Kiedyś konflikty z Nicklasem były codziennością. Przyczynami sporów były nawet takie bzdury jak smak batona czy pilot. Potrafiliśmy się jednak szybko pogodzić i znowu być zgodnym rodzeństwem, chociaż za 10 minut wybuchała kolejna awantura. Wiele się jednak zmieniło po śmierci mamy. Straciliśmy ochotę na dalsze sprzeczki. Smutek i żal doprowadził do braku chęci na jakiekolwiek bezsensowne dyskusje, które nie wnosiły niczego do naszego życia. Oboje musieliśmy w zaskakująco szybkim tempie dorosnąć. Nauczyć się wstawać jeszcze wcześniej niż dotychczas, dbać o dom, o sprawunki. Przybyło więcej obowiązków, bo przecież ojciec sam sobie nie mógł ze wszystkim poradzić. On również przeszedł dramatyczną przemianę. Nie był już tym wesołym i wiecznie optymistycznym mężczyzną. Stał się obojętny, zgorzkniały. Co raz więcej czasu spędzał w pracy, zostawał po godzinach. Nie próbował w jakikolwiek sposób z nami rozmawiać. Często wyjeżdżał. Nicklas przejął wtedy opiekę nade mną. Starał się jak mógł, żebym nie czuła tego bolesnego braku obojga rodziców. Nie był już tym beztroskim chłopczykiem grającym w piłkę. Stał się młodym mężczyzną, który pokazał jak potrafi zająć się młodszą siostrą, czyli mną. Dwa lata później ojciec doszedł do wniosku, że w naszym domu brakuje kobiecej ręki. Do dzisiejszego dnia pamiętam pierwsze spotkanie z Jessicą.
Mała dziewczynka zbiegła po schodach. Zamarła na widok nieznajomej kobiety siedzącej na kanapie. Uśmiechała się przyjaźnie, dodając odwagi dziewczynce.
- Dzień dobry - przywitała się.
- Dzień dobry słoneczko - odpowiedziała kobieta.
Dziewczynka pytająco spojrzała na ojca, zajmującego miejsce niedaleko blondynki. Uśmiechnął się lekko. Po chwili do salonu zajrzał wysoki i dobrze zbudowany młodzieniec. Poczochrał, z uśmiechem na twarzy, długie włosy dziewczynki następnie skierował wzrok na siedzącą na kanapie parę. Wtedy jego wyraz twarzy zmienił się. Ojciec wstał.
- Dzieci, chciałbym wam zakomunikować - rozpoczął oficjalnym tonem - że zaręczyłem się z Jessicą.
Dziewczynka z zaskoczeniem otworzyła buzię, chłopak nie powiedział nic, ale na jego twarzy pojawił się lekki grymas, który szybko zastąpił sztucznym uśmiechem.
- Gratulacje - uścisnął ojca i jego wybrankę.
W ślad po nim ruszyła dziewczynka. Cieszyła się z radości ojca, chociaż nie wiedziała jeszcze co to dla niej oznacza.
Na samo wspomnienie mojej łatwowierności uśmiecham się gorzko i wyglądam przez okno. Tego dnia pogoda jest typowo londyńska. Wieje wiatr i co jakiś czas chmury uwalniają się z nadmiaru wody, jakby w ten sposób chciały pokazać jaki dręczy je humor. Pogoda jest idealnym odzwierciedleniem mojego nastroju. Przygnębienie zmieszane ze złością. Jednak jak tu się nie zirytować. Jest środa. Przede mną jeszcze dwa dni zajęć i sobotnia praca. Brakuje mi chęci do nauki i czegokolwiek innego. Isabel denerwuje mnie codzienną porcją swoich złośliwych uśmieszków. Każdego dnia mam ochotę strzelić ją po pysku. Moje relacje z Nicklasem nie są odbudowane, chociaż mogłoby się wydawać, że wszystko będzie dobrze. Jednak żeby odzyskać pełne zaufanie przed nami jeszcze wiele pracy i rozmów. Jedną już odbyliśmy.
- Czyli... no wiesz... - chłopak nie wiedząc co powiedzieć tępo wpatruje się w swój kubek, nad którym unosi się para wodna.
Dziewczyna spogląda na niego, próbując odgadnąć o czym mówi.
- Masz na myśli to, że nie jestem pieskiem Jessicy? - podpowiada.
- Nie dosłownie - blondyn bawi się łyżeczką - Myślałem po prostu...
- Że przeszłam na złą stronę mocy?
- Ta sprawa mi już od dłuższego czasu nie daje spokoju. Nawet nie wiesz jak się codziennie czułem. Nie mogłem patrzeć w lustro. W końcu coś ci obiecałem. Miałem o ciebie zawsze dbać, opiekować się tobą...
- Jak widać sama sobie potrafię poradzić - wtrąciła odrobinę poirytowana dziewczyna.
- Nie masz już 13 lat. Nie jesteś już zagubioną dziewczynką tylko młodą kobietą, potrafiącą o siebie zadbać. Chociaż moim zdaniem potrzebujesz jeszcze trochę treningów w przypadku spotkań z chuliganami.
Po raz pierwszy na nią spojrzał, a dziewczyna dostrzegła w oczach brata te radosne ogniki.
Kwestia Jacka pozostała nadal nierozwiązana. Jeżeli myślałam, że kopiąc go boleśnie w nogę rozwiąże problem to się myliłam. Już następnego dnia, próbował ze mną porozmawiać.
Wychodząc z uczelni szatynka dostrzegła chłopaka, który oparty o swój sportowy samochód, rozglądał się za kimś. Miała ochotę minąć go niepostrzeżenie, jednak ta zagrywka nie przeszła.
- Zaczekaj... - zaszedł jej drogę.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - dziewczyna próbowała go ominąć, ale on na to nie pozwolił delikatnie łapiąc ją za rękę i odwracając w swoim kierunku.
- Sharon, proszę. Daj mi szansę się wytłumaczyć - powiedział wpatrując się w nią.
Nie spojrzała mu w oczy. Nie potrafiła znieść tych czekoladowych tęczówek.
- A może ja nie chcę cię słuchać? - odpowiedziała zaczepnie.
- Nie wiem co naopowiadała tobie Isabel na imprezie, ale to są jakieś głupie kłamstwa. Nigdy nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka. Zrozum. Przecież gdybym chciał to zrobić, od razu powiedziałbym ci kim jestem.
Dziewczyna zaśmiała się ironicznie.
- Masz o sobie wysokie mniemanie, jak widzę.
Blondyn rozejrzał się zrozpaczony, jakby szukał pomocy.
- Uwierz mi proszę.
Wyrwała rękę z jego uścisku.
- Spieprzaj z mojego życia - warknęła po raz pierwszy patrząc mu w oczy, po czym odeszła.
- Sharon! - krzyknął za nią.
Dziewczyna nie oglądając się na niego pokazała jedynie środkowy palec.
Może potraktowałam go niezbyt miło, ale nadal niezbyt dobrze się czuję, kiedy przypominam sobie szyderstwa Isabel i jej znajomych. Ta ruda laska może być fikcją, ale kłamstwo nadal boli. Przez chwilę poczułam się jakbym była kimś gorszym, nie wartym zaufania. Zorientował się, że go nie kojarzę ze świata piłki. I to wykorzystał. Teraz siedząc na parapecie i wpatrując się wolno spływające krople deszczu, dochodzę do wniosku, że to też moja wina. Zawiodłam się na własne życzenie. Gdybym się interesowała, nawet karierą własnego brata i od czasu do czasu obejrzała mecz to nie doznałabym takiego rozczarowania. A tak... Teraz mogę sobie jedynie wypominać własną ignorancją i głupotę. Na tym właśnie polega nauka na własnych błędach.
Po ulewnym tygodniu, nastaje zaskakująca zmiana pogody. Słoneczko wyszło zza chmur racząc mieszkańców Londynu swym blaskiem. Jest idealnie aby przechadzać się po parku, wyjść na rower lub w innych sposób spędzić czas na świeżym powietrzu. Szkoda tylko, że nie dla mnie. Projekt, który muszę zrealizować na zajęcia nie pozwala mi cieszyć się pogodą, więc siedzę w prawie pustej kawiarni, pijąc kolejną kawę i z determinacją klikając w klawiaturę laptopa. Nagle czuję, że ktoś stoi nade mną i wpatruje się w to co robię. Podnoszę wzrok, który spotyka się ze spojrzeniem brązowych ocząt, należących do bruneta. Twarz jest znajoma, ale moje skupienie na pracy powoduje, że nie mogę sobie przypomnieć skąd go kojarzę.
- Rzetelna rozpiska. Myślałem, że na złamanie... - zerknął na ekran - kończyny dolnej wystarczy założenie gipsu.
Unoszę brwi ze zwątpieniem. Chłopak drapie się w głowę.
- Nieprzekonujący jestem?
Zaprzeczam ruchem głowy.
- Aaron jestem. Aaron Ramsey - przedstawia się niczym Bond.
I też niezły z niego przystojniak.
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Jestem kumplem Nicklasa.
I wtedy lampka w moim umyśle zaczyna się świecić. Gdyż, ponieważ, po pierwsze zaczynam orientować się z kim mam przyjemność a może i nie rozmawiać, zaś po drugie włączają się światełka ostrzegawcze informujące: UWAGA FACET, PIŁKARZ, PEWNIE DUPEK. Nieufna się zrobiłam jak cholera. Jednak przyglądam się mu uważnie, próbując dostrzec ślady jego ukrytej, drańskiej natury. Jak na razie chłopak nie ukazuje cech taniego podrywacza. Uśmiecham się więc lekko i wskazuję ręką wolne krzesło.
- Proszę usiądź.
Na jego twarzy pojawia się ulga, jakby obawiał się z mojej strony zlinczowania za samo bycie facetem. Spoko koleś nie gryzę. Kiedy zajmuje wolne miejsce, postanawiam mu się bliżej przyjrzeć i stwierdzam, że chłopak ma czym błyszczeć. Krótko obcięte włosy, wręcz idealnie się układały dodając uroku tej kamiennej figurze herosa, brązowe oczy, które wielokrotnie musiały dokładnie przeszywać spojrzeniem rozmówce i usta ukazujące zęby, niczym z reklamy najlepszej pasty do zębów. Skąd się biorą takie bóstwa? Ja się pytam! Gdy lustrowałam jego postać, nasze spojrzenia się na moment spotkały i poczułam, że palę najczerwieńszą cegłę na świecie. Opuszczam wzrok na filiżankę z kawą, czując jednocześnie, że jego oczy nie odpuszczają, wpatrując się we mnie z irytującą uporczywością.
- Czyli... studiujesz medycynę? - zaczyna powoli jakby się bał poruszać ten temat.
- Konkretnie to fizjoterapię - odpowiadam.
Chłopak kiwa głową z uznaniem.
- Jeżeli chcesz to mogę sprawdzić twoją wiedzę - uśmiecha się, a w jego oczach dostrzegam ten sam łobuzerski błysk, który pojawiał się w oczach Jacka.
- A co nóżka boli? - mimo złych wspomnień otwieram się na słowną grę.
- A doradzasz coś na ból serca? - po raz pierwszy spojrzał smutno.
- Kardiologa.
Patrzymy na siebie przez chwile w milczeniu, następnie oboje prychamy zgodnym śmiechem.
- Nakopię do dupy, uduszę zatłukę! - pomstuje Charlie, kiedy opowiadam jej wszystko co nastąpiło od pamiętnego balu.
- Wiedziałam, żeby ci tego nie mówić - mruczę przewracając oczami.
- A ty też nie lepsza! - warczy.
- Co?! - patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami.
- A co ci mówiłam o facetach? Hę? - i zaczął się wywód.
- Oj spieprzaj - irytuję się i wyłączam kamerkę.
Kładę się na łóżku i nakrywam twarz poduszką. Charlie często mnie denerwowała. Kocham ją, ale te jej mądrości na temat związków i facetów czasem doprowadzają mnie do szału. Ze swoim podejściem łudząco przypominała Isabel i jej co tygodniowe "łowy". Teraz wkurzała się o to, że niby: "prawie dałam się wykorzystać". Przepraszam Charlie, ale tobą być nie będę. Z niewyzbytą wściekłością postanawiam opuścić pokój, dom, a może i miasto.
Co z tego, że jutro mam zajęcia o 8:00 rano. Co z tego, że jak nie przysiądę do projektu to nie zaliczę semestru. Tu w Londynie ciężko skupić się na nauce, kiedy wokoło tyle otwartych klubów, gdzie dziewczyny ubierają stroje które więcej odsłaniają niż zasłaniają, faceci szukają okazji na szybki i niezobowiązujący seks, a alkohol płynie rzeką. Miejsca nie dla mnie. Czułam się tam zwykle jak w totalnym bezuczuciowym piekle, obawiając się o utratę moralności, spowodowanej zwykłym głupim przekroczeniem progu tego obskurnego klubu. Nie patrzę już na moje zdeptane poczucie zniesmaczenia, które zwykle czułam na samą myśl o takich miejscach. Tańczę, piję i dobrze się bawię. Faceci kręcą się wokoło mnie jak rekiny czyhające na ofiarę. Dobrze wiem, że są gotowi zaatakować, gdy już całkowicie pozbędę się zdrowego rozsądku pijąc więcej alkoholu. Co jakiś czas jestem proszona do tańca. Nie odmawiam. Przyjmuję zaproszenia. W przerwie piję kolejne drinki. Szum w głowie narasta, a ja tracę już zdrowy rozsądek. Coraz głośniej się śmieje, dalej się bawię, zataczam się.
- Sharon, Sharon! - słowa, które słyszę jako ostatnie.
Tracę resztki rozsądku, otoczenie się rozmazuje. A ja wpadam w czarną dziurę.
Rano budzę się z totalnym kacem zarówno fizycznym jak i psychicznym. Jest mi niedobrze, boli mnie głowa, w dodatku obudziłam się w miejscu, którego za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć, tak jak i zresztą wczorajszego wieczoru. Wtulam głowę w poduszkę, mając nadzieję, że jakoś uciszę ból. Każdy nawet najmniejszy szmer powoduje, że czaszka mi pęka.
- Dzień dobry! - wesoły okrzyk i dźwięk odstawionego szkła na blat stolika obok, powoduje, że syczę ze złości.
- Nie śpij, wstawaj mała.
- Nick, a zasadził ci ktoś kopa w dupę?
- Nie, ale chętnie zobaczę go w twoim wykonaniu - mój brat sadysta śmieje się ironicznie.
Podnoszę głowę i patrzę na świeżą kawę i jajecznicę wykonaną przez Nicka. Przecieram zmęczone oczy i czuję ochotę na to by paść na poduszkę i spać dalej. Po dzisiejszej nocy wiem jedno - imprezowanie to straszliwy pożeracz energii. Mówię to ja Sharon Bendtner.
- Jedz - Nick nie odpuszcza, siadając w nogach łóżka, które zajmuje - Musisz się doładować.
- Żeby mieć co wyrzygać? - mówię stłumionym głosem przez poduszkę.
Brat ignoruje moje pytanie.
- Nieźle wczoraj dałaś w palnik - postanawia sobie trochę poszydzić z siostry.
- Myślałam, że usłyszę jakieś kazanie... - stwierdzam zdziwiona.
- Wystarczająca kara jaka cię czeka to życie ze świadomością co wczoraj wyrabiałaś.
Zamieram. Nick nie ma racji. Nie mogę żyć ze świadomością swoich czynów. Nie dlatego, że nie mam sumienia. Po prostu nic ale to zupełnie nic nie pamiętam. Blondyn dostrzega moje przerażenie i uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Co? Luki w pamięci?
- Nicklas, co ja takiego zrobiłam? - pytam z grozą bo czuje, że nic dobrego.
- Muszę przyznać, że pod wpływem alko, nieźle się ruszasz. Ten taniec na stole. Fiu fiu - chłopak gwiżdże z podziwem - Te kocie ruchy. Nic jednak nie przebije mojej pogoni za tobą, gdy uciekałaś w stroju Ewy dookoła klubu. Wymioty mogłaś jednak powstrzymać - dodaje z kwaśną miną.
Po chwili gdy zerka na moje przerażenie wymalowane na twarzy wybucha głośnym śmiechem.
- Żartowałem, ale dałaś się podejść - ryczy waląc ręką w swoją nogę.
Śmiech zamiera mu na twarzy gdy obrywa ode mnie poduszką.
- No przepraszam - ociera łzy z oczu - Musiałem - dodaje.
- Wystraszyłeś mnie dupku - sama nie wytrzymuję bo zaczynam się śmiać.
Kiedy tak się śmiejemy, odczuwam jak ten mury który był między nami, powoli się burzy. Czuję po prostu, że odzyskuję brata.
- Dlaczego nie jesteś na treningu? - pytam, kiedy przestajemy się śmiać.
Mina mu lekko rzednie.
- Po prostu mam na później - odpowiada, ale bez uśmiechu.
- Coś jest nie tak? - patrzę na niego uważnie.
Nick wstaje. Podchodzi do okna i wygląda przez nie, jakby chciał uciec od mojego pytania. Dociera do mnie, że nie doczekam się odpowiedzi, ale chłopak nagle się odwraca i z żałosną miną mówi.
- Spieprzyłem sobie karierę.
- O czym ty mówisz? - nie wierzę własnym uszom.
- Za bardzo sobie odpuściłem. Myślałem, że nie grozi mi rezerwa, że jestem tak dobry, że mnie nigdy nie wywalą. Chyba się przeliczyłem. Jestem pewny, że szybko wylecę z tego klubu - mówi nie patrząc na mnie.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do niego.
- Ja tam w ciebie wierzę. Musisz po prostu pokazać trenerowi na co cię stać.
- Wenger mi nie uwierzy, pomyśli, że boję się o swoją dupę i nie chce tracić kasy, którą tu zarabiam.
- Po prostu zawalcz Nick, nie dostaniesz niczego za darmo. Pokaż, że jesteś im potrzebny. Nie odpuszczaj treningów, ogranicz te wszystkie imprezy. Pracuj, to popłaca - patrzę mu w oczy gdy to mówię.
Brat jedynie kiwa głową, moje słowa chyba jakoś do niego dotarły. Nie odpowiada na moje słowa. Nie obiecuje, że się zmieni.
- Śniadanie ci wystygło - tak po prostu zmienia temat i opuszcza pokój, zostawiając mnie samą.
Wzdychając, siadam na łóżko.
Praca nad projektem toczy się leniwym rytmem. Szło by mi zdecydowanie szybciej gdyby nie dwa irytujące fakty. Głowa, która pulsuje bólem i ciągłe chichoty Isabel i jej kumpel, dochodzące zza ściany.
Wkurzona otwieram drzwi i wrzeszczę.
- Zamknijcie się wreszcie! - po czym padam na łóżko przed laptopem i próbuję zebrać myśli.
W odpowiedzi na mój wrzask słyszę tylko podkręconą na maksa muzykę i krzyki dziewczyn. Trafia mnie szlag. Łapię torbę i wrzucam do niej wszystko co jest mi potrzebne do pracy. Wypadam z domu, zabierając po drodze kurtkę i kierując się miejsce gdzie czuję się najlepiej. Do kawiarni.
Jestem wreszcie w połowie zadania, które muszę wykonać do przyszłego wtorku. Z zaciętą miną przykładam się do pracy mimo tego, że najchętniej położyłabym się i zasnęła. Nie mogę jednak tego zostawić bo od tego projektu zależy semestr. Potem czeka mnie tylko semestr praktyk.
- Kawa - Riley stawia przede mną filiżankę z napojem.
- Dziękuję - nie patrzę nawet na nią.
- Martwię się od ciebie - dziewczyna zajmuje wolne miejsce.
Odrywam zdziwiony wzrok od monitora.
- Dlaczego? - upijam łuk gorącej kawy.
Mhmm, tego mi było trzeba.
- Zauważyłam, że przesiadujesz tu całymi dniami i pracujesz, nie wyglądasz najlepiej. Moim zdaniem powinnaś odpocząć...
- To jest niemożliwe - przerywam jej - Mam jeszcze wiele pracy.
- Wykończysz się... - zaczyna, ale nie dane jest jej dokończyć, gdyż pojawia się klient, którego musi obsłużyć.
Ja zaś wracam do pracy. Szkoda tylko, że kleją mi się oczy.
Szczyt wszystkiego. Furia i nic więcej. Chęć mordu, którą odczuwam przemieszana z łzami bezsilności. Najchętniej udusiłabym tą sukę i utopiła w Tamizie. Tak, mam na myśli Isabel. na chwilę tylko zostawiłam laptop bo brałam durny prysznic, a ona tak po prostu dorwała się mojego projektu i usunęła wszystko co miałam na dysku. Nie wytrzymałam. Wyszłam. Nogi same poniosły mnie pod znajomy adres. Otwiera drzwi ze swoim jak zwykle pozytywnym uśmiechem. Jednak na widok mojej twarzy, uśmiech zamiera, znika. Bez słowa zabiera mi do kuchni i karze wszystko opowiedzieć. Od początku. Potem trafia go szlag.
- Koniec. Miarka się przelała. Nie będziesz mieszkać z tą idiotką.
Spoglądam na niego ze zdziwieniem na twarzy, ale nie mówię nic.
- Ja to wcześniej przemyślałem. Dobrze zarabiam, ty masz pracę jakoś sobie poradzimy. zamieszkasz u mnie. Skoro ojciec ma nas w dupie. Dobra. Nie sobie żyje z tymi dwiema wiedźmami. Zerwałem z nim kontakt bo zbyt wiele nas różniło. Zbyt długo pozwoliłem abyś mieszkała w tym domu z tą jędzą. Jesteś dorosła, nie mogą tobą rządzić. Od teraz mieszkasz ze mną.
Po tym słowotoku spogląda na mnie jakby czekał na opinię. Uśmiecham się i po prostu rzucam mu się na szyję bo czuję, że w końcu mur między nami kruszy się na zawsze.
Uśmiech znika z jej twarzy, kiedy widzi mnie i Nicklasa pakujących moje walizki.
- Co ty wyrabiasz? - wykrzykuje swoim piskliwym głosikiem.
- Nie widać? Opuszczam dom - uśmiecham się do niej ironicznie.
- Nie wolno ci! - próbuje się stawiać.
- Zjeżdżaj gówniaro lepiej, bo oddychać nie ma czym - odzywa się zirytowany Nick.
Jej oczy powiększają się jak monety, ale posłusznie opuszcza pokój jakby się obawiała, że blondas zrobi jej jakąkolwiek krzywdę.
- Masz siłę przemawiania - puszczam mu oko.
- Taka władczość pociąga kobiety - uśmiecha się w swój ulubiony kokieteryjny sposób.
Z ulgą i w miłej atmosferze zabieram swoje rzeczy. Nie interesuje mnie już Isabel i to czy sobie poradzi. Szkoda jest mi tylko ojca, że zostawiam go z nimi. Czuję jednak ból bo wiem, że on nie widzi tego co Jessica zrobiła z naszym życiem. Nie dostrzegł, że z jej winy stracił kontakt z synem. Jessica wygrała. Ojciec oddalił się również ode mnie. Właśnie w tej chwili zauważyłam cel Jessicy, odciąć ojca od nas. Udało jej się to, ale nic nie mogłam już poradzić. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mogła chociaż raz jeszcze normalnie porozmawiać z tatą. Przez moment. To jednak wydarzyć się może dopiero w dalekiej przyszłości. Teraz nie mogę o tym myśleć. Zaczynam przecież nowy etap.
OD AUTORKI: Ale gówno publikuje. Krótkie, nudne i bez sensu. Straciłam pomysły. Jakoś tak się wszystko powaliło. Główne wątki w głowie siedzą, ale brakuje mi tylko kropeczek, takich jak w zerówce, którymi mogłabym połączyć wszystko w jedną inteligentną całość. Jedynie pozostało mi błagać Was o przebaczenie. Przepraszam. Katorga.
Mała dziewczynka zbiegła po schodach. Zamarła na widok nieznajomej kobiety siedzącej na kanapie. Uśmiechała się przyjaźnie, dodając odwagi dziewczynce.
- Dzień dobry - przywitała się.
- Dzień dobry słoneczko - odpowiedziała kobieta.
Dziewczynka pytająco spojrzała na ojca, zajmującego miejsce niedaleko blondynki. Uśmiechnął się lekko. Po chwili do salonu zajrzał wysoki i dobrze zbudowany młodzieniec. Poczochrał, z uśmiechem na twarzy, długie włosy dziewczynki następnie skierował wzrok na siedzącą na kanapie parę. Wtedy jego wyraz twarzy zmienił się. Ojciec wstał.
- Dzieci, chciałbym wam zakomunikować - rozpoczął oficjalnym tonem - że zaręczyłem się z Jessicą.
Dziewczynka z zaskoczeniem otworzyła buzię, chłopak nie powiedział nic, ale na jego twarzy pojawił się lekki grymas, który szybko zastąpił sztucznym uśmiechem.
- Gratulacje - uścisnął ojca i jego wybrankę.
W ślad po nim ruszyła dziewczynka. Cieszyła się z radości ojca, chociaż nie wiedziała jeszcze co to dla niej oznacza.
Na samo wspomnienie mojej łatwowierności uśmiecham się gorzko i wyglądam przez okno. Tego dnia pogoda jest typowo londyńska. Wieje wiatr i co jakiś czas chmury uwalniają się z nadmiaru wody, jakby w ten sposób chciały pokazać jaki dręczy je humor. Pogoda jest idealnym odzwierciedleniem mojego nastroju. Przygnębienie zmieszane ze złością. Jednak jak tu się nie zirytować. Jest środa. Przede mną jeszcze dwa dni zajęć i sobotnia praca. Brakuje mi chęci do nauki i czegokolwiek innego. Isabel denerwuje mnie codzienną porcją swoich złośliwych uśmieszków. Każdego dnia mam ochotę strzelić ją po pysku. Moje relacje z Nicklasem nie są odbudowane, chociaż mogłoby się wydawać, że wszystko będzie dobrze. Jednak żeby odzyskać pełne zaufanie przed nami jeszcze wiele pracy i rozmów. Jedną już odbyliśmy.
- Czyli... no wiesz... - chłopak nie wiedząc co powiedzieć tępo wpatruje się w swój kubek, nad którym unosi się para wodna.
Dziewczyna spogląda na niego, próbując odgadnąć o czym mówi.
- Masz na myśli to, że nie jestem pieskiem Jessicy? - podpowiada.
- Nie dosłownie - blondyn bawi się łyżeczką - Myślałem po prostu...
- Że przeszłam na złą stronę mocy?
- Ta sprawa mi już od dłuższego czasu nie daje spokoju. Nawet nie wiesz jak się codziennie czułem. Nie mogłem patrzeć w lustro. W końcu coś ci obiecałem. Miałem o ciebie zawsze dbać, opiekować się tobą...
- Jak widać sama sobie potrafię poradzić - wtrąciła odrobinę poirytowana dziewczyna.
- Nie masz już 13 lat. Nie jesteś już zagubioną dziewczynką tylko młodą kobietą, potrafiącą o siebie zadbać. Chociaż moim zdaniem potrzebujesz jeszcze trochę treningów w przypadku spotkań z chuliganami.
Po raz pierwszy na nią spojrzał, a dziewczyna dostrzegła w oczach brata te radosne ogniki.
Kwestia Jacka pozostała nadal nierozwiązana. Jeżeli myślałam, że kopiąc go boleśnie w nogę rozwiąże problem to się myliłam. Już następnego dnia, próbował ze mną porozmawiać.
Wychodząc z uczelni szatynka dostrzegła chłopaka, który oparty o swój sportowy samochód, rozglądał się za kimś. Miała ochotę minąć go niepostrzeżenie, jednak ta zagrywka nie przeszła.
- Zaczekaj... - zaszedł jej drogę.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - dziewczyna próbowała go ominąć, ale on na to nie pozwolił delikatnie łapiąc ją za rękę i odwracając w swoim kierunku.
- Sharon, proszę. Daj mi szansę się wytłumaczyć - powiedział wpatrując się w nią.
Nie spojrzała mu w oczy. Nie potrafiła znieść tych czekoladowych tęczówek.
- A może ja nie chcę cię słuchać? - odpowiedziała zaczepnie.
- Nie wiem co naopowiadała tobie Isabel na imprezie, ale to są jakieś głupie kłamstwa. Nigdy nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka. Zrozum. Przecież gdybym chciał to zrobić, od razu powiedziałbym ci kim jestem.
Dziewczyna zaśmiała się ironicznie.
- Masz o sobie wysokie mniemanie, jak widzę.
Blondyn rozejrzał się zrozpaczony, jakby szukał pomocy.
- Uwierz mi proszę.
Wyrwała rękę z jego uścisku.
- Spieprzaj z mojego życia - warknęła po raz pierwszy patrząc mu w oczy, po czym odeszła.
- Sharon! - krzyknął za nią.
Dziewczyna nie oglądając się na niego pokazała jedynie środkowy palec.
Może potraktowałam go niezbyt miło, ale nadal niezbyt dobrze się czuję, kiedy przypominam sobie szyderstwa Isabel i jej znajomych. Ta ruda laska może być fikcją, ale kłamstwo nadal boli. Przez chwilę poczułam się jakbym była kimś gorszym, nie wartym zaufania. Zorientował się, że go nie kojarzę ze świata piłki. I to wykorzystał. Teraz siedząc na parapecie i wpatrując się wolno spływające krople deszczu, dochodzę do wniosku, że to też moja wina. Zawiodłam się na własne życzenie. Gdybym się interesowała, nawet karierą własnego brata i od czasu do czasu obejrzała mecz to nie doznałabym takiego rozczarowania. A tak... Teraz mogę sobie jedynie wypominać własną ignorancją i głupotę. Na tym właśnie polega nauka na własnych błędach.
Po ulewnym tygodniu, nastaje zaskakująca zmiana pogody. Słoneczko wyszło zza chmur racząc mieszkańców Londynu swym blaskiem. Jest idealnie aby przechadzać się po parku, wyjść na rower lub w innych sposób spędzić czas na świeżym powietrzu. Szkoda tylko, że nie dla mnie. Projekt, który muszę zrealizować na zajęcia nie pozwala mi cieszyć się pogodą, więc siedzę w prawie pustej kawiarni, pijąc kolejną kawę i z determinacją klikając w klawiaturę laptopa. Nagle czuję, że ktoś stoi nade mną i wpatruje się w to co robię. Podnoszę wzrok, który spotyka się ze spojrzeniem brązowych ocząt, należących do bruneta. Twarz jest znajoma, ale moje skupienie na pracy powoduje, że nie mogę sobie przypomnieć skąd go kojarzę.
- Rzetelna rozpiska. Myślałem, że na złamanie... - zerknął na ekran - kończyny dolnej wystarczy założenie gipsu.
Unoszę brwi ze zwątpieniem. Chłopak drapie się w głowę.
- Nieprzekonujący jestem?
Zaprzeczam ruchem głowy.
- Aaron jestem. Aaron Ramsey - przedstawia się niczym Bond.
I też niezły z niego przystojniak.
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Jestem kumplem Nicklasa.
I wtedy lampka w moim umyśle zaczyna się świecić. Gdyż, ponieważ, po pierwsze zaczynam orientować się z kim mam przyjemność
- Proszę usiądź.
Na jego twarzy pojawia się ulga, jakby obawiał się z mojej strony zlinczowania za samo bycie facetem. Spoko koleś nie gryzę. Kiedy zajmuje wolne miejsce, postanawiam mu się bliżej przyjrzeć i stwierdzam, że chłopak ma czym błyszczeć. Krótko obcięte włosy, wręcz idealnie się układały dodając uroku tej kamiennej figurze herosa, brązowe oczy, które wielokrotnie musiały dokładnie przeszywać spojrzeniem rozmówce i usta ukazujące zęby, niczym z reklamy najlepszej pasty do zębów. Skąd się biorą takie bóstwa? Ja się pytam! Gdy lustrowałam jego postać, nasze spojrzenia się na moment spotkały i poczułam, że palę najczerwieńszą cegłę na świecie. Opuszczam wzrok na filiżankę z kawą, czując jednocześnie, że jego oczy nie odpuszczają, wpatrując się we mnie z irytującą uporczywością.
- Czyli... studiujesz medycynę? - zaczyna powoli jakby się bał poruszać ten temat.
- Konkretnie to fizjoterapię - odpowiadam.
Chłopak kiwa głową z uznaniem.
- Jeżeli chcesz to mogę sprawdzić twoją wiedzę - uśmiecha się, a w jego oczach dostrzegam ten sam łobuzerski błysk, który pojawiał się w oczach Jacka.
- A co nóżka boli? - mimo złych wspomnień otwieram się na słowną grę.
- A doradzasz coś na ból serca? - po raz pierwszy spojrzał smutno.
- Kardiologa.
Patrzymy na siebie przez chwile w milczeniu, następnie oboje prychamy zgodnym śmiechem.
- Nakopię do dupy, uduszę zatłukę! - pomstuje Charlie, kiedy opowiadam jej wszystko co nastąpiło od pamiętnego balu.
- Wiedziałam, żeby ci tego nie mówić - mruczę przewracając oczami.
- A ty też nie lepsza! - warczy.
- Co?! - patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami.
- A co ci mówiłam o facetach? Hę? - i zaczął się wywód.
- Oj spieprzaj - irytuję się i wyłączam kamerkę.
Kładę się na łóżku i nakrywam twarz poduszką. Charlie często mnie denerwowała. Kocham ją, ale te jej mądrości na temat związków i facetów czasem doprowadzają mnie do szału. Ze swoim podejściem łudząco przypominała Isabel i jej co tygodniowe "łowy". Teraz wkurzała się o to, że niby: "prawie dałam się wykorzystać". Przepraszam Charlie, ale tobą być nie będę. Z niewyzbytą wściekłością postanawiam opuścić pokój, dom, a może i miasto.
Co z tego, że jutro mam zajęcia o 8:00 rano. Co z tego, że jak nie przysiądę do projektu to nie zaliczę semestru. Tu w Londynie ciężko skupić się na nauce, kiedy wokoło tyle otwartych klubów, gdzie dziewczyny ubierają stroje które więcej odsłaniają niż zasłaniają, faceci szukają okazji na szybki i niezobowiązujący seks, a alkohol płynie rzeką. Miejsca nie dla mnie. Czułam się tam zwykle jak w totalnym bezuczuciowym piekle, obawiając się o utratę moralności, spowodowanej zwykłym głupim przekroczeniem progu tego obskurnego klubu. Nie patrzę już na moje zdeptane poczucie zniesmaczenia, które zwykle czułam na samą myśl o takich miejscach. Tańczę, piję i dobrze się bawię. Faceci kręcą się wokoło mnie jak rekiny czyhające na ofiarę. Dobrze wiem, że są gotowi zaatakować, gdy już całkowicie pozbędę się zdrowego rozsądku pijąc więcej alkoholu. Co jakiś czas jestem proszona do tańca. Nie odmawiam. Przyjmuję zaproszenia. W przerwie piję kolejne drinki. Szum w głowie narasta, a ja tracę już zdrowy rozsądek. Coraz głośniej się śmieje, dalej się bawię, zataczam się.
- Sharon, Sharon! - słowa, które słyszę jako ostatnie.
Tracę resztki rozsądku, otoczenie się rozmazuje. A ja wpadam w czarną dziurę.
Rano budzę się z totalnym kacem zarówno fizycznym jak i psychicznym. Jest mi niedobrze, boli mnie głowa, w dodatku obudziłam się w miejscu, którego za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć, tak jak i zresztą wczorajszego wieczoru. Wtulam głowę w poduszkę, mając nadzieję, że jakoś uciszę ból. Każdy nawet najmniejszy szmer powoduje, że czaszka mi pęka.
- Dzień dobry! - wesoły okrzyk i dźwięk odstawionego szkła na blat stolika obok, powoduje, że syczę ze złości.
- Nie śpij, wstawaj mała.
- Nick, a zasadził ci ktoś kopa w dupę?
- Nie, ale chętnie zobaczę go w twoim wykonaniu - mój brat sadysta śmieje się ironicznie.
Podnoszę głowę i patrzę na świeżą kawę i jajecznicę wykonaną przez Nicka. Przecieram zmęczone oczy i czuję ochotę na to by paść na poduszkę i spać dalej. Po dzisiejszej nocy wiem jedno - imprezowanie to straszliwy pożeracz energii. Mówię to ja Sharon Bendtner.
- Jedz - Nick nie odpuszcza, siadając w nogach łóżka, które zajmuje - Musisz się doładować.
- Żeby mieć co wyrzygać? - mówię stłumionym głosem przez poduszkę.
Brat ignoruje moje pytanie.
- Nieźle wczoraj dałaś w palnik - postanawia sobie trochę poszydzić z siostry.
- Myślałam, że usłyszę jakieś kazanie... - stwierdzam zdziwiona.
- Wystarczająca kara jaka cię czeka to życie ze świadomością co wczoraj wyrabiałaś.
Zamieram. Nick nie ma racji. Nie mogę żyć ze świadomością swoich czynów. Nie dlatego, że nie mam sumienia. Po prostu nic ale to zupełnie nic nie pamiętam. Blondyn dostrzega moje przerażenie i uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Co? Luki w pamięci?
- Nicklas, co ja takiego zrobiłam? - pytam z grozą bo czuje, że nic dobrego.
- Muszę przyznać, że pod wpływem alko, nieźle się ruszasz. Ten taniec na stole. Fiu fiu - chłopak gwiżdże z podziwem - Te kocie ruchy. Nic jednak nie przebije mojej pogoni za tobą, gdy uciekałaś w stroju Ewy dookoła klubu. Wymioty mogłaś jednak powstrzymać - dodaje z kwaśną miną.
Po chwili gdy zerka na moje przerażenie wymalowane na twarzy wybucha głośnym śmiechem.
- Żartowałem, ale dałaś się podejść - ryczy waląc ręką w swoją nogę.
Śmiech zamiera mu na twarzy gdy obrywa ode mnie poduszką.
- No przepraszam - ociera łzy z oczu - Musiałem - dodaje.
- Wystraszyłeś mnie dupku - sama nie wytrzymuję bo zaczynam się śmiać.
Kiedy tak się śmiejemy, odczuwam jak ten mury który był między nami, powoli się burzy. Czuję po prostu, że odzyskuję brata.
- Dlaczego nie jesteś na treningu? - pytam, kiedy przestajemy się śmiać.
Mina mu lekko rzednie.
- Po prostu mam na później - odpowiada, ale bez uśmiechu.
- Coś jest nie tak? - patrzę na niego uważnie.
Nick wstaje. Podchodzi do okna i wygląda przez nie, jakby chciał uciec od mojego pytania. Dociera do mnie, że nie doczekam się odpowiedzi, ale chłopak nagle się odwraca i z żałosną miną mówi.
- Spieprzyłem sobie karierę.
- O czym ty mówisz? - nie wierzę własnym uszom.
- Za bardzo sobie odpuściłem. Myślałem, że nie grozi mi rezerwa, że jestem tak dobry, że mnie nigdy nie wywalą. Chyba się przeliczyłem. Jestem pewny, że szybko wylecę z tego klubu - mówi nie patrząc na mnie.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do niego.
- Ja tam w ciebie wierzę. Musisz po prostu pokazać trenerowi na co cię stać.
- Wenger mi nie uwierzy, pomyśli, że boję się o swoją dupę i nie chce tracić kasy, którą tu zarabiam.
- Po prostu zawalcz Nick, nie dostaniesz niczego za darmo. Pokaż, że jesteś im potrzebny. Nie odpuszczaj treningów, ogranicz te wszystkie imprezy. Pracuj, to popłaca - patrzę mu w oczy gdy to mówię.
Brat jedynie kiwa głową, moje słowa chyba jakoś do niego dotarły. Nie odpowiada na moje słowa. Nie obiecuje, że się zmieni.
- Śniadanie ci wystygło - tak po prostu zmienia temat i opuszcza pokój, zostawiając mnie samą.
Wzdychając, siadam na łóżko.
Praca nad projektem toczy się leniwym rytmem. Szło by mi zdecydowanie szybciej gdyby nie dwa irytujące fakty. Głowa, która pulsuje bólem i ciągłe chichoty Isabel i jej kumpel, dochodzące zza ściany.
Wkurzona otwieram drzwi i wrzeszczę.
- Zamknijcie się wreszcie! - po czym padam na łóżko przed laptopem i próbuję zebrać myśli.
W odpowiedzi na mój wrzask słyszę tylko podkręconą na maksa muzykę i krzyki dziewczyn. Trafia mnie szlag. Łapię torbę i wrzucam do niej wszystko co jest mi potrzebne do pracy. Wypadam z domu, zabierając po drodze kurtkę i kierując się miejsce gdzie czuję się najlepiej. Do kawiarni.
Jestem wreszcie w połowie zadania, które muszę wykonać do przyszłego wtorku. Z zaciętą miną przykładam się do pracy mimo tego, że najchętniej położyłabym się i zasnęła. Nie mogę jednak tego zostawić bo od tego projektu zależy semestr. Potem czeka mnie tylko semestr praktyk.
- Kawa - Riley stawia przede mną filiżankę z napojem.
- Dziękuję - nie patrzę nawet na nią.
- Martwię się od ciebie - dziewczyna zajmuje wolne miejsce.
Odrywam zdziwiony wzrok od monitora.
- Dlaczego? - upijam łuk gorącej kawy.
Mhmm, tego mi było trzeba.
- Zauważyłam, że przesiadujesz tu całymi dniami i pracujesz, nie wyglądasz najlepiej. Moim zdaniem powinnaś odpocząć...
- To jest niemożliwe - przerywam jej - Mam jeszcze wiele pracy.
- Wykończysz się... - zaczyna, ale nie dane jest jej dokończyć, gdyż pojawia się klient, którego musi obsłużyć.
Ja zaś wracam do pracy. Szkoda tylko, że kleją mi się oczy.
Szczyt wszystkiego. Furia i nic więcej. Chęć mordu, którą odczuwam przemieszana z łzami bezsilności. Najchętniej udusiłabym tą sukę i utopiła w Tamizie. Tak, mam na myśli Isabel. na chwilę tylko zostawiłam laptop bo brałam durny prysznic, a ona tak po prostu dorwała się mojego projektu i usunęła wszystko co miałam na dysku. Nie wytrzymałam. Wyszłam. Nogi same poniosły mnie pod znajomy adres. Otwiera drzwi ze swoim jak zwykle pozytywnym uśmiechem. Jednak na widok mojej twarzy, uśmiech zamiera, znika. Bez słowa zabiera mi do kuchni i karze wszystko opowiedzieć. Od początku. Potem trafia go szlag.
- Koniec. Miarka się przelała. Nie będziesz mieszkać z tą idiotką.
Spoglądam na niego ze zdziwieniem na twarzy, ale nie mówię nic.
- Ja to wcześniej przemyślałem. Dobrze zarabiam, ty masz pracę jakoś sobie poradzimy. zamieszkasz u mnie. Skoro ojciec ma nas w dupie. Dobra. Nie sobie żyje z tymi dwiema wiedźmami. Zerwałem z nim kontakt bo zbyt wiele nas różniło. Zbyt długo pozwoliłem abyś mieszkała w tym domu z tą jędzą. Jesteś dorosła, nie mogą tobą rządzić. Od teraz mieszkasz ze mną.
Po tym słowotoku spogląda na mnie jakby czekał na opinię. Uśmiecham się i po prostu rzucam mu się na szyję bo czuję, że w końcu mur między nami kruszy się na zawsze.
Uśmiech znika z jej twarzy, kiedy widzi mnie i Nicklasa pakujących moje walizki.
- Co ty wyrabiasz? - wykrzykuje swoim piskliwym głosikiem.
- Nie widać? Opuszczam dom - uśmiecham się do niej ironicznie.
- Nie wolno ci! - próbuje się stawiać.
- Zjeżdżaj gówniaro lepiej, bo oddychać nie ma czym - odzywa się zirytowany Nick.
Jej oczy powiększają się jak monety, ale posłusznie opuszcza pokój jakby się obawiała, że blondas zrobi jej jakąkolwiek krzywdę.
- Masz siłę przemawiania - puszczam mu oko.
- Taka władczość pociąga kobiety - uśmiecha się w swój ulubiony kokieteryjny sposób.
Z ulgą i w miłej atmosferze zabieram swoje rzeczy. Nie interesuje mnie już Isabel i to czy sobie poradzi. Szkoda jest mi tylko ojca, że zostawiam go z nimi. Czuję jednak ból bo wiem, że on nie widzi tego co Jessica zrobiła z naszym życiem. Nie dostrzegł, że z jej winy stracił kontakt z synem. Jessica wygrała. Ojciec oddalił się również ode mnie. Właśnie w tej chwili zauważyłam cel Jessicy, odciąć ojca od nas. Udało jej się to, ale nic nie mogłam już poradzić. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mogła chociaż raz jeszcze normalnie porozmawiać z tatą. Przez moment. To jednak wydarzyć się może dopiero w dalekiej przyszłości. Teraz nie mogę o tym myśleć. Zaczynam przecież nowy etap.
OD AUTORKI: Ale gówno publikuje. Krótkie, nudne i bez sensu. Straciłam pomysły. Jakoś tak się wszystko powaliło. Główne wątki w głowie siedzą, ale brakuje mi tylko kropeczek, takich jak w zerówce, którymi mogłabym połączyć wszystko w jedną inteligentną całość. Jedynie pozostało mi błagać Was o przebaczenie. Przepraszam. Katorga.
Co ty za bzdury opowiadasz?! Jakie gowno? Krótkie owszem, ale na pewno nie nudne i bez sensu. Był i Jacky (trochę mało) i Aaron no i przede wszystkim Nick w końcu zachował się jak na brata przystało i zabrał ją stamtąd. Najwyższa pora. Strasznie cieszy mnie to, ze w końcu padł ten mur między nimi. Myślę, że teraz z bratem u boku będzie Sharon lżej. Przynajmniej mam taka nadzieję. Chyba, ze znowu zgotujesz jej jakieś problemy ;). Pozdrawiam i weny życzę!
OdpowiedzUsuńTen rodział po prostu genialny!
OdpowiedzUsuńCiesze sie że Nick i Sharon wrescie sie pogodzili. Nick podjął słuszna decyzje proszac siostre aby zamieszkała u niego. Bedzie jej tak na pewno dużo lepiej niz w "domu" z macochą i Isabel. Nie kapuje,. jak mozna byc az tak jedzowatym i usunąć wazny projekt!
Mam nadzieje ze w nastepnym bedzie wiecej z Jackiem .
Zycze weny i zapraszam do siebie . freedoomcry.blogspot.com
Hej, nie przejmuj się i bez takiej ilości samokrytyki! Przechodziłam to samo. Nic ze mnie nie wychodziło, NIC. Ale mówię teraz całkowicie SZCZERZE, mnie się rozdział podoba. Opisowy, fajnie jest wspomniane o tym, co już się wydarzyło i o tym co dzieje się teraz. Podoba mi się to. Fajnie, bo nie dzieję się za dużo, ale równocześnie coś się dzieje. Podoba mi się. Sprawia, że nic nie dzieje się za szybko, toczy się własnym rytmem, rozwija się, toczy dalej. Dobry. Często próbuję osiągnąć taki efekt. Efekt braku tylu emocji :) Mnie jak najbardziej pasuje.
OdpowiedzUsuńNo i co do rozdziału, jako o treść bardziej.
Cieszę się, że pogodziła się z Nickiem. Nareszcie ma wsparcie, kogoś bliskiego, kogoś kto obroni ją przed Isabel i zabierze z imprezy. Starszy brat, ochroniarz i przyjaciel w jednym. :D
Aaron mi się podoba. Jego plus jest taki, że przynajmniej od wejścia nie ma nic wspólnego z Isabel.
A Jack? Nie wiem co mam o nim myśleć. Może to kłamstwa, ale mimo wszystko nie zachował się w porządku i naprawdę się cieszę, że Sharon tak łatwo mu nie odpuszcza.
Czekam na więcej obu panów. :D
Liczę na to, że znowu złapiesz wenę, pomysły i te kropki, które pomogą Ci połączyć to w całość.
Pozdrawiam i życzę cudownych wakacji :D ;*
Działaj, działaj, ja tu czekam na następny rozdział! :D
UsuńA tymczasem nowość u mnie, zapraszam, zapraszam ;)
Przepraszam, że komentuję tak późno, chociaż przeczytałam jak tylko rozdział się ukazał. Powinnaś dostać w*ierdol za to, że uważasz to za gówno!!! Mam Cię hejtować? OH GOD WHY
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że tak dużo tutaj Nicka. Uwielbiam go, zawsze. Mimo wszystko. Trzymam obecnie kciuki, żeby ten debil ułożył swoje piłkarskie życie jak trzeba.
I cieszę się, że zamieszkali razem, bo jeszcze trochę a Isabel sama kazałabym Ci uśmiercić XDDDD
Jack - zbyt pewny siebie, too bad.
Czekam na nowości, bo wiem, że wszystko ładnie opiszesz! Połączenie kropek się spokojnie znajdzie.
Przesyłam buziaki i zapraszam na 4 u siebie :)
Publikuję rozdział za rodziałem, ale nie piszę takich perełek jak Ty :C Czekam aż tutaj coś nowego się pojawi, baaardzo czekam!
UsuńA tez zapraszam do siebie na 5 :)
http://freedoomcry.blogspot.com/ zapraszam na piętnastkę. ;)
OdpowiedzUsuńNOWOŚĆ: True Lies: Rozdział 7|VII http://true-lies-blogstory.blogspot.com/2013/07/rozdzia-7vii.html?spref=tw
OdpowiedzUsuńhttp://beach-forever.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszamy na nasz nowy projekt. Tym razem akcja toczy się wokół plażówki.
Pozdrawiamy, Pepe and Bun
chciałam cię poinformować ze nominuję cie do The Versatile Blogger
OdpowiedzUsuńinformacje u mnie freedoomcry.blogspot.com