niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 22

         Krążyła po pokoju, kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Biała koperta, wciąż leżała na stole, przykuwając co chwile jej uwagę. Dziewczyna jednak wciąż nie potrafiła podjąć decyzji. Przysiadła na łóżku, aby po chwili z niego wstać, po czym znowu zacząć krążyć po pomieszczeniu. Nie potrafiła znaleźć w sobie siły, żeby pójść tam i patrzeć na jego twarz, kiedy będzie brał za żonę inną. Wiedziała jednak, że siedzenie w domu także jej nie pomoże. Dreptała więc w kółko rozważając za i przeciw, pójścia na ten ślub. Z rozważań wyrwał ją dopiero dźwięk komórki. 
- Słucham?
- Riley?! – donośny głos Charlie, zadźwięczał jej w uszach. 
Skrzywiła się nieznacznie, ale przytaknęła. 
- Jest z tobą Sharon? Nie mogę się do niej dodzwonić, a chciałam jej powiedzieć, że możemy się spóźnić z Aaronem, bo utknęliśmy w korku – dodała dziewczyna, a brunetka skinęła głową. 
- Przekażę jej. 
- Kochana jesteś! – zawołała dziewczyna po drugiej strony – Do zobaczenia na weselu! 
Riley przełknęła ślinę i odłożyła telefon. Prośba Charlotte, skłoniła ją do podjęcia decyzji, jednak brunetka nie spojrzała na przygotowaną wcześniej sukienkę, tylko złapała leżącą na komodzie bluzę i wybiegła z mieszkania. 


              Dom weselny był już pełen ludzi. Większości nie znała,  oprócz piłkarzy, których kojarzyła z telewizji. Ludzi obrzucali ją zaciekawionymi spojrzeniami, ale ignorowała ich bo miała ważniejszą sprawę. Sharon nigdzie jednak nie było. Zajrzała nawet do kaplicy, w której miał się odbyć ślub, ale oprócz kilku osób zajmujących ławki, dziewczyny nie zauważyła. Zaniepokojona zaczęła zaglądać do pokoi na pierwszym piętrze, ale tam również siała pustka. Dopiero, na końcu wpadła do pomieszczenie gdzie zirytowany Nicklas zapinał koszulę, a Alex ubrany w najlepszy garnitur przyglądał się jego przygotowaniom ze szczerym rozbawieniem. Obaj spojrzeli w jej kierunku, a brunetka przystanęła wciąż patrząc na Nicka, który wyglądał na zaskoczonego jej widokiem. Ox, uśmiechnął się, po czym stwierdził: 
- To ja lepiej pójdę sprawdzić co z księdzem – po czym szybko wymknął się z pokoju zostawiając ich samych. 
- Nie wiesz gdzie jest Sharon? – zapytała niepewnie przestępując z nogi na nogę. 
Wyraz zaskoczenia zniknął z jego twarzy, a zastąpił je grymas.
- Nie wiem, pewnie doszła do wniosku, że nie będzie brała w tym udziału. Nie zdziwiłbym się – burknął, mocując się z krawatem. 
Nie wiedząc dlaczego to robi, podeszła do chłopaka i wyjęła z jego dłoni krawat, po czym sama zaczęła go wiązać. 
- Nie zostawiłaby cię, w tak ważnym dniu – odpowiedziała, czerwieniąc się pod wpływem natarczywego spojrzenia Nicklasa. 
- Wszędzie widzi podstęp, a tak po prostu nie może się pogodzić z tym, że nie będę  już tylko jej. Sharon musi dorosnąć. 
Zawiązała krawat, ale nie potrafiła opuścić dłoni z jego klatki piersiowej. Podniosła wzrok, napotykając jego spojrzenie. Serce zabiło jej mocniej. 
- Na pewno poradzi sobie dużo lepiej niż ja – stwierdziła cicho. 
Blondyn dotknął jej dłoni, wciąż wpatrując się z uwagą w jej smutną twarz. Odsunęła się od niego i po raz ostatni spojrzała na człowieka, którego pokochała, bo ten ostatni raz należał tylko do niej. Ten ostatni raz był jej Nickiem, który dobrze tańczył, który słuchał z uwagą jej słów i który tak uroczo się krzywił jedząc pikantne spaghetti. Odwróciła się by odejść, czując, że jeszcze moment, a się rozklei. Ruszyła w stronę drzwi, zatrzymując się jednak z dłonią na klamce. Walczyła krótko, decyzja zapadła spontanicznie, na skutek której odwróciła się  i z szybkością światła podeszła do chłopaka, by po raz ostatni poczuć jego usta na swoich. Nie musiała czekać na reakcję, gdyż Nicklas natychmiast odpowiedział na jej gest, przygryzając jej wargę, całkowicie burząc przy tym jej plan szybkiego odejścia. Przymknęła powieki i oparła dłonie na jego torsie, a chłopak objął ją, zamykając w swoich ramionach, odbierając tym samym drogę ucieczki. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że musi to przerwać, mimo, że cholernie tego nie chciała. Z niechęcią oderwała się od jego ust, po czym wyswobadzając się z ramion natychmiast wybiegła z pokoju. Biegła tak przez całe piętro i dopiero za rogiem zatrzymała się, opierając plecami o jakieś drzwi, a następnie zsunęła się po nich siadając na podłodze. Oddychała ciężko, niemal tak jakby przebiegła maraton, nie potrafiąc przy tym uporządkować chaosu w głowie. Musiało minąć kilka minut, zanim uświadomiła sobie, co tak naprawdę tu robi. Z trudnością podniosła się z podłogi i ruszyła w kierunku wyjścia. Po raz kolejny spróbowała zadzwonić do Sharon, jednak ta wciąż nie odbierała. Z braku laku, zadzwoniła do Jacka. Wilshere odebrał po kilku sygnałach, nie kryjąc zaskoczenia jej telefonem. 
- Wiem, że jesteś pewnie zajęty przygotowaniem do ślubu, ale mam problem. Sharon zniknęła. Nikt jej od dłuższego czasu nie widział, a sama nie dam rady jej znaleźć. Nie mam nawet kogo prosić o pomoc, bo Aaron i Charlie stoją w korku, a Nicklas umywa ręce. Jesteś ostatnią deską ratunku. – powiedziała na jednym wydechu, modląc się w duchu, żeby nie odmówił. 
W słuchawce nastała chwila ciszy, a chłopak wyraźnie walczył z własnymi myślami, odzywając się dopiero po dłuższym zastanowieniu. 
- Za 10  minut będę pod domem weselnym. 
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, będąc pewna, że Sharon nie jest jednak tak do końca chłopakowi obojętna. 


           Siedziała w samochodzie Anglika, nie mając kompletnego pojęcia, gdzie szukać Bendtnerównej. Jack skończył rozmawiać przez telefon, po czym wsiadł do pojazdu. 
- Ustaliśmy z Aaronem, że oni jadą do baru, bo korek na szczęście ruszył i za kilka minut powinni się tam dostać. Możliwie, że tam ktoś coś wie, chociaż wątpię – stwierdził szatyn. 
- A co z nami? 
- Pojedziemy do tego jej chłopaka – odpowiedział, nie kryjąc niechęci. 
- Wiesz gdzie on mieszka? – zapytała dziewczyna, walcząc z chęcią uśmiechnięcia się. 
- Charlie miała adres.
Skinęła głową. Przez większość podróży, panowała cisza, chociaż korciło ją, żeby zapytać o relacje chłopaka z Sharon. Bała się jednak, że go urazi, przez co zostawi ją z poszukiwaniami samą. Tak więc w ciszy i bez większych przeszkód dotarli pod dom Matta. Wysiadając z samochodu, dziewczyna rozejrzała się po okolicy, podziwiając sąsiednie domy. Jej towarzysz nie zawracał sobie tym jednak głowy od razu ruszając w stronę drzwi. Riley poszła w jego ślady, doganiając chłopaka dopiero  na werandzie, gdzie Jack nacisnął dzwonek. Przez dłuższy czas jednak nikt nie raczył im otworzyć. Szatyn ponowił czynność, lecz i tym razem odpowiedziała im głucha cisza. Zrezygnowani ruszyli w stronę samochodu. Kiedy schodzili po schodach, drzwi otworzyły się, a w nich ukazała się postać półnagiego Matta, poprawiającego rozczochrane włosy. Z zaskoczeniem spojrzał na dwójkę przybyłych. 
- Cześć… Co was do mnie sprowadza? 
Na twarzy Wilshere’a pojawił się grymas, który wskazywał na to, że domyślał się powodu niekompletnego stroju chłopaka. Riley jednak tak łatwo nie odpuściła. 
- Jest u ciebie Sharon?
- Sharon? – Matt spojrzał na nich zaskoczony. 
- Twoja dziewczyna, jakbyś zapomniał – warknął Jack, a brunetka podniosła uspokajająco dłoń. 
- Ale… - Matt jednak nie zdążył dokończyć, bo tuż obok pojawiała się jakaś blondynka, odziana jedynie w szlafrok. 
- Jakiś problem, kochanie? – zapytała ciepło, a brunetka wymieniła zdumione spojrzenie, z tak samo zaskoczonym jak ona, Wilsherem. 
- Poczekaj w salonie. Zaraz wrócę. 
- Co jest?! – warknął szatyn, kiedy niczego nie rozumiejąca blondynka wróciła do środka, a Matt wyszedł na werandę, zamykając za sobą drzwi. 
- Przecież Sharon idzie dzisiaj na ślub brata. Skąd pomysł, że tu będzie? 
- Więc postanowiłeś sobie urozmaicić samotny wieczór? – Jack ruszył w stronę Matta, a Riley złapała go za ramię, bojąc się, że dojdzie do rozlewu krwi. 
- Ale my już nie jesteśmy razem – odpowiedział chłopak, cofając się o krok. 
Wilshere stanął jak wryty. 
- Jak to? 
- Normalnie. Zerwaliśmy kilka tygodni temu. 
Szatyn patrzył z zaskoczeniem na bruneta, a Riley wykorzystała ten moment ciszy. 
- Więc nie wiesz, gdzie ona jest? 
Matt zaprzeczył ruchem głowy. 
- Dzięki i przepraszamy za najście – zawołała i szybko pociągnęła, wciąż zdębiałego Wilshere’a do samochodu. Kiedy wsiedli do pojazdu, oparł głowę o kierownicę, trawiąc informacje które uzyskali. Dziewczyna spojrzała na niego z troską, po czym delikatnie dotknęła jego ramienia. 
- Zależy ci na niej? 
Milczał, zapewne sam odpowiadając sobie na to pytanie, a dziewczyna wyjrzała przez okno i pomyślała o Nicklasie. O tym, że niemal identycznie jak Jack, ukrywał swoje emocje, wstydząc się ich okazywania. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że żaden z nich nie był nigdy w poważniejszym związku, przez co nie nauczyli się okazywania uczuć. Dlaczego jednak ona i Sharon tak beznadziejnie ulokowały uczucia? Dlaczego w ogóle kobiety zawsze żyją z przekonaniem, że zmienią złych chłopców. A może to z nimi był problem? Ona myślała, że Nick od razu rzuci Isabel, kiedy dowie się, że to ona była tą dziewczyną z balu. Tak się nie stało. Potraktował ją jak odskocznię od codzienności. Sharon związała się z facetem, którego nie kochała, żeby zrobić na złość Jackowi, który zresztą sam nie wiedział czego chce. Brunetka, dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że wszystkiemu winni byli oni sami. Każdy jako kowal swego losu, budował coś, potem niszczył, żeby następnie żyć z pytaniem w głowie co się stało i kto jest odpowiedzialny za jego niepowodzenie, kiedy odpowiedź była tak blisko. Co jej jednak po teorii, skoro nie potrafiła użyć jej w praktyce. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - spod kierownicy dobiegł do niej cichy głos Anglika, który przerwał jej przemyślenia. 
 Spojrzała ponownie na szatyna, przez moment nie wiedząc co powiedzieć. 
- Więc w czym problem? 
- We mnie – stwierdził, podnosząc głowę. 
Dziewczyna westchnęła ciężko. 
- Nie masz nic do stracenia, więc dlaczego by nie spróbować?
- Łatwo ci mówić – rzucił gorzko, wpatrując się w przednią szybę. 
- Nie, nie łatwo. Ty nie musisz patrzeć jak wychodzi za mąż za innego. Masz zajebiście ułatwione zadanie. Po prostu, sam sobie rzucasz kłody pod nogi. 
Dopiero po ciszy jaka zapanowała, uzmysłowiła sobie co powiedziała. Jack wpatrywał się w nią z zaskoczeniem, a dziewczyna czerwona jak burak opuściła wzrok na swoje trampki. 
- Więc się pośpieszmy. Może i tobie ułatwimy zadanie – stwierdził po chwili, a kiedy odważyła się na niego spojrzeć, dostrzegła jak z uśmiechem odpala samochód. 
        Kiedy wpadli do domu weselnego, już większość gości kierowała się w stronę kaplicy. Do ceremonii zostało niespełna 40 minut. Przy drzwiach trafili jeszcze na Alexa, który rozglądał się gorączkowo. 
- Nie widzieliście Aarona? Nicklas się piekli bo już tu powinien być. W końcu jest świadkiem. 
- Ciągle w korku – stwierdził Jack, a Riley pokiwała głową. 
Chambo uśmiechnął się szeroko i klepnął szatyna w plecy. 
- Idę mu powiedzieć. Będzie kaszana, szlag trafi młodego pana – zanucił, po czym ukłonił się i pognał w stronę schodów. 
Riley i Jack patrzyli chwilę w jego stronę, po czym oboje skierowali wzrok w kierunku tłumu gości weselnych. 
- Może jest w kaplicy? – rzuciła brunetka. 
- Nie sądzę – stwierdził chłopak. 
Stali tak przez moment, gdy nagle ktoś za ich plecami zawołał: 
- Na kogo czekacie? 
Gdy się odwrócili dostrzegli Oliviera Giroud w towarzystwie partnerki. 
- Nie widzieliście Sharon? – zapytała brunetka, nim Wilshere zdążył się odezwać. 
Francuz zaprzeczył ruchem głowy, kiedy w tym samym czasie jego towarzyszka odpowiedziała twierdząco. 
- Kiedy ją widziałaś? – Jack i Riley zawołali jednocześnie. 
- Jakiś czas temu, spacerowała z panną młodą. Zwiedziły cały dom weselny,  chyba razem z piwnicami, tak nie mogły się nagadać – uśmiechnęła się blondynka. 
Jack i Riley, spojrzeli po sobie porozumiewawczo. 
- Dzięki Jennifer, jesteś kochana – stwierdził szatyn całując ją w dłoń, po czym niemal natychmiast pobiegli w kierunku schodów. 
- Gdzie biegniecie, zaraz ślub! – krzyknął za nimi Olivier, ale jego głos utknął gdzieś w tłumie gości weselnych. 



         Siedzę na jakimś starym materacu i zastanawiam się jak długo już jestem zamknięta w tym magazynie. Oprócz faktu, że przemarzłam do szpiku kości, to na dodatek doświadczam kompletnego przekonania, że ludziom jednak nie warto ufać. Zdrada Maxa, jest wciąż szokująca, ale dopiero po pewnym czasie analizy i wniosków, uzmysławiam sobie jak przemyślanym blefem była jego przyjaźń. Tyle razy pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach, nie raz skłócając mnie z Jackiem. Że też od razu nie zdałam sobie sprawy, że jego zainteresowanie moim życiem nie było troską, lecz zwykłym szpiegostwem. Przez moją głupotę i łatwowierność, doprowadziło mnie to wszystko do katastrofy, dając Isabel pełne pole do popisu. Uderzam się dłonią w czoło, nad własną głupotą. Chyba tylko tyle mi już pozostało. Od nadmiaru emocji zaczyna mnie boleć głowa i coraz bardziej robi mi się niedobrze. Modlę się o jakieś wybawienie, bo klaustrofobiczność pomieszczenia i towarzystwo własnej głowy(o dwojakiej osobowości) to naprawdę nic dobrego. Przyciągam więc kolana do brody i bujam się jak w chorobie sierocej, licząc na cud. Dopiero niezidentyfikowane dźwięki dochodzące z korytarza, wyprowadzają mnie z tego prawie, że obłędu. Podnoszę się, czując jak kręci mi się w głowie i szybko podchodzę do drzwi, zwalczając mroczki przed oczami. Za drzwiami wyraźnie słyszę rozmowy, więc uderzam w nie, mając nadzieję, że zostanę uwolniona z tego ponurego więzienia. Głosy zbliżają się w moją stronę, po czym chwilę później, do moich uszu dobiega zbawienny odgłos otwieranego zamka. Kiedy drzwi się uchylają, czuję jak zamiera mi z radości serce.
- Sharon na Boga, co ty tu robisz?! – woła Riley ściskając mnie z ulgą.
Ponad jej ramieniem dostrzegam Jacka, którego widok budzi we mnie wszystkie ukryte skrajności, czyli: miłość, nienawiść, złość, radość, ulgę, napięcie i inne emocje, które nie nadążam czasem definiować.
- Przemarzłaś! – tymczasem roztrząsa się brunetka, kiedy ja i Wilshere obserwujemy się, próbując nie okazywać niczego.
Nim odzywam się w jakikolwiek sposób, chłopak szybko zrzuca marynarkę po czym okrywa moje ramiona, a ja walczę z chęcią wtulenia się w ten materiał, nasycony jego perfumami.
- Co się stało? – dziewczyna wciąż domaga się odpowiedzi, z powagą spoglądając na moją twarz.
- Siostrzyczka mnie zamknęła… - wzruszam ramionami, a moi wybawcy wybałuszają oczy.
- Co?!
- Długo by opowiadać… Już po ślubie? – patrzę z nadzieją, że zaprzeczą.
- Za parę minut powinna rozpocząć się ceremonia – odzywa się Jack.
Moje mięśnie od razu napinają się, okazując gotowość do działań.
- Nie mamy czasu, musimy ich zatrzymać! – podskakuję nerwowo, nie zważając, że coraz bardziej jest mi słabo.
- Ale jak? – Riley patrzy na mnie, niczego nie rozumiejąc.
- Zaufajcie mi, wiem co robię. Musicie iść po Nicka, ja zajmę się resztą. Ściągnijcie go do saloniku mieszczącego się obok kaplicy, ja tam zaraz przyjdę.
- Gdzie ty chcesz iść?
- Po jedyną osobę, która może skończyć tę maskaradę.
Brunetka kiwa jedynie głową, a Jack nawet przez sekundę, nie okazuje zdumienia.
- To ja zgarnę po drodze Charlie i Aarona, bo już powinni być, a ty idź z Jackiem.
No cóż, mogłabym się tego spodziewać po Charlie, ale żeby Riley była taką konspiratorką, to już mnie zaskakuje. Mimo mocniej bijącego serca, nie mówię jednak nic. Zresztą, nie ma czasu na wybrzydzanie, co nawet uzmysłowił sobie Wilshere, gdyż on także nie zająknął się ani słowem sprzeciwu. Tak więc, kilka minut później pędzę – na tyle ile pozwalają mi obcasy – w towarzystwie Jacka do pokoju, gdzie powinna być Lisa. I znajdujemy ją, właśnie w saloniku niedaleko kaplicy, gdzie zazwyczaj panny młode przygotowują się do wielkiego wejścia. Nie jest jednak sama. Towarzyszy jej nie kto inny, jak moja kochana siostra Isabel. Na mój widok blondynka robi zaskoczoną minę, ale szybko stara się odzyskać rezon, szczególnie gdy zauważa stojącego tuż obok mnie Jacka.
- Co ty tu robisz? – pyta niby od niechcenia, ale widać, że jest wściekła.
- Co zaskoczona, że nie siedzę w magazynie? – syczę w jej kierunku, a blondyna od razu przyjmuje pozę obronną.
- Nie moja sprawa, co robisz w wolnych chwilach – rzuca. – To kompletna wariatka – dodaje, spoglądając na Jacka, który krzyżuje ręce na piersiach i obrzuca ją złym spojrzeniem.
Nie dane jest mi jednak powiedzenie czegokolwiek, bo drzwi otwierają się z hukiem, a do środka wpada cała „wesoła” banda, w postaci mojego brata, Riley, Alex’a oraz państwa Ramsey.
- Możecie mi wyjaśnić o co tu cho…Sharon?! – Nicklas patrzy na mnie z zaskoczeniem, a następnie dostrzega kolejne osoby, w tym bladą jak ściana Lisę oraz niemniej przerażoną  Isabel.
- Co tu jest grane? – blondas kieruje pytanie w przestrzeń, ale nikt nie podejmuje na razie walki.
Muszę przyznać, że w pierwszej chwili mnie także zamurowało.
- Przyszłam do Lisy, żeby sprawdzić jak się czuję, a nasza siostrzyczka wpadła i zaczęła robić awanturę. Też chciałabym wiedzieć o co tu chodzi! – Isabel odzyskuje fason i dramatycznie odgrywa rolę sierotki Marysi.
- Zamknij się, ty akurat masz tu najmniej do powiedzenia – warczy Nick, a blondynka od razu cofa się o krok. – Lisa, kochanie, wszystko w porządku? Zbladłaś – chłopak zwraca się do narzeczonej, a ja wyłapuję wzrokiem Riley, która wpatruję się w buty, próbując zatuszować rozpacz.
Ten widok całkowicie budzi mnie do działania.
- Nicklas, zanim podejmiesz tak ważną decyzję. Wysłuchaj mnie… nas – poprawiam się szybko, spoglądając na Lisę, która wbija paznokcie w oparcie fotela, unikając spojrzeń.
- Czy to nie może zaczekać? To nie jest miejsce, ani czas na rozmowy – odpowiada zirytowany brat.
- To jest właśnie ten czas! – stwierdzam ze zdecydowaniem, walcząc z coraz większymi zawrotami głowy.
- Więc słucham! A raczej słuchamy… - wyczekująco krzyżuje ręce na piersiach.
A ja się zacinam. Nie pomaga mi nawet wciąż stojący obok Jack, który swoją obecnością daje mi siłę. Teraz jednak nie potrafię. Tylu ludzi, chociaż w większości przyjaciół, stoi i wpatruje się w moją osobę, czekając na to co powiem, ale czy to co chciałabym powiedzieć zabrzmi tak jak powinno?
- Nie jestem w ciąży – cichy głos Lisy, rozbrzmiewa w pomieszczeniu, niespodziewanie donośnie.
Uwaga wszystkich, skupiona na mnie momentalnie przenosi się na nią. Zdecydowana większość jest w szoku. Na czele z Nickiem.
- O czym ty mówisz? – blondyn patrzy na nią zdumiony, jakby powiedziała, że jutro leci na Marsa.
- To kłamstwo. Nie byłam i nie jestem w ciąży – dziewczyna odpowiada dobitnie, a ja czuję respekt słysząc jej zdecydowanie w głosie.
Nicklas przysiada na fotelu, przeczesując włosy. Po chwili kieruje wzrok na swoją narzeczoną i z nadzieją oczach mówi:
- Ja nic z tego nie rozumiem. Dlaczego?
Tymczasem Charlie wyciąga z pomieszczenia Aarona i Alexa. Prawdopodobnie doszła do wniosku, że nie powinni być przy tej rozmowie. Riley też chce z nimi wyjść, ale blondynka mówi coś do niej cicho, przez co zostaje. Jack spogląda za nimi, chyba zastanawiając się, czy nie wziąć z nich przykładu, ale od razu łapię go za dłoń, niewerbalnie prosząc aby został. Patrzy na mnie przez moment, a ja czuję jak delikatnie odwzajemnia uścisk. Spoglądam na Isabel, która stara się chyba ukryć swoją obecność, co mnie nie dziwi, ze względu na Nicka, który z minuty na minutę staje się coraz bardziej zły. Chłopak jednak nie zwraca uwagi na przyrodnią siostrę, wciąż wpatrując się w Lisę, która coraz bardziej potrzebuje mojej pomocy.
- To przez Isabel – wtrącam, zwracając na siebie uwagę Nicka i Lisy.
Dziewczyna patrzy na mnie z niemą wdzięcznością, ale spojrzenia brata nie potrafię już rozszyfrować. Puszczam ciepłą dłoń Jacka i zbliżam się w stronę blondasa. Coraz bardziej zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością.
- Wykorzystała Lisę, żeby się na nas odegrać. Na początku szło jej perfekcyjnie, ale nie zdawała sobie sprawy, że są jeszcze ludzie z resztką sumienia – stwierdzam, a Isabel czerwienieje na twarzy.
- To kłamstwo! – woła - Obydwie jesteście nienormalne! Nie mieszajcie mnie do tego!
- To prawda! – odpowiada jej Lisa, zaciskając dłonie w pięści. – Kazałaś mi udawać ciążę, żeby zniszczyć Nicklasa. Sama mówiłaś, że zrobisz wszystko, żeby im dokopać. A ja… ja byłam głupia, że się na to zgodziłam – dodaje, a po jej policzkach zaczynają spływać łzy.
W pokoju zapada cisza. To wszystko co się tu odgrywa jest dla mnie prawie jak za murem.  Zaciskam dłonie, skupiając się i wsłuchując w Nicka, który wściekły, ale i przygnębiony prawdą wstaje:
- To kompletne wariactwo! Ty! – wskazuje na Isabel – Jesteś kompletnie popierdolona! A ty – kieruje dłoń na Lisę, po czym na moment się zacina – Zejdź mi lepiej z oczu… Żadnego ślubu nie będzie.
To ostatnie zdanie, jakby dało mi sygnał, że brat jest uratowany i mogę w końcu odetchnąć. Jednak ciężko mi było to uczynić, gdy duchota pomieszczenia i sytuacji, zawroty głowy i rozmazujący się obraz uderzył we mnie ze zdwojoną siłą, uniemożliwiając podejście do brata, a ostatnie co pamiętam to kilka głosów, wołających moje imię. Potem pochłania mnie jedynie kojąca ciemność.



        Z trudem otwieram oczy. Powieki są ciężkie, ale daję radę i chwilę później mrugam szybciorem, starając się uzmysłowić gdzie jestem. I wcale nie pomaga mi w tym wszechobecna ciemność, do której moje oczy próbują się przyzwyczaić. Próbuję się podnieść, ale utrudnia mi to igła wbita w rękę. Igła? No ładnie. Poruszam drenem i dostrzegam, zarys kroplówki, która transportuje nieznane mi substancje wprost do mojego krwiobiegu. Wiercę się i staram domyślić, co jest grane, kiedy nagle w mrocznym pomieszczeniu odzywa się głos:
- Boże, jaka ulga, że żyjesz!
Słyszę ciche pyknięcie, a pokój zostaje oświetlony przez małą lampkę nocną. Wtedy uzmysławiam sobie, że leżę we własnym łóżku, w mieszkaniu Nicka, a przy mnie siedzi uśmiechnięty od ucha do ucha Chambo.
- Mówili, że nic ci nie jest, tylko po prostu jesteś wyczerpana i odwodniona – stwierdził wesoło, jakby mówił o tym, że dostał Złotą Piłkę.
- Kto mówił?
- Doktor Davies. Akurat był w kaplicy, więc pojawił się natychmiast. Ale wszystkich wystraszyłaś. Nick zbladł gorzej niż ty. Jack od momentu jak cię złapał, to potem nie chciał puścić. Aaron i Charlie odprawili gości, a Riley robiła za opiekunkę dla Nicka – Alex niemal natychmiast zalewa mnie falą odpowiedzi, a ja opierając się wygodnie wyłapuję tylko co ciekawsze fragmenty.
- … ja oczywiście byłem najbardziej przytomny ze wszystkich, więc powiedziałem doktorowi co i jak.
- A dokładniej? – marszczę brwi spoglądając na Mulata, bojąc się co zaraz usłyszę.
- No, że to stres, nerwy ze ślubem. Potem ta akcja. Może ciąża – odpowiada rzeczowo, a ja mało co znów nie mdleje. – Ale spokojnie. Nie jesteś. Pan doktor wykluczył. Podłączyli ci tylko kroplówkę na nawodnienie, kazał odpoczywać i normalnie jeść. Także spokojnie, będziesz żyć – chłopak uśmiecha się, a ja jestem ciekawsza innych faktów.
- A co z resztą?
Anglik drapie się przez chwile po głowie.
- Nicklas pożarł się z Lisą, to chyba koniec ich związku. Na szczęście była Riley, to jakoś go ogarnęła. Teraz siedzą u Nicka – Chambo puszcza mi oko, na co uśmiecham się w odpowiedzi. – Aaron i Charlie chcieli tu z tobą siedzieć, ale ich pognałem do spania, bo też nie prezentowali się dobrze…
- A Jack?
Nie ma co ukrywać, jego nieobecność jest najbardziej miażdżąca, bo jednak miałam nadzieję, że między nami nie będzie już tej cholernej niezręczności czy wrogości. Alex słysząc pytanie traci entuzjazm i spogląda na mnie z niepewnością.
- Gdyby mógł, to pewnie na krok by się stąd nie ruszył…
- Co znaczy: „gdyby mógł”? – szepczę, myśląc o najgorszym.
- No bo po tym całym prawie ślubie, akcją z Lisą, Isabel, z tobą. Nicklas się wściekł i strasznie pokłócił z Jackiem…
Jak zwykle.
- … Coś tam było, że to wina Jacka, bo gdyby się nie zadawał z tą lafiryndą…
Czytaj Isabel.
-… to by nic ci się nie stało, a ta kretynka nie nasyłałaby żadnych bandytów, nie żyłabyś w ciągłych nerwach itd. Oczywiście Jack nie był mu dłużny i też powiedział co sądzi o braciach, którzy myślą tylko o sobie. Nie ma co mówić, padło wiele niemiłych słów. Skończyło się na tym, że Nick zabronił Jackowi się do Ciebie zbliżać, na co Jack prychnął i wyszedł.
Wpatruję się w Ox’a zaskoczona usłyszaną historią. Przyzwyczaiłam się już do tego, że Nicklas i Wilshere często się kłócili, ale kto by pomyślał, że sprawy obejmą taki obrót. Robi mi się niedobrze, więc opieram się od poduszki, jednym uchem słuchając historii Alexa o tym jak nie może się doczekać powrotu Claire od ciotki, jednocześnie rozmyślając nad obecną sytuacją. Kompletnie nie wiem co począć. Wszystko się udało, Nick poznał prawdę i zerwał z Lisą, ale w rezultacie moja droga z Jackiem jeszcze bardziej się rozeszła, mimo, że zdawało się to jakoś naprawiać. Czy już nigdy nie moje życie nie będzie mogło się toczyć normalnym trybem? Na to pytanie nie potrafię w tej chwili odpowiedzieć.


       Troska Nicklasa jest nieziemsko irytująca. Braciszek skacze nade mną jak natarczywa małpka, co chwilę coś proponując, jednocześnie nie pozwalając mi zrobić nawet kroku. Nie wspomnę już o ciągłych wykładach na temat zdrowego odżywiania się i niwelowania stresu. Taa, i co jeszcze? Po kilku dniach ciągłej, nieustannej i cholernie wkurzającej opieki blondasa, w końcu przekonuję go do opuszczenia mieszkania i udania się do ośrodka treningowego. W końcu moje praktyki dobiegają końca, więc wypadałoby je odbębnić normalnym trybem. Oczywiście, zanim do tego dochodzi, słyszę jęki i stęki Nicka, że to wcześnie, że wciąż wyglądam beznadziejnie(SUPER) i powinnam jeszcze parę dni spędzić w domu. Dysputa kończy się moim zwycięstwem, kiedy do akcji wkracza Riley, która kategorycznie oświadcza blondasowi, że ześwirował i powinien spadać na drzewo. Chłopak tylko burknął ale w końcu się zgodził, uprzednio karząc mi na siebie uważać. I tak jestem pod wrażeniem. Nie wiem co ta Riley robi, ale Nick często pod jej ostrzałem staje się potulny jak baranek. Miłość… Chociaż w ich przypadku ta relacja też nie jest tak do końca widoczna jak u Charlie i Aarona. Nick twierdzi, że ma dość związków i kobiet, ale czasami wyłapuję spojrzenia jakie rzuca pannie Smith. I nie ma co się oszukiwać. Rzygamy tęczą, proszę państwa. Wracając jednak do mojej walki o normalne życie, pod czujnym okiem Nicka, zostaję odtransportowana pod ośrodek treningowy, gdzie niemal natychmiast wybywam z opiekuńczej aury braterskiej troski i szybkim krokiem pędzę do gabinetu pana Cooka. Claire jest szczęśliwa kiedy mnie widzi, jak i zresztą nasz przełożony, który stwierdza, że wyglądam bardzo dobrze i ma nadzieję, że odbije się to na mojej pracy, po czym z miejsca wysyła mnie z raportem medycznym w kierunku gabinetu doktora Daviesa. Kiedy się tam kieruje, na korytarzu dostrzegam znajomą sylwetkę.
- Jack! – wołam nim zdążę się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Chłopak odwraca się zaskoczony, a ja wręcz natychmiast ruszam w jego kierunku.
- Sharon… - mówi, obrzucając mnie ciepłym spojrzeniem, kiedy staję naprzeciw niego.
Uśmiecham się delikatnie, nie wiedząc nawet co powiedzieć.
- Pięknie wyglądasz – stwierdza miękko, a ja czuję jak moje policzki oblewa rumieniec.
- Dziękuję ci. Za pomoc, za wszystko… - odpowiadam.
Uśmiecha się, a jego oczy błyszczą radosnymi ognikami, za którymi tak tęskniłam.
- Co ja ci mówiłem! –  nagle tuż obok nas odzywa się ostry głos.
Oboje odwracamy się w tamtą stronę, zauważając wściekłego Nicka który podąża w naszą stronę.
- Miałeś się do niej nie zbliżać! – warczy.
Zauważam, że twarz Jacka tężeje, a on zaciska dłonie w pięści. Muszę interweniować, nim będzie za późno.
- Nick!
Blondas posyła mi zirytowane spojrzenie, kiedy staję przed Jackiem.
- To nie jest facet dla ciebie, Sharon. Kiedy ty to zrozumiesz?
- Niby dlaczego? – zakładam dłonie na biodrach, posyłając bratu wyzywające spojrzenie.
Chłopak wzdycha ciężko i spogląda na mnie lekko zrezygnowanym spojrzeniem.
- On nie potrafi żyć w normalnym związku. Rani po kolei, każdą kobietę pojawiającą się w jego życiu. To mój kumpel, znam go zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że nie jest dla ciebie.  Nigdy nie będzie cię kochał, tak jak ty jego. Nie chce żebyś cierpiała. Jestem zły, że tak późno zauważyłem to jak się w nim zadurzyłaś. Szanuję cię Jack – stwierdza, spoglądając przy ostatnim zdaniu na szatyna – ale nie mogę pozwolić na to, żebyś zranił moją siostrę.
Przygryzam dolną wargę i w jakiś sposób zgadzam się ze słowami Nicka. Przecież to jasne, że Jack mnie już nie pokocha tak jak ja jego. Pogodziłam się z tym chyba już dawno, ale nie mogłam jakoś pokonać tej potrzeby bycia przy nim. Jestem masochistką, ale to cholerna prawda.
- Więc dlatego wytargałeś mnie ostatnio za bety i zrugałeś jak Wenger Szczęsnego za fajki?
Głos Jacka jest pełen urazy i kpiny. Kiedy Nick kiwa twierdząco głową, szatyn prycha głośno, a mnie przechodzą dreszcze. Nie odwracam się jednak, bo nie chce widzieć jego wyrazu twarzy.
- A może dasz mi w końcu coś powiedzieć? Bo ostatnimi czasami, jakoś nikt nie chce posłuchać tego co ja mam do powiedzenia.
Może dlatego, że milczysz.
A kto tu nam się odezwał? Witamy z powrotem.
- Mam w dupie twoje zdanie Nick, z całym szacunkiem – rzuca Wilshere, co powoduje, że moje głosy w głowie milkną, nie pozostawiając nawet echa. -  Możesz mnie wyrzucać drzwiami, a i tak wejdę oknem. A wiesz dlaczego? Bo kocham twoją siostrę jak wariat i jeżeli nie dostanę od niej kosza to będę o nią walczył nawet z całym światem, jeśli trzeba.
Serce staje mi w piersi. Jak Boga kocham. Szok chyba ryje się na mojej twarzy, a ja odwracam się powoli i spoglądam na Jacka, czując, że się rozpłaczę, albo wszystko okaże się snem. Blondas chyba też jest zdziwiony bo milczy, trawiąc słowa Anglika. A cisza, która panuje między naszą trójką jest nie do ominięcia. Jack patrzy w moje oczy z całym swoim oddaniem, a ja nie marzę o niczym innym jak o pocałowaniu go, nawet w towarzystwie rodzonego brata.
Sielanka, można powiedzieć.
I szlag trafił sielankę.
- Czy ja mam panom wysyłać zaproszenie? W specjalnie pieczętowanych kopertach? Bendtner przysięgałeś na głowę ulubionego psa prezesa, że się  już nigdy nie spóźnisz. A ty Wilshere? Podobno chcesz kadrę wzmacniać? Ciekawe tylko jak, skoro nawet na siłownię nie przychodzisz. Co tak patrzysz? Gorączki nie masz przypadkiem? – głos Wengera ściągnął nas wszystkich na ziemię wręcz w jednej chwili.
No nie powiedziałbym, że jest on taki gderliwy. A tu proszę.
Chłopcy jednak z całym respektem do Francuza, spuszczają zawstydzeni wzrok i mruczą coś sobie pod nosem, po czym niemal natychmiast ruszają w jego kierunku. Trener posyła mi lekko rozbawione spojrzenie mimo, że jego mina wciąż jest surowa, ale po chwili odwraca się i idzie w kierunku drzwi prowadzących na murawę ośrodka, a braciszek i Jack potulnie idą za nim. Jednak tuż przed drzwiami, Jack odwraca się w moją stronę, a ja dostrzegam w jego oczach iskierki, które mówią mi, że przed nami ważna rozmowa.
A ja się do cholery nie mogę jej doczekać.



                 Czy ja mówiłam coś o sielance? Ah tak, że jest. Otacza nas z każdej strony, pochłania i pozwala zanurzyć się w tej kąpieli radości i lekkiej zadowalającej rutyny. Szczęście dopadło i nas. Minęło kilka tygodni, a wszystko zaczęło się układać. Charlie i Aaron, mimo dzielących ich odległości cały czas trwają przy sobie, co jakiś czas odwiedzając wzajemnie i wzbudzając u każdego w promieniu kilku metrów, wymioty. Chambo i Claire, wciąż się docierają, ale z dnia na dzień upewniają nas wszystkich w przekonaniu, że to będzie happy end. Nawet Nick, po wielu godzinach przemówień i przekonywań z mojej strony, umówił się z Riley na prawdziwą randkę, co skutkuje tym, że w końcu zapowiada mi się normalna bratowa. Pewnie ktoś zapyta co ze mną i Jackiem. Otóż delikatnie was rozczaruję, bo wciąż nie jesteśmy razem. Wiem, wiem. On mnie kocha, ja jego, więc co stoi na przeszkodzie? Po prostu oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma co się śpieszyć. Na razie, niczym Chambo i Claire umawiamy się na randki, aby spokojnie i pomału uświadomić sobie, że to jest to i aby nikt potem nie cierpiał. Może zmądrzałam, może nie, ale mi pasuje tak jak jest. Jednak mimo tej całej otoczki szczęścia, nie wszystko jest idealnie. Wciąż nierozwiązana pozostaje kwestia ojca, tkwiącego w sidłach Jessicy. Zarówno ja, jak i Nick czujemy się bezradni w obliczu jej wpływów i sposobów jakimi mami ojca. Wiem też niestety, że dopóki tato nie uwolni się z jej szponów nie mam co liczyć na spokojne życie. Do tego dokładają się zakończone praktyki i ostatnie zajęcia i egzaminy na wymianie, co idzie w parze z powrotem do Kopenhagi oraz pozostawieniem w Londynie brata, nowych przyjaciół i przede wszystkim Jacka. I jak tu żyć bez stresu?
- Znowu się zamyśliłaś - słyszę nad uchem, czując jak szatyn delikatnie owija sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
Jak widać ta nostalgia, dotyka mnie nawet podczas randki z nim, kiedy oboje siedzimy nad Tamizą, podziwiając okolicę, która ukazuje całe swoje piękno.
- Myślę o wyjeździe... - odpowiadam wtulając się w chłopaka.
- Nie zadręczaj się tym, poradzimy sobie. Aaron i Charlie sobie radzą, to i my tak możemy - stwierdza całując mnie w czoło.
Przymykam powieki, wdychając zapach wody i perfum Jacka. Idealniej być nie może.
Ale może być gorzej.
Dzwonek mojego telefonu wyrywa mnie z letargu chwili, a ja niechętnie po niego sięgam. Dostrzegam lekki grymas na twarzy Jacka, co mnie nie dziwi, bo w końcu ten czas jest nasz.  Całuję go w usta, na co reaguje bardziej pozytywnie, po czym spoglądam na wyświetlacz. Nieznany numer.
- Słucham?
- Witam, czy rozmawiam z córką pana Andrew Bendtnera? - w słuchawce odzywa się miły kobiecy głos.
- Tak, a o co chodzi? - odpowiadam niepewnie, nie rozumiejąc powodu rozmowy.
-  Znaleźliśmy pani numer w telefonie pana Bendtnera jako kontakt alarmowy...
- Co się stało?! - podrywam się z ziemi przerażona, a Jack patrzy na mnie zaskoczony.
- Dzwonię ze szpitala św Patryka* w Swansea. Pani ojciec miał wypadek, właśnie jest operowany - głos jest spokojny, co spowodowane jest pewnie doświadczeniem zawodowym.
Nie słucham jej dalej. Telefon wypada mi z dłoni, a ja czuję, że robi mi się ciemno przed oczami. Czuję gromadzące się łzy pod powiekami i spoglądam na Jacka, który patrzy na mnie wyczekująco z pytaniem na ustach.
- Mój tato... źle z nim - mówię, a łzy jedna po drugiej, skapują na trawę.


           


*- wymyśliłam sobie ten szpital, może taki jest, może nie ma. W końcu mogę, halo to fikcja literacka :D



OD AUTORKI: 
Rok przerwy. Kto by się spodziewał, że jeszcze do tego wrócę, że będę próbowała to skończyć. Mimo wszystko zrobię to, choćbym miała pisać do śmierci. Tak jak przyrzekłam sobie, ta historia będzie moją drugą skończoną. Nawet jeżeli jej nie lubię i całkiem inaczej poprowadziłabym w niej teraz fabułę. Na tym w końcu polega pisanie. Na nauce, na rozwijaniu się. Popełnianiu błędów, które wiele nam dają w późniejszym czasie. Szczerze mówiąc, ten rozdział był już gotowy po maturze, ale tkwił zapisany i czekał na wklepanie kilku dramatycznych zdań i opublikowanie go. W sumie, to miał być jeszcze dłuższy, bo to miał być ostatni rozdział. Jednak go rozbiłam, bo zakończenie wymaga dopieszczenia, a nie wklepania kilku słów na "odwal się" i pogłaskania się po głowie, ze stwierdzeniem: "No, okej. Skończyłam tę szmirę i po problemie". Będę się starała, ale i tak po mojej głowie krąży myśl, że nie będzie to takie jak chciałabym, żeby było. Bo ta przerwa ucięła we mnie tą gimnazjalną artystkę, którą byłam, kiedy zaczynałam przygodę z fanfiction. Jednak cóż, trzeba walczyć i dokończyć bieg. 
Podejrzewam, że i tak z czytelników, którzy tu bywali, dopingowali i komentowali, nie znajdzie się pewnie już nikt, bo z własnej autopsji wiem, jak to bywa z odwiedzaniem blogów, na których nic się nie dzieje od dawna. Mimo wszystko, dziękuję za poświecenie czasu, tym którzy tu bywali i tym którzy przemykają po moich wypocinach przypadkiem i jakimś cudem czytają, to co teraz tu piszę. Tym co byli i co są, chcę tylko powiedzieć ogromne DZIĘKUJĘ  i obiecać Wam i sobie, że to skończę. Skończę tę opowieść i będę dumna, że dobrnęłam do końca i przede wszystkim wraz z nią dorosłam. 
Pozdrawiam i całuję: Katorga 


2 komentarze: