- Czy ty obrabowałeś księgarnię? - z niedowierzaniem zaglądam do literatury medycznej, która na pewno nie zasila mojej biblioteczki ( a mam ją imponującą).
- Nie, wykorzystałem moje znajomości u fizjoterapeutki klubowej - uśmiecha się szeroko - No dobra, tak właściwie to Aaron załatwił tyle makulatury.
Unoszę brwi z rozbawieniem.
- Okej, okej. Co ja poradzę, że za mną jędza nie przepada a Ramsey'a uwielbia. To jest jawna dyskryminacja na tle walijskim.
W odpowiedzi śmieje się jedynie bo po prostu tęskniłam za tą częścią jego charakteru. Blondas prycha
i opada na fotel, który w tajemniczy sposób jest jedynym meblem w tym pokoju, który nie został zawalony moimi ubraniami. Właściwie to jeżeli mam wspomnieć o sypialni, to jest po prostu idealnym azylem dla mojej osoby. Turkusowo-białe ściany fantastycznie charakteryzują spokojne wnętrze tego pomieszczenia. Miejsca jest wystarczająca ilość, gdyż nie wliczając mebli, znalazło by się jeszcze dość przestrzeni aby dodać więcej elementów. Jak dla mnie jest jednak idealnie. Wystrój nie jest kropka w kropkę odwzorowaniem katalogów lecz bardziej z naciskiem położonym na dobre odczucia dla mieszkańca. Przyznam szczerze, nie znoszę tego ślepego oddania się trendom. Jessica zawsze trzyma się fasonu, nie patrząc na odczucia. Nie liczy się dla niej czy czuje się dobrze w danym pomieszczeniu, po prostu ma być modnie i kosztownie w taki sposób by jej koleżanki miały czego pozazdrościć. W pokoju, którym mam obecnie mieszkać czuje się dobrze. Jest kilka elementów, które pokazują, że w dom wpakowano dużo pieniędzy, ale nie dostrzegam tej siły przepychu i muzealnej mdłości.
- Wytłumacz mi jedno - Nick przerywa ciszę - Jak to jest możliwe, że tak inteligentna osoba jak ty, studentka, nie zapisała projektu jako kopii - dodaje z dobrze znaną mi ironią.
Wiecznie miły nie będzie. Jednak to co mówi ma sens. Z głupią miną uderzam się ręką w czoło. Po czym z szybkością światła opuszczam łóżko i pędzę w kierunku mojej torby i zaczynam przeszukiwać kieszenie.
- Jest! - wykrzykuję z tryumfem - Nie wiedziałam, że to powiem, ale jesteś genialny. Jak mogłam zapomnieć! - wyciągam mój wysłużony pendrive i podłączam dysk przenośny do laptopa.
- I co? - brat z ciekawością zagląda mi przez ramię.
- No cóż. Odzyskałam 60% materiału.
- A ile miałaś?
- 80.
Nicklas robi minę pt. " Nie jest źle, ale mogło być lepiej". Jednak już po chwili na jego twarz powraca optymistyczny uśmiech.
- Przynajmniej nie musisz pracować od początku. I dodatkowo masz więcej pomocy dzięki kochanemu braciszkowi.
- Chyba dzięki Aaronowi - uśmiecham się.
- Oj tam, to był mój pomysł. Czyli tak jakby dzięki mnie - odcina się - Dobra pracuj sobie. Przyniosę ci coś później do zjedzenia - wychodzi.
- Tylko żeby było jadalne - wołam za nim.
W drzwiach pojawia się jeszcze głowa blondasa, ale tylko po to, żeby pokazać mi język.
Może pomińmy te kilka dni, kiedy cały wolny czas poświęcam na ukończenie projektu, ponieważ po prostu nic wartego uwagi się nie wydarzyło. Oprócz tego jak Nick przewrócił się na rozsypanym makaronie. To było mocne. Obraził się bo zamiast udzielić mu pierwszej pomocy przez pół godziny tarzałam się po podłodze ze śmiechu. Nic nie poradzę. Komicznie to wyglądało.
W sobotę gonię do pracy ze zdecydowanie lepszym humorem. Projekt jest już skończony, nie wliczając drobnych poprawek. Ja zaś sama odzyskałam dobre stosunki z bratem, a mieszkanie z nim wychodzi mi na dobre. Wieczór zapowiada się pozytywnie. Z szerokim uśmiechem podaje drinki szalejącym w klubie ludziom. W czasie krótkich przerw gawędzę z Jamesem i Alice, którzy mają wieczorną zmianę, tak jak ja. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek problemy. Do czasu. Podczas bezczynności, kiedy nikt nie ma do mnie żadnych zamówień, wycierając blat, wyłapuję natarczywe spojrzenie. Dobry nastrój pryska niczym bańka mydlana. Spojrzenie Jacka jest pełne niemej prośby i bezradności. Ja jednak nie chce z nim rozmawiać. Ignoruję więc jego spojrzenie tak samo jak jego osobę. Chłopak nie podchodzi do mojego stanowiska więc nie mam powodów do obaw. Zamiast niego pojawiają się inni klienci. Myślami powracam do pracy. Bo przecież jakoś muszę na życie zarabiać.
Z biegiem czasu towarzystwo robi się coraz bardziej zamroczone alkoholem, a w związku z tym odważne. Z niedowierzaniem spoglądam na dziewczyny, które bez skrupułów szaleją na parkiecie w towarzystwie nieznajomych. O ironio, jeszcze niedawno sama tak się zachowywałam, ale teraz czuję zniesmaczenie i wstyd bo nie wygląda to zbyt ciekawie. Nie zauważam nawet gdy do baru podchodzi jakiś chłopak. Nie wygląda najgorzej, ale stan upojenia alkoholowego odbiera mu atrakcyjność. Ciemne włosy są zwichrzone, koszula rozpięta, zaś skórzana kurtka nie prezentuje się najlepiej. Mimo, że oddziela nas bar czuję nieprzyjemny zapach alkoholu zmieszany z potem i resztką perfum.
- Witam piękną panią - uśmiecha się szeroko, ukazując paskudne zęby.
- Co panu podać? - zachowuję chłodny dystans.
- Może swój numer, ślicznotko - puszcza oko.
- Nie mamy tego w ofercie klubu - odpowiadam czując zażenowanie.
- Nie graj niedostępnej - łapie mnie za rękę, zaciskając palce na nadgarstku.
Wyrywam się, ale on to utrudnia. Na szczęście w porę zauważa to James, który wzywa ochronę więc natręt zostaje wyprowadzony.
- Wszystko okej? - James jest lekko zaniepokojony.
- Tak, dzięki - uśmiecham się, ale sama czuję jeszcze lekkie poddenerwowanie.
Wracam do pracy, ale do końca mojej zmiany, czuję napięcie.
Jest już kilka minut po północy, kiedy opuszczam budynek. Kilkakrotnie musiałam odmówić Jamesowi na propozycję odprowadzenia do mieszkania. Nie chcę go męczyć bo wiem, że chłopak jest wypompowany już po wieczorze pełnym wrażeń. Kroczę więc pustymi ulicami Londynu w stronę mieszkania Nicklasa. Nagle podbiega ktoś do mnie i z całej siły opiera o ścianę. W mroku jedynie dostrzegam ciemne, złowieszcze oczy.
- No i co laleczko. Gdzie twoja obrona? - jak się okazuje, mojego kłopoty z natrętem jednak się nie skończyły.
- Puść mnie, zboczeńcu - warczę w odpowiedzi.
- Bądź grzeczna bo inaczej się z tobą rozprawię - odpowiada wyciągając nóż. - To co dogadamy się?
No świetnie zboczeniec i psychopata w jedynym. Chyba nie wyczerpałam jeszcze limitu na życiowego pecha.
- Spieprzaj - odpowiadam.
Po chwili czuję piekący ból na ręce, kiedy ostrze przecina skórę. Zauważam krew, który wypływa z rozcięcia, ale nie pokazuje po sobie strachu mimo tego, że w oczach pojawiają się łzy bólu.
- Może się zabawimy jednak? Czy mam lekko poprawić ci twarzyczkę?
- Zostaw ją!
Czuję ulgę kiedy pojawia się znikąd mój wybawca. Nie wiem kim jest, ale czuję wdzięczność za pojawienie się w tej jakże dramatycznej chwili. Mój oprawca nie jest zadowolony z obrotu sprawy, w dodatku alkohol nieźle musiał ruszyć w nim ukrywaną agresję. Odwraca mnie brutalnie w kierunku nieznajomego i podkłada nóż do gardła. Spoglądam z prośbą w oczach na mojego niedoszłego wybawcę i z zaskoczeniem stwierdzam, że to Jack.
- Nie zbliżaj się bo poderżnę jej gardło! - woła natręt z baru.
- Puść ją - głos Jacka jest zimny i stanowczy.
Dostrzegam w jego oczach błysk. Inny niż zwykle. Nie ten łobuzerski, który tak często widziałam w czasie rozmowy z nim. Ten jest zbyt złowieszczy, tak jakby ktoś obudził w chłopaku demona. I to jak najbardziej niebezpiecznego demona.
- Bo co? - facet trzymający mnie zanosi się śmiechem - Bo mnie skrzyczysz. Chłopcze weź idź lepiej się pouśmiechaj do lusterka.
- Dziewczyna jest moja. Dlatego - blondyn cedzi słowa wolno i dobitnie, tak, że czuję ciarki na ciele.
Mój oprawca milczy, jakby analizując jego słowa.
- Co z tego będę miała jeśli ją puszczę? - zadaje dręczące go pytanie.
- Pomyśl lepiej co się stanie jeśli tego nie zrobisz. I tak jej nie zabijesz, wiem to - Jack wkłada ręce do kieszeni, jakby nie czuł tego napięcia i szczerze go nie interesowało to, że mam nóż na gardle, a on irytuje faceta, który ma moje życie w rękach. Oprócz piekącego ból i dyskomfortu zaczynam odczuwać złość na Jacka i bruneta, którzy traktują mnie jak marionetkę. Mężczyzna zaczyna się wiercić się niespokojnie, zaś ja odczuwam coraz większą uciążliwość bo nóż strasznie mnie uwiera.
- Irytujesz mnie...- mruczy Jack - Zostaw ją, a nic Ci nie zrobię.
- To chyba ja powinienem ustalać warunki - odpowiada natręt.
- Kolego to nie ma sensu. Popatrz jaki jesteś naprany. Idź się lepiej prześpij.
- To pójdę z nią - facet wskazuje na mnie - Będzie zadowolona.
- Nigdzie z tobą się nie wybieram - warczę w odpowiedzi.
- Zamknij się, z tobą nie rozmawiam, dziwko.
Ułamek sekundy. Tyle czasu wystarczyło na rozpętanie burzy. W jednej chwili z całej siły kopię kolesia w czuły punkt, zaś Jack doskakuje do niego i uderza pięścią w twarz, doprowadzając mojego niedoszłego oprawcę do upadku. Kręcę głową na boki, sprawdzając czy mogę nią kiwać. Nic mi nie jest oprócz feralnego rozcięcia, które wraz ze wzrostem adrenaliny przestało piec. Jack podchodzi do bruneta i pochyla się nad nim.
- Nigdy tak do niej nie mów - cedzi każde słowo wolno i wyraźnie, jakby chcąc, żeby koleś to zapamiętał.
Po chwili odwraca się w moim kierunku. Jego twarz łagodnieje. Delikatnie chwyta moją rękę, aby sprawdzić krwawiące miejsce. Nie mam pojęcia jak się zachować. Z jednej strony jestem wdzięczna, że mi pomógł, a z drugiej nadal czuję do niego czystą nienawiść. Wyrywam dłoń z uścisku.
- Nic mi nie jest - odwracam się i odchodzę.
Nie woła mnie. Stoi w miejscu i patrzy na to jak idę. Wiem to. Bo się odwracam.
Przechodzę kawałek, kiedy nagle ktoś znów brutalnie mi przeszkadza, łapiąc za zdrową rękę. Odwraca mnie tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy. Jack. Nie ma jednak tego łagodnego wyrazu twarzy. W jego oczach znów dostrzegam ten diabelski ogień. Zaczynam się mimowolnie bać.
- Dlaczego to robisz?
- Co? - patrzę na niego zaskoczona.
- Nie dajesz mi szansy się wytłumaczyć. Ignorujesz mnie lub warczysz abym dał ci spokój. Teraz kiedy ratuję ci tyłek, nawet mi nie podziękowałaś...
- Dziękuje.
Chłopak uśmiecha się ironicznie.
- Nie o to mi chodzi...
- To do jasnej cholery o co?! Teraz nagle się nie wstydzisz koło mnie pokazywać i chcesz, żebym udawała, że nic się nie stało. Nie Jack. Ja nie jestem taka tępa jak większość moich koleżanek, które chciały by być nawet wykorzystane i zhańbione przez Brada Pitta byle tylko chwilę istnieć przy jego boku. Może i zrobiłam z siebie idiotką, która nie orientuje się w temacie wielkich gwiazd piłki nożnej, ale nie mam zamiaru dalej robić z siebie kretynki, która daje się oszukiwać i poniżać.
- Nie poniżyłem cię...
- Jasne. Bądź moją przyjaciółką, ale tylko w ukryciu. Bądź moją przyjaciółką, mów mi wszystko, ale ja nie powiem ci prawdy bo nie chcę być później na wszystkich plotkarskich stronach. Gdzie jest zaufanie Jack? I nie denerwuje się bo nie miałam szansy pokazać się w telewizji czy prasie tylko o to jak mnie oszukiwałeś i wykorzystywałeś...
- Tak! - krzyknął nagle, aż milknę - Wykorzystałem cię i oszukałem, ale nie dlatego, że wstydziłem się z tobą pokazywać. Po prostu chciałem poczuć się normalnym człowiekiem. Tylko ty jedna widziałaś we mnie zwykłego faceta lubiącego pojeść kilka ptysi, pożartować, spędzić miło czas. Isabel wolała się lansować w klubie. Obściskiwać mnie w miejscu publicznym przy wylewie dziennikarzy. Nie lubi nawet naleśników z cynamonem. Nie rozmawia ze mną o wszystkim i o niczym, nie opieprza mnie za niewiedzę medyczną. Wiedziałem, że nie orientujesz się w temacie piłki nożnej, ale nie chciałem ci o tym mówić bo się bałem, że nie będziesz chciała się ze mną zadawać aby nie niszczyć swojego poukładanego, spokojnego życia studentki. I jak widać, ironicznie wyszło mi to bokiem... - chłopak patrzy na mnie z nadzieją.
Wtedy dzwoni mój telefon. Jack mnie puszcza, a ja odbieram. Jak się okazuje to zaniepokojony Nick. Uspokajam go, że za chwilę wrócę i rozłączam się.
- Muszę iść... - zaczynam.
Jack kiwa jedynie głową wpatrzony w zarys London eye. Odwracam się i odchodzę. Mimo tego, że mam ogromną ochotę zostać.
Nerwowo skubię rąbek sukienki. Czuję się nieswojo i tak jakby ktoś przełożył mnie z bajki do bajki. Wiem, że to nie mój świat, nie moi ludzie. Oni jednak nie zwracają tak szczególnej uwagi na mnie jak ja na nich. Sala jest pięknie przystrojona. Oświetlana cudownymi lampami, przyozdobionymi kryształami. Stoły zastawione są półmiskami pełnymi przekąsek, zaś między nimi krążą kelnerzy, którzy co chwile dokładają przysmaków lub częstują stojących niedaleko ludzi kieliszkami z szampanem. Stoję samotnie w miejscu, rozglądając się, nie wiedząc nawet za kim.
- Witaj piękna - słyszę za sobą głos.
Odwracam się i zamieram. To on. Uśmiecha się i delikatnie chwyta mnie za dłoń. Przyciąga do siebie i prowadzi w kierunku tańczących. Obejmuję go, oddając się tej magicznej chwili. Spogląda w moje oczy, a ja rozkoszuję się kolorem tęczówek nieznajomego. Jego twarz znajduje się niebezpiecznie blisko mojej. Jego usta są coraz bliżej i bliżej.
Otwieram oczy. Budzik dzwoni jak najęty, a ja ze złością wyłączam urządzenie ręką. Opadam znów na poduszki i przecieram oczy. Jestem niezadowolona z tego, że tak piekielne ułatwienie, wymyślone przez ludzi, przerwało mi sen w tak wspaniałym momencie. Uświadamiam sobie jak dawno myślałam o tajemniczym nieznajomym. Kłótnia z Jackiem, przeprowadzka, cała ta sytuacja z Nickiem, to wszystko wpłynęło na ostatni czas, wystarczająco bym zapomniała o tamtym wieczorze. Podnoszę się z łóżka
i postanawiam zejść do kuchni żeby napić się wody. Wchodząc do pomieszczenia, nie zauważam nawet siedzącego przy stole chłopaka.
- Dzień dobry - słyszę i podskakuję ze strachu, krztusząc się wodą.
Chłopak podrywa się z krzesła i zaczyna uderzać mnie w plecy. Kiedy przestaje kasłać, z przerażeniem obciągam koszulkę najniżej jak się da bo zdaje sobie sprawę, że świecę gołym tyłkiem.
- Co ty tu robisz? - patrzę z zaskoczeniem jak Mulat zajmuje z powrotem miejsce przy stole.
- Czekam, aż Nick zbierze dupsko na trening - chłopak pokazuje rząd białych zębów.
- Chambo, prawda? - do mojej świadomości dociera myśl, że to on towarzyszył mojemu bratu i Aaronowi podczas akcji ratowania mojej osoby.
- Dokładnie to Alex Oxlade-Chamberlain, przyjaciele preferują Chambo.
Uśmiecham się w odpowiedzi.
- Nie wiem dlaczego, Alex to takie ładne imię, typowo angielskie.
- On sam woli Chambo, bo pies sąsiadki nazywa się Alex - nie zauważamy jak do kuchni wkracza Nick.
Chambo nie obraża się na tą uwagę tylko zbywa ją szerokim uśmiechem.
- Spokojnie, ty nie musisz się przedstawiać - zwraca się do mnie, zanim cokolwiek chcę powiedzieć.
- Więc?
- Sharon Bendtner, dziewczyna którą chce poznać każdy zawodnik Arsenalu - patrzy na mnie wyczekująco, a ja z pytającym wzrokiem kieruje się na mojego brata.
- Opowiedziałeś o mnie wszystkim w klubie?
- Spokojnie, oszczędziłem im faktów o tym, że chrapiesz w nocy.
- Ja nie chrapię!
- Jasneee
- Dobra, wystarczy gołąbeczki - nie wytrzymuje Alex - Poczekam w samochodzie - i już go nie ma.
- Czy on powiedział o nas gołąbeczki? - spoglądam ze zdziwieniem na brata.
- Kompletny kretyn...
- Może powiem to pierwszy raz w życiu, ale zgadzam się z tobą.
Dzień bez zajęć mija powoli i strasznie nudnawo. Postanawiam ogarnąć przestrzenie w mieszkaniu brata, zrobić zakupy i coś ugotować. Kiedy kończę owe czynności postanawiam zajrzeć na czat. Po chwili odzywa się do mnie skruszona Charles_Winchester. Tak, tak Charlie i jej wierny fanatyzm dla Supernatural. Do tej pory ubolewa, że sezon ósmy zakończył się tak dramatycznie.
- Roooon? Nie gniewasz się na mnie no nie?? - blondynka patrzy na mnie smutno z monitora.
- Skoro odebrałam to znaczy, że cię raczej toleruję... - odpowiadam.
- TOLERUJĘ? Dzięki za pocieszenie - prycha w odpowiedzi - Gdzie jesteś? - nagle przygląda się otoczeniu za mną.
- W moim pokoju...
- Czy mi się zdaje, czy on wyglądał całkiem inaczej? - jej oczy powiększają się - Czy ja o czymś nie wiem?!
- Przeprowadziłam się.
- Aha - dziewczyna nie wygląda na podekscytowaną tym faktem.
- Tylko "aha"?! Tyle masz mi do powiedzenia?
- A co mam płakać ze szczęścia, jeżeli chcesz to oblać to nie ma problemu. I tak się do ciebie wybieram.
- Słucham? - spoglądam na nią z zaskoczeniem.
- No co, nie przyjmiesz przyjaciółki w gościnę na przerwę świąteczną? Ranisz moje uczucia.
- Czekaj czekaj, a nauka? Nie masz zaliczeń? - nie powiem zaskoczyła mnie, ale jednocześnie stęskniłam się za jej ciętym humorem.
- Wszystko jest w styczniu. Dłuższa przerwa - uśmiecha się.
Nagle słyszę trzask otwieranych drzwi i krzyk:
- Sharon jestem!
- Sorry Charlie, muszę kończyć Nick wrócił - zanim zalewa mnie lawiną pytań, rozłączam się.
Bo szczerze mówiąc, nie mam ochoty na nie odpowiadać.
Wieczorem nie mam prawa się nudzić bo mój kochany braciszek postanawia wyciągnąć mnie na zabawę do klubu. I mam tu na myśli miejsce w którym pracuje. Na nic moje protesty, Nicklas dochodzi do wniosku, że musi koniecznie przedstawić mnie kolegom z drużyny. Oczywiście, obrywa mi się jeszcze za to, że wbijam się w jeansy zamiast w sukienkę. Ja jednak pukam się w czoło i postanawiam pozostać przy swoim wyborze.
- No weeeeź sukienkę- jęczy Nick leżąc na moim łóżku.
- Przecież nie idę na randkę z tymi twoimi misiami - odpowiadam, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu bluzki.
- Ale niech zobaczą jaką mam laskę pod dachem. No dobra kobietkę - poprawia się pod wpływem mojego ostrego spojrzenia.
W końcu jednak mu ulegam, Przywdziewam sukienkę, którą dostałam na 18 urodziny od ojca. Nigdy wcześniej jej nie zakładałam, ale teraz postanawiam zrobić wyjątek. Z niepewnością ją ubieram bo nie mam pojęcia czy będę w stanie się w nią zmieścić. Na szczęście od czasów 18-tych urodzin nie zmieniła mi się sylwetka toteż nakładam strój bez problemu. Stojąc przed lutrem dopiero dostrzegam, jak śliczna jest ta kreacja. Niebieska, z falbaniastym dołem i niewyszukaną górą czyli idealna dla mnie. Prosta, ale ładna.
Kiedy pojawiam się w holu, mój brat patrzy na mnie oniemiały. Po chwili jednak odzyskuje swój zwykły uśmiech.
- Fiu, fiu. Gdyby nie powiązania rodzinne to bym się brał.
Uśmiecham się bo wiem, że to strasznie casanowskie zdanie, w ustach Nicka brzmi jak komplement z ust prawdziwego dżentelmena. Blondas też wygląda niczego sobie. Ubrany w najlepszą koszulę w kratę, ciemne jeansy i skórzaną kurtkę. Po chwili opuszczamy dom by pierwszy raz od kilku lat, zabawić się w swoim towarzystwie.
Gdy docieramy na miejsce, klub jest już pełny ludzi. Ja czuję zdenerwowanie bo obawiam się jak zostanę przyjęta przez znajomych brata. Nick zauważa ich od razu. To pewnie dzięki temu, że natura hojnie obdarzyła go wzrostem. Kroczy dumnie w ich kierunku, ale zatrzymuje się kiedy widzi, że nie idę za nim.
- Co jest? - patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Przepraszam, ale nie wiem czy to dobry pomysł, abym tam poszła.
- No co ty mówisz. Zobaczysz polubią cię...
- A jak nie? - pytam z lękiem.
- To będą mieli ze mną do czynienia. Spokojnie Chambo i Rambo już znasz, a oni to połowa sukcesu bo od razu cię pokochali.
Uśmiecham się chociaż dalej się boję. Nicklas łapie mnie za rękę i prowadzi w kierunku stolika zajmowanego przez prawie cały skład Arsenalu Londyn.
- Cześć wam - blondas uśmiecha się do kumpli i ich partnerek - To jest Sharon - ciągnie mnie za rękę, abym wyszła bardziej do przodu.
Czuję się jak okaz w Zoo bo wszyscy na mnie patrzą, Podnoszę wzrok znad sandałów i macham nieśmiało do zgromadzonych.
- Hej
- Cześć - rozlegają się głosy.
- Sharon to moi koledzy oraz ich urocze partnerki - brat zachowuje się jakbym była niedorozwinięta i trzeba mi wszystko tłumaczyć.
- Przecież widzę - nie wytrzymuję, trochę zła.
Chłopak mnie jednak ignoruje.
- To jest Aaron jego znasz, Chambo również znasz, Thomas i Suzan, Kieran i Liz, Wojtek i Sandra, Theo i Melanie, Lukas i Agnes, Olivier i Jennifer, Mikel i Lorena, Carl i Elena no i mój misio pysio, tylko broń Boże nie bądź o niego zazdrosna, Jacky - kiwam wszystkim na powitanie aż do Jacka, przy nim zamieram na chwilę.
On również patrzy na mnie zaskoczony. Po chwili umykam wzrokiem w bok.
- Miło was poznać - uśmiecham się lekko, czując jakby na sali brakowało powietrza.
- Słodko wyglądacie - zaczyna z sympatycznym uśmiechem blondynka chyba Melanie.
- Jak ty wytrzymujesz z tym lovelasem to ja nie wiem - zwraca się do mnie Carl, ale zamyka się kiedy dostaje kuksańca od Eleny.
- Bywa ciężko, ale zawsze mogę zamknąć się w pokoju na klucz - żartuję, na co reszta odpowiada śmiechem.
- I wtedy Nicklas musi spać na kanapie? - odzywa się Thomas.
Patrzę na niego z zaskoczeniem.
- Nie, śpi u siebie.
Zapada milczenie, a ja czuję dziwną atmosferę. Podnoszę wzrok z opatrunku na dłoni i wyłapuję spojrzenie Jacka. Chłopak wydaje się czymś przybity. Nie mam czasu na niczym rozmyślać gdy nagle Aaron, siedzący obok mnie proponuje mi taniec.
- No nie wiem. Jestem słabą tancerką.
- Nauczę cię, jestem genialnym pedagogiem.
- Zaryzykuję - podaję mu dłoń, a chłopak prowadzi mnie na parkiet, gdzie przez kilka piosenek okręca mnie i utrzymuje w pewności, że świetnie tańczy.
Po tańcu z brunetem mam okazję jeszcze kilka razy zatańczyć z którymś z kanonierów. W końcu zmęczona umykam na zewnątrz, aby ochłonąć. I szybko chłonę bo na dworze panuje taki chłód, że czuję gęsią skórkę na rękach. Siadam jednak na murku i patrzę w gwiazdy, którego tego wieczoru nie są przysłonięte przez chmury. Nagle czuję ciepło bo ktoś okrył mnie kurtką. Podnoszę głowę i spotykam się z oczami należącymi do Jacka. Chłopak przysiada koło mnie lecz milczy.
- Piękny wieczór - zagaduje.
- Aha - kiwam głową bo jedynie na to mnie stać.
Blondyn podnosi się i kieruje w stronę drzwi do klubu.
- Jack?
- Tak? - odwraca się, a ja widzę nadzieję w jego oczach.
- Dzięki. Wiesz za kurtkę i w ogóle, za wczoraj.
- Polecam się na przyszłość - chłopak uśmiecha się, a ja dostrzegam dołeczki w policzkach za którymi tęskniłam.
OD AUTORKI: Już nic nie mówię bo się mnie czepiacie.
SEN BYŁ KICZOWATY.
BYŁA KREW.
DOBRA IDĘ SPAĆ.
Do następnego :) Pozdrawiam. Katorga.
PS. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale już nie mam siły sprawdzać bo i tak mi coś umknie.