- Sharon... - szatyn z pewnym niepokojem spogląda na moją twarz.
- Słucham - pocieram ręce z zimna.
Wilshere jednak zwleka z zadaniem pytania, które go nurtuje. Delikatnie bierze moje dłonie w swoje i trzyma je, oddając mi trochę ciepła. Podnoszę wzrok, wpatrując się w jego twarz, na której maluje się spokój, co za chwilę i zaraźliwie udziela się mojej osobie.
- Mam do ciebie ogromną prośbę... - zaczyna.
- Mów Jack, przecież nie gryzę.
- Mam niedługo taki bankiet klubowy i chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Zgodzisz się?
Jestem zaskoczona, ogromnie zaskoczona, opuszczam wzrok na nasze splecione dłonie, zastanawiając się co powiedzieć na propozycje przyjaciela.
- Ale tam będzie Nicklas... dobrze o tym wiesz... - zaczynam niepewnie.
- Proszę cię, nie pozwolę mu na ani jedno słowo złośliwego komentarza. Nie chcę tam iść sam - robi smętną minę i spogląda na mnie z wielką prośbą w oczach.
Czuję, że będę żałowała w pewien sposób tej decyzji, ale kiwam w końcu głową.
- Dobra, pójdę.
Jego szeroki uśmiech powoduje, że dochodzę do wniosku, że może jednak dobrze robię.
Charlie od razu zauważa, że coś się stało. Wpada do "mojego" tymczasowego pokoju, pada na łóżko
i leży wyczekując na to co powiem.
- Co? - patrzę na nią jak na kosmitę, czekając na ostrzał pytań.
- Zarumieniona jesteś, gadaj co się stało! - celuje we mnie oskarżycielsko palcem.
Odwracam się w kierunku biurka, przy którym robię porządek w notatkach.
- Nie wiem o co ci chodzi. Byłam na spacerze.
- To to ja wiem, pytanie, tylko kogo spotkałaś?
- Co cię to tak interesuje? - spoglądam na nią zirytowana.
- Wyszłaś się przejść na godzinę, wracasz po dwóch.
- Spotkałam Jacka i się zagadaliśmy.
Dziewczyna kiwa głową i mogę przysiąc, że na jej twarzy pojawia się jeden z "tych" uśmiechów. Odwracam się więc w kierunku porzuconej wcześniej czynności i biorę się do roboty.
- Zaprosił mnie na bankiet - wypalam.
- Ciebie też? - woła podekscytowana.
Odwracam się zaskoczona:
- Słucham?!
- Źle mnie zrozumiałaś, chodzi mi o to, że ja też dostałam zaproszenie na ten bankiet - blondynka uśmiecha się promiennie.
- Od?
- Aarona - odpowiada.
Zamieram. Szczęka ląduje mi na podłodze, po raz kolejny tego dnia, zresztą.
- Charlotte...
- Wiem, wiem, wiem! Ten ton i sam fakt, że używasz mojego pełnego imienia nie wróży nic dobrego - dziewczyna poddenerwowana, wstaje - Daruj sobie, te swoje pełne dobrych rad, kazania.
- Po prostu nie chcę, żebyś zraniła mojego przyjaciela.
- Boże jak to brzmi...
- Charlie!
- Sharon, wyluzuj. Flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził - przyjaciółka przewraca oczami.
- A nie uważasz, że to zachowanie jest idiotyczne? Że bawisz się uczuciami? Że to jest cholernie egoistyczne?! Dlaczego tylko myślisz o sobie?! - postanawiam nią "potrząsnąć".
- O nie! Tak pogrywać nie będziemy... - Charlie powoli traci cierpliwość, co zauważam po wściekłości malującej się na jej twarzy. - Nie możesz powiedzieć od razu, że Aaron ci się podoba i jesteś zazdrosna?
Prycham gniewnie, bo większej durnoty w życiu nie słyszałam.
- Pieprzysz farmazony, skarbie - odpowiadam na zarzuty.
- To dziwne, że dopiero teraz jesteś przeciwna moim flirtom. Może to wcale nie chodzi o zachowywanie się w porządku tylko po prostu jesteś zazdrosna o Ramsey'a?
Pukam się palcem w czoło.
- Zawsze byłam przeciwna twoim flirtom i nie jestem zazdrosna o Aarona. Po prostu uważam, że zachowujesz się bardzo nie w porządku, nie tylko względem Aarona, ale i wobec innych chłopaków. I dosyć mam tej dyskusji, więc bądź miła i wyjdź.
Blondynka wpatruje się we mnie przez chwilę, przenikliwym wzrokiem, jednak nie komentując niczego, po prostu opuszcza sypialnie. A ja mam ochotę coś rozwalić.
Kilka dni później, między mną a blondynką nadal występuje napięcie, jednak nie wracamy już do tematu jej podbojów. Odnosimy się do siebie uprzejmie, ale nie ma już tej zażyłości, tylko skrępowanie i ta dramatyczna cisza. Pewnego dnia, jednak, jak gdyby nigdy nic, Charlie, na zgodę, wyciąga mnie na zakupy, w celu znalezienia wymarzonej sukienki. Jest piątek, centrum jest pełne ludzi i jak na złość, znalezienie tej jedynej i niepowtarzalnej sukienki, graniczy z cudem. Po kilku godzinach, tracę czucie w nogach, Charlotte jest już nieźle wkurzona, ale nie odpuszcza. Wkraczamy do ostatniego sklepu, a tam ONA. Cudowna, to za mało powiedziane, jest FANTASTYCZNA. Czarna sukienka, przed kolano, na ramiączkach, marszczona z przodu i z tyłu, z ciemnozieloną koronką od spodu i czarną na dekolcie. Wyłapuję radosne spojrzenie Charlie, która kiwa głową w taki sposób, jakby mówiła: " I na co kretynko czekasz? Mierz!". Łapię więc za wieszak i chwilę później już jestem w przymierzalni. Kiedy z niej wychodzę, Charlie już mam w ręku własną "zdobycz", w postaci prostej, lecz ładnej. czerwonej sukienki. Dziewczyna unosi kciuki do góry po czym, sama wkracza aby przymierzyć to co upolowała. Ja zaś zdejmuję ciuch i czekam przed przymierzalniami na Charlie. Kiedy wychodzi już wiem, że to koniec zakupów sukienki, gdyż ta, którą ma na sobie blondynka jest jakby szyta, specjalnie dla niej. Uśmiecham się z aprobatą, a dziewczyna wraca za kotarę, aby się przebrać, zaś ja kroczę w stronę kasy, by kupić ciuszek. Kilka minut później pojawia się Charlie, aby zapłacić za swoją zdobycz, po czym obie wychodzimy ze sklepu i kierujemy się w stronę włoskiej pizzeri, aby napełnić brzuchy, które już od paru godzin, ignorowane, wołały: "jeść! jeść!".
Na miejscu nie ma dużo ludzi. Jest zajętych kilka stolików. Jakaś rodzina z małym dzieckiem, grupa nastolatków, dwie dziewczyny, na które spoglądam przelotnie. Po złożeniu zamówienia, postanawiam udać się do łazienki, Charlie zostaje przy stoliku, a ja wychodzę. Kiedy otwieram drzwi do pomieszczenia, okazuje się, że też ktoś chciał to zrobić, tyle że z drugiej strony.
- Jak łazisz... - warczy w moim kierunku... Isabel, po czym zamiera.
Po chwili jednak otrząsa się z letargu, a na jej twarz wpływa ironiczny uśmiech.
- O proszę, kogo ja widzę. Moja najukochańsza siostrzyczka.
- Spieprzaj - chcę ją wyminąć, ale łapie mnie za nadgarstek.
- Zapłacisz za wszystko co zrobiłaś. A Jack i tak będzie mój - warczy.
- Nie sądzę - wyrywam rękę z jej odcisku i wymijam przyrodnią siostrę.
Wieczór bankietu, przychodzi bardzo szybko. Święta coraz bliżej, co dobrze widać, bo Londyn oprócz cudnej aranżacji świątecznej, jest przyozdobiony płatkami śniegu. Wszystko toczy się spokojnym rytmem. Spędzam dużo czasu z przyjaciółmi, na uczelni również nie ma problemów, a nawet czeka mnie coś ciekawego, bo po przerwie świątecznej mam zacząć praktyki. Jedynym moim utrapieniem jest kontakt z Nickiem, a raczej jego brak. Od czasu wielkiej kłótni nie widziałam blondasa, a i on nie szuka ze mną porozumienia, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem u niego na czarnej liście i nie ma nadziei na jakąkolwiek rozmowę. A cholernie się za nim stęskniłam.
Jest 6 pm. Za oknem mrok, który rozświetlają jedynie latarnie uliczne. Przygotowujemy się z Charlie do wielkiego bankietu, w którym mamy brać udział. Czuję ścisk w żołądku i wielki strach. Przede wszystkim, przed spotkaniem z Nicklasem i jego "wybranką". Charlotte jest wyluzowana, albo genialnie udaje. A ja czuję napięcie. Lekko rozładowuje je, biorąc prysznic. Mam nadzieję, że chociaż na moment się uspokoję, ale gdzie tam! Drżącymi dłońmi zakładam sukienkę i dodatki, a następnie przez kolejne 10 minut przyglądam się sobie w lustrze.
- Bo się zakochasz - Charlie, ubrana jedynie w bieliznę, wchodzi do mojego lokum, po czym zabiera moją kosmetyczkę - pożyczam!
I już jej nie ma. Wzdycham głęboko i wychodzę za nią.
Jack podjeżdża pod dom Matta, taksówką. "Po szampanie nie prowadzę" - jak wytłumaczył. Grzeczny chłopiec. Jego reakcja na mój widok, jest też dosyć krępująca. Przez chwilę wpatruje się we mnie w milczeniu, po czym wyszcza zęby i mówi:
- Ślicznie wyglądasz - po czym bierze mnie pod rękę i prowadzi mnie w stronę samochodu, po czym szarmancko otwiera przede mną drzwi.
Podróż przebiega w milczeniu. Ucisk w żołądku powraca z zaskakującą siłą, więc nie wypowiadam ani jednego słowa, tylko pilnuję się, żeby nie puścić pawia. Wilshere, też milczy, wpatrując się w okno, zastanawiając się nad czymś usilnie. W tle słychać jedynie radio, raczące słuchaczów, jakąś spokojną melodią. W końcu jesteśmy na miejscu. Zanim udaje mi się wysiąść, Jack wręcz wybiega z samochodu
i otwiera przede mną drzwi, co powoduje, że czuję się bynajmniej dziwnie. Kiedy wysiadam, chłopak płaci za taksówkę następnie znowu bierze mnie pod rękę i kierujemy się w stronę restauracji, gdzie odbywa się bankiet. Kiedy tam wkraczamy, peszy mnie błysk fleszy i przepych, który wyraźnie podkreśla obecność, sławnych piłkarzy i ich partnerek. Na szczęście kojarzę twarze, głównie dzięki temu, że większość poznałam na imprezie, na którą zabrał mnie Nick. Jego samego jednak nie widzę, co przyjmuję z wielką ulgą. Po prostu strasznie boję się jego reakcji na mój widok. Jack chyba tego nie odczuwa bo wita się z każdym napotkanym piłkarzem i jego partnerką, zaś ja czuję skrępowanie przy każdym kontakcie ze sławami.
Jack ściska mnie pocieszająco za rękę, co daje mi trochę otuchy,ale nadal zbyt mało. Siadamy oboje na wyznaczonym dla nas miejscu, przy stoliku, gdzie jest już Aaron wraz z Charlie oraz Chambo, który na kolacje przyszedł sam.
- Wilshere, nie ładnie jest odbijać żonę, kumplowi - puszcza do nas oko.
- Widziałeś Nicka? - szatyn zadaje pytanie, które sama mam na końcu języka.
- Nie, ale pewnie zaraz się zjawi - Mulat wskazuje ruchem głowy na tabliczkę, ustawioną tuż obok mojego miejsca z wydrukowanym nazwiskiem mojego brata.
Blednę. Zanim Jack mówi cokolwiek, cała nasza piątka zauważa blondyna idącego z odstawioną Lisą. Rozglądam się z przerażeniem w poszukiwaniu drogi ucieczki. Jest jednak za późno. Nicklas mnie zauważa.
Jego mina diametralnie się zmienia. Tężeje. Znika uśmiech, w jego oczach, mimo odległości. dostrzegam wściekłość.
- Czy tylko mi robi się gorąco? - zauważa Ramsey, co reszta zbywa milczeniem.
Po prostu dobrze widzą, ze szykuje się rozróba.
- Cześć Nicklas! Co ty jak zwykle spóźniony! - woła Alex, który chce załagodzić wiszącą w powietrzu awanturę.
- Co ona tu robi? - blondas ignoruje zabiegi Mulata, tylko lustrując mnie morderczym wzrokiem,
- Zaprosiłem ją - szatyn ściska mocniej mnie za rękę i odsuwa z zasięgu Nicka.
Panowie obrzucają się twardym spojrzeniem, aż przechodzą mnie dreszcze.
- Nicklas! Jack! - do chłopaków podbiega blondyn, chyba Szczęsny - Ostry melanż się zapowiada - uśmiecha się szeroko, obejmując zarówno blondasa jak i szatyna.
- Tak Wojtek, masz całkowitą racje - mruczy Nicklas, posyłając Jackowi spojrzenie, mówiące, że ta rozmowa się jeszcze nie skończyła.
- Co wy macie takie kwaśne miny? Trzeba się bawić - Polak zauważa po chwili resztę towarzystwa ze mną na czele.
- Oooo Sharon! Znowu się widzimy! Jak miło!
- Cześć - uśmiecham się słabo, bo tylko na tyle mnie stać.
- Co wy wszyscy macie takie miny. Ej helloo jest imprezka! - woła blondyn z uśmiechem - Thomas! Mój ukochany kapitanie! - pośród tłumu zauważa Vermaelena, więc opuszcza nas i pędzi w jego kierunku.
- Chyba już coś zdążył wypić - Alex zwraca się w kierunku Aarona, który kiwa twierdząco głową.
- Zdecydowanie.
Nicklas tymczasem odwraca się w stronę Jacka, posyłając mu lodowate spojrzenie. Chce coś powiedzieć, ale przerywa mu w tym momencie, dyrektor klubu, niejaki Gazidis, który pojawia się przy mikrofonie, aby przemówić.
- Witam was bardzo, bardzo serdecznie. Cieszę się, że mamy szanse spotkać się tego wieczoru, po raz ostatni, zanim rozjedziecie się do swoich rodzinnych domów... - zaczyna się to część przemówienia, która jak wiemy, znudzi nawet Hermione Granger.
W tym czasie rozglądam się po sali. Przede wszystkim przyznaje, że te wszystkie świąteczne girlandy nie wyglądają tandetnie., jak wcześniej uważałam. Wszystko jest eleganckie, tworząc bardzo przyjemny wystrój. To dobrze, bo nieswojo czuję się w przepychu. Kieruję wzrok na osoby przebywające w sali, gdzieś tam koło choinki kapitan Kanonierów, udając że słucha bawi się bransoletką swojej partnerki. Ozil rozmawia po cichu z Podolskim. Wszyscy piłkarze okazują brak zainteresowania dla mowy dyrektora, który z ożywieniem rozprawia o nadziei na zwycięstwa, ze nawet tego nie zauważa. Wracam wzrokiem na swój stolik. Alex opiera głowę o ramię Ramseya, który ma zniesmaczoną minę, Jack ściska mnie za rękę, jakby się bał, że się wyrwę i ucieknę, Charlie jest tak znudzona, że jej powieki same opadają, a Nick, siedzący koło mnie, nie zwraca nawet uwagi, że ze mną sąsiaduje, zabawia Lisę, co chwilę szepcząc coś do niej i całując ją w rękę, co dziewczyna przyjmuje chichotem. Kiedy Nicklas podnosi na mnie wzrok, uciekam spojrzeniem w kierunku przemawiającego dyrektora, ale kątem oka dostrzegam, że brat nadal mi się przygląda. Nagle do sali wchodzą dwie spóźnione osoby. Oczy wszystkich zwracają się w kierunku nowo przybyłej pary. Jest to niejaki Giroud wraz z... Isabel.
- CO? - wykrzykuję równocześnie z Nicklasem.
Aaron i Alex spoglądają na nas.
- Chyba zauważam w końcu podobieństwo - mówi Mulat do Walijczyka, lecz my nie zwracamy na to uwagi.
Kiedy wraz z "partnerką" przysiada się do naszego stolika, czuję, że temperatura bardzo wzrasta. Isabel posyła wszystkim słodki uśmiech, a kiedy zwraca się w moim i Nicka kierunku, widzę w jej oczach nutę tryumfu.
- Cześć wam! - Olivier nie zauważa powagi na naszych twarzach i rozsiada się z wyluzowaniem - To jest moja cudna towarzyszka - Isabel, a to moi koledzy z drużyny i ich partnerki.
- Bardzo mi miło was poznać - dziewczyna uśmiecha się słodko, aż do porzygania.
Nicklas patrzy na nią jak na robaka, czyli, jak z ulgą stwierdzam, gorzej niż na mnie. Zamieszanie spowodowane pojawieniem się Francuza z blondynką mija i wszyscy przy naszym stoliku z powrotem kierują wzrok na przemawiającego. Tylko ja zanim robię to co oni patrzę na siostrę, która posyła porozumiewawcze spojrzenie Lisie. Tamta puszcza oczko i uśmiecha się, a ja mam ochotę strzelić Nicka i pokazać mu co się dzieje tuż pod jego nosem. Isabel zauważa, że się im przyglądam i uśmiecha się do mnie zjadliwie. Nienawidzę jej.
Po kilku, równie nużących mowach, przychodzi czas na kapitana Kanonierów, który jednak wie dobrze, że koledzy nie są zainteresowani tym co ma do powiedzenia, więc nie przeciąga przemowy. Bankiet, zostaje oficjalnie rozpoczęty. Zaczyna grać muzyka, co wszyscy witają aplauzem, a wszędzie zgodnie rozbrzmiewają głosy rozmów. Przy naszym stoliku, panuje niezręczność, bo kiedy wziąć pod lupę: moje relacje z Nickiem, z Lisą i z Isabel, relacje Nicka z Isabel i Jackiem oraz relacje Jacka z Isabel, to można się się nieźle pogubić. Jedynie Giroud tego nie zauważa i opowiada coś z szerokim uśmiechem, co chwilę obejmując blondynkę, na co Nicklas reaguje coraz mocniejszym zaciskaniem pięści. Aaron i Charlie chyba tego nie wytrzymują i idą na parkiet, co chwilę potem robi Nick i Lisa oraz Olivier i Isabel, a przy stoliku zostaję ja, Jack i Alex.
Chambo oddycha z ulgą i spogląda na nas.
- A wy nie tańczycie?
- Wiesz dobrze, jakim jestem tancerzem - odpowiada Jack - Nie chce podeptać Sharon.
- Racja! - Mulat uśmiecha się szeroko. - Masz grację słonia w składzie porcelany.
- Naprawdę nie umiesz tańczyć? - patrzę na Anglika z zaskoczeniem.
- Przykro, mi dostałem dwie lewe nogi do tańczenia.
- Do piłki też... - dopowiada Alex, za co Jack rzuca mu mordercze spojrzenie.
- Piękny wieczór ci zaserwowałem - rzuca szatyn z ironią - Ale jest Chambo, dobrze że chociaż on umie tańczyć.
Alex uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym wstaje od stołu i podchodzi do mnie wyciągając rękę.
- Mogę prosić do tańca?
Niepewnie patrzę na Jacka, który uśmiecha się do mnie, puszczając oko. Jednak nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenia, że jest jakiś przygnębiony.Zanim udaje mi się cokolwiek powiedzieć, Alex zdecydowanie wyciąga mnie na parkiet.
Jeżeli każdy piłkarz tak tańczy to jestem na tak! Chambo jest po prostu fantastyczny. Tak jak na każdej imprezie czułam skrępowanie, spowodowane tym, że faceci którzy prosili mnie do tańca byli nieobliczalni. Alex też taki był, ale w pozytywnym znaczeniu. Po kilku piosenkach z nim, czułam się jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię lub jakbym tańczyła bez przerwy całą noc. Jedno musze jednak przyznać, taniec z Alexem to czysta przyjemność, a każda niedojda, jak ja, nagle potrafi wykonać bardzo skomplikowane figury taneczne. Później tańczę z kilkoma innymi Kanonierami, aż trafiam "w ręce" Aarona.
Uśmiecha się do mnie tym swoim uroczym uśmiechem, po czym obejmując mnie, kołysze w takt piosenki. Kiedy mnie okręca, dostrzegam, że Jack siedzi przy stoliku i cały czas mnie obserwuje dyskutując o czymś zawzięcie z Alexem. Po tym ułamku sekundy, nie mogę już skupić się na tańcu, wskutek czego depczę Ramsey'a, który krzywi się na twarzy.
- Wybacz - uśmiecham się słabo, na co on tylko puszcza mi oko.
- Jak Ci się tutaj podoba? - zaczyna rozmowę, przy jakiejś wolnej nucie, kiedy przybliża mnie do siebie i lekko kroczy w rytm muzyki.
- Zawsze mogłoby być lepiej... - wzdycham na wspomnienie brata.
- Przejdzie mu...
- Mam nadzieję.
- Zobaczysz - po raz kolejny uśmiecha się, dramatycznie mnie na koniec okręcając.
Po skończonej piosence dziękuję Aaronowi za tańce i zamierzam udać się do stolika, bo dochodzę do wniosku, że niezbyt kulturalnie jest opuszczać partnera, z którym przyszłam. Obiecuję sobie w głowie, że spędzę z nim cały wieczór, choćbym miała przesiedzieć na tyłku cały wieczór. Zatrzymuję się nagle, kiedy zauważam tuż przed, osobę stojąc na mojej drodze. Jack uśmiecha się nieśmiało i podaje mi rękę.
- To może jeszcze taniec ze mną? - pyta niepewnie.
- Z przyjemnością - wyszczerzam zęby, jakbym reklamowała pastę.
Jak na ironię, salę wypełnia jakaś spokojna, melancholijna piosenka, która powoduje, że chłopak lekko przyciąga mnie do siebie i z niepewnością, kładzie dłoń na mojej talii. Z dozą obawy zaczyna się bujać, obserwując swoje buty, jakby bał się, że mnie zdepcze. Śmieję się, co powoduje, że chłopak podnosi głowę, aby na mnie spojrzeć. Puszczam mu oko i zaczynam nas prowadzić w tańcu, aby nie za szybko, żeby szatyn zdążył się wdrążyć w muzykę. Po chwili chłopak pewnie stawia kroki, coraz szerzej się szczerząc
i patrząc na mnie spojrzeniem mówiącym: "Patrz! Ja tańczę!". Tańczymy jeszcze kilka piosenek, po czym Jack proponuje wyjście na świeże powietrze. Przystaję na tą propozycję.
Noc jest piękna. Nie ma wielkiego mrozu, tylko trochę szczypie w nos. Jack odśnieża ławeczkę tuż przy świątecznie przystrojonych świerkach. Siadamy i obserwujemy bezchmurne niebo w milczeniu. Jest przyjemnie. Czuję się po raz pierwszy odprężona w tym tygodniu. Nie dopuszczam żadnych złych myśli. Tylko ten spokój. Który niestety, nie trwa wiecznie.
Nie wiem dlaczego, ale mam zawsze takie "szczęście", że gdy wszystko jakoś się układa, to los daje mi prezent w postaci niezłego zamieszania, jak w tym przypadku. Niedługo po naszym wyjściu na świeże powietrze, dziwnym trafem, Nicklas również się pojawia. Gdy nas zauważa, zatrzymuję się i stoi, rozważając chyba możliwość odejścia. Jednak jego konfliktowa natura na to nie przystaje. Podchodzi do nas, na tyle blisko, że zauważam złość na jego twarzy.
- Możesz mi wyjaśnić, co ona tutaj robi, Jack? - wypala wskazując na mnie ręką.
Szatyn spogląda na mnie ze zdziwioną miną, po czym odwraca się w kierunku blondasa:
- Z tego co wiem, to akurat siedzi i napawa się czystym mroźnym powietrzem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi... Dlaczego ją zaprosiłeś?
Mój towarzysz podnosi się z ławki, a ja widzę, że znika żartobliwy ton i chłopak zaczyna się denerwować. Podnoszę się jego śladem i zaczynam zastanawiać,czy nie wrócić do środka, aby uniknąć awantury.
- A czy ja muszę mieć twoje pozwolenie?
- Po prostu nie życzę sobie aby ona się tutaj pojawiała - odpowiadam Nicklas obronnym tonem.
- Z kolei ja nie życzę sobie, żebyś tak traktował Sharon. Nie zgadzam się abyś odnosił się do niej tak pogardliwie i bezosobowo. Mogłem ją zaprosić bo to moja przyjaciółka, jak i również twoja siostra, jeżeli mnie pamięć nie myli. I nie mów tutaj o zachowaniu się fair, bo dobrze wiem, że nie kochasz Lisy, tak jak się z tym odnosisz, tylko po prostu masz nadzieję, że zapomnisz o niej. - Jack staje się nagle tym Jackiem, który kiedyś mnie bronił przed psycholem. Jest wściekły a w jego oczach palą się te niebezpieczne ogniki.
- Zamknij się! To nie twoja sprawa. Ona jest przeszłością, nigdy nie pojawi się w moim życiu, zniknęła rozumiesz? Teraz jest Lisa i ją kocham.
- Jasne, oszukuj się, ale nie oszukuj nas. Widzieliśmy cię z Chambo jak kręciłeś z tą laską, a potem wyszedłeś w jej towarzystwie. Przedwczoraj też nieźle balowałeś z tymi dwoma blondynkami. Co lepsze w łóżku od Lisy?
Nick prawie rzuca się z pięściami na Jacka, ale staję między nimi, zanim dochodzi do rozlewu krwi.
- PRZESTAŃCIE!
- Lepiej opowiedz mojej siostrze, o swoich cotygodniowych dziewczynach. Też masz się czym chwalić. Ta ostatnia ruda, musiała być świetna, no nie?
Coraz trudniej mi ich rozdzielać bo szatyn też wpada w chęć bijatyki z moim bratem. Na szczęście w porę pojawia się Aaron z Charlie i Alexem. Chłopaki natychmiast rzucają się mi na pomoc. Walijczyk odciąga Jacka, a Chambo Nicka. Ja nadal jestem w szoku bo każde słowo do mnie dociera. A najmocniej te ostatnie. Spoglądam na Jacka a następnie na Nicklasa i nie wytrzymuję, szybkim krokiem kieruję się w stronę restauracji.
Wpadam do łazienki i podchodzę do lustra. Wpatruję się w swoje odbicie, z nadzieją, że moje lustrzane "ja" poradzi co począć. Nadmiar informacji ze strony zarówno Nicka jak i Jacka, spowodował, że mam wielki mętlik w głowie. Po chwili w pomieszczeniu pojawia się Charlie.
- Sharon...
- Nie chcę o tym mówić... - wyprzedzam jej pytanie.
- Nie musisz. Nie zmuszam cię. Ale wiedz, że możesz na mnie liczyć - spogląda na mnie po czym kieruje się w stronę drzwi - Jack czeka przy toalecie. Lepiej do niego wyjdź bo wezmą go za zwyrola.
Uśmiecham się po nosem. Charlie zawsze zostanie Charlie, moją przyjaciółką na którą mogę liczyć. Ale zawsze najbardziej rozbijają mnie jej teksty, wyjęte z kontekstu. Spoglądam po raz ostatni w lustro, po czym słucham rady blondynki i wychodzę z toalety.
Jednak nie mogę się przemóc aby normalnie rozmawiać z Jackiem. Nie po tej całej chorej sytuacji. Już nie czuję się tak dobrze w jego towarzystwie. Raczej skrępowanie, tak to dobre słowo. Jestem skrępowana jakby mnie ktoś przywiązał do grzejnika. On chyba też nie wie co mówić. Mimo, moich sprzeciwów postanowił mnie odprowadzić do domu. Taki miły chłopak...
- Chyba się nie nadaję do imprez - wypalam niespodziewanie.
- Dlaczego?
- Zawsze coś. Nie powinnam była iść, zepsułam ci zabawę.
- Coś ty! Świetnie się bawiłem! W końcu jakoś tańczę.
Uśmiecham się. Dziękuję jednocześnie Bogu, za to że prowadzimy rozmowę na tematy niezwiązane z tym co się stało i z tym co powiedział Nick. I bardzo dobrze. Nie chcę znowu tracić nocy na rozmyślenia.
Jack podprowadza mnie pod drzwi. Zatrzymujemy się, a ja znowu nie wiem co powiedzieć.
- Przepraszam, że tak wyszło jak wyszło. Jednak dziękuję za zabawę, było świetnie, a tańczysz naprawdę dobrze.
- Dzięki - chłopak szczerzy zęby - I za naukę i za wspaniały wieczór. Mi się bardzo podobało. Mimo wszystko.
Uśmiecham się, następnie całuję go w policzek i kieruję się w stronę drzwi.
- Dobranoc - mówię.
Chłopak nadal stoi i śledzi mój krok wzrokiem.
- Dobranoc - uśmiecha się i próbuje przemóc do odejścia. Zanim otwieram drzwi odwracam się jeszcze raz. Macha mi na pożegnanie i odchodzi. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale to powoduje, że czuję pustkę.
Od autorki: AHAHAHAHHAHAHAH CZO TA KATORGA NICZ NIE PISZE!
Dobra ogarnęłam się. Z okazji mych imienin, napisałam ten rozdział, w którym znów się nic nie dzieje.
BOŻE JAK JA JESTEM NUDNA...
Wiem, że się zapuszczam i zdarza mi się nie zostawiać u Was komentarzy, ale to nie znaczy, że nie czytam. Oczywiście, że czytam. Ja zawsze czytam, tylko aktualnie się zapuszczacie jak ja (WSTYD!!) i nic nie dajecie. Dobra nie truję. Idę spać albo ogarnąć jaką naukę. Tak to jest jak się zapomni zeszytu z przedmiotu rozszerzonego, ze szkoły i nie ma się z czego uczyć. BRAWO, AVE JA!
Przepraszam za błędy w tym wykonaniu, ale wrzucam na spontanie. Bo jak zwykle nie chce mi się sprawdzać. Może to kiedyś edytuje i poprawię.
PS. AHAHAHAHHAHA CHOMIKU SKUR.^^*%(^)*%(* DEDYKUJĘ CI, ŻEBYŚ MIAŁA CO CZYTAĆ NA PRZERWIE W SZKOLE.