niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 5

         Minął tydzień od pamiętnego balu, a on nadal siedzi w mojej głowie. Kiedy w końcu z niej wyjdzie... nie mam zielonego pojęcia. Jak jeden wieczór potrafi namącić nam w życiu. Chyba napiszę o tym książkę. Nie powiem, od tamtego czasu chyba się zmieniłam, tak twierdzi Riley, która po wysłuchaniu mojej długiej opowieści ani słowem nie zająknęła się w temacie przystojnego blondasa. Pewnie żonaty. Może jednak w końcu dowiem się czegoś na ten temat.
         Matka wreszcie pojechała. Bal tak poprawił jej humor, że nawrzeszczała na mnie tylko 2334380450 razy, to i tak o jakieś 3786437947 razy mniej. Tak, zdecydowanie życie jest piękniejsze oprócz faktu, że zgubiłam bransoletkę, która była jedyną pamiątką po zmarłej mamie. Brawo takie rzeczy tylko w moim życiu. Najpierw przeżywam jedną z najpiękniejszych chwil a niedługo potem gubię tak ważny dla mnie przedmiot. Określając fizycznym wzorem - szczęście jest wprost proporcjonalne do pecha, a wszystko kończy się wynikiem pech razy nieskończoność.
          Kiedy po raz kolejny leżę na łóżku z zeszytem w dłoniach jednocześnie nie ucząc się, a wspominając pocałunek, do pokoju wchodzi Isabel.
- To nie obora, puka się - mruczę podnosząc na nią spojrzenie.
- Jak na ciebie patrzę, to odnoszę wrażenie, że jest - odpowiada.
W takim momencie powinnam ją zignorować, ale mam serdecznie dość jej ciągłych durnych tekstów, które zaniżają mój poziom inteligencji poprzez sam proces słuchania tych bredni.
- Wolę oborę niż burdel.
Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Myślała pewnie, że zignoruję ją jak zwykle, ale myli się bo czuję, że ten bal zmienił mnie o 180 stopni. Blondynka mruży jednak oczy, po czym uśmiecha się ironicznie, ale ta ironia jakby zaczynała z niej uciekać, zastąpiona obawą.
- Widzę, że żart ci się zaostrzył, ale jak zwykle jest tak samo żałosny jak ty.
- Gdybym miała opisać twoją głupotę, pewnie zabrakło by mi drzew - bez zająknięcia odpowiadam.
Robi głupią minę i to nie wiem czy z powodu tego, że nie wie co odpowiedzieć czy to po prostu taki wyraz twarzy.
- Co mają drzewa do opisywania? - pyta po chwili namysłu.
Nie wytrzymuję, wybucham gromkim śmiechem i to ją chyba załatwia. Drzwi zamykają się za nią z trzaskiem   i chwilę potem słyszę stukot jej obcasów o podłogę. Pobiegła się poskarżyć do matki. Nie obawiam się Jessicy, w końcu mam gorsze problemy niż większy kawałek plastiku.

     Stan zadumy pojawia się coraz częściej. Na zajęciach, w autobusie, w sklepie, przy nauce, w pracy. Zamyślam się nagle i kiedy otrząsam się z letargu, nie mam pojęcia co dzieje się wokoło. Co raz bardziej się tego boję, bo może kiedyś przez takiego głupiego gnębiwtryska* spadnie na mnie pianino?
      Wracając z zakupów po raz kolejny zaczynam myśleć o wszystkim i o niczym, nawet nie zauważam jak ktoś do mnie podbiega.
- Cześć! - uśmiech Jacka jest zaraźliwy, bo odpowiadam mu tym samym.
- Hej
- Daj siatki pomogę ci - chłopak odbiera mi zakupy i znowu patrzy na mnie z uśmiechem - Widzę, że dzisiaj lepszy humor.
- Mogę to tak określić. Właściwie to muszę cię przeprosić za tą akcje w barze. Nie powinnam tak naskakiwać na ciebie - patrzę na niego niepewnie.
- Nie wiem czy ci to wybaczę - robi poważną minę - chyba, że pójdziesz ze mną na ciastko - dodaje już z uśmiechem.
- Okay - przytakuję z radością - zjadłabym ogromne ciacho z pysznym kremem.
- Ciacho to masz obok siebie... - chłopak puszcza mi oko, a ja w odpowiedzi szturcham go w ramię.
- Jaaasne.

      Tak oto siedzę sobie z Jackiem w kawiarni pożerając ciastko za ciastkiem. Chłopak jedynie spogląda na mnie co chwile z wielkim bananem na twarzy.
- Co jest? - pytam zastygając z ptysiem w ręku.
- Jeszcze żadna dziewczyna, z którą byłem w kawiarni nie zjadła tyle ciastek na raz.
- Jem na zapas, jakbyś miał się w przyszłości obrazić - odpowiadam z pełną buzią.
Jack uśmiecha się, przyglądając mi się uważnie.
- Brudna jestem? - ten wzrok zaczyna mnie peszyć i odrobinę irytować.
- Tak, tutaj - delikatnie kciukiem ściera bitą śmietanę z kącika moich ust.
Ten gest wywołuje fikołka w moim żołądku, ewentualnie mi się to wydaje bo po prostu zjadłam za dużo słodyczy. To chyba jednak to pierwsze.
- Czy zadowala cię ten przepraszający "lunch" - aby zatrzeć ślady zmieszania, puszczam mu oko.
- Nie - odpowiada z poważną miną.
Momentalnie uśmiech znika z mojej twarzy.
- Jacky why? - łapie go dramatycznie za rękę.
- Bo zjadłaś więcej ptysi ode mnie - chłopak  wygina usta w podkówkę i mruga smutno oczami, co powoduje, że wybucham śmiechem.
Po chwili on dołącza do mnie. Ludzie przy sąsiednich stolikach patrzą na nas z uśmiechami mówiącymi: "kompletni idioci", my jednak nie zwracamy na nich uwagi. Jest tak miło i przyjemnie, że aż trudno mi uwierzyć, że ten wspaniały i wesoły chłopak w sobotni wieczór całował się z największą zołzą jaką znam.

      Gdy tylko trzaskam drzwiami wejściowymi, do holu wpada wkurzona do granic możliwości Isabel.
- Gdzie ty byłaś do cholery po te zakupy?! Ty poje... JACKY? - jej wyraz twarzy momentalnie się zmienia w minę niewinnej uczennicy.
- Cześć - chłopak uśmiecha się niepewnie, a ja jestem szczęśliwa, że poznał fragment dotyczący prawdziwej osobowości mojej siostry - Spotkałem Sharon po drodze i pomyślałem, że jej pomogę.
- Och, uroczy jesteś - dziewczyna podbiega do niego i całuje w policzek - Chodź, napijesz się czegoś?
Jej ton głosu jest tak przesłodzony, że odczuwam jak ciastka wracają do mojego przełyku.
- Nie dziękuję, muszę lecieć - Jack oddaje mi zakupy - Miło było pogadać, Sharon - uśmiecha się do mnie, ukazując rozkoszne dołeczki w policzkach.
- A ja dziękuję za pomoc w zakupach - również odpowiadam uśmiechem.
- Cześć dziewczyny - po chwili drzwi zamykają się za Anglikiem.
Z szerokim uśmiechem zabieram torby i kieruje się do kuchni. Jednak nie tak łatwo, drogę zastępuje mi Isabel z ironicznym uśmiechem, ale widzę w jej oczach chęć mordu.
- Jacy wy słodcy.
Próbuję ją wyminąć, ale skutecznie łapie mnie chudą jak patyk ręką za nadgarstek, wbijajac przy tym paznokcie w skórę. Boli, ale dumnie patrzę jej w oczy.
- Wara od niego, zapamiętaj sobie... Ja jestem kimś a ty nikim. Mogę cię zniszczyć, kiedy tylko chcę. Masz się do nie go nie zbliżać zrozumiano?
- No chyba ryjem na beton upadłaś, nie mam zamiaru spełniać twoich zachcianek dziecinko - wyrywam rękę z jej szponów i wymijam ją w drzwiach.
Stoi zaskoczona, czuje jak opuszcza ją pewność siebie.

5 lat temu
   Młoda dziewczyna siedzi na ławce w parku z książką w ręku. Już drugą godzinę próbuje przeczytać tą samą stronę, ale nie może się skupić. Spogląda co chwile na ławkę zajętą przez grupę znajomych co chwile śmiejącej się z jakiegoś żartu. W kręgu tej grupy, na honorowym miejscu siedzi blondynka, wyraźnie wyróżniająca się na tle reszty ludzi. Ładna, zgrabna z błyskiem oku i taką władczością ukazaną w spojrzeniu. Dziewczyna postanawia opuścić park, gdyż co raz bardziej przeszkadza jej głośna grupa. Kiedy ich mija słyszy wredne komentarze i towarzyszące tym salwy śmiechu. Wszystkie komentarze padają z ust blondynki. Dziewczyna nie reaguje, przyzwyczaiła się do pomiatania jej osobą. Idąc zamyślona wpada na chłopaka. Brunet uśmiecha się i podaje jej książkę, która wcześniej wypadła jej z rąk. Zaczynają rozmawiać. Dziewczyna czuje na plecach złe spojrzenie blondynki, wie doskonale, że brunet z którym konwersuje jest obiektem westchnień tamtej. Nie zważa na to jednak. I to był błąd. Kiedy spotyka ją ponownie w domu, blondynka z wrednym uśmiechem kategorycznie zabrania jej się z nim spotykać, albo pożałuje. dziewczyna, chcąc nie chcąc - ulega. 

- Śledzisz mnie? - z niedowierzaniem patrzę na Anglika, który stoi pod moją uczelnią.
- Sprawdzam czy nie wagarujesz - odpowiada pokazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Moje koleżanki chyba cię poznały z jakiejś sesji - spoglądam w kierunku dziewcząt wychodzących z uczelni i patrzących na mojego towarzysza.
- Chodźmy stąd lepiej - chłopak bez uśmiechu ciągnie mnie w stronę pobliskiego parku.
I tak po raz kolejny nie wiem co myśleć. Z jednej strony pojawia się pod moją uczelnią, a z drugiej zachowuje się dziwnie. Nie rozumiem go. Faceci...
- Mam do ciebie wielką prośbę... - zaczyna.
- Słucham? - siadam obok niego na ławce i patrzę wyczekująco.
- Potrzebuję pomocy, moja siostra ma niedługo urodziny, a nie mam zielonego pojęcia co jej kupić na prezent - odpowiada.
Z zaskoczeniem na niego spoglądam.
- Czy mogę o coś zapytać?
- Tak? - chłopak czeka na to co powiem.
- Dlaczego o pomoc prosisz mnie, a nie Isabel?
Jack patrzy na mnie w milczeniu, w końcu kieruje wzrok na swoje buty, jakby usilnie myślał nad odpowiedzią.
- Jeżeli nie chcesz to... - zaczyna, ale szybko mu przerywam.
- Jasne, że ci pomogę.
Na jego twarz wkrada się uśmiech ulgi.

    Rzadko miewam okazje do robienia zakupów w towarzystwie faceta. No dobra - nigdy. W centrum handlowym spędzamy dużo czasu bo trudno jest nam znaleźć coś odpowiedniego dla dziewczyny przechodzącej młodzieńczy bunt i zmieniającej upodobania jak skarpetki. W końcu chłopak postanawia kupić ładny, srebrny wisiorek ze śliczną zawieszką w kształcie motyla. Po maratonie padam na ławce   i łapię oddech, chłopak uśmiecha się szeroko i zajmuje miejsce obok mnie.
- Co znowu zrobiłam niestosownego? - patrzę na niego ze zmarszczonym czołem.
-  Jesteś inna... - zaczyna.
- No nie! Tylko proszę mi nie zarzucać powiązania z kosmosem bo tego nie zniosę.
W odpowiedzi na moje oburzenie chłopak zaczyna jedynie chichotać.
- To nie... o to mi... chodzi - wydusza.
- Czyli o co...
- No ogólnie. dziewczyny, które do tej pory spotykałem potrafiły ganiać cały dzień po centrum bez zadyszki, żadna za pierwszym razem nie pożarła kilku ogromnych ptysi.
- A pro po ptysi, zjadłabym kilka - wtrącam z błyskiem w oku, na myśl o tych kalorycznych potworach.
- Jesteś niesamowita.

    Kolejny tydzień mija tym swoim zabójczym tempem. Odkrywam magię Londynu, coraz bardziej zakochując się w tym mieście. Nie podoba mi się fakt, że za kilka miesięcy będę musiała opuścić stolice  Anglii. Mimo, że w moim sercu zawsze była Dania, a szczególnie Kopenhaga, gdzie mam uczelnię        i przyjaciół, to zaczynam przywiązywać się do Anglii, do tutejszych ludzi, uczelni, pracy a nawet do deszczowej pogody. Jeden fakt mnie tylko smuci - Nicklas Bendtner. Osoba za którą tak cholernie tęskniłam i nadal tęsknię. Kompletnie nie rozumiem jego zachowania. Czasem po prostu nasuwa mi się wniosek, że ta cała sława, ten prestiż go zepsuł. Może to jednak brak mojego wsparcia? Właściwie to nigdy nie interesowałam się piłką, moja przygoda z footballem rozpoczęła się i zakończyła w naszym ogrodzie, gdzie jako smarkula stałam na pomiędzy krzakiem Forsycji a Jaśminem i broniłam mocne uderzenia piłką, posyłaną przez piekielnie zdolną nogę mojego brata. To tyle, nigdy nie obejrzałam żadnego meczu z jego udziałem, kiedy dzwonił nie rozmawialiśmy o jego błędach na boisku, ale zazwyczaj kazał mi opowiadać o sobie, o problemach z Jessicą i ocenach w szkole. Idealnie spełniał rolę odpowiedzialnego brata, mimo, że był w Londynie, a ja w Kopenhadze. Jak poszło coś nie tak mogłam zadzwonić do niego nawet nad ranem przed ważnym meczem. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę jak pieprzoną egoistką byłam, a może i nadal jestem bo nawet teraz po latach zamiast spróbować z nim pogadać, przeprosić denerwuje się, że mnie ignoruje. Przecież sobie zasłużyłam. Kiedy Nick przestał do mnie dzwonić, pytać co i jak, Jessica powiedziała, że nie powinnam się martwić bo tak to już z gwiazdami bywa. Uwierzyłam jej, po raz pierwszy raz w życiu stwierdziłam, że ma racje. Bo jak inaczej określić to, że brat nie chce mnie znać. Bolało, lecz z czasem uciszyłam ból. Teraz wszystko jakby wróciło bo naprawdę do cholery chciałabym spokojnie pójść do niego przytulić się, porozmawiać. Nigdy nie odesłał mnie z nierozwiązanym problemem. Po śmierci mamy dbał o mnie tak jak powinien dbać ojciec. A teraz? Teraz się wszystko skomplikowało, poplątało. Nawet nie wiem czy jest szansa, aby wyprostować to wszystko. Zmieniłam się, Nick się zmienił. Nie wiem nawet kto bardziej.
    Jeżeli mam wspominać o plusach mieszkania w Londynie to ową jest moja znajomość z Jackiem. Anglik jest naprawdę fantastycznym towarzyszem do spacerów, rozmów, wygłupów. Co najmniej raz w tygodniu pojawia się pod moją uczelnią, aby zabrać mnie na ptysie. Zaprzyjaźniłam się z nim co cholernie irytuje Isabel. Kiedy jestem w pracy, z szerokim uśmiechem podchodzi do baru i mnie zagaduje. Muszę przyznać, że to naprawdę wspaniały przyjaciel, na którym mogę polegać bo mimo tego, że znamy się krótko chłopak zawsze pozna, że mam zły humor. Po pracy zawsze towarzyszy mi w powrocie do domu opowiadając jakieś śmieszne historyjki. Jedno mnie tylko dziwi, że nigdy nie chce mówić o sobie. Właściwie to bardzo mało wiem o jego rodzinie, znajomych, zainteresowaniach. Może w końcu się otworzy i opowie mi coś więcej.
      W ten wtorkowy wieczór po raz kolejny do mojego azylu wita postać Isabel. Dziewczyna wchodzi zadowolona, krokiem, jakby była pewna, że dopnie swojego.
- Jutro robię tutaj imprezę...
- I potrzebujesz mojego błogosławieństwa?
- Masz przygotować przystawki i posprzątać w domu idiotko! - woła oburzona.
- Mam jutro zajęcia do 18:00, nie zdążę - odpowiadam, nie podnosząc na nią wzroku znad książki.
- Nie interesuje mnie to, wszystko ma być przygotowane - odwraca się, chcąc odejść.
-  Tak jak mnie nie obchodzi impreza - odpowiadam.
Zamiera, powoli odwraca się i spogląda na mnie przenikliwym spojrzeniem. Czuje na sobie ten morderczy wzrok i czekam na chociażby jedno słowo. Na próżno, Isabel wychodzi.

      Kiedy wracam do domu zmordowana po ciężkim dniu zajęć, marzę jedynie o gorącej kąpieli, kubku herbaty i drzemce. W domu jednak impreza trwa w najlepsze. Isabel widocznie zamówiła katering. Czuję, że nie minie mnie praca. Wzdycham jedynie na widok tych wszystkich zepsutych lasek i tępych mięśniaków, którzy wielkimi grupami wpadają do mieszkania lub palą w ogrodzie. Powierzchowna jestem. Faktycznie. Pochodzę do drzwi, chcąc wejść, ale uniemożliwia mi to jakiś przypakowany koleś.
- Kim jesteś? - zatrzymuje mnie przed drzwiami.
- Sharon Bendtner, mieszkam tutaj - mówię.
- Sorry, mała nie ma cię na liście gości, a skoro nie ma cię na liście gości to nie wchodzisz.
- Kurwa - zakładam zirytowana ręce na biodra - ISABEL! - krzyczę, kiedy zauważam blondynkę  przechodzącą przez hol do kuchni.
- Słucham? - uśmiecha się tak słodko, że czuję jak wzrasta mi poziom cukru we krwi.
- Możesz powiedzieć temu panu, że tu mieszkam.
- A my się znamy? Oj nie kojarzę pani - odpowiada zjadliwie.
- I co ja mam zrobić?
- Nie interesuje mnie to, może się pani na dworcu przespać - uśmiecha się z tryumfem i odchodzi.
- Pierdol się! - krzyczę za nią i odwracam na pięcie.
Wkurzona do granic możliwości odchodzę spod drzwi i idę do ogrodu. Wszędzie jednak siedzą goście Isabel, paląc fajki lub pijąc piwo. W końcu znajduję miejsce, aby usiąść i poczekać do końca.
Kilkanaście minut później do moich uszu dobiega rozmowa zza krzaka bzu. Okazuje się, że to Isabel i jej znajomi: dwóch chłopaków i trzy dziewczyny, których imion nie "miałam przyjemności" poznać.
- Super melanż Is - mówi jeden z chłopaków.
- Full wypas - dołącza się brunetka siedząca obok niego.
- Dzięki - Isabel uśmiecha się w odpowiedzi.
- A jak tam Jacky? - blondynka uwieszona na towarzyszu, puszcza oko do mojej siostry.
- Pobawię się nim i zostawię, wezmę przykład z niego.
- A faktycznie widziałam go wczoraj z jakąś rudą laską. Chyba szybko mu uległa - trzecia dziewczyna ze znudzeniem owija sobie włosy wokół palca.
A ja słucham i modlę się aby to co mówią, nie było prawdą. Ewentualnie, żeby Jack o którym mówią nie był tym chłopakiem, którego znam.
- A o co chodzi z tą nową jego"prawie" zdobyczą? - odzywa się dotąd milczący brunet.
- To moja siostra - Isabel wykrzywia się jakby jadła cytrynę - Chyba naprawdę nie ma czasu rozglądać się za lepszymi, wszystko przez ten ostatnio napięty grafik meczami.
JAKIMI MECZAMI? Nagle zrozumiałam. To zainteresowanie mediów, dziewcząt z mojej uczelni, Isabel. Jack nie był jakimś durnym modelem. Był piłkarzem. Mógł grać w Chelsea albo w klubie, którego tylko nazwę słysząc mam przed oczami dryblasa z rozczochranymi blond włosami. Jestem w szoku. Jestem zła. Jestem wściekła. Poziom mojej irytacji niebezpiecznie zbliżył się do granicy. Najchętniej kopnęłabym coś, kogoś, nieważne. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że oni nadal rozmawiają o mnie i o Jacku.
- Nie dziwię się Wilshere'owi, ta twoja siostra to niezła dupa, chętnie bym ją bliżej poznał - chłopak zanosi się obrzydliwym rechotem, a po chwili dołącza do niego reszta towarzystwa.
- Dwie laski na raz to i tak nieźle i mimo trudu tej pracy jeszcze ma siłę biegać w tym Arsenalu - dodaje drugi chłopak.
Robi mi się ciemno pod oczami, wszystko się sypnęło. Nie zważam na nic, wychodzę z krzaków czując, że zaraz zrobię coś złego.
- Możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? - warczę na Isabel, zaciskając pięści.
- Ooo niuni jest przykro. Co myślałaś się mu się podobasz? Że odwiedza cię bo planuje spędzić z tobą resztę życia? HAHAHAHAHAHA Głupia jesteś. Taki piłkarz jak Jack nigdy nie zwróci większej uwagi na takie coś jak ty - odpowiedziała, zaciągając się papierosem - Gdybyś mu się podobała, nie bałby się z tobą pokazywać na mieście i nie umawiałby się z innymi laskami. Daj spokój, za wysoka liga.
Nie chcę już jej słuchać. Odwracam się z zaciśniętymi pięściami i odchodzę. Jednak jeszcze słyszę za sobą krzyk jednego z chłopaków siedzących na ławce.
- Jakbyś chciała prawdziwego faceta, to wiesz gdzie mnie znajdziesz! - po czym rozległ się głośny śmiech pozostałych.

      - Sharon! - słyszę za sobą wołanie, a po chwili ktoś do mnie podbiega.
Milczę. Mam nadzieję, że jeżeli będę go ignorować da mi spokój i odejdzie. Jednak wiem, że oszukuję samą siebie. On nie odejdzie, wiecznie będzie mnie dręczył i udawał, że wszystko jest okej, a on jest wspaniałym przyjacielem.
- Odejdź, dobra? - zatrzymuję się na chwilę, żeby go uświadomić, że nie powinien nawet zaczynać.
- Co się stało? Widziałem jak wybiegłaś - chłopak ignoruje moje zimne spojrzenie.
- Daj mi spokój! - ruszam szybkim krokiem.
Jack nie pozwala mi jednak odejść, bez słowa wyjaśnienia. Łapie mnie za rękę i mocno przyciąga, trzymając mocno. Szarpię się, ale bezowocnie.
- Puść mnie! - krzyczę, próbując się oswobodzić.
- Nie! Dopóki nie powiesz mi co się dzieje - głęboko patrzy mi w oczy co mnie prawie zabija bo nie mogę przetrwać spojrzenia cudownych oczu.
- Jesteś pieprzonym dupkiem, idiotą, kretynem, egoistą. Nienawidzę cię! - krzyczę.
- Nie sądzisz tak - odpowiada spokojnie.
- Długo chciałeś mnie oszukiwać i zwodzić aż zaciągniesz do łóżka? To muszę cię rozczarować. Nie udało się, wszystko wiem!
Mam dość patrzenia mu w oczy, więc z całej siły kopię go w nogę. Chłopak mnie puszcza, ale nie dlatego, że mam mocne uderzenie tylko z zaskoczenia. Spoglądam na niego ze łzami w oczach spowodowanymi bólem nogi, którą porządnie rozbiłam.
- Sharon... - chce mnie złapać tym razem delikatnie za rękę, ale szybko się wyszarpuję.
- Nie dotykaj mnie.
- To nie tak...
- A jak? A ta ruda laska, a te twoje miłosne podboje. A to, że miałam być twoją kolejną zdobyczą, a to, że mnie cały czas okłamywałeś. Kiedy tak właściwie miałeś zamiar wyprowadzić mnie z błędu, że nie jesteś durnym modelem tylko piłkarzem - zaczynam okładać go pięściami.
- Ta pomyłka mi się akurat podobała. AUU! Przepraszam, żartowałem.
Chyba nie chce skończyć z ciężkimi urazami, więc łapie  mnie za nadgarstki udaremniając moje ciosy.
- Przestań Sharon, musiałaś coś źle zrozumieć. Isabel musiała naopowiadać ci jakiś głupot. Daj mi wytłumaczyć.
Puszcza mnie, a ja dalej z wściekłością zaczynam go tłuc. Znowu mnie blokuje.
- Nie bij - szepcze, a jego usta znajdują się niebezpiecznie blisko moich.
Za blisko. Jego wargi prawie stykają z moimi, kiedy kopię go z całej siły w nogę. Puszcza mnie, a ja mimo cholernego bólu uciekam z miejsca zdarzenia. Nie biegnie za mną. Chyba trafiłam w kontuzjowaną kostkę.


         Już drugą godzinę siedzę na ławce, nie patrząc na to, że całkowicie zmarzłam i grozi mi zapalenie płuc albo coś gorszego (odpukać w niemalowane). Podkulam więc nogi i myślę. O Jacku, o tym co się prawie wydarzyło i o swojej naiwności. Gdyby Charlie dowiedziała się jaka jestem głupia, pewnie by mnie udusiła. "To ty masz bawić się facetem, nie on tobą" - tak zwykle mówi siedząc na swoim ulubionym krześle, umiejscowionym na balkonie jednocześnie paląc swoje ulubione Marlboro.
Dałam się podejść i zmanipulować. Gdyby nie ta impreza, pewnie bym została upokorzona jeszcze bardziej. Ale czy jest coś bardziej smutnego niż fakt, że ktoś kogo uznajemy za przyjaciele chce nas tylko wykorzystać? Siedzę tak bez sensu na ławce nie patrząc na zegarek i czekam. Nie wiem nawet na co. Nagle zauważam jakichś dwóch kolesi ubranych w dresy. Zajebiście. Z deszczu pod rynnę.
- Co jest laska? - pyta jeden z nich podchodząc bliżej, a ja mam ochotę walnąć głową o poręcz ławki bo moje modły nie zostały wysłuchane.
- Wal się - odpowiadam, podnosząc się z ławki i chcąc odejść, ale drugi gościu łapie mnie mocno za rękę.
Deja vu.
- Patrz, mała pyskata jest. Może się zabawimy? - rechocze.
- Puść mnie! -  warczę, po czym z całej siły wolną pięścią uderzam go w nos.
Puszcza mnie więc, próbuję uciec, łapie mnie jednak ten drugi, blokując ręce i podnosząc. Zaczynam  machać nogami, piszczeć i gryźć.
- Weź trzymaj tą małą sukę i zrób coś, żeby się zamknęła - mówi "moja ofiara", macając swój nos z którego krew już nieźle się leje.
- Ej zostawcie ją! - krzyczy ktoś za moimi napastnikami.
Wykorzystuję sytuację, że nie zwracają na mnie uwagi i po raz kolejny tego wieczoru z całej siły kopię faceta, który mnie trzyma. Nie puszcza mnie, ale z bólu łapie mnie za włosy i ciągnie do tyłu.
- Uspokój się dziwko.
Nagle dostrzegam jak ktoś podbiega i całej siły uderza mojego napastnika w twarz.
- Jeszcze raz tak do niej powiesz... - z przerażeniem zauważam, że to Nick z furią w oczach rzucił się na mojego oprawcę (niedoszłego).
- Ty sam na nas dwóch - uśmiecha się ten drugi pokazując żółte obrzydliwe zęby.
- Kto powiedział, że jest sam - z ciemności wychodzi dwóch kolejnych chłopaków.
-  Co to film kręcą? - wyrywa mi się z ust.
Zostaję jednak zignorowana.
- Odsuń się bo będzie krew - po chwili zwraca się  do mnie brunet towarzyszący mojemu bratu.
Jest ciemno, lecz mimo wszystko zauważam, że mój brat kolegów to ma przystojnych. Kto by powiedział, że zwrócę jeszcze uwagę na taki fakcik, mimo, że tego wieczoru wielokrotnie sklęłam mężczyzn.
Ten drugi ma ciemną karnacje i sympatycznie wyglądającą twarz. Może to tylko pozory, a tak naprawdę jest niebezpiecznym gwałcicielem? Tymczasem leżący na ziemi dresiarz z trudem podnosi się z ziemi i w geście obronnym unosi ręce.
- Sorry, chcieliśmy się tylko zabawić, nie wiedzieliśmy, że już ma klientów.
No tego już za wiele, wyskakuję na tego idiotę z pazurami, ale skutecznie utrudnia mi to brunet.
- A zajebać Ci sukinkocie.
- Znikajcie stąd, ale już bo wam kości poprzestawiam - warczy na nich Nicklas.
Dwóch dresiarzy odchodzi, mrucząc coś pod nosami.
- Mówiłem ci, że to miejsce nie jest dla ciebie!- cały swój gniew, Nick kieruje w moją stronę.
- Spadaj, dorosła jestem - odpowiadam krzyżując ręce na piersiach - Coś jeszcze?
- Na moje oko wystarczy podziękować - wtrąca się ciemnoskóry.
- Zamknij się Chambo - Nick zwraca się do chłopaka.
- No super, taka jest teraz nagroda dla bohaterów. Wal się Bendtner, idziemy Aaron.
Brunet nazwany Aaronem uśmiecha się jeszcze do mnie i puszcza oko, a potem odchodzi razem z Chambo. Zostaję sama z wściekłym Nicklasem. Nie patrzę na niego, nadal z obrażoną miną i skrzyżowanymi na piersiach rękami stoję tyłem do brata. Nie zwracam uwagi nawet na to, że już całkowicie drżę z zimna, mam na bank posiniaczone ręce i porządnie ubitą nogę. O najmniejszym palcu stopy już nie wspomnę. Niezręczna cisza trwa długo. Po chwili orientuję się jednak, że robi mi się cieplej i to dlatego, że Nick okrył mnie swoją kurtką.
- Obejdzie się - odwracam się w jego stronę.
Nie jest już wściekły, nie jest nawet zły. patrzy po prostu bezradnie, stojąc z rękami w kieszeniach lustrując własne buty, jakby oceniał, czy nie pasowałby mu bardziej różowe Nike.
- Dlaczego się nie odzywasz? Dlaczego nie mówisz, że jestem głupią gówniarą.
Wzrusza ramionami podnosząc na mnie wzrok.
- Przepraszam - po prostu mówi.
W tym momencie mogłabym obłożyć go pięściami, zwyzywać, pokopać ( co bym już zakończyła gipsem) udusić. Nie zrobiłam tego. Mogłabym też po prostu odejść. Nie zrobiłam tego. Tak najzwyczajniej w świecie podeszłam do niego i go przytuliłam. Bo tej jednej rzeczy mi najbardziej w świecie brakowało.




Od autorki:  Czy ja przy ostatnim rozdziale nie obiecałam, ze kolejny pojawi się przed finałem LM? Heheheheheheheh dotrzymałam słowa. Również w kwestii kiczowatości ostatniego rozdziału, ten stworzyłam jako odskocznię od baśni. Chyba nie jest tak źle? No cóż jeden fakt mnie martwi. Coś czuję, że ta wena, której nadmiar posiadałam w czasie gdy musiałam się uczyć, gdzieś się schowała. Poszukam jej pod łóżkiem. Jak znajdę to pojawi się następny rozdział. Pozdrawiam. Katorga.

PS. Jeżeli duża ilość wulgaryzmów w tym rozdziale kogoś zniesmacza to z ukłonami szacunku              i oddania przepraszam. Chciałam po prostu pokazać, że Sharon oprócz zwykłej, słodkiej, cukierkowej dziewczynki ma też swój pazur.


*gnębiwtrysk - fani Pottera wiedzą doskonale, a Ci którzy tego nie wiedzą zostają zaraz oświeceni. Jest to takie małe stworzonko, które wpada do głowy i robi zamęt.