
    Także ten, no. Ten komentarz nie ma sensu, a piszę go na telefonie i nie zbyt chce mi się poprawiać tych wszystkich błędów.
    Tak czy siak, czekam na nowy rozdział, który mam nadzieję, że sie szybko , muuua! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po dzisiejszym to już nawet nie wiem czy chciałabym Arsenal na żywo zobaczyć xDD Nie no żartuję. Ale to jest taka love&hate relationship z klubem i aktualnie skłaniam się ku /hate/ stronie, bo jednak WTF ARSENAL. Nieważne. Jeszcze nie uszedł ze mnie cały gniew.

    Ej ale oni i tak skończą w łóżku, a Ty wyskakujesz z takim podrywem na brak podrywu /"One nie są łatwe jak ty." YHY każdy jest łatwy when it goes to Jack Wilshere, sorry/
    O JEZU JAKI Z NIEGO TANDECIARZ O JEZUUU DOŚWIADCZYŁ TEGO POWIADASZ przecież to oczywiste!!!!!!! Wszyscy to wiedzą!!! Na litość boską, Jacky nie pogrążaj się publicznie, tylko wypłacz się w jej ramię, dude.
    Czasami myślę sobie, że mam w życiu pod górkę, ale później przypominam sobie, że brat tej laski to Nicklas.
    Dobra, prawie się pocałowali. Sharon to dekiel jest. Tak naprawdę wie czego chce, tylko boi się tego przyznać na głos. Jezu Chryste jeszcze ten masaż stóp. Teraz proponuję, żeby Aaron tak dla porównania wymasował jej stopy i dziewczyna zobaczy, który z nich jest w tym lepszy czyli nadaje się na posadę partnera życiowego!!!!
    Irytuje mnie laska, wybacz.
    Aaron woli Charlie, okej.
    Ej dobra, ale to, że wszyscy widzą tę chemię między nimi to już lekka przesada xDD Takie rzeczy doprawdy da się ukryć pod fasadą przyjaźni. To nie jest tak, że Jack wypisał sobie na czole, że leci na nią.
    Giroud mnie wkurzył. Zachowuje się jak totalny gimnazjalista. Boże drogi...
    /Jesteś warta grzechu, Sharon./ O MÓJ BOŻE, PARSKAM ŚMIECHEM. Ja wiem, że coś takiego ma potencjał, może wywoływać u niektórych dziewczyn /pewien rodzaj odczuć/ ale Jezu, w całym Twoim opowiadaniu nie padł chyba bardziej tandetny tekst na linii facet-baba, chociaż nie, czekaj, mowa pożegnalna jego eks też zdeczka kiczowata była.
    Wybacz, że okazuję Ci tyle twardej miłości, ale jestem na etapie /miłość = serotonina+dopamina+oksytocyna/ i ogólnie odczuwam pewnego rodzaju obrzydzenie słodkimi parkami xDD
    Ale powiem Ci, że nawet tak wyobrażam sobie podryw Jacka w prawdziwym życiu. Pewnie też rzucałby takie tandetne teksty. Wygląda na /ten typ/. Zresztą w ogóle trudno dobrać słowa, żeby brzmieć tak jakoś szablonowo.
    Ona go kocha, powinna go była przelecieć na tej kozetce, po co się rozdrabniać i bawić w jakieś podchody? Czekam na moment, w którym SHARON GOES SLUTTY. Wierzę w Ciebie!!!! Tylko mi nie wyskakuj przy scenie seksu z jakimś BĄDŹ OSTROŻNY TAM NA DOLE!!!! ALE, ALE, ALE... JESTEŚ TEGO PEWNA???? bo łeb ukręcę.
    Jeśli naprawdę jestem wredna, a wiem, że trochę jestem, to dlatego, że Arsenal tak bardzo mnie dzisiaj rozczarował i wyżywam się na Twoich bohaterach, przepraszam.
    Nadal jednak twierdzę, że to ich wina. Głupie, półżywe marionetki Katorgi są jakieś takie niedomyślne i przygłupawe czasami xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boziu, Boziu(ALEM DZIŚ RELIGIJNA)
      Gdybym była jakąś znerwicowaną nastolatką to bym pewnie płakała nad Twą konstruktywną krytyką, ale z ręką na sercu przy stwierdzeniu 'Sharon to dekiel' złapałam bekę, bo to takie prawdziwe. Twój komentarz podtrzymał mnie w pewności, że jestem mistrzem 'FUCK LOGIC', a moi bohaterowie powodują płacz krwią. Przybij piątkę mistrzu, też jestem zwolenniczką teorii, że miłość to wszelkie durne hormony i takie tam. Dlatego broń Boże, nie wolno utożsamiać mnie z główną bohaterką. Co dalej, wybacz wszelaką tandetność którą wyłapiesz, ale w erze tych wszystkich łzawych romansideł wpadło mi trochę tej romantyczności :D Jednakże w ogóle nie dziwię się temu. że nie wzruszają Cię piękne, very romantico teksty Jacka Wilshere, po takim meczu to się chce jedynie wypalić gałki oczne i żyć jak ten oślepiony sługa Robin Hooda, księcia złodziei(i nie chodzi o polityków). A przelatywanie Jacka na kozetce jest nietaktowne, madame. Ja bym to zrobiła nawet na ulicy :D

      Usuń
    2. Tak właśnie wyczułam, że nie wierzysz w miłość, bo Sharon jest niestabilna i BÓG JEDEN WIE czym ona się kieruje w swoich wyborach, ale na pewno nie uczuciami, no bo sorry, dopaminy to jej Jack jeszcze nie zapewnił. Laska seksu ewidentnie potrzebuje. Patrz jakie ma podkrążone oczy, rozdwojone końcówki, paznokcie niepomalowane, nogi nieogolone. Wygląda jak Jack przed wczorajszą wizytą u fryzjera. Daj jej czego potrzebuje, to może zmądrzeje. Choćby na ulicy, jak mówisz! W ślepą uliczkę niech ją wciągnie. Nie wiem, patrząc na jej tragiczną historię, to chyba obdrapane od kostki brukowej kolana raczej nie są jej straszne!!! HAVE FUN, SHARON!!! GO CRAZY!!!

      Usuń
    3. Dziewczyno, Ty nie wiesz o co prosisz. Zbliżam ten blog do końca i takie rzeczy mam zaplanowane, że sama się boję. Sharon zaskoczy wszystkich, nawet mnie :D I od razu z góry przepraszam za wszelkie tandetne sytuacje i teksty, które mogą się pojawić.

      PS. ZRYŁAŚ MI BANIE. Szukałam sobie insta Gibbsa nr. 2 i zamiast wpisać Jaydon wpisałam Gaydon. Się wujek google zdziwił :D

      Usuń